58. W podróży

Harry,

pewnie już wiesz, ale gdyby zostało to przed tobą ukryte (chociaż ich o to nie prosiłem), to wiedz, że musiałem wyjechać. Nie jest to nic niebezpiecznego. Jadę odwiedzić starego przyjaciela, o którym kiedyś ci mówiłem. Muszę poprosić go o jeszcze jedną przysługę, o pomoc i wsparcie. Muszę uzyskać odpowiedzi na pytania, które mogę zadać tylko tam, w otoczeniu odpowiednich ludzi. Nie martw się o mnie, szczeniaku. Nic mi się nie stanie. Dam ci znać jak tylko wrócę i będę wiedział coś więcej.

Szczeniaku, wiem, że to, co teraz ci przekażę - nie będzie łatwe. Ale nie chciałbym ukrywać tego przed tobą, bo tak czy inaczej, kiedyś się dowiesz. Była u mnie Amelia. Widziała Draco podczas pełni w Ministerstwie. Nie było z nim najlepiej. Ministerstwo coś podało wszystkim dominującym wilkołakom tej nocy. Nikt z nas nie wie co to, ale Amelia postara się dowiedzieć. Więź stada, którą czuję z Draco.. ona nadal tam jest. Na niskim poziomie, ale jest i dzięki temu możemy wiedzieć, że żyje.

Bądź bezpieczny, Harry.

Remus

***



Draco starał się narysować odpowiednio runy, ale było to ciężkie ze względu na trzęsące się ręce. Nie mógł powstrzymać emocji, które kłębiły się w nim. Nadziei, że to może wyjść i uda mu się odzyskać Wilka. Strachu, że nic to nie da, a może tylko pogorszyć sprawę. Niepewności, która powiększała się z każdym jego oddechem i ruchem ręki. Nerwów, że zrobi coś nie tak i zamiast przywołać Wilka, całkowicie się go pozbędzie. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że przecież runy na te konkretne działania, były całkowicie inne.

Wiedział jednak, że Remus okrzyczałby go za wykonanie tego rytuału. Powiedziałby, że znajdą inny sposób. Problem polegał jednak na tym, że Lupina tutaj nie było. Nie było nikogo, kto mógłby wytrącić z ręki Draco kawałki węgla, którymi rysował i dlatego Malfoy robił to dalej.

A gdy wszystko było gotowe, przymknął na chwilę oczy i złożył krótką modlitwę do bogów, w których nie wierzył, bo wyszedł z założenia, że mu to nie zaszkodzi. Oto on – Draco Malfoy pokładający nadzieję i wiarę w rzeczy, które kiedyś wydawały mu się bezsensowne. W świecie magii i eliksirów nie ufał do końca rytuałom, bo nigdy nie obyło się bez konsekwencji. Nie chciał wierzyć w bogów, bo ci nie powinni pozwolić na to całe zło, które się działo i żądać, aby ludzie nadal w nich wierzyli i składali ofiary. Malfoy został nauczony, że jedyne, w co powinien wierzyć to w swoją siłę, władzę i potęgę, jaką niosło jego nazwisko. Teraz jednak ród Malfoy'ów nie znaczył już nic, a Draco składał prośby do bogów, którzy pewnie nawet go nie słuchali.

Draco usiadł pośrodku, otoczony kręgiem run, z palcami poplamionymi węglem drzewnym oczami na wpół przymkniętymi, w których było można dostrzec determinację i rozpacz, która królowała nad wszystkim, co czuł Draco od kilku dni. Tą rozdzierającą rozpacz, która łamała jego duszę na milion drobnych kawałków. Ta rozpacz dyktowała jego kolejne kroki i dzięki niej Draco wiedział, że nie miał już nic do stracenia.

Dlatego wypowiedział treść zaklęcia, które uruchomiło cały rytuał i dotknął konkretnych run w odpowiedniej kolejności.

W jego sercu była również nadzieja, że Wilk do niego wróci. Nie mógł znieść tej ciszy, braku wilkołaczej obecności i poczucia, że nie był całkowicie sam w Malfoy Manor. Pragnął to wszystko znowu poczuć. Wilk był jego. Tylko jego i z nim przez cały czas, odkąd się aktywował po pierwszej pełni. Teraz Draco miał wrażenie, że ktoś obciął mu rękę, bez której nie chciał funkcjonować. Bo wiedział, że był w stanie jakoś żyć bez Wilka. Problem polegał na tym, że nie chciał. Nie w tym momencie życia. Nie, gdy przebywał w Malfoy Manor.

Dlatego ryzykował właśnie życie i zdrowie, by spróbować przywrócić Wilka. Nie miał pojęcia co się stanie, gdy aktywuje wszystkie runy i cały rytuał się rozpocznie. Księga była w tym temacie dość enigmatyczna, ale to nie przeraziło Draco. Mógł się zmierzyć ze wszystkim jeśli efekt będzie pozytywny.



***



To było jak utonięcie. Zanurzenie się w wodzie z myślą, że możesz nie wypłynąć. Wrażenie, że płuca zaraz pękną, a szum w uszach będzie ostatnim, co kiedykolwiek usłyszysz. A ostatnia sensowna myśl wyleciała z głowy i jedyne, co pozostało to patrzenie na szereg obrazów, które podsyłał mózg, by te ostatnie sekundy, które dzieliły od śmierci spędzić, oglądając wszystkie swoje porażki, twarze osób, które zostają i cierpią po śmierci, szczęśliwe chwile, które miały trwać wiecznie, a były jedynie sekundą w porównaniu z całą wiecznością. Aż w końcu nie było już nic. A może ta ciemność, cisza i bezwładne unoszenie się, było teraz nową rzeczywistością. Nie było żadnego Nieba i Piekła. Żadnego Sądu Ostatecznego, reinkarnacji czy możliwości obserwowania ludzi żyjących na Ziemi. Było unoszenie się w bezgranicznej pustce. Była tylko ciemność.

Draco przestraszył się, kiedy usłyszał charakterystyczne dla ciszy dźwięki.

Zaraz potem jego uszy zostały zaatakowane przez milion dźwięków, które tylko je raniły. Były to słowa pełne nienawiści, obelgi i te wszystkie zdania, które miały za zadanie tylko go pogrążyć. Draco w jakiś sposób wiedział, że to nie był wymysł jego umysłu. Te słowa naprawdę zostały wypowiedziane.

Taki mieszaniec jak ty?

Nie jesteście jego rodziną! Rodzina to coś więcej niż grupa przypadkowo mieszkających ze sobą osób!

Jako Dyrektor nie wyrażam zgody na kontynuowanie przez ciebie edukacji na terenie szkoły.

Greyback cię nie skrzywdzi. On cię zniszczy!

Malfoy jest wilkołakiem?

Moje wilkołaki odzywają się tylko wtedy, kiedy im pozwolę.

Co ty zrobiłeś.

Żegnaj, Draconie.

Draco chciał, aby to się skończyło. Pragnął nie słyszeć tych wszystkich słów, za którymi kryły się wspomnienia, osoby i cała gama uczuć. Chciał spokoju, bo nie było nic gorszego niż utknięcie w najgorszych wspomnieniach i przeżywanie ich na nowo. Jednak nie wiedział jak to zrobić. Jak wyrwać się z tego marazmu.

A gdy zaczął krzyczeć, wokół niego zaczęli tłoczyć się ludzie. Ubrani na czarno, ze smutnymi minami czy poważnym spojrzeniem. Niosący kwiaty i parasole w rękach, jakby padał deszcz, ale Draco w ogóle nie czuł go na swojej skórze. Dopiero gdy rozejrzał się wokół, zorientował się, że naprawdę padało. Kolejną rzeczą, którą zobaczył, były grobowe płyty. Ustawione w proste linie, jedna za drugą, przerywane jedynie żwirowanymi alejkami.

I gdzieś w pamięci Draco, odżyło wspomnienie, że już tam był. A może to nie było w ogóle wspomnienie, bo miejsce to znał tylko z koszmarów, które nawiedzały go od czasu przemiany w wilkołaka. To był ten sam cmentarz, na którym odbywał się jego pogrzeb, gdzie był pochowany w szklanej trumnie.

Gdy Blaise Zabini przeszedł obok niego, Draco tylko się upewnił, że znowu tam był. Na własnym pogrzebie. Jednak czuł, że tym razem coś się zmieniło.

Zaczął iść naprzód pochodu, starając się nie patrzeć na ludzi, którzy wokół niego się toczyli. Nie mógł znieść ich widoku, ich obecności, bo wiedział, że byli tu by go pożegnać. Gdy stanął obok swojej matki, a dół, w którym miała być opuszczona jego trumna, był już wykopany, zrozumiał, w czym tkwiła różnica.

To nie był tylko jego pogrzeb. Nigdzie nie było jego matki, a w miejscu, gdzie ona zawsze stała podczas jego snów, był ojciec. A na nowej marmurowej, płycie, było wykute imię i nazwisko jego matki. Narcyza nie żyła.

Draco zamknął oczy.



***



Gdy otworzył oczy, wiedział, że nie był już na cmentarzu. Nie otaczali go żałobnicy i nie słyszał pustych kondolencji. Nie widział Lucjusza przy grobie Narcyzy.

Czuł natomiast kajdany, które ocierały się o jego ręce i stopy. Zimny wiatr targnął jego ciałem, a Draco otworzył oczy. Nie wiedział gdzie był, ale gdy się rozejrzał, jego podświadomość odpowiedziała na to pytanie, zanim Malfoy zadał je na głos.

Kamienne ściany, łańcuchy i pasiasty mundur. Bolesne kucie po lewej stronie szyi i otaczający go chłód oraz szum fal, który dudnił mu w uszach.

Draco był w Azkabanie.

Wstrzymał powietrze w płucach, gdy zobaczył wnętrze celi i kajdany, które krępowały jego ruchy. Klęczał na zimnej podłodze tyłem do jedynych drzwi, które były okratowane. Nigdy nie był w Azkabanie, ale jako czarodziej czystej krwi, słyszał wystarczająco wiele opowieści o tym miejscu. Widział zdjęcia ludzi, którzy byli w nim umieszczani. Nie musiał być w tej twierdzy, by wiedzieć, że właśnie się w niej znajdował.

Gdy z trudem wstał, a hałas kajdan towarzyszył mu przy każdym kroku, Draco podszedł do drzwi celi.

– Halo? – zawołał nieco niepewnie, nie wiedząc, kto mógł być w pobliżu. Tylko, że powitała go pustka. A gdy zaczął wołać coraz głośniej i głośniej, nadal nie było odzewu. Przybliżył się jeszcze bardziej do krat, tak, że wbijały mu się one w twarz i próbował dostrzec coś na korytarzu czy w celach obok.

Nikogo jednak nie było. Nie słyszał żadnych głosów innych więźniów, strażników czy nawet nie czuł chłodu, gdy Dementorzy zbliżali się za bardzo. Jednak ta cisza była jeszcze bardziej przerażająca.

A Draco nie miał pojęcia jak się stamtąd wydostać. Jak zdjąć kajdany z własnego ciała, jak otworzyć drzwi celi i wydostać się z tej przeklętej wyspy. Nie miał pojęcia, jak ma uciec. Bo jedyne co wiedział, że nie było dla niego żadnego ratunku. Wszystko zależało od niego. A on nie wiedział jak walczyć.

A gdy opadł na kolana, które zderzyły się z głośnym trzaskiem z kamienną podłogą i zaczął krzyczeć, nie było nikogo, kto by go usłyszał.



***

– Nie krzycz.

Draco drgnął, gdy usłyszał ten głos, bo szczerze nienawidził jego właściciela. Fenrir Greyback – wilkołak na usługach Czarnego Pana.

Draco nawet nie wiedział, że krzyczał. Nie miał pojęcia również, że klęczał, ale ból w kolanach i fakt, że gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą górującego Greybacka.

– Czy dałem ci pozwolenie na krzyk?

Draco nie miał pojęcia, co się działo. Jakim cudem przeniósł się z Azkabanu i wylądował tutaj, u stóp Fenrira, który zakazywał mu krzyku, a Malfoy czuł wręcz potrzebę, by go słuchać.

To było straszne. Niewidzialna siła, która pchała go przed oblicze Greybacka i zmuszała do uległości. Jednak Draco nie mógł mu ulec. Nie był jednym z jego wilkołaków. On sam był dominującym likantropem. I pamiętał, że postawił mu się, walczył z nim, dopóki Lord Voldemort im nie przerwał.

– Nie – odpowiedział odrobinę za późno Draco, gdy zrozumiał, że Fenrir wciąż czekał, aż odpowie.

Malfoy nie wiedział, gdzie był. Nie rozpoznawał tego miejsca, ale nieprzyjemny zapach i ciemność wcale mu nie pasowały. To na pewno nie było Malfoy Manor, tego był pewien. Nie był to również cmentarz czy Azkaban.

Draco chciał wstać, bo nie miał zamiaru klęczeć przed tym wilkołakiem. Musiał się stamtąd wydostać, bo tym razem nie był skrępowany kajdanami i na pewno było stąd jakieś wyjście.

– Nie wstawaj.

Draco znowu poczuł ten przymus, by posłuchać słów Greybacka. Ale przecież nigdy wcześniej tak się nie czuł i nie rozumiał, co się teraz zmieniło.

– Jesteś tylko marnym wilkołakiem w mojej sforze – uświadomił go z wilczym uśmiechem Greyback, pokazując żółte, zaostrzone zęby. – Nie masz prawa głosu. Nie masz prawa wstać, dopóki ja ci nie rozkażę. Ja ci mówię, kiedy jesz, kiedy mówisz i kiedy atakujesz. Ty jedynie możesz pytać jak mocno i kogo. Czy to jest jasne?

– Nie, ja jestem do...

– Jesteś nikim, Malfoy – przerwał mu. – I pozostaniesz nikim, aż nie zdechniesz.

Potem, Greyback się zamachnął. A Draco mimowolnie wzdrygnął się na ten gest i odchylił głowę w geście poddaństwa.

Bo nie był dominującym wilkołakiem.



***



Remus wiedział, że ryzykuje. Jednak był gotowy podjąć to ryzyko. Ze względu na swoje szczeniaki, na ich przyszłość i ich szczęście. Nie mógł bezczynnie siedzieć i liczyć na cud. Przestał pokładać nadzieje w Zakonie Feniksa, bo oni nie byli w stanie uratować tych, na którym zależało Remusowi. Syriusz zginął, walcząc w obronie swojego chrześniaka i jego przyjaciół, bo powinni być bezpieczni w Hogwarcie, ale zdołali z niego uciec i udać się do Ministerstwa Magii. Harry był w kręgu ochrony Zakonu i samego Dumbledore'a, ale ryzykował swoim życiem od samego początku. Nawet kiedy Lily i James jeszcze żyli, a potem każdego roku, gdy był w Hogwarcie. Nauczyciele nie potrafili zapewnić mu bezpiecznego roku, bez narażania jego życia i zdrowia. I Remus mówił to z pełną świadomością, że przez własną głupotę naraził życie Harry'ego, Hermiony i Rona, gdy na ich trzecim roku i z powodu zamieszania z Syriuszem, nie zażył ostatniej dawki Eliksiru Tojadowego. On sam wtedy zawinił.

A Draco... Jego księżycowy szczeniak, nie był ważny dla nikogo z tych ludzi, którzy powinni dbać o niego w czasie roku szkolnego. Troszczyć się, chronić i zapewniać odpowiednie warunki do życia oraz nauki. Nie liczyło się to dla Snape'a, mimo że był jego Opiekunem Domu. Dumbledore jako Dyrektor również nie traktował Draco jako jednego ze swoich cennych uczniów i gdy nadeszła okazja, wyrzucił go ze szkoły wprost do Malfoy Manor, gdzie przebywali Śmierciożercy.

Nie wiedział, jak teraz wyglądała sytuacja z Narcyzą i czy była ona w stanie zapewnić bezpieczeństwo Draco. Czy ktokolwiek mógł w Malfoy Manor to zrobić i nie zginąć, próbując. Ale jeśli Narcyza kochała Draco w takim samym stopniu jak Draco kochał ją, to Remus mógł mieć jeszcze nadzieję. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolałby, żeby szczeniak nigdy nie musiał tam wracać.

Dlatego zdecydował się na ten ruch. Poprosił Ślizgonów, by wcielili swój plan w życie, ale tylko dla Remusa. Był pod pełnym wrażeniem, że przez niecały tydzień zorganizowali wszystko, ale z jednego listu od Pansy dowiedział się, że mieli to już przygotowane, tylko czekali na okazję, by to wykorzystać. Dlatego dostał od nich fałszywe dokumenty, nienamierzany świstoklik i pełną instrukcję, o której się uruchomi. Nie spodziewał się natomiast sakiewki z irlandzką walutą, ale odesłał ją z listem, że nie potrzebuje od nich pieniędzy.

Była jednak jedna rzecz, z którą Amelia Jonhson mogła mu pomóc i dlatego umówił się z nią w godzinę przed tym, jak świstoklik miał się uruchomić.

Remus spakował się w pojedynczą torbę, zamknął dokładnie wszystkie okna i drzwi oraz ostatni raz spojrzał na dom. Miejsce, które naprawdę stało się nim, w całym znaczeniu tego słowa, dopiero gdy zamieszkali w nim Draco i Harry. Wnieśli do domu śmiech, poczucie spokoju ducha i całą masę dramatów, ale to nie było w tym najważniejsze. Oni w nim żyli, a nie tylko egzystowali. Snuli tam swoje plany, odpoczywali i uczyli się siebie nawzajem. Tam się w sobie zakochali. Tam stali się stadem.

Remus usłyszał dźwięk teleportacji i zobaczył Amelię, która była ubrana w jesienny, brązowy płaszczyk i dżinsy oraz zwykłe tenisówki. Wyglądała jak studentka, a nie pracownica Ministerstwa Magii. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Remusa stojącego koło domu.

– Jesteś gotowy do drogi? – zapytała w ramach powitania, gdy podeszła szybko do Lupina.

– Witaj, Amelio – przywitał się Remus i podał kobiecie dłoń. – Świstoklik uruchomi się za niecałą godzinę.

– Dobrze mamy, więc wystarczająco dużo czasu, bym mogła rzucić na ciebie zaklęcie.

Remus kiwnął głową. Nie obawiał się magicznych umiejętności Amelii, bo sam ją przecież kiedyś uczył Obrony, ale nadal bezbronne stanie przed kimś, kto miał w niego wycelowaną różdżkę, nie było miłe.

– Czyń honory.

Amelia miała rzucić na Remusa Lupina zaklęcie, które było trochę formą zabezpieczającą go podczas podróży do Irlandii. Blokowało ono każdą próbę namierzenia go. I Remus zastanawiał się, czy to była ochrona tylko przed Ministerstwem Magii, czy również przed Zakonem Feniksa, który może nie interesował się nim i nie potrzebował go przez dłuższy czas, ale nie chciał, by odkryli, że nie jest dostępny, akurat wtedy, gdy będzie w Irlandii.

Zaklęcie nie było bolesne i to było dla Remusa dość ważne. Przez lata jego próg bólu był dość duży, ale nie chciał cierpieć bardziej, niż to było konieczne.

Turkusowa delikatna mgiełka zaczęła go otaczać, gdy Johnson nuciła inkantacje pod nosem. Remus wziął głęboki oddech i mimowolnie spodziewał się, że wpuści tę turkusową mgłę do własnych płuc, ale ona, zamiast tego zaczęła osiadać na jego ubraniach i wnikać w nie, by dojść do skóry. Mężczyzna to poczuł, bo miał wrażenie, jakby morska bryza dotknęła jego ciała. Było to dość odświeżające. Gdy cała mgiełka się wchłonęła, Amelia skończyła mówić zaklęcie i było po wszystkim.

– Teraz nikt nie może cię namierzyć ani śledzić twoich ruchów.

– Dziękuję, Amelio – powiedział szczerze i się uśmiechnął.

Młoda kobieta odpowiedziała również uśmiechem i schowała różdżkę do kieszeni płaszcza. Zaraz jednak zrobiła minę, jakby sobie o czymś przypomniała, a Remus nie mógł tego przegapić.

– Vanessa Davies zrobiła w Ministerstwie Magii piekło – powiedziała z uśmiechem Amelia. – Cały Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami ją słyszał.

– W jakiej sprawie?

Lupin zdziwił się, że Amelia opowiada mu o plotkach z Ministerstwa, ale wierzył, że to miało jakiś głębszy sens. Nie miał jednak zbyt dobrych przeczuć, bo ostatnim razem, gdy młoda kobieta przekazała mu informacje z pracy, było to na temat tego, co się działo podczas pełni z Draco i innymi wilkołakami.

– Jej siedemnastoletnia córka jest dominującą wilkołaczką. Stała się Alfą ich rodzinnego stada, po tym, jak mąż Vanessy zginął z rąk Sam-Wiesz-Kogo. Podczas ostatniej pełni przeżyła to, co Draco – oznajmiła już z poważniejszym wyrazem twarzy młoda kobieta. – Zamknęli ją w klatce i podali coś w strzykawkach. Wiem, co to jest, Remusie.

Remus nie mógł przegapić smutnego tonu Amelii, którego użyła aby powiedzieć ostatnie zdanie. I przez to Lupin nie miał w ogóle nadziei, że tłumaczenie nie złamie mu serca. Nie zmieniało to również faktu, że Draco od jakiegoś tygodnia miał to w swoim krwiobiegu i pewnie już było za późno, by cokolwiek zdziałać, bo cokolwiek to było zrobiło swoje i zasiało zniszczenie w jego organizmie.

Remus spojrzał się pytającym wzrokiem na Amelię, gdy ta ciągle nie mówiła. Dziewczyna zmieszała się, odchrząknęła i zaczęła mówić.

– To serum, które jak twierdzi pani Davies spowodowało, że Charlotte straciła kontakt ze swoim wilkiem. Nie odczuwa go, nie może się z nim skontaktować i nie jest w stanie korzystać z jego mocy. Ich więź stada jest bardzo nikła, bo zaczęło to wpływać na resztę rodziny. Remus, ona nadal jest wilkołakiem, ale Ministerstwo chyba zabiło jej dominującego wilka. I to samo zostało podane Draco.

Remus znieruchomiał od natłoku nowych informacji. Był prawie pewien, że ścisk w klatce piersiowej, do której przyłożył rękę, był zbyt mocny, by po chwili mu przeszło.

Draco...

Wziął płytki i urywany oddech, bo zaczynało brakować mu powietrza.

Jak oni mogli?! Jakim prawem, torturowali w ten sposób Draco i inne dominujące wilkołaki. Gdzie podziała się ochrona tych dzieci? Kim byli ludzie, którzy im to robili? I Ministerstwo miało czelność nazywać wilkołaki potworami? Gdy sami stawali się katami w białych rękawiczkach, którzy zasłaniali się przepisami? Torturowali dzieci, w imię czego? Jakby sama pełnia nie była wystarczającym piekłem, a zmiana wystarczającą torturą.

Lunatyk miał ochotę rozszarpać wszystkich, którzy tylko zwiększyli ból Draco podczas tamtej nocy.

– Przykro mi, Remus.

Remus musiał przymknąć oczy, by Amelia nie zobaczyła łez formujących się pod jego powiekami, gdy przypomniał sobie, że jego szczeniak musiał to znosić w samotności. Nie było go z nim wtedy. Leżał skulony we Wrzeszczącej Chacie i tęsknił za Draco, gdy ten był faszerowany eliksirem, który pozbawił go kontaktu z Wilkiem. Który mógł faktycznie zniszczyć jego zwierzęcą stronę.

Musiał wziąć kolejny, przerywany oddech, gdy poczuł, że jego płuca naprężają się do granic możliwości.

Gdyby mógł, przebiłby się przez wszystkie mury Malfoy Manor, walczyłby z każdym Śmierciożercą, który stanąłby mu na drodze, a nawet i samym Voldemortem, tylko aby dostać się do Draco. Żeby jego szczeniak nie musiał być teraz sam.

Gdy otworzył z powrotem oczy, nie wiedział, że wokół normalnego koloru jego tęczówek utworzyła się złota obramówka.

Amelia podała mu małą, złożoną kartkę, a Remus chwycił ją niepewnie.

– Co to jest? – zapytał złamanym głosem, przez który przebijał się ból.

– To jej adres – odpowiedziała prosto Amelia. – Możesz się tam udać, gdy będziesz wracać z Irlandii. Z tego, co słyszałam Vanessa i Charlotte będą bardziej niż chętne pomóc ci w tej sprawie.

Merlinie, Remus nie był w stanie teraz myśleć o tym. Oczywiście współczuł tej dziewczynie, ale Draco... Draco w przyszłości miał się stać jego Alfą. On był jego szczeniakiem. Był ważniejszy.

Starał się skupić na chwili obecnej, na rozmowie z Amelią i tym, co mu dała.

– Amelia... to jest zachęta do buntu, przeciwko Ministerstwu. To – machnął kartką przed jej twarzą – jest zbieraniem zwolenników.

– To – zaakcentowała dziewczyna mocnym tonem głosu. – Jest zbieraniem innych wilkołaków, by zaczęli głośno walczyć z tym, co robi Ministerstwo, by zaczęli walczyć o swoje prawa. Po to właśnie udajesz się do Irlandii, prawda? By zebrać innych. Ja mogę zacząć zbierać ich tutaj, na miejscu.

– Stracisz pracę, jeśli to się wyda. Ryzykujesz, Amelio – uświadomił ją Remus. Nie chciał, by kolejne młode pokolenie walczyło w sprawie, która nigdy nie powinna zajść tak daleko i na tak niebezpieczne tory. Widział już coś takiego. Przeżył to i nie życzył nikomu, by przez to przechodził. – Ministerstwo nie toleruje osób, które działają przeciwko nim.

– To jest tego warte. Jeśli nic nie zrobimy, następna pełnia spędzona przez niepełnoletnie wilkołaki w Ministerstwie, będzie jeszcze gorsza. A część z nich może tego nie przeżyć.

Remus wiedział, że to prawda. A Lunatyk wył zrozpaczony na myśl, że Draco miałby spędzić kolejną pełnię z dala od nich, w klatce Ministerstwa, gdzie byłby poddawany torturom. Pomyślał o tych wszystkich dzieciach zamkniętych w klatkach, o których opowiadała mu Amelia. O ich przestraszonych krzykach, wołaniu rodziców. Wyobraził sobie Draco, który szalał w klatce, otoczony pracownikami Ministerstwa. Przypomniał sobie swój własny ból i samotność. I wiedział, że gdyby miał szansę, nie pozwoliłby, żeby jakiekolwiek dziecko przeżyło takie coś po raz drugi. Właśnie okazywało się, że miał szansę temu zaradzić. Mógł coś zrobić, zamiast biernie się temu przyglądać.

– Udaj się do Irlandii, Remusie – powiedziała już delikatniej. – Ja w tym czasie znajdę adresy innych wilkołaków, które przeżyły pełnię w Ministerstwie. A gdy wrócisz, będziesz mógł zrobić z tym co chcesz. Ale oni za tobą pójdą – przekonywała go. – Pójdą za nauczycielem, który przejmuje się losem uczniów, pójdą za kimś, kto miał swojego dominującego wilkołaka w jednej z tych klatek, pójdą za wilkołakiem, który walczył z Greybackiem, pójdą za mężczyzną, który przeżył pierwszą wojnę.

Gdy Remus Lupin chwycił świstoklik, którym był naszyjnik w kształcie sierpa księżyca na długim łańcuszku, ciągle słyszał słowa Amelii. I nie mógł pozbyć się wrażenia, że właśnie wykonał drugi krok, by zacząć bunt wilkołaków z powodu działań Ministerstwa Magii. I jakoś nie było mu z tego powodu źle.

Mógł walczyć. Przecież robił to przez całe życie.

***

Irlandia przywitała go deszczem spadającym z ciemnych chmur i porywistym wiatrem. Co nie było w sumie niczym dziwnym o tej porze roku w tym regionie. Remus wylądował w miarę stabilnie po podróży. Ubrał się odpowiednio na taką porę roku, bo i Anglia nie była zbyt ciepłym krajem. Jedyną rzeczą, jaką kupił specjalnie na tą podróż były odpowiednie buty, bo górzysty i nierówny teren wymagał od niego czegoś lepszego niż zwykłe codzienne obuwie.

Galway było jednym większym miastem w bliskim otoczeniu miejsca, gdzie stacjonowało stado Brutusa, dlatego Remus poprosił Pansy, by świstoklik właśnie tam go przeniósł. Nie chciał dawać im namiarów na dokładną osadę stada, bo nie czułby się z tym dobrze. To miejsce było azylem dla większości wilkołaków w Irlandii.

Podróż tam była długa, ale Remus wiedział, że z Galway odjeżdża autobus, który zawiezie go do Letterfrack, a stamtąd będzie musiał iść pieszo przez jakiś czas. Nie była to jednak dla niego zła wiadomość. Mógł to zrobić, bo w końcu podjął decyzję o tej podróży.

Gdy jechał autobusem z przyjemnością słuchał rozmów w języku irlandzkim, który był tutaj normą. Tęsknił za tym i za samym przebywaniem w tym kraju, który był tak inny od Anglii. Miał również czas, by przemyśleć jeszcze raz słowa Amelii.

To nie tak, że nigdy nie uczestniczył w protestach. Jednak to byłby pierwszy raz, że stał za ich tworzeniem. Nie wyobrażał sobie jednak bezczynnego stania i patrzenia na to, co się działo niepełnoletnim wilkołakom w imię prawa i zasad, jakie stworzyło Ministerstwo Magii. Chciał zacząć działać, nie tylko ze względu na Draco, ale on był głównym powodem, dla którego to robił. Ryzykował wiele, ale Syriusz i James przez lata powtarzali mu, że bez ryzyka nie ma zabawy. Dotyczyło to masy kawałów i żartów, które zrobili. Potem odnosiło się to do walk w Zakonie Feniksa przeciwko Śmierciożercom.

A teraz Remus miał zamiar skorzystać z tego, by wywołać bunt. By pokazać zwykłym czarodziejom i czarownicom, innym wilkołakom i pracownikom Ministerstwa, że torturowanie i eksperymentowanie na likantropach nigdy nie było dobrym pomysłem. I nigdy, ale to przenigdy, nie powinno mieć miejsca.

Gdy wysiadł z autobusu, deszcz przestał padać. Podmokły teren i brak drzew tylko utrudniał wędrówkę, ale Remus poprawił torbę i zaczął iść. Szedł tam, by zyskać coś więcej niż emocjonalne wsparcie i pomoc. Miał zamiar wejść do osady Brutusa i prosić go, o przyłączenie się do buntu. Do tego, aby udali się z nim do Anglii, uratowali Draco z Malfoy Manor i wzniecili pożar w Ministerstwie Magii. Remus Lupin miał zamiar zaryzykować, bo bez tego nie odniesie zwycięstwa.

***

Osadą w której mieszkało stado Butusa była opuszczona wieś. W tej części Irlandii było kilkanaście takich miejsc, ponieważ w poprzednim wieku ten region nawiedził huragan, a ludzie wyemigrowali i zostawili puste miasteczka i wsie, których budynki zaczęły się rozpadać. To właśnie w takim miejscu osiedliło się stado Brutusa. Z dala od innych miasteczek, a w otoczeniu pięknej przyrody i Parku Narodowego Connemara. Odbudowali domy, przekształcili je i zbudowali społeczność wilkołaków, która nie musiała się chować i ukrywać swojej natury w obawie przed innymi ludźmi.

Gdy Remus trafił tam po wojnie, to miejsce stało się jego azylem. Dostał dom, który musiał wyremontować, zapewniono mu opiekę, jedzenie i jedyne czego oczekiwano w zamian to to, że zacznie uczyć w ich małej szkole historii o Anglii i podstaw czarów. To tam odkrył, że bycie nauczycielem jest tym, co chciałby robić w życiu. W tym miejscu odnalazł, w jakimś stopniu, spokój ducha. Zaakceptował Lunatyka. Remus mógł się udać w pieszą wędrówkę i w absolutnej dziczy wykrzyczeć swój ból i rozpacz po stracie przyjaciół. A gdy wrócił do wsi, którą wilkołaki nazywali Wschodem Słońca w języku irlandzkim, był przywitany serdecznymi uśmiechami, ciepłym posiłkiem i uściskiem Brutusa, który zawsze pytał, czy tym razem Remus czuł się lepiej.

Odnalazł tam coś więcej niż stado i Alfę, który nigdy nie traktował go inaczej tylko dlatego, że nie był Irlandczykiem. Znalazł tam przyjaciół i zyskał pierwszych uczniów.

Mieszkał tam przez siedem lat, gdy stwierdził, że to odpowiednia pora, by wrócić do kraju.

Teraz wymykał się z Anglii z fałszywymi dokumentami, nielegalnie zdobytym świstoklikiem i zaklęciem, które nie pozwalało go namierzyć w żaden sposób, by wrócić do tej wsi, którą kiedyś nazywał domem.

Gdy w oddali dostrzegł zarys budynków i wyczuł, że przeszedł przez zaklęcia chroniące teren, wiedział, że Brutus dostał sygnał, że ktoś przekroczył granicę. Im bardziej zbliżał się do wsi, mógł przekonać się na własne oczy, jak wiele się zmieniło. Nie było go tutaj prawie dziesięć lat. Część domów była świeżo pomalowana, a inne właśnie powstawały. Jednak nadal słyszał krzyki dzieci z placu zabaw, który był nieco z boku od reszty domów. Widział małe budynki, a ten największy, czyli stary kościół, który został przerobiony na salę spotkań całej społeczności stał w centrum wsi. Dom z czerwonej cegły, na samym wejściu do Wschodu Słońca należał do Brutusa i jego rodziny.

W końcu dostrzegł Alfę.

Brutus stał przy głównej ulicy w otoczeniu dwóch małych chłopców. Zapuścił długą brodę, która zakrywała jego szeroki uśmiech. Pasma siwizny we włosach tylko dodawały mu powagi i większego autorytetu. Jednak w wieku sześćdziesięciu lat Brutus nadal miał rozbudowaną sylwetkę i był dość wysoki.

Remus opuścił torbę, gdzie znajdowały się jego rzeczy, na brukowaną ulicę i wpadł w rozłożone ramiona Brutusa. Lunatyk na ten kontakt z poprzednim Alfą przebudził się i zaczął ekscytować.

Głos Brutusa był tak samo silny, jak cała jego osoba. Była w nim radość, ale i spokój, który Remus zawsze u niego cenił.

– W końcu jesteś, przyjacielu.



***

Noce w Malfoy Manor nigdy nie były dla Narcyzy zbyt dobrym czasem. Od momentu pojawienia się Śmierciożerców, Czarnego Pana, więźniów i Draco stały się one bezsenne dla kobiety.

Jednak dla Dracona to miejsce było kiedyś domem. Schronieniem, bezpieczną przystanią i miejscem, gdzie mieszkał z rodzicami. Wszystko zmieniło się tej czerwcowej nocy, gdy został ugryziony przez Greybacka, a Lucjusz się go nieoficjalnie wyrzekł. Narcyza kazała Draco uciekać z Malfoy Manor, gdy przybyli pracownicy Ministerstwa z nakazem aresztowania Lucjusza, bo wiedziała, że jej syn nie będzie bezpieczny.

Wysłała go do Lupina, bo wiedziała, że mężczyzna go przyjmie, zajmie się nim i zapewni mu schronienie.

Ale gdy dostała list od Dyrektora Dumbledore'a z informacją, że Draco przechodził na edukację domową, wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa w Malfoy Manor. Nie, w momencie, gdy list został najpierw przechwycony, a dopiero później Bella jej go dała, z maniakalnym uśmiechem na ustach i słowami, że mały mieszaniec wraca do swojej nory.

Narcyza patrzyła, jak Alecto zmienia się w nią, dzięki eliksirowi i przyprowadza Draco do dworu. Widziała, jak inni go torturują, jak Czarny Pan się z nim bawi, jak Greyback z przyjemnością go irytuje w sposób, który mógł zdenerwować tylko wilkołaki.

Widziała w oczach Draco, jak Malfoy Manor przestał być jego domem, a stał się więzieniem. Ale najgorsze w tym było, że czasami nie widziała w nim swojego syna. Dostrzegała go czasami, zaledwie przebłyski, ale na jego miejscu zrodził się ktoś inny.

Ten nowy Draco Malfoy miał złote oczy, zwierzęce ruchy i wypowiadał się, jakby śmierć z rąk Czarnego Pana nie robiła na nim żadnego wrażenia. Był torturowany, ale ciągle stał wyprostowany, zamiast ugiąć się wtedy, kiedy powinien, by przeżyć. Narcyza podejrzewała, że miało to związek z jego wilkołactwem. Jednak wiedziała, że Draco z taką postawą nie wytrzyma do Bożego Narodzenia. Siła walki była akceptowana, ale służebność była ważniejsza.

Starała się to wytłumaczyć Draco, bo walka nigdy nie była czymś, w czym jej syn był dobry. Jednak Narcyza za późno zrozumiała, że ten nowy Draco, nauczył się walczyć. Nie w sensie tylko fizycznym, ale gdy na czymś mu zależało, to zaciskał zęby, znosił tortury i nie poddawał się, bo chciał wrócić do ludzi, którzy byli dla niego ważni.

Jednak widok Draco, gdy wrócił z Ministerstwa Magii, był zbyt podobny do sceny, gdy Lucjusz trzymał go w ramionach po tym, jak Greyback go zaraził likantropią. Draco się do niej nie odzywał od tego czasu, ale Narcyza w tych krótkich chwilach, gdy z nim była, widziała, że coś się stało w Departamencie Tajemnic. Dostrzegła to w jego oczach, które od tego czasu cały czas były szare i przygaszone. Zauważyła, że zaczął przebywać, prawie cały czas, w bibliotece i zawzięcie czegoś szukał, ale Narcyza nie miała pojęcia, co się działo.

Jednak, gdy weszła dzisiejszego wieczoru do jego pokoju i zobaczyła go leżącego z szeroko otwartymi oczami na środku kręgu runicznego oraz zrozumiała, co dane symbole oznaczały, przestraszyła się. Draco spojrzał wtedy na nią, ale w jego oczach była bezdenna pustka i rezygnacja.

Wydawał się bez siły, jakby cała walka go opuściła. Narcyza pomyślała, że Draco się poddał.

– Straciłem go, matko – wyszeptał bezbarwnym tonem i wrócił do wpatrywania się w sufit.

– Kogo?

– Straciłem go – powtórzył monotonnie. – Straciłem swojego Wilka.

Narcyza pomogła mu przenieść się na łóżko. Usunęła runy i posprzątała wszystko. Usiadła na krześle i chciała coś powiedzieć do Draco, ale zrozumiała, że nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Domyśliła się, że była to wina Ministerstwa Magii, bo z tego, co wiedziała to nie było można stracić swojego wilkołactwa. Inaczej likantropia nie byłaby wyrokiem śmierci.

Narcyza poczekała, aż Draco zaśnie i cicho wyszła z jego pokoju. Wróciła do siebie, by przemyśleć wszystko, sięgnąć po pergamin, kałamarz i pióro. Zamierzała zrobić coś, co może skończyć się tragicznie. Miała jednak nadzieję, że jej skrzatka wykona jej rozkaz i zaniesie ten list prosto do adresata, a nie do Bellatrix czy Czarnego Pana. Inaczej Narcyza byłaby martwa.



***



Andromedo,

przeczytałam twoje listy. Rozumiem twój punkt widzenia, ale musisz zrozumieć też mój. Wiem, że masz córkę. Wiem, że zrozumiesz to, co napiszę teraz.

Nie robię tego dla siebie. Malfoy Manor stało się dla mnie więzieniem długo przed tym, niż wszyscy sadzą. Ale dla Draco to był przede wszystkim jego dom. Był tym dla tego małego chłopca, który uwielbiał Quidditch.

Sytuacja się zmieniła.

Dlatego, odpowiem na twoją prośbę, gdy staniesz przed bramą Malfoy Manor. Ale nie ratuj mnie. Ratuj Draco. Bo to tylko chłopiec. Wilkołak, ale nadal jest to mój chłopiec. Nie umiem go obronić, więc proszę, zrób to za mnie.

Uratuj go.

Bądź gotowa, gdy Perses* w twoim gwiazdozbiorze będzie widoczny na nocnym niebie.

N.

****

*Perses nie jest prawdziwą gwiazdą, tylko wymyśloną przeze mnie. Miałam problemy z znalezieniem gwiazdy, która byłaby widoczna w listopadzie w konkretnym przedziale dni w Anglii, a nie w Polsce i to w roku, kiedy dzieje się akcja ff. Lexi_Shepherd powiedziała, że najłatwiej w takim razie jest to wymyślić. Perses jest ogólnie pierwszym synem Andromedy z Perseuszem. 

Życie mi pokrzyżowało plany dodania rozdziału, ale w końcu jest. Zbliżamy się powoli do końca. 

Witamy w Irlandii! 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top