57. W samotności
Gdy Harry był małym, przestraszonym dzieckiem mieszkającym w komórce pod schodami, Halloween nie było czymś co miał prawo obchodzić. Dudley cieszył się z niego niesamowicie i objadał się ogromną ilością słodyczy, a dla Pottera były tylko puste opakowania po cukierkach i gorzki smak przegranej.
Gdy poszedł do Hogwartu i dowiedział się, że tej nocy jego rodzice zostali zamordowani, a nie zginęli w wypadku samochodowym, Harry nie umiał się cieszyć z Halloween. To była rocznica śmierci jego rodziców. Tamtej nocy stracił ich, dom i całą miłość jaką mógł dostać. Zyskał za to bliznę kształcie błyskawicy i tytuł Chłopca-Który-Przeżył.
Na pierwszym roku, w Halloween, Quirrell wpuścił do zamku Trolla, a on z Ronem musieli ratować Hermionę. Na drugim zostali zaproszeni na przyjęcie Prawie Bezgłowego Nicka, które było z okazji jego śmierci, a potem tego samego wieczoru odkryli napis, że Komnata Tajemnic została otwarta, a pani Norris spetryfikowana i powieszona za własny ogon. Harry został oskarżony o zabicie jej i nie mógł pozbyć się wrażenia, że jedenaście lat temu jego rodzice zginęli, a on dzisiaj jest nazywany mordercą przez pana Filcha. Na trzecim roku Syriusz Black włamał się do Wieży Gryffindoru i musieli spać w Wielkiej Sali w śpiworach. Harry z czasem zrozumiał, ze to było jedno z lepszych Halloween jakie spędził. Otoczony ludźmi, którzy może się bali, ale byli chronieni. Na czwartym roku jednak został wylosowany jako czwarty uczestnik Turnieju Trójmagicznego i oskarżony o fałszerstwo, chęć sławy i zostało mu powiedziane, że musi walczyć. Nieważne, że nie chciał, że miał tylko czternaście lat i były przypadki, że ludzie ginęli podczas tego Turnieju. Harry tamtej nocy, nie stracił tylko wrażenia, że ludzie mu wierzą, kiedy mówił prawdę, ale Ron odwrócił się od niego na jakiś czas. Tylko dlatego, że z Czary wyskoczyła mała karteczka z jego imieniem i nazwiskiem. Co tak naprawdę doprowadziło do odrodzenia Voldemorta.
Zeszłoroczne Halloween było spokojne. Harry przesiedział je w dormitorium, bo nie chciał spędzić wieczoru otoczony masą rozchichotanych uczniów, którzy zajadali się słodyczami, ciastami dyniowymi i zachwycali się pięknie przyozdobioną Wielką Salą. Wpatrywał się w kawałek lustra, które miał od Syriusza, a Mapa Huncwotów była rozłożona przed nim. Harry miał również w ręku zdjęcie swoich rodziców, którzy śmiali się i tańczyli przy fontannie. Album, który dostał od Hagrida, był na poduszce.
W tym roku nie tęsknił tylko za zmarłymi. Nie było to tylko odchodzenie śmierci rodziców i życia, które mógł z nimi mieć. Nie była to walka z Trollem czy obrona własnego dobrego imienia.
Harry dostał zaproszenie od profesora Slughorna na podwieczorek przy herbacie w Klubie Ślimaka. Elegancka koperta leżała u niego na stoliku nocnym. Harry nie miał jednak zamiaru iść. Nie chciał siedzieć przy jednym stole z tymi wszystkimi uczniami i słuchać ich nudnych rozmów. Blaise powiedział, że się wybierze, bo zawsze lepiej wiedzieć z czym ma się do czynienia i jak można to wykorzystać. Zabini poszedł tam szukać sprzymierzeńców i robić to co Ślizgoni robią najlepiej – wykorzystać okazję. Harry nie chciał się w to bawić. Nie dzisiaj. Może nigdy.
Zamiast udać się na wieczorną ucztę z Ronem do Wielkiej Sali i siedzieć z tymi wszystkimi uczniami, którzy nazywali Draco potworem i bestią bez ludzkich uczuć, Harry udał się do Pokoju Życzeń. Chciał spokoju, a jednocześnie pragnął ludzi wokół siebie. Ale nie chodziło o Rona, Ginny czy Pansy z chłopakami. Pragnął tych, którzy nie mogli być z nim tego dnia. Remus wyjechał wczoraj, spędziwszy całe popołudnie z Harrym i rozmawiając długo ze Ślizgonami. Potter miał wrażenie, że wciąż czuje mocny uścisk Remusa, gdy ten się z nim żegnał. Ale teraz go nie było. Tak samo jak Draco.
Merlinie, Harry, nie sądził, że kiedyś będzie wręcz bolało go od uczuć, które czuł do blondwłosego Ślizgona. Czuł ucisk w klatce piersiowej z powodu tęsknoty za ostrym tonem Draco i jego złotymi oczami. Chciał poczuć jego palce na swojej skórze i miękkie usta, która dociskały się do jego własnych. Pragnął usłyszeć jako zachrypnięty śmiech i słowa, że Harry był tylko głupim Gryfonem. Pamiętał o ich niedoszłej pierwszej, oficjalnej randce, na którą nigdy nie udało im się pójść. Dla innych może to by było tylko pójście do Trzech Mioteł, by napić się kremowego piwa. Ale Harry chciał iść tam z Draco – usiąść przy jednym stoliku i porozmawiać na temat ludzi, którzy ich otaczali. Jedyne co miał teraz to własne myśli. Martwił się tym co się działo teraz z Draco, a świadomość tego, że nie wiedział nic, dobijała go jeszcze bardziej.
Harry wszedł przez drzwi do Pokoju Życzeń, gdy te się pojawiły. Wiedział czego sobie życzył, ale to nie zmniejszyło jego pierwsze wrażenia, gdy tylko przekroczył próg. Przed nim znajdował się identyczny pokój jak ten, który dzielił z Draco w domu.
Ten sam kolor ścian, wielkość pokoju i układ mebli. Wszystko było takie samo, a przynajmniej tak jak zapamiętał to Harry. Nie mógł jednak zmusić, by magia Pokoju Życzeń wyczarowała ten sam zapach, który unosił się w ich pokoju. Nie było tam również Draco.
Harry usiadł na łóżku, które w domu, należało do Draco i poczuł jak łzy formułowały się w jego oczach. Ucisk w gardle i w klatce piersiowej, który nie pozwalał mu na wzięcie głębokiego oddechu, było jedynym co czuł.
Wyszedł stamtąd dopiero nad ranem. Jego oczy były podpuchnięte, ubranie wymięte, a Harry czuł jak jego mięśnie były napięte, bo zasnął, w którymś momencie, wtulony w poduszkę, która jednocześnie należała do Draco, ale nie była jego i skulony w pozycji embrionalnej.
Harry nigdy nie spodziewał się, że w Halloween można tęsknić za żywymi, równie mocno co za zmarłymi.
***
Draco obudził się w zupełnej ciemności. Jego umysł był całkowicie zamroczony, nie pamiętał gdzie jest, co się stało, a całe ciało było obolałe. Miał wrażenie, że nie wiedział kim był, gdzie był, ani jaka była ostatnia rzecz, którą pamiętał.
To była pustka, która powoli się zapełniała. Zaczął przypominać sobie wszystko, a ból, który odczuwał go otrzeźwiał. To poczucie odrealnienia, które czuł, gdy wziewny narkotyk użyty na nim przez Ministerstwo, zaczął na nim działać. Przypomniał sobie ten gniew, gdy rozmawiał z pracowniczką Ministerstwa o tym czy był dzieckiem czy nie. Pamiętał wyraz twarzy Dewlerey'a, gdy powiedział mu, że nie można go złamać i wszyscy, którzy tak sądzili byli w błędzie. Uzmysłowił sobie również, że te kilka strzykawek, które leżały na podłodze, gdy rano się ocknął, były puste, a czarny płyn, który się w nich znajdował, został mu podany wbrew jego woli.
Eksperymentowano na nim.
Stał się królikiem doświadczalnym, ludzi, którzy uważali go za potwora. Stał się numerem, pod którym widać jak zareagował na kolejną dawkę. Obiektem bez twarzy, historii i uczuć.
Stał się niczym.
A gdy badanie dobiegło końca, Draco został sam – w klatce, gdzie nastąpiła przemiana w człowieka. Z połamanymi kościami, ranami, które sam sobie zadał, krwawiącym ciałem i popękaną duszą. W głuchej ciszy, która tylko przypominała mu, że został sam. Bez nikogo. Bez stada. Bez wsparcia.
Klatka zniknęła i pojawiły się jego ubrania, a Draco nie miał siły wstać. Leżał tak, na zimnej podłodze, w kałuży własnej krwi i szklanymi od łez oczami. Ze strzykawkami obok niego i drzwiami, które otworzyły się powoli. Powinien wstać, ubrać się i wyjść.
Ale gdy tylko spróbował, jego ciało było zbyt obolałe, zbyt ciężkie i Draco wiedział, że ta czarna trucizna ciągle krążyła w jego żyłach. Nie do końca pamiętał jak udało mu się wyjść. Nie był w stanie przypomnieć sobie twarzy pracownika Ministerstwa, który czekał za drzwiami i odprowadził go do Artium i przekazał fałszywej Narcyzie, która była tam, by teleportować go z powrotem do Malfoy Manor.
Pamiętał za to jak nogi, ugięły mu się, gdy wylądowali w rezydencji. Jak jego ciało płonęło, a każdy oddech był wyzwaniem. Jak miał poczucie, że opadał w nicość. A potem ona go pochłonęła.
Obudził się tak samo samotny i obolały w swojej komnacie, jak w pokoju w Ministerstwie Magii. Był nieco bardziej przytomny i nie leżał na gołej podłodze, tylko na miękkim łóżku. Ale nadal ból, był ogromny. Przenikający do szpiku kości, atakujący jego mięśnie i kumulujący się w poszczególnych miejscach. Draco czuł to, aż zbyt dobrze.
Żadna świeca nie była zapalona, a ciemność za oknem była zbyt głęboka, by Draco mógł dostrzec cokolwiek poza tym co było w bliskim zasięgu wzroku.
Im bardziej wspomnienia z ostatniej nocy, napływały do jego umysłu, tym bardziej dochodziło do niego, że coś było nie tak. I nie chodziło tylko o cierpienie fizyczne. Czegoś mu brakowało.
W tej absolutnej ciszy, w końcu powoli to do niego dotarło.
Nie słyszał Wilka. Nie było jego pomruków, warczenia czy skomlenia. Żadnej wzmożonej aktywności która byłaby normalna tuż po pełni. Była tylko cisza.
Draco poczuł jak jego oddech przyspieszył, a gonitwa myśli zaatakowała umysł. Zaprzeczenie nadal było jego pierwszym odruchem, ale gdy próbował wywołać Wilka, wołając go w myślach, nic się nie stało.
Przerażenie i to surowe zrozumienie sytuacji, gdy Wilk nie odpowiadał, było czymś czego Malfoy wolał nigdy nie doświadczyć.
W strzykawce nie było nic co miało zaatakować jego ludzkie ciało. To miało zatrzymać Wilka. I Draco dopuścił do siebie myśl, że chyba im się to udało.
***
Nie umiał powiedzieć co się stało. Narcyza pytała go jak poszła pełnia w Ministerstwie, gdy w końcu pojawiła się w komnacie Draco, ale ten tylko powiedział, że przecież przeżył. A reszta nie miała znaczenia.
Voldemort wezwał Draco, następnego dnia, gdy Malfoy mógł chodzić samodzielnie do łazienki i nie chwytać się mebli po drodze. Jego rany zostały uleczone, blizny znalazły swoje miejsce na ciele, a siniaki, dzięki odpowiednim maściom, przybrały kolor, który wskazywał, że zaraz znikną.
– Dokonałeś dobrego wyboru, Draconie? – Czarny Pan zapytał z szyderczym uśmiechem na ustach. – Żałujesssz?
Draco popatrzył na postać siedzącą na tronie dziadka Abraxasa, z czerwonymi oczami i wężem leżących u stóp. Malfoy widział człowieka, który po trupach doszedł do władzy i cieszył się wszystkim złym czego dokonał po drodze.
Ale przez te pytania i specyficzny uśmiech, Draco zrozumiał, że Lord wiedział co się działo w Ministerstwie. Nie powiedział nic wcześniej, bo nie zależało mu na Draco i pozwolił mu wybrać między złem, a okropieństwem. Malfoy nie wiedział, które było które. Niezależnie od tego co sądził na ten temat Draco, Voldemort był zadowolony, usatysfakcjonowany i pozwolił, by Malfoy to dostrzegł. Draco miał zetrzeć ten uśmieszek z ust Lorda, ale ledwo trzymał się na nogach.
Jego ciało mogło zostać wyleczone i nasmarowane maściami. Mógł stać i nie krzywić się podczas siadania. Ale mimo jego starał nie był w stanie wyczuć Wilka Nieważne jak bardzo się wściekał, jak pragnął, by jego oczy zmieniły kolor na złoty, a poczucie, że miał stracić kontrolę, było realnym zagrożeniem, nic się nie działo. Absolutnie nic. Draco miał całkowitą kontrolę nad własnym umysłem, emocjami i ciałem. Powinien być z tego zadowolony. Miał zalążek ataku paniki, gdy tylko do niego to docierało.
– Nie żałuję – odpowiedział martwym tonem.
Nie miał pojęcia, czy Voldemort mu uwierzył. Tak naprawdę go to nie interesowało.
Tak naprawdę kłamał.
Gdy opuszczał salę, słyszał śmiech Voldemorta.
***
Ta nicość go przerażała. Ta ogłuszająca cisza, która wręcz raniła jego uszy. To poczucie pustki i świadomość tego, że nie ma z nim nikogo. Kiedyś pragnął tej ciszy, ale teraz, gdy ona w końcu nastąpiła, nie mógł jej znieść.
Były dni, że uczucia, myśli i pragnienia Wilka to było za dużo dla Draco. Ciągła obecność zwierzęcia w jego umyśle , który pragnął dyktować co chłopak miał zrobić, jak zareagować i co czuć. Wilk miał chęć kontroli, ale Malfoy również , bo to było jego ciało, jego umysł, który przez piętnaście lat należał do niego, a w jednej chwili to się zmieniło. Musiał nauczyć się, że oprócz ludzi, którzy byli wokół niego, pachnęli różnymi emocjami i mówili całą masę bezsensownych słów, był z nim ktoś jeszcze. W każdej sekundzie dnia i nocy. A Draco nie miał szansy na ucieczkę od Wilka.
A potem nastąpiła pełnia, którą spędził w Ministerstwie Magii, otoczony wrogo nastawionymi czarodziejami i czarodziejkami, uzbrojonymi w strzykawki z czarną mazią i notatniki. Draco stał naprzeciwko nich zamknięty w klatce, prawie nagi i odurzony wziewnymi narkotykami. Był zdany na nich i świadomość tego rozdzierała go.
A gdy obudził się dzień później w nocy w pokoju w Malfoy Manor na początku nie zrozumiał co się stało. Co zostało mu odebrane w tej piwnicy wypełnionej klatkami.
Nie sądził, że można mu odebrać kogoś, kto zamieszkał w jego umyśle, z kim walczył o dominację nad własnym ciałem i kto wygrywał ją, gdy księżyc w pełni zagościł na niebie.
Draco nie myślał, że mogą odebrać mu Wilka.
A jednak obudził się w Malfoy Manor, otępiały bólem i sztywnymi mięśniami, ale w ciszy, która była prawie, że nienaturalna. Od pierwszej pełni, gdy jego Wilk zagościł w jego umyśle.
Draco nie sądził, że można tęsknić za kimś kogo nigdy nie spotkałeś. Oczywiście znał Wilka. Był w jego umyśle od pierwszej pełni. A teraz stracił kogoś tak bliskiego. Który w większości podzielał jego emocje, czasami reagował zbytnio emocjonalnie, ale nadal był bliżej Draco niż ktokolwiek. To było jak posiadanie brata bliźniaka. Prawie takiego samego, ale jednocześnie innego.
To nie było to co z Harrym. Potterem, z którym mógł leżeć w Pokoju Życzeń i kreślić wzory na jego przedramionach, które nie były skażone śladami ugryzień. Pragnął dzielić z nim pocałunki i słuchać narzekań czy historii z Pokoju Wspólnego Gryfonów. To nie było to poczucie, że Harry wybrał jego, walczył o niego i wspierał, kiedy Draco sam nie mógł sobie poradzić. To nie było to uczucie.
To również nie była ta tęsknota. Bo wiedział, że Harry był w zamku, otoczony przez przyjaciół i Ślizgonów, którzy obiecali mu, że będą mieć na niego oko. Miał nadzieję, że przez Dyrektora, albo na własne życzenie nie wpakuje się w kłopoty, z których nie będzie potrafił wyjść.
W kwestii Wilka pozostała mu tylko niepewność. Nie miał pojęcia jak Ministerstwu udało się stworzyć coś co spowodowało, że jego Wilka nie było. I czy nie było to trwałe. Czy to było zamierzone czy przypadkowe? Czy eksperymentowali na wszystkich nieletnich wilkołakach?
Merlinie, Draco miał tyle pytań bez odpowiedzi. Tyle niewiadomych i czarnych scenariuszy, które od dwóch dni nie pozwalały mu jasno myśleć, ani spać.
Pragnął się czegoś dowiedzieć. Chciał informacji, których nikt nie mógł mu dostarczyć.
Draco miał ochotę krzyczeć, wyć z powodu tej całej niesprawiedliwości, która spotykała go na każdym kroku. Wiedział, że życie nie było sprawiedliwe. Nie był głupim Puchonem czy Gryfonem, by wierzyć w szerzenie dobra i akty dobrej woli. Rozumiał również, że prawo, które zostało stworzone przez ludzi, nie zawsze było dla innych czymś dobrym. Kodeksy, ustawy czy rozporządzenia czasami ograniczały, zakazywały czy wręcz nakazywały rzeczy, które były sprzeczne z ideą szerzenia dobra dla ogółu społeczeństwa i ludzi.
Ale Draco za późno zrozumiał, że to co zrobiło Ministerstwo nie było czymś, z czym ludzie by się zgodzili. Robienie z nieletnich wilkołaków obiektów badań musiało być złamaniem wszelkich praw jakie człowiek mógł ustalić w walce o dobro dziecka. I może prawo nie dbało o wilkołaki. Nigdy tego nie robiło, ale Draco pamiętał, jak przez mgłę, że w klatkach w piwnicy Ministerstwa Magii były tylko kilkuletnie dzieci. Małe, przerażone, oddzielone od rodziców, tylko dlatego, że zostały zarażone lub takie się urodziły. Zbyt młode, by pójść do Hogwartu (kiedy jeszcze Druga Ustawa tego nie zakazywała). Ministerstwo tak bardzo złamało prawo.
I gdyby Draco nie był uwięziony w Malfoy Manor, bez swojego Wilka, to wiedziałby, że poszedłby na wojnę. Nie dla siebie, bo on nigdy nie był osobą, która pchałaby się do walki. Ale dla tych młodych wilkołaków, takich jak ta dwójka rodzeństwa, którą poznał ze stada Greybacka. Również nie dla sprawiedliwości, bo nie był Gryfonem. Ruszyłby na wojnę dla zemsty. By pokazać tym wszystkim szumowinom w ministerialnych szatach, że nie mieli prawa podawać mu czegoś nielegalnego, wbrew jego woli i wsadzać go do klatki bez ubrań, godności i z daleka od stada.
Może łudził się nadzieją, że inne niepełnoletnie, dominujące wilkołaki stanęłyby koło niego. Bo wątpił, by Ministerstwo zrobiło to tylko jemu. Musiał być ktoś jeszcze w takiej samej sytuacji jak on. Bez swojego Wilka, poddany torturom i wyrzucony jak popsuta zabawka, gdy tylko słońce wzeszło.
Rzeczywistość jednak odebrała mu to wszystko.
***
– Czy on jest dla ciebie ważny? – ciche pytanie Narcyzy przerwało ciszę, która trwała między nimi, od kiedy kobieta weszła do pokoju Draco. Była ubrana w ciemnoszarą szatę, która tylko podkreślała bladość jej skóry.
– Kto?
Draco podejrzewał o kim była mowa, o kogo Narcyza pytała. Jego umysł odpowiedział sam na to pytanie, bo gdy tylko je usłyszał, pomyślał najpierw o Harrym. O jego zielonych oczach, uśmiechu i nerwowym pocieraniu warg. O miękkim futrze szakala. O bezpieczeństwie, spokoju i radości. O swoim stadzie.
– Ten, za którym tęsknisz – powiedziała miękko Narcyza. W tamtym momencie przypominała bardziej jego matkę niż przez ostatnie tygodnie, które spędził w Malfoy Manor. – Widzę to spojrzenie, ten smutek.
– On jest tam, a ja tutaj, matko – powiedział jedynie. – Nieważne jak wielka może być ta tęsknota, nie chciałbym żeby był tutaj teraz ze mną.
Oboje byśmy byli martwi, w chwili, gdyby Harry Potter przekroczył próg tego domu dodał w myślach Draco.
– To mówi o twoich uczuciach dużo więcej niż myślisz, Draco.
Narcyza podeszła do niego i pochyliła się jakby chciała dać mu matczyny pocałunek w policzek, ale w ostatniej chwili się wycofała. Może to przez to, że Draco się spiął na ten ruch, albo sama odkryła, że to za dużo jak na ich obecną relację. Dlatego tylko ścisnęła jego ramię i uśmiechnęła się z trudem.
***
Harry,
piszę kolejny list, który spalę po skończeniu.
Wiesz, Harry samotność robi z człowiekiem naprawdę okropne rzeczy. To ten stan, kiedy odkrywasz, że kiedy upadniesz, nie będzie nikogo kto może cię złapać.
Jesteś szukającym Harry Potterze. Łapiesz rzeczy, prawda? Czemu więc nie mogłeś mnie złapać, zanim spadłem na samo dno piekła?
Byłem kiedyś szukającym Harry Potterze, ale o tym wiesz. Znajdowałem rzeczy, mimo że przede mną uciekały. Znalazłem Wilka, dom, ciebie i stado. Ale zawsze byłem tym gorszym szukającym w porównaniu z tobą, prawda? Miałem to wszystko w ręku i pozwoliłem, by ode mnie uciekło. Ja sam się od tego oddaliłem. Jest ze mnie naprawdę głupi szukający.
Nie szukaj mnie Harry Potterze. Nie jestem wart szukania.
Draco.
***
Draco był w bibliotece w Malfoy Manor. Opuszczony, przerażony i czytający księgi na temat wilkołaków. Ale teraz nie było to poszukiwanie informacji ile osób przeżywa pierwsze ugryzienie. Nie było to znajdywanie informacji na temat tego co się z nim będzie działo, gdy nie umrze i stanie się wilkołakiem. Nie była to cicha modlitwa o cud.
Żaden Śmieerciożerca nie wchodził mu w drogę i Malfoy był za to wdzięczny. Prawie spał w bibliotece poszukując informacji o tym czy w przeszłości, było kiedyś coś co spowodowało, że dominujące wilkołaki straciły kontakt ze swoim Wilkiem. Ale pamiętał, że kiedyś Remus mówił mu, że informacji na temat tego konkretnego rodzaju likantropów, było naprawdę mało, bo nikt nie był chętny się dzielić tym jak to naprawdę wyglądało. Ludzie snuli swoje domysły i spisywali spostrzeżenia, które mijały się z prawdą. Draco przekonał się o tym, gdy odrzucił kolejną księgę, gdy ta była stekiem kłamstw na ten temat.
Malfoy wstał z fotela i przeszedł do regału, który Lucjusz uwielbiał. Przejechał palcem po starych księgach, białych krukach i starożytnych woliumach. Wręcz czuł mrowienie w palcach, gdy natykał się na pojedyncze runy zdobiące brzegi.
Draco myślał o tym pomyśle od kilku godzin. Bardziej wynikało to z poczucia, że musiał coś zrobić, a nie tylko czytać niesprawdzone i kłamliwe informacje. Gdyby Remus tu był, skarciłby go i powiedział, że to zbyt niebezpieczne. Ale nie było o tutaj. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Wyjął jedną księgę, która miała bordową okładkę ze złotymi zdobieniami na krańcach. Gdy otworzył pierwszą stronę dostrzegł ręcznie narysowaną runę, która była skomplikowanym wzorem.
A potem opuścił bibliotekę z księgą, węglem i garścią świec, bo nie było nikogo kto, by mu powiedział, że wykonanie rytuału we własnej komnacie, było czystym szaleństwem.
***
Remus Lupin pozwolił sobie na wejście do pokoju chłopców. Pomieszczenie nie było użytkowane od wakacji, ale Lunatyk nadal potrafił znaleźć ich zapachy. To było naprawdę pocieszające.
Miał nadzieję, że kiedyś znowu będą tu mieszkać, śmiać się i jeść wspólne posiłki. Pragnął zobaczyć jak Draco siedział wygodnie w fotelu, a Harry wybierał kolejne płyty, które włoży do gramofonu, by muzyka rozbrzmiała w domu. Chciał usłyszeć ich śmiech, rozmowę i zobaczyć szczęście na ich twarzach. Mieć pewność, że jego szczeniaki są bezpieczne, otoczone miłością i z dala od kłopotów.
Ale miał świadomość również tego, że żeby to się kiedykolwiek spełniło, musiał podjąć pewne kroki. Nie sądził jednak, że żeby tego dokonać, będzie musiał stworzyć coś w rodzaju buntu. Zaangażować osoby, którym mógł zaufać, że będą walczyć u jego boku. Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że będzie prosił o pomoc Pierwsze Wilkołaki zaśmiałby mu się w twarz. Bo nie był nikim ważnym, by w ogóle się do nich zbliżać. Ale o to był on.
Z częściowo ułożonym planem, który będzie się dział nawet, kiedy opuści granicę Anglii.
Kiedy Remus zamykał drzwi do pokoju chłopców, wiedział, że robił to wszystko dla nich. Bo stado nie powinno być rozdzielone.
****
Nie sądziłam, że napisanie rozdziału przejściowego i zdecydowanie, że część wątków przesuwam na kolejny rozdział, może być takie trudne. Ale o to nowy rozdział, który zbliża nas do zakończenia historii.
Podzielcie się wrażeniami i może domysłami co do dalszych losów bohaterów, bo wasze komentarze to zawsze dużo dla mnie ;D
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top