56. Pełnia część 2
Hogwart nocą był piękny. Majestatyczny zamek z zapalonymi światłami i cieniami, które przemykały przy oknach. Ze śmiechem, który nosił się echem po ścianach zamku. Z magią, która wręcz wylewała się z niego.
Harry Potter patrzył na to wszystko, stojąc na skraju Zakazanego Lasu w swojej postaci szakala. Jego zielone oczy błyszczały w świetle księżyca, który był w kształcie sierpa.
Harry nie pragnął niczego innego niż szaleńczego biegu czy to po Błoniach, czy Zakazanym Lesie. Najlepiej jednak by było, gdyby to był obszar, który nigdy się nie kończył, by Potter nie musiał przerywać swojego biegu. Pragnął poczuć ból w łapach, zadyszkę i ciężkość z każdym kolejnym krokiem. Tę sztywność mięśni, gdy dystans tylko się powiększał. Chciał, by w jego głowie nie było bitwy myśli, a jasno wyznaczony cel i skupienie się na pokonaniu kolejnych kilometrów.
Harry w postaci szakala zaskomlał cicho i poruszył przednią łapą i rozkopał lekko ściółkę leśną. Późna październikowa noc nie była zbyt ciepła, ale Harry odkrył, że futro szakala naprawdę dawało radę.
Chciał uciec. Zostawić to wszystko za sobą. Bo teraz miał poczucie, że zamek przestał być jego domem, a stał się miejscem, gdzie musiał być, mimo że powinien być gdzie indziej. Bronił Hogwartu przez lata, zostawił tu całą masę łez, potu i krwi. Zabijał, ratował i walczył ze stworzeniami, które nie powinny być blisko niego. Jednak kiedy Harry Potter potrzebował, by Hogwart — uczniowie, profesorowie i Dyrektor — odwdzięczyli mu się i zamiast poklepywania po plecach, przyznania punktów czy Pucharu Domów, pomogli Draco Malfoy'owi. Harry zawiódł się na nich wszystkich.
Zamiast pomocy, dostał tylko puste słowa Dumbledore'a, że to było dla większego dobra. Harry wykrzyczał mu wtedy prosto w twarz, że wysłanie kogoś na śmierć nigdy nie powinno być opcją. Gdy wyszedł wtedy z gabinetu, trafiło do niego, że Dumbledore robił to z nim od pierwszego roku. Harry był wysyłany na śmierć. Dopiero gdy spotkało to Draco, Potter to zrozumiał. Nie zmieniło to jednak nic. Draco nadal nie było.
Szakal podniósł pysk do góry i zaczął delikatnie wyć. Nie było to tak dostojne i przeciągłe jak wycie wilka, ale szakale nie zostały do tego stworzone. Niektórzy mogliby to uznać za skomlenie kociaka, ale to nadal było wycie.
Harry pragnął jakoś ulżyć sobie w tym całym bólu, który ciągnął się od momentu, gdy Draco teleportował się do Malfoy Manor. Ta rozpacz, którą czuł Potter, przypominała mu uczucie, gdy widział, jak Syriusz wpadał za Zasłonę Śmierci. Wiedział, że nie przeżyje, jeśli jeszcze raz będzie musiał się z nią zmierzyć.
Tylko że nic nie pomagało. Żadne nocne wyprawy w postaci szakala. Latanie na miotle i ciągnięcie drużyny na codzienne treningi, bo przypomniało mu się, że niedługo mają mecz czy rozmowy ze Ślizgonami. Ron starał się jakoś pocieszyć Harry'ego, ale nie miał w tym zbyt dużo doświadczenia, chociaż Potter doceniał jego obecność i grę w gry karciane czy szachy.
Potter pragnął tylko jednego. Aby Draco do niego wrócił.
***
Harry wiedział, że to nie był zwykły sen, w chwili, gdy pojawił się w wielkim pomieszczeniu z długim stołem, a pochodnie, które się paliły powodowały, że to wszystko przypominało raczej horror niż przytulny wystrój dormitorium, w którym zasypiał.
Potter widział to wszystko, siedząc na tronie u szczytu stołu, wpatrzony w dal. Nie miał pojęcia, czy Voldemort wiedział, że Harry pojawił się w jego głowie, by znowu go szpiegować. Nie miał również wiedzy czy to, co właśnie zobaczy, będzie prawdą czy kolejnym przedstawieniem wykonanym specjalnie dla niego.
Harry poczuł jak uczucie zadowolenia i satysfakcji przebiega przez jego ciało, a szyderczy uśmiech pojawił się na ustach. Potter czuł również, jak ciało Nagini krążyło wokół jego nóg. To wszystko spadło na niego niczym tłuczek, a Harry czuł się tym przeciążony. Ta utrata możliwości panowania nad ciałem, poddanie się mordercy i czarnoksiężnikowi powodowała u niego mdłości. Nie chciał tu być, nie chciał nikogo torturować, oglądać twarzy Śmierciożerców czy planować kolejnego ataku. Wolał spać we własnym dormitorium. Wiedział jednak, że może to, co zobaczy, może dać jakąś przewagę Zakonowi. Harry mógł w ten sposób kogoś uratować, a to było bardzo dużo w momencie, kiedy miał wrażenie, że jedyne co ostatnio robił to tylko tracił ludzi.
Harry usłyszał ciche pukanie i dźwięk otwieranych drzwi. Voldemort spojrzał się w tamtą stronę, a Harry mógł dostrzec kolejny fragment pokoju, w którym byli. Nadal go jednak nie rozpoznawał i nie było nic, co pomogłoby mu wskazać, do kogo należał dom.
– Wejdź, Draconie. – Harry poczuł jak usta, które jednocześnie należały do niego i nie należały, zaczęły się poruszać i wymawiać to jedno konkretne imię. – Czekaliśmy na ciebie.
Harry miał wrażenie, że na chwilę przestał oddychać, gdy zobaczył, kto wszedł do środka.
Draco.
Wyglądał jednak zupełnie inaczej. Był zbyt blady, przemęczony z przekrwionymi oczami, zgarbiony, chociaż starał się stać prosto. Lekko kuśtykał. Harry przez to, że Draco miał na sobie granatową czarodziejską szatę nie mógł stwierdzić, jak bardzo schudł, ale jego policzki było nieco zapadnięte. Miał również spierzchnięte wargi, które były niczym w porównaniu ze śladami siniaków na szyi, które nachodziły na blizny po pazurach Greybacka.
Harry był przerażony jego wyglądem. Nie miał pojęcia, co musieli robić Draco, by doprowadzić go do takiego stanu przez tak krótki czas. Nie chciał o tym wiedzieć, czuł, że to by tylko bardziej połamało mu serce.
– Lordzie – odezwał się Draco i podszedł bliżej tronu. Szedł powoli i ostrożnie jakby nie chciał nadwyrężyć jakieś części ciała. Harry podejrzewał, że cierpiał, ale na jego twarzy nie było nic widać.
Harry czuł, jak jego serce biło zbyt mocno.
– Mówiłem ci, że nie jestem zbyt cierpliwy – odezwał się Voldemort, a Harry czuł, jak usta się poruszały. – Dlatego chcę żebyś przekonał się, jaki jestem, gdy moja cierpliwość się powoli kończy.
Harry czuł, jak ręka Voldemorta (jego ręka) zacisnęła się na różdżce. Potterowi przemknęło przez głowę zaklęcie, a następne co zobaczył to pomarańczowy cienki płomień lecący w stronę Draco.
Malfoy spiął się, ale nie wyciągnął różdżki, nie uchylił się, nie zrobił nic. Czekał na to, aż pomarańczowy płomień do niego doleci i trafi prosto w klatkę piersiową. Harry szarpnął się, gdy Draco zaczął zwijać się z bólu, a gdy spojrzał na Voldemorta (na Pottera), to jego tęczówki miały złoty kolor. Jednak Harry'ego najbardziej dotknęło to, jaka nienawiść była widoczna w jego oczach. Ta odraza, gniew i ból wręcz się z nich wylewały. I to wszystko było skierowane do Pottera (do Voldemorta).
– Crucio.
Gdy zaklęcie niewybaczalne trafiło w Draco, ten upadł na podłogę, a Harry chciał krzyczeć. Zamiast tego poczuł, że zaczął się uśmiechać i było mu niedobrze z tego powodu.
Draco wierzgał nogami i rękami, zaciskał zęby i łapał spazmatyczne oddechy. W którymś momencie, gdy klątwa była podtrzymywana, Malfoy wygiął się w łuk i opadł jakby bez śladów życia.
Nie.
Nie.
Zaraz potem jednak zaczął kasłać i przekręcił na się na bok, a jego ciałem cały czas targały drgawki. Dyszał wymęczony, gdy zaklęcie w końcu się skończyło. Leżał tak na podłodze, wymięty, wyczerpany i na skraju utraty przytomności.
Harry miał ochotę krzyczeć, szarpać się, rzucić całą masę zaklęć i biec do Draco, by mu pomóc. Nie mógł zrobić jednak nic. Zupełnie nic. Bo zamiast w swoim ciele, był w umyśle potwora i czuł, jak się śmiał, a poczucie posiadania władzy było doskonale wyczuwalne.
Harry czuł, że zaczął drżeć z powodu tych wszystkich uczuć, które odczuwał – swoich i Voldemorta. A gdy usłyszał syczący głos Voldemorta, nie mógł powstrzymać strachu.
Patrz, Harry Potterze. Patrz. Przyjrzyj się, jak twój wilkołak upada. A gdy z nim skończę, przyjdę po ciebie.
A potem wszystko obróciło się w czerń.
Harry obudził się z krzykiem na ustach, cały spocony i ze strachem w oczach. Wierzgał nogami, by jak najdalej uciec od słów Voldemorta, własnego strachu i widoku torturowanego Draco. Krzyczał imię Ślizgona i słowa zaprzeczenia. Był gotowy chwycić różdżkę i iść go ratować. Słyszał śmiech Voldemorta, który był także jego śmiechem i krzyki Draco. Czuł zapach jego krwi, która rozpowszechniała się niczym trucizna w powietrzu.
– Harry, Harry, Harry. – Zaniepokojony głos Rona i jego szturchanie w końcu dotarło do zamglonego umysłu Harry'ego. – Obudź się, to sen. Harry, to tylko sen.
Harry zobaczył pochylającego się nad nim Rona, ale łzy i brak okularów powodowały, że wydawał się rozmazany.
– Harry, strasznie się darłeś. – Seamus wydawał się rozdrażniony i zaspany, ale stał niedaleko łóżka Harry'ego. Takie sytuacje w zeszłym roku były na porządku dzienny, a w tym zdarzały się rzadko, ale ciągle chłopcy w dormitorium wiedzieli, że sytuacja może się powtórzyć. Po tym, jak Harry został zabrany przez profesor McGonagall do gabinetu Dyrektora, bo śnił o ataku na tatę Rona, Dean, Seamus i Neville częściowo rozumieli, z czym on się mierzył.
– Przestraszyłeś nas – dodał Neville. – Ale dobrze, że się obudziłeś.
Harry podparł się na łokciach, by zobaczyć ich twarze oświetlone zaklęciami z różdżek, które trzymali. Nie miał pojęcia, która godzina, ale reszta dormitorium była całkowicie ciemna. Harry miał wrażenie, że to zbytnio przypomina salę, w której był Draco i Voldemort. Malfoy Manor, zrozumiał po chwili. To był dom Draco.
Stali tak przez chwilę, bo nie wiedzieli, czy z Harrym wszystko w porządku.
– Przepraszam – wycharczał w końcu, bo jego gardło po tylu krzykach było nieco zdarte.
– Dobra, chodźmy spać – zadecydował Ron.
Gdy reszta Gryfonów, wróciła do swoich łóżek, Ron został. Weasley zasunął kotarę otaczającą łóżko Harry'ego. Rzucił zaklęcie wyciszające i zapalił świeczkę na stoliku nocnym. Harry obserwował każdy jego ruch i słyszał zaklęcie, ale nie był w stanie zareagować. Był cały spocony, a drżał z zimna. Ciągle przed oczami miał widok torturowanego Draco i słyszał słowa Voldemorta. Nie bał się go. Obawiał się o Draco i to, co miał na myśli Voldemort, gdy mówił o skończeniu z Malfoy'em.
– Masz, przebierz się – rozkazał mu Ron i rzucił w Harry'ego jedną z koszulek, którą znalazł na wierzchu kufra. Harry nie zareagował na lecącą koszulkę i oberwał nią w twarz.
Z trudem się przebrał, bo jego mięśnie ciągle były napięte. Wolał wziąć prysznic, ale wiedział, że nie będzie w stanie wstać i iść do łazienki. Gdy nałożył w miarę czystą podkoszulkę, Ron rzucił na podłogę przepocone ubranie i ziewnął szeroko.
– Dobra, kumplu. Połóż się – zadecydował Ron. Harry spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Czy Weasley naprawdę myślał, że on będzie w stanie pójść znowu spać? – I przesuń się trochę.
Ron popchnął Harry'ego, który nadal nie zareagował i przykrył ich obu kołdrą. Pojedyncze łóżko było za małe dla ich dwójki, a Ron był dość wysoki i nabrał trochę mięśni w porównaniu z Harrym. Gdy w końcu ułożyli się w miarę wygodnie, a Potter ciągle się nie odezwał, Ron przejął pałeczkę.
– Nie będę się bawić w Hermionę i nie pytał, co ci się śniło – ogłosił cichym głosem Ron, a Harry był mu za wdzięczny. – Ale moja mama opowiadała nam bajki, gdy budziliśmy się z koszmaru i nie mogliśmy zasnąć. Jeśli chcesz, to mogę ci coś opowiedzieć.
Harry kiwnął głową, nadal nic nie mówiąc, bo bał się, że jak tylko otworzy usta, to zacznie krzyczeć.
– Dobra, myślę, że ci się to spodoba – mówił dalej Ron. – To bajka o miłości. Fajna bajka i myślę, że ci się spodoba, bo jest tam wilkołak. Może to nie Malfoy, ale od biedy może być. Więc dawno, dawno temu, kiedy czarodzieje jeszcze nie wymyślili łazienek, był sobie pewien wilkołak i jego dziewczyna.
Harry zasnął, słuchając cichego głosu Rona, który opowiadał mu bajkę. Potter doceniał, że przyjaciel z nim został, nie pytał o treść koszmaru, nie panikował, tylko się nim zajął. Był podporą, której Harry potrzebował.
Ron opowiedział mu historię o Caspianie – wilkołaku, który mieszkał w małej wsi ze swoją ukochaną żoną, która wiedziała, że był wilkołakiem. Przez wszystkie lata małżeństwa próbowali znaleźć lekarstwo na jego likantropię. Próbowali wszystkiego, aż jeden szaman z innego kontynentu powiedział im, że jeśli wilkołak podczas pełni spojrzy w oczy swojej prawdziwej miłości, to nigdy więcej się nie przemieni w wilkołaka. Żona Caspiana była gotowa spróbować, ale Caspian się nie zgadzał. Bał się, że to się nie uda, a on pod wpływem zwierzęcych instynktów prędzej zabije swoją żonę, niż to zadziała. Kiedy nadszedł czas pełni, mężczyzna udał się do lasu, by tam się przemienić, ale nie wiedział, że jego żona go śledziła i poszła za nim. Żona Caspiana patrzyła, jak jej mąż się przemienia z człowieka w swoją wilkołaczą formę i mimo zakazu męża, podeszła do wilkołaka. Wierzyła, że jest ona prawdziwą miłością swojego męża. Caspian zaczął ją atakować, ale kobieta ciągle starała się, by ten spojrzał w jej oczy. Nawet wtedy, gdy ten ją ugryzł. Aż w końcu Caspian spojrzał w brązowe oczy swojej żony i mimo że był środek nocy, a księżyc w pełni był wysoko na niebie, Caspian się przemienił z powrotem w człowieka.
Niestety jego żona została zarażona. Przeżyła ugryzienie, ale to powodowało, że stała się wilkołakiem. Jednak obydwoje stwierdzili, że skoro kobieta okazała się prawdziwą miłością Caspiana, to on na pewno jest jej. Gdy nadeszła kolejna pełnia, razem udali się do lasu. Caspian nie przemienił się w wilkołaka, ale jego żona tak. A gdy mężczyzna spojrzał w oczy swojej żony, ta nie zmieniła się z powrotem w człowieka. Gdy Caspian zrozumiał, że nie jest on prawdziwą miłością jego żony, uciekł do domu. Wrócił dopiero rano do lasu, gdy słońce już wzeszło. Okazało się, że mimo tego, że żona Caspiana bardzo go kochała, to nie był on miłością jej życia. Caspian jednak nie mógł wybaczyć sobie, że żona stała się wilkołakiem tylko dlatego, że ratowała go z likantropii i obiecał, że odnajdzie prawdziwą miłość swojej żony, by ta nie musiała się cierpieć z powodu przemiany w wilkołaka. Spakowali więc swoje rzeczy, sprzedali dom i ruszyli na poszukiwania osoby, która mogła uratować kobietę. Caspian wiedział, że może to zniszczyć jego małżeństwo i mógł stracić ukochaną żonę, ale chciał zaryzykować, bo ona była najważniejsza. Nikt nie wie, jak długo szukali prawdziwej miłości żony Caspiana i czy w ogóle ją znaleźli. Morał tej bajki był taki, że miłość może pomóc, ale też rani. Jednak dla niektórych osób jest to walka warta ryzyka.
***
Harry siedział na miotle ponad głowami reszty drużyny i obserwował ich mecz. Wykrzykiwał różne uwagi i słowa zachęty, zupełnie ignorując, że powinien tak naprawdę szukać złotego Znicza. Zaczęła mu się podobać rola kapitana drużyny i może nie był tak skupiony, jak Angelina Johnson czy ekstremalny jak Oliver Wood, ale wydawało mu się, że nawet dobrze sobie radził.
Nie miał jednak już tej iskry, która była napędzana przez przyszłościowe mecze z drużyną Slytherinu, wiedząc, że Draco nie będzie w niej grał. Na jego miejsce znaleźli jakiegoś czwartoklasistę, który był podobno ponadprzeciętny. Jednak brak widoku Malfoy'a na miotle, którą Harry mu podarował (a tak naprawdę nigdy nie miał okazji użyć) spowodowała, że tracił zapał do gry. Ron skupił się na taktyce i całym planowaniu ruchów drużyn, a Potter był mu za to naprawdę wdzięczny. Jego pierwsze kroki jako kapitana były przy asyście Ginny i dziękował jej za to kilka razy.
Teraz jednak musieli się skupić na najbliższym meczu z Krukonami, a Harry wiedział, że to jego pierwszy oficjalny występ jako Kapitana i naprawdę miał nadzieję, że nie będzie to porażka. Chociaż, gdy patrzył na tę dwójkę pałkarzy, to miał poważne wątpliwości.
– Emerson! – krzyknął nazwisko jednego zawodnika z pałką w dłoni. – Po co ci pałka, jak nie umiesz jej używać?!
Chłopak krzyknął przeprosiny, a Harry pokręcił głową. Na Merlina, naprawdę się starał. Robił wiele treningów i korzystał ze wszystkich tricków, jakie widział u Angeliny i Oliviera, gdy oni byli Kapitanami, ale czasami nie chodziło o to, co on mógł dać jako Kapitan, a o to z kim grał.
Gdy złoty Znicz pojawił się tuż przy ramieniu Ginny, Harry ostro zanurkował w dół.
Czas zacząć wygrywać.
***
Remus,
wszyscy się martwią. Wszyscy nie wiedzą, co mogą zmienić. Ta bezsilność jest okropna. Remus, jak za nim tęsknię. Tak po prostu. Tęsknię i chciałbym mieć go obok siebie.
Brakuje mi go. Gdybyś powiedział mi w trzeciej klasie, że będę tęsknić za Draco Malfoy'em, to bym się roześmiał i powiedział, że nigdy w życiu.
Martwię się o niego. Merlinie Remus, wysłaliśmy go prosto w łapy Voldemorta. Ostatnim razem, gdy miałem cień podejrzenia, że Voldemort rani kogoś mi bliskiego, poleciałem na Testralach do Ministerstwa Magii. Teraz siedzę z założonymi rękami i to mnie dobija. Chciałbym coś zrobić, Remus. Jakoś mu pomóc, uwolnić go stamtąd. Chciałbym mieć jakiś plan działania, szansę, że wszystko się uda. Że Draco do nas wróci. Nie mamy nic, Remus.
Dumbledore pokazał mi ostatnio wspomnienie z tego, jak przeprowadzał rozmowę o pracę z Tomem Riddlem. Nie przyjął go. Nie pozwolił, żeby Hogwart znowu był jego domem. Odrzucił go.
Zapytałem go po obejrzeniu tego wspomnienia czy żałuje. Czy nie zastanawiał się, że to jeszcze bardziej popchnęło go w ciemną stronę?
Dyrektor powiedział, że nie. Nie żałuje.
Więcej nie poszedłem na żadne lekcje do niego. Nie reaguję na jego liściki wysyłane za pomocą innych uczniów, nie reaguję na polecenia, które wydaje mi za pomocą McGonagall. Widziałem go ostatnio na korytarzu. Uciekłem schodami na siódme piętro, mimo że lekcje miałem na drugim. Spóźniłem się, ale to nie jest ważne.
Dumbledore powiedział mi na początku, że mamy te lekcje, by nauczyć się czegoś z przeszłości i by pomogło nam to w przyszłości. Że lepiej walczyć z wrogiem, którego rozumiemy. Szkoda, że sam nie jest w stanie zastosować się do swoich własnych słów.
Zobaczymy się w przyszłym tygodniu, Lunatyku. Nie myśl sobie, że pozwolę ci spędzić tę noc samemu. Będę tam. Draco, by tego chciał. Poza tym jesteśmy stadem Remusie. I wcale się nie zdziwię, jeśli trójka Węży będzie chciała się z tobą spotkać. Są naprawdę uparci, by dowiedzieć się ode mnie wszelkich wiadomości, jakie piszesz mi w listach. Są sprytni – obserwują, kiedy dostaję list i wtedy mam całą masę pytań o to, co w nim jest. Gdy powiedziałem, że sami mogą do ciebie napisać, Pansy spojrzała na mnie jak na robaka i powiedziała, że jeszcze nie przekroczyła tej granicy. Nie wiem, o co jej chodziło. Theodor natomiast powiedział mi, że tak naprawdę nie wiedziałby, co miałby napisać, a Blaise wspomniał coś o tym, że jest to zarezerwowane dla kogoś innego. Ślizgoni są dziwni.
Gdybyś przyjechał dwa dni wcześniej, to mógłbyś zobaczyć nasz mecz z Krukonami. Miło by było zobaczyć kogoś, kto przyjechał by zobaczyć jak gram. Syriusz był kiedyś na meczu, ale w postaci Łapy. Nie wiedziałem wtedy nawet o tym. Jednak wiem, że proszę o dużo, w szczególności w tym czasie. Odpoczywaj Remus. Nie przemęczaj się. Dbaj o siebie. I nie odkładaj eliksirów na czas, kiedy ból będzie jeszcze gorszy.
Widzimy się niedługo.
Harry.
***
Harry się starał. Naprawdę się starał wykonać to, o co poprosił go Draco. Chciał to zrobić dla niego, by gdy nadejdzie ich kolejne spotkanie, móc powiedzieć chłopakowi, że zrobił wszystko, co mógł i z jego przyjaciółmi było wszystko w porządku.
Ale Harry był Gryfonem. Był chłopcem z przepowiedni, na którym ciążyła wizja śmierci z rąk Voldemorta. Był szesnastolatkiem, który uciekał w Qudditch i bieganie nocą w postaci szakala po lesie, bo nie mógł znieść tego wszystkiego, czym był teraz Hogwart. Oprócz całej masy uczniów, która pytała go o to, czy Draco Malfoy był jego chłopakiem, czy utrzymują kontakt i czy oznacza to, że teraz Harry był gejem, szkoła stała się przypomnieniem, że Ślizgon nie wejdzie przez drzwi Wielkiej Sali na śniadanie, nie zaciągnie go w boczny korytarz, by móc pocałować i nie będą siedzieć w Pokoju Życzeń, by móc po prostu porozmawiać. Hogwart atakował go z każdej strony i Harry miał tego dość.
Nie umiał odpowiedzieć na pytanie dziewcząt, które go zagadywały, nie znosił obraźliwych tekstów, które słyszał na temat Draco czy w ogóle wilkołaków. Nie stronił od tego, by rzucać się na kogoś z pięściami i groźbą, żeby to odszczekał. Profesor McGonagall dała mu za to szlaban i przez tydzień pisał w jej gabinecie karne linijki. Jednak ona nie rozumiała, że Harry nie miał problemów z agresją. On po prostu nie mógł znieść tego typu komentarzy. Draco tu nie było, żeby się bronić, więc Harry musiał zrobić to za niego. Co pewnie zostałoby wyśmiane przez blondyna, bo nie był żadną księżniczką z wieży, by bronić jego honoru, ale Potter nadal nie miał zamiaru przejść przez korytarz i udawać, że nic nie słyszał. Nie był tego typu osobą.
Harry się starał. Jednak gdy noce były pełne koszmarów, rzeczywistość pełna wspomnień, a Dyrektor Dumbledore wydawał się nie przejmować faktem, że skazał jednego z uczniów na przebywanie w tym samym domu co Lord Voldemort, Harry tracił siły.
Jednak jedna rzecz go zdziwiła. Sądził, że trójka Ślizgonów będzie udawała, że Harry Potter dla nich nie istniał. Okazało się jednak, że chyba nie tylko Gryfon dostał instrukcje od Draco.
Gdy Pansy Parkinson znalazła Harry'ego, kiedy siedział w bibliotece i poprosiła o przysługę, Potter się nie wahał. Pokazał jej najbezpieczniejsze, tajne wyjście z Hogwartu, dał Pelerynę Niewidkę i Mapę Huncwotów. Był gotowy nawet z nią iść na tę umówioną wizytę do ginekologa, ale Pansy tylko się roześmiała i powiedziała, że jest dużą dziewczynką i poradzi sobie sama. A gdy następnego dnia dostał od niej odpowiedzi na test z Zaklęć jako formę podziękowania, tylko się uśmiechnął. Zrozumiał, że Ślizgonka nie chciała być mu nic dłużna, ale doceniała to, co dla niej zrobił.
Harry wtedy zrozumiał, że może właśnie na tym polegało stado. Oczywiście wiedział, czym ono było, bo miał Draco i Remusa, ale ich trójka funkcjonowała całkowicie inaczej. Ze Ślizgonami zrozumiał, jak to może wyglądać, gdy byli na równym poziomie. Ich wzajemne przysługi, świadomość tego, że ktoś cię pilnuje, wie o tobie i jest na miejscu, była naprawdę pokrzepiająca. Podobnie było z Ronem, ale Weasley był prawie dla niego jak brat, którego nigdy nie miał i nie będzie szansy mieć. Rudzielca znał od jedenastego roku życia i przeszli razem naprawdę wiele. Ze Ślizgonami połączył się tak naprawdę ze względu na Draco. To on był ich łącznikiem, ale gdy go zabrakło, oni ciągle trzymali się razem.
Harry się starał wypełnić prośbę od Draco i miał wrażenie, że jakoś nie szło mu to wszystko źle. Aż Blaise Zabini nie wyciągnął go z Wieży Gryffindoru ze słowami, że natychmiast muszą iść do Pokoju Życzeń.
– Nott został wezwany do Malfoy Manor.
Te słowa udowodniły Harry'emu, że nie tylko przejmował się Ślizgonami. One pokazały, że czasami naprawdę nie dało się ich chronić.
A patrząc na jego kompleks bohatera, na fakt, że naprawdę odczuwał potrzebę ratowania wszystkich, bo wiedział, że dorośli tego nie zrobią. Ślizgoni w oczach Dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, wielkiego Albusa Dumbledore'a, nie byli warci ryzyka, podjęcia jakichkolwiek działań i odrobiny współczucia. Ślizgoni byli skazani na porażkę, a Harry Potter nie chciał na to pozwolić.
Dlatego też czekał do późna na Theodora Notta, z Blaisem i Pansy, która drzemała, aż ten wróci ze spotkania Śmierciożerców.
A gdy ten wszedł do środka, Harry nie potrzebował żadnych słów, by wiedzieć, że Theodorowi nie udało się porozmawiać z Draco. To było wypisane na jego twarzy, w opuszczonych ramionach i wykrzywieniu ust. Potter wypuścił wstrzymywane powietrze i bez słowa patrzył, jak Theodor zniknął w łazience. Maska Śmierciożercy, którą opuścił na podłogę, wręcz szydziła z Pottera. Blaise, przeklął głośno i sięgnął do pierwszej szuflady komody. Wyciągnął apteczkę i udał się z nią do łazienki. A gdy pierwszy okrzyk bólu obudził Pansy, Harry tylko pokręcił głową.
Theodor wyciągnął z kieszeni list, który napisali i miał wrażenie, że ważył tonę.
***
Draco,
Piszę ten list, bo jeśli nie uda nam się spotkać, mam nadzieję, że chociaż on do ciebie trafi. Wiem, że to wiesz, ale spal go, jak tylko to przeczytasz.
Jeśli próbowałeś się z nami skontaktować, nic do nas nie dotarło. Jeśli nie próbowałeś, nic się nie stało, rozumiemy.
Nie poddaliśmy się, Draco. Nie zapomnieliśmy. Opracowujemy plany, które mogą cię wydostać z Malfoy Manor. Oczywiście Narcyza też jest w nie podpięta.
Nie martw się o nas. Wszyscy jesteśmy cali i zdrowi. Wszyscy się o ciebie martwimy.
Wytrzymaj, Draco.
T. N.
***
Hogsmeade było małym miasteczkiem niedaleko Hogwartu. Niezwykle piękny zimą, ale w październiku wydawał się zbyt ponury i mało kolorowy, by Harry mógł o tym pamiętać. Ozdoby Halloweenowe były porozwieszane na każdej powierzchni, a dynie – podobnie jak w Wielkiej Sali – unosiły się w powietrzu nad domami. Nietoperze machały skrzydłami po całej szybie, na którą zostały przytwierdzone, a małe papierowe duszki wisiały nad drzwiami każdego domu.
Pierwsza wycieczka do miasteczka dla Pottera nie była czymś, czego wyczekiwał. Ron zaciągnął go do sklepu Zonka, by zaopatrzyli się w całą masę słodyczy, a potem skierowali się do pubu pod Trzema Miotłami, by się rozgrzać i napić kremowego piwa. Harry widział, jak kilka stolików dalej Ginny miała randkę z jakimś Puchonem i śmiali się głośno. Ron krzywił się na ten widok i Potter powiedział, żeby zamienili się miejscami. W ten sposób widział całą salę.
– To moja młodsza siostra, stary – jęczał Ron i upił duży łyk kremowego piwa. – Czy on musi ją tak dotykać?
– On ją trzyma za rękę, Ron – powiedział Harry i zerknął na Ginny. Starał się zachować pokerową twarz, gdy zobaczył, jak chłopak właśnie całował siostrę Rona, by przyjaciel, nie domyślił się co się właśnie działo.
– Ona jest za młoda na randki! – Obruszył się rudzielec. – Czemu ona chodzi na randki, a ja nie?
Harry nie odpowiedział. Jedyne, na czym mógł się skupić to widok Theodora Notta, który przemykał z łazienki do jednego ze stolików, gdzie siedziała pozostała dwójka Ślizgonów. Chłopak wydawał się czymś przestraszony i zestresowany, a Harry nie mógł przestać myśleć, o tym co się działo. Pansy i Blaise zachowywali się normalnie, a było widać, że ulżyło im, gdy Nott pokiwał głową.
Harry nie wiedział, o co chodziło, ale miał złe przeczucie. Jeśli Ślizgoni coś kombinowali, chciałby wiedzieć na jaki temat. W szczególności, że nic mu nie powiedzieli.
– Harry, kumplu, idziemy potem do sklepu ze sprzętem do Qudditcha? – Pytanie Rona wyrwało Pottera z rozmyśleń i wgapiania się w Theodora. – Muszę kupić pastę do polerowania.
– Jasne – odpowiedział ciągle rozkojarzony. – Możemy iść.
***
A potem był tylko krzyk Leanne i unoszące się ciało Katie Bell kilkanaście metrów nad ścieżką prowadzącą z miasteczka do Hogwartu. Obraz z portretem Albusa Dumbledore'a z podciętym gardłem leżał w błocie.
***
– Czemu nic mi nie powiedzieliście?!
Harry krzyknął, jak tylko przekroczył próg Pokoju Życzeń. Trójka Ślizgonów już tam była z widocznie niezadowolonymi twarzami, a Theodor chodził nerwowo w tę i z powrotem. Potter napisał krótki list do Pansy, żeby spotkali się przed śniadaniem w Pokoju Życzeń, po tym, jak skończył rozmawiać z profesor McGonagall, a Snape przyszedł, by zbadać obraz. Gdy usłyszał, co mówiła przyjaciółka Katie, zrozumiał, że Ślizgoni byli w to zamieszani.
A naiwnie myślał, że są w tym razem. Że Ślizgoni również traktują go jak stado, ale gdy przyszło co do czego, to nadal spiskowali razem, a Harry jedyne co mógł to podziwiać efekty ich nieudanej pracy. Był zawiedziony tym wszystkim – ich postawą, tym co zrobili i własnymi przemyśleniami. Czy oni nie rozumieli, że Harry chciał, żeby nikt z nich nie ucierpiał? Ale zależało mu również na innych i nie mógł pozwolić, by trójka Ślizgonów powodowała, że inny uczeń lądował w świętym Mungo.
– Katie Bell jest przez was w szpitalu! – Zaatakował ponownie Harry. Spojrzał się wściekle na Theodora. Pamiętał, jak widział go wychodzącego z łazienki w Trzech Miotłach. – Ty, ją zmusiłeś do tego, żeby zaniosła ten przeklęty obraz do Dumbledore'a!
– Musiałem coś zrobić, Potter! – Odkrzyknął Theodor. – To nie ty odpowiadasz przed Czarnym Panem, to nie on każe cię za opieszalstwo!
– Mogłeś ją zabić!
– Kurwa, Potter – odezwał się wściekle Zabini i wstał z fotela. Stanął tuż przed Harrym, a z racji, że był wyższy, wyraźnie górował na Gryfonem. – Powiedz mi, jak inaczej mieliśmy pokazać, że Nott coś zrobił, ale nie wyszło, tak żeby doszło to do uszu Czarnego Pana? Jak mieliśmy to zaaranżować tak, żeby faktycznie nie zabijać Dyrektora, bo wyobraź sobie, że nikt z nas nie chce jego krwi na rękach? Jeśli Bell ma być „przypadkową" ofiarą tego i poświęcić się, żeby Theodor nie był znowu karany Crucio za to, że nic nie robił, to jesteśmy gotowi ją poświęcić. Ona przeżyje – powiedział dobitnie Zabini. – Minie kilka tygodni, ale klątwa przestanie działać. Obudzi się. Przestań więc dramatyzować, bo nikomu nie jest to potrzebne.
Harry wściekał się na Ślizgonów, na to, że ryzykowali czyimś życiem, żeby ratować własne, ale z drugiej strony, na jakimś poziomie, rozumiał to. Rozumiał, ale to nie znaczyło, że akceptował.
– Potter, to nie tak, że mogliśmy poprosić złotego chłopca Dumbledore'a, by pomógł nam wymyślić sposób, w jaki można by tego starca zabić. – Głos Pansy był zgorzkniały i przesiąknięty ironią. – Ale jeśli wiesz jak zrobić odpowiednie przedstawienie, to słuchamy.
Harry nie odpowiedział, mając ciągle przed sobą postać Zabiniego i tak naprawdę nie widział Pansy.
Nie chciał podążać tą drogą – poświęcać innych, by ratować własną skórę. Wolał być w pierwszej linii ognia i poświęcić siebie. Bo od samego początku miał wpajane, że jego życie było mniej warte niż innych. Dlatego był chłopcem z przepowiedni. Chłopcem, który miał zginąć, by inni mogli żyć.
I te działania za bardzo przypominały mu Dumbledore'a i jego maksymę, że to dla większego dobra. Tylko śmierć innych nigdy nie była czymś dobrym. Nie miał jednak zamiaru uświadamiać tego Ślizgonom.
Spojrzał prosto w ciemne oczy Zabiniego i kiwnął pojednawczo głową. Ślizgon cofnął się zadowolony, że Potter zrozumiał przekaz.
– Następnym razem, nikt nie może ucierpieć – zastrzegł poważnie Harry.
Bo był święcie przekonany, że jakiś następny raz będzie.
***
Harry stał na Wieży Astronomicznej w Pelerynie Niewidce, gdy zegar na dziedzińcu wybił północ. Opatulił się bardziej szatą i zacisnął palce na czarnym swetrze, który miał na dole wyhaftowane srebrną nitką inicjały Draco. Ukradł go z kufra chłopaka i nigdy nie oddał. Teraz to była jedyna namacalna rzecz, jaką miał od Draco. Reszta to wspomnienia i ból w sercu.
Potter spojrzał na Psią Gwiazdę i westchnął głęboko.
Merlinie był zmęczony. Najnormalniej w świecie miał dość. To był jeden z tych dni, gdzie wymagano od niego zbyt wiele, zbyt duża liczba osób coś od niego chciała i mówiła ciągle i ciągle, nie patrząc na to, że Harry ich nie słuchał. Rozegrali dzisiaj pierwszy mecz i wygrali, ale Harry, zamiast świętować zwycięstwo swojej drużyny, która pokonała Krukonów, uciekł z imprezy w Pokoju Wspólnym, gdy Ron został pocałowany przez Lavender Brown. Wylądował na Wieży Astronomicznej, ale Potter jedyne, na co miał ochotę, to przemienić się w szakala, przebiec tyle ile potrafił i zmęczony zwinąć z się w kłębek na trawie i spać. Przespać to wszystko i obudzić się w świecie, gdzie wszystkie jego problemy znikną, gdzie Remus i Draco będą obok, a cały świat nie będzie uważać, że żeby zostać uratowanym potrzeba szesnastoletniego chłopca.
– Powiedz mi, jak mogę od tego uciec, Syriusz – wyszeptał w stronę gwiazd.
Harry był Gryfonem. Jednak czasami to nie było wystarczające. Od czasu do czasu potrzebował przerwy, a pragnienie, by zniknąć, było naprawdę duże. Czasami miał ochotę być w swojej komórce pod schodami, gdzie nikt nie miał wstępu i każdy wtedy udawał, że Harry Potter nie istniał.
Chciał ucieczki, mimo że nigdy nie zabierał nóg za pas, gdy były kłopoty. On wręcz bieg w ich stronę.
Jednak dzisiaj był jeden z tych dni, gdy świadomość bycia chłopcem z Przepowiedni, przyszłym zabójcą Voldemorta była zbyt dusząca, gdy miał świadomość tego, że nie był w stanie pomóc Draco, a jego przyjaciele, których miał pilnować, o mało nie zabili uczennicy. Nie pomogło również to, że sam Harry nie był w sumie lepszy. Atakował uczniów, wdawał się z nimi w kłótnie i sprzeczki, gdy usłyszał coś na swój temat czy Draco. Po prostu był przytłoczony tym wszystkim.
Harry był zmęczony wizją tego, że wymagano od niego tak wiele, gdy świat zabrał mu już tak dużo.
Spojrzał na księżyc, który był prawie w fazie pełni i przypomniał sobie, że od pewnych rzeczy nie da się uciec. Nieważne jak daleko by pobiegł.
***
Harry krążył niespokojnie pod gabinetem profesor McGonagall. Wiedział, że Remus wszedł tam prawie godzinę temu, a Potter przez cały czas czekał na niego pod drzwiami.
Harry zrobił cztery kroku do przodu, obrócił się i znowu przeszedł cztery kroki.
Czemu Remus tak długo rozmawiał z profesor McGonagall? Czy chodziło o sprawy Zakonu, o zachowanie Harry'ego, o postępowanie Dumbledore'a? Czy może wymyślili jakiś plan ratowania Draco? Potter ciągle wymyślał kolejne możliwe scenariusze, na jaki temat można tyle rozmawiać.
Gdy w końcu drzwi się otworzyły, Harry obrócił się nagle i stanął w połowie kroku. Usłyszał, jak Remus żegnał się jeszcze raz z nauczycielką i zamknął za sobą drzwi gabinetu. Lupin spojrzał się na niego i uśmiechnął szeroko.
– Cześć, szczeniaku.
Harry również szeroko się uśmiechnął na fakt, że Remus stał przed nim i przez to, że nazwał go szczeniakiem. Potter nie mógł, nie zauważyć, w jakim stanie był Remus, ale ostatnio ciągle widywali się, gdy mężczyzna nie był w najlepszej formie. Był wymizerniały, zmęczony i wyraźnie obolały. Miał również w sobie smutek, który Harry doskonale rozumiał i powielał.
Potter przeszedł cztery kroki, które ich dzieliły i mocno uściskał Remusa. Wyczuł, że mężczyzna schudł, ale gruby sweter z łatami na łokciach trochę to maskował. Harry wyczuł, że Remus mocno odetchnął i położył opiekuńczo rękę na jego karku.
– Cieszę się, że jesteś – powiedział Harry. Gdy odsunęli się od siebie, Potter zadał pytanie, które kłębiło się w jego głowie. – O czym rozmawiałeś z profesor McGonagall?
Remus uśmiechnął się na ciekawość Harry'ego.
– Musieliśmy nadrobić zaległości – powiedział nieco tajemniczo Remus, nie mówiąc tak naprawdę nic sensownego.
Harry zrozumiał aluzję, ale miał nadzieję, że później usłyszy, co dokładnie tam się działo. W szczególności, jeśli rozmawiali o nim.
– Może pójdziemy na Błonia? – zaproponował Harry i spojrzał prosząco na Remusa. Ten bez problemu się zgodził, a gdy szli powoli, Potter zaczął opowiadać Remusowi, co się działo od ostatniego listu, który do niego wysłał. Złościł się na zachowanie Ślizgonów i żywo gestykulował, gdy przedstawiał to mężczyźnie. Remus milczał, gdy Harry opowiadał o tym, że Theodor był w Malfoy Manor, ale Potter widział jego zrezygnowanie, gdy dowiedział się, że list nie został przekazany.
– Harry, musisz zrozumieć, że im też nie jest łatwo w tej sytuacji – odezwał się w końcu Remus. Ton jego głosu przypominał Harry'emu czasy, gdy starszy mężczyzna był nauczycielem w Hogwarcie. – Starają się zaufać, ale wiedzą, że to wszystko jest dość płynne, a kaliber sytuacji też niczego nie polepsza. Czy pomógłbyś im, gdyby przyszli i powiedzieli, że muszą na jutro przygotować plan, który pokazałby, że Theodor Nott chciał zabić Dumbledore'a? Czy byłbyś gotowy ułożyć plan, przez który człowiek, którego przez lata szanowałeś, mógłby ucierpieć? – Remus zadał kolejne trudne pytania. – Czy tylko próbowałbyś im to jakoś wyperswadować?
– Ja...
– Harry, oni wbrew pozorom, odsunęli cię, nie dlatego, że ci nie ufają. Oni nie chcieli stawiać cię w takim położeniu – uświadomił go Remus. Opatulił się mocniej płaszczem, gdy wiatr zawiał mu prosto w twarz. Błonie o tej porze roku i godzinie były mroźne. – Może to nawet jakaś forma dbania o ciebie.
– Remus... Draco prosił mnie, żebym o nich dbał – przyznał Harry. – Jak mam to zrobić, gdy nie mówią mi takich rzeczy?
– Pytasz o to odpowiednią osobę, Harry – odpowiedział ze śmiechem Remus. – Zadawałem sobie te pytania, przyjaźniąc się z twoim tatą i Syriuszem, gdy obmyślali kolejny dowcip i nic mi nie mówili, bo to miała być dla mnie niespodzianka. Tak naprawdę, gdyby tego nie zrobili, ich żart w ogóle by się nie udał, albo zostaliby złapani. Zadawałem sobie takie pytanie, gdy ty i Draco zamieszkaliście ze mną. Jak mam chronić kogoś, ale nie wiem, kiedy tej ochrony potrzebuje? Jak mam się opiekować kimś, kto twierdzi, że poradzi sobie ze wszystkim sam?
– I jaka jest odpowiedź na to?
– Nie ma jej, szczeniaku. Robisz to, co możesz, jesteś obecny, w pobliżu, pomagasz, leczysz rany i ratujesz sytuacje, gdy trzeba. Nie zrobisz nic na siłę, bo nie da się uszczęśliwić wszystkich, Harry – przekazał mu brutalną prawdę. – Nie możesz być bohaterem dla każdego. Dla kogoś zawsze będziesz tym złym w jego historii.
– Chciałbym móc – przyznał się Harry. – Być tym dobrym.
– Ale, szczeniaku, oczywiście, że jesteś tym dobrym – starał się przekonać go Remus. Przystanął i chwycił Harry'ego za ramiona. Pochylił się nieco i spojrzał prosto w zielone oczy. – Tylko dobrzy ludzie wątpią w to, czy są naprawdę dobrzy. Źli nie wahają się w tej kwestii.
Harry pokiwał głową i przypomniał sobie, że kiedyś Syriusz powiedział mu coś podobnego o ludziach złych i dobrych. Że nie dzielą się tylko na dobrych i Śmierciożerców. Że istnieje wybór, kim chcesz być.
Harry miał na końcu języka stwierdzenie, że może i był dobrym człowiekiem, ale nigdy nie był wystarczający. Zawsze sądził, że mógł lepiej, starać się mocniej, walczyć bardziej i uważać na każdy szczegół. Że może i dawał z siebie te sto procent, ale powinien dwieście. Na jego barkach był ciężar, do którego nie wystarczy mu staranie się i bycie tym dobrym. Powinien stać się najlepszy.
Przygryzł wargę, by te wszystkie myśli nie opuściły jego ust. Nie chciał ich wypowiadać. Pokiwał znowu głową, na znak, że dotarły do niego słowa Remusa. Lupin wziął ręce z jego barków i westchnął głęboko.
– Powinniśmy już wracać – zarządził Lupin. – Muszę iść do skrzydła szpitalnego i spotkać się z Pomfrey. Czas się przygotować.
***
Harry, w postaci szakala, pojawił się we Wrzeszczącej Chacie, gdy Remus był już przemieniony. Nie mógł wcześniej wyjść z wieży Gryffindoru, a wyjście z Hogwartu, było o tyle trudne, że Snape tej nocy patrolował korytarze. Harry widział go na Mapie Huncwotów, ale nadal trzymał się na baczności.
Całe to skradanie się po szkole, nie było tym samym, co zwykle. To nie była podróż do Działu Ksiąg Zakazanych z Hermioną czy ucieczka z Ronem pod Peleryną Niewidką, by spotkać się z Hagridem. Harry miał wrażenie, że to ja chodzenie po upiornym miejscu, a każdy mógł go zaatakować. Nie przestać myśleć, że ktoś go obserwował, a gdy przemierzał Błonie w swojej zwierzęcej postaci, wręcz oglądał się co chwilę, czy ktoś za nim nie szedł. Miał postawione uszy, nasłuchując każdego szelestu, stukotu czy łomotu.
Harry tuż przed wejściem do tunelu spojrzał na widoczny księżyc w pełni. Nie pozwolił, by wspomnienia wróciły do niego i zaatakowały z potrójną siłą. Nie chciał wspominać czarnego psa, który bronił ich własnym, wątłym ciałem, by później Snape zrobił to samo. Nie chciał, by teraz słowa Hermiony, z którą czekał, aż wyjdą z Wrzeszczącej Chaty, gdy cofnęli się w czasie. To nie był dobry czas, by wspominać. Harry wiedział, że jeśli zacznie wspominać to, co się działo trzy lata temu, zacznie myśleć o tym, jak sytuacja wyglądała miesiąc temu. Gdy był obok niego Draco, gdy nikt z nich nie podejrzewał, że to będzie ich jedyna pełnia, jaką spędzą we Wrzeszczącej Chacie we trójkę.
Gdy truchtał przez tunel w stronę Wrzeszczącej Chaty, Harry wiedział, że Remus był już przemieniony. Księżyc objawił się na niebie jaką godzinę temu, ale ustalili, że Harry pojawi się później. Remus nie chciał go od samego początku we Wrzeszczącej Chacie, bo nie miał pojęcia, jakie będą pierwsze chwile, gdy Lunatyk zorientuje się, że Draco nie ma z nimi. Harry w jakiś sposób to rozumiał.
Gdy wyskoczył z tunelu wprost na drewnianą podłogę Wrzeszczącej Chaty, usłyszał jak Lunatyk chodził niespokojnie po piętrze. Harry złapał się na tym, że nasłuchiwał stukotu łap drugiego wilkołaka, chociaż wiedział, że Draco nie będzie. Jednak nadzieja ciągle gdzieś w nim tkwiła.
A gdy wszedł do pokoju, gdzie był Remus, zobaczył jedynie zaniepokojonego wilkołaka ze smutnymi złotymi oczami, które pokazywały cały ból likantropa, który został oddzielony od stada. I Harry wiedział, że dzięki Eliksirowi Tojadowemu, który Snape warzył dla Remusa, wbrew nakazowi Ministerstwa, nie mieli dzisiejszej nocy oszalałego z rozpaczy wilkołaka. Mieli tylko dwójkę osamotnionych, przemienionych czarodziei.
***
To była noc samotności. Mimo że spędzali ją razem we dwójkę, to się tak czuli, zwinięci w kłębki na podłodze Wrzeszczącej Chaty. Brakowało im białego wilkołaka, który wył głośno do księżyca i biegł ile sił w łapach po Zakazanym Lesie.
Lunatyk od czasu do czasu podnosił pysk i wył żałobnie, węszył w powietrzu i skomlał, gdy nie wyczuwał księżycowego szczeniaka.
Szakal natomiast patrzył na to wszystko zielonymi oczami i nie ruszał się przez całą noc z miejsca, które zajął, gdy tylko przyszedł do Wrzeszczącej Chaty. Bał się ruszyć, z obawy, że jeśli to zrobi, to nie przestanie uciekać.
***
Harry nie wiedział, jak Draco przeżył pełnię. W jakim stanie był. Co robił. Czy był ktoś, kto o niego zadbał. Czy pojawił się w Ministerstwie. Czy może jutro w Proroku pojawi się za nim kolejny list gończy. Jak bardzo cierpiał. Czy był ktoś z nim podczas tej nocy. Czy Greyback go nie dorwał. Czy przeżył.
I ta ostatnia myśl powodowała u niego ciarki przerażenia.
Bo dopiero wtedy całkowicie zrozumiał, że Draco był poza jego radarem. Nie miał pojęcia, co się z nim stało. I przerażało to Harry'ego. Nie spodziewał się, że będzie w stanie tak bardzo bać się o drugą osobę. O kogoś, kto był dla niego tak ważny.
Miał ochotę krzyczeć, rozbić lustro, przed którym stał, ale Dean by go chyba zabił, jakby zobaczył rozbite szkło w łazience w dormitorium. Zrobił tak po śmierci Syriusza, gdy nie mógł znieść widoku własnej twarzy. Obiecał wtedy Deanowi, że więcej tak nie zrobi. Jednak teraz znowu stał przed zaparowanym lustrem i widział tylko kogoś, kto zawiódł osobę, której mówił, że jej nie zostawi. Obiecał to Draco, gdy ten zastanawiał się nad powrotem do szkoły. Powiedział, że to nie tak, że jest przy nim tylko na wakacje. Jednak teraz – z perspektywy czasu – widział, że zyskał tylko dodatkowe półtora miesiąca, które było jednym ciągiem problemów.
Jak miał ocalić świat, gdy nie mógł pomóc jednej osobie?
– Harry?
Potter odwrócił się i zobaczył zaspanego Neville'a w pidżamie, który stał w otwartych drzwiach łazienki. Longbottom zawsze wstawał jako pierwszy z ich dormitorium, ale tej nocy Harry w ogóle się nie kładł. Gdy wrócił nad ranem – jeszcze przed pojawieniem się pani Pomfrey we Wrzeszczącej Chacie – wszyscy spali. Po wzięciu prysznica stał przed lustrem, i stracił poczucie czasu.
– Cześć, Neville – powiedział ochrypłym tonem. – Zaraz wyjdę.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał się nieco bardziej rozbudzony Gryfon i przyjrzał się uważniej Harry'emu. – Spałeś w ogóle?
– Nic mi nie jest, Neville – zbył go. Harry zgarnął swoje rzeczy z umywalki i minął się w drzwiach z chłopakiem.
Nic mu nie było. Może, gdy powtórzy to tysiąc razy, okaże się to prawdą.
***
Remus odpoczywał w Skrzydle Szpitalnym, w izolatce, z wybitym barkiem, obitymi żebrami i masą siniaków oraz ciągle zrozpaczonym Lunatykiem w jego duszy z racji tego, że Draco nie było z nimi podczas pełni. Nie obchodziły go rany fizyczne, bo te psychiczne były dużo gorsze. Żył ze świadomością, że Draco był w Malfoy Manor, że Harry przeżywał to i zatracał się w Qudditchu, by jakoś to przeżyć, że Dumbledore nie widział w tym swojej winy, że sam Remus musiał zrobić coś, bo miał wrażenie, że od nikogo nie będzie mógł uzyskać prawdziwego wsparcia.
Remus przypomniał sobie rozmowę z Minnie na temat tego, co mogą zrobić. Jak bardzo potępiała zachowanie Dyrektora i bez cienia wyparcia przyznała, że mogła nie lubić Draco, ale nie skazałaby go na powrót do domu, który stał się siedzibą Ciemnej Strony. Zapewniła go również, że jest gotowa pomóc, ale nie może zrobić wiele, będąc w Hogwarcie. Remus jej podziękował i wypytał się o zachowanie Harry'ego i trójki Ślizgonów.
Remus usłyszał jakiś hałas w głównej części Skrzydła Szpitalnego, a potem jak ktoś zapukał do drzwi izolatki, ale nie czekał na odpowiedź Remusa, tylko wszedł do środka. A tak naprawdę weszli, bo Lupin zobaczył trójkę Ślizgonów, którzy równym krokiem szli prosto do jego łóżka.
– Czy coś się stało? – Remus zapytał się od razu, jak zobaczył, że trójka Ślizgonów stanęła koło jego łózka. – Pansy, czy z wami wszystko w porządku?
– Jest wszystko dobrze, profesorku – odpowiedziała z uśmiechem, a różowa szminka podkreślała jej zmęczony uśmiech.
– Czy coś od razu musiało się stać? – zapytał Theodor i oparł ręce o ramę łóżka. Było widać po nim zmęczenie, ale jego spojrzenie było w miarę przytomne. Remus podejrzewał, że Theodor nie sprzeciwiłby się, gdyby miał szansę położyć się na jednym ze szpitalnych łóżek i przespać cały dzień.
– Stęskniliśmy się – rzucił z szerokim uśmiechem Blaise i usiadł na brzegu łóżka Remusa, by poklepać starszego mężczyznę po nodze. – Przyszliśmy się przywitać. Spytać o zdrowie. Wie pan, te wszystkie bzdety, które mówi się chorym w szpitalu, by zobaczyć czy nie są jedną nogą w grobie.
– Blaise – wysyczała do przyjaciela Pansy i podeszła do niego, by wbić mu paznokcie w bark, który ścisnęła mocniej niż to należało.
– No co? – obruszył się. – Czy nie po to przyszliśmy?
– Nie umieram, panie Zabini – odpowiedział spokojnie Remus. – Chociaż wybity bark jest nieco uciążliwy.
– To dobrze, że to lewa ręka, bo prawą będzie mógł pan napisać list do tego swojego przyjaciela w Irlandii – ogłosił Blaise, a na jego twarzy nie było już żadnego rozbawienia. – Bo potrzebujemy prawdziwego tornada, jeśli mamy wyciągnąć Draco z Malfoy Manor. A co innego niż stado wilkołaków nadaje się na szturm na osiemnastowieczny dwór z masą zaklęć i klątw do sforsowania?
– Merlinie, Zabini – westchnął Theodor. – Mieliśmy to powiedzieć delikatniej.
– A tak, już się poprawiam – kajał się Zabini i przesadnie poprawił ślizgoński krawat. Remus nie miał pojęcia, jak szesnastolatkowi udało się coś takiego zrobić, ale Lupin w jednej sekundzie widział wyluzowanego chłopca, a w następnej zmieniła się cała postawa, wyraz twarzy i siedziała teraz obok niego osoba, która mogłaby być adwokatem diabła. A może zbyt genialnym politykiem dla własnego dobra. – Profesorze Lupin – zwrócił się do Remusa i popatrzył mu prosto w oczy. Lupin widział w nich wszystko, czego nie chciał widzieć. Lunatyk czuł do chłopca chęć zemsty, gniew i chłód oraz czuć było od niego zapach dalii, które symbolizowały zemstę. – Jeśli nie zrobimy całego szturmu, nie wykorzystamy każdej różdżki, jaką uda nam się zdobyć, nie opłacimy tych, którzy są gotowi stanąć po naszej stronie za odpowiednią ilość galeonów, nie zbierzemy irlandzkich wilków do pomocy, to Malfoy tam umrze. Umrze w tym cholernym dworze, zabity przez Czarnego Pana, torturowany przez szaleńczą ciotkę, a Theodor będzie musiał kopać grób, by zakopać jego zwłoki, gdy wszyscy już z nim skończą. Bo wątpię, by pozwolili go pochować na rodzinnym cmentarzu. Wie pan dlaczego, profesorze? – Blaise zadał to pytanie, ale nigdy nie oczekiwał odpowiedzi. – Bo ten idiota nie uległ. Nie sprzeciwił się, ale również nie uległ. Może i jest dominującym wilkołakiem, ale te potrzebują stada, a on obecnie jest samotnym wilkiem i nie ma, kurwa, mowy, by przeżył tam jeszcze wystarczającą ilość czasu, by wymyślić jakiś plan ucieczki. Bo Draco jest okropny w wymyślaniu planów.
– Dumbledore spisał go na straty – wtrąciła się Pansy. – Ale my jesteśmy Ślizgonami. Nie zostawimy jednego ze swoich.
– Nawet jeśli jego oczy błyszczą się na żółto i umawia się z Gryfonem – zakończył Blaise.
– Chodzi o to, Remus – powiedział Theodor i wziął głęboki oddech, jakby potrzebował się zebrać w sobie, by powiedzieć kolejne zdanie. – Czarny Pan się z nim bawi. Jednak kiedy mu się ta zabawa znudzi, to zacznie go torturować i pozwoli innym Śmierciożercom się przyłączyć. Snape powiedział mi, że Czarny Pan postawił mu ultimatum dotyczące ostatniej pełni.
– Jakie ultimatum?
– Draco mógł wybrać. Spędzić pełnię z Greybackiem lub w Ministerstwie.
Remus poczuł, jakby grunt osuwał mu się spod nóg, mimo że leżał w Skrzydle Szpitalnym. Nie mógł uwierzyć, że Voldemort dał takie ultimatum. Patrzył na Theodora szeroko otwartymi oczami, niedowierzając w to, co właśnie usłyszał.
– Co?
– Draco wybrał Ministerstwo – ogłosił Theodor. – Chociaż nie wiem, co innego mógłby wybrać – prychnął. – Obdarliby go ze skóry, gdyby się tam nie pojawił.
– Musimy wymyślić jakiś konkretny plan, który pozwoli nam go stamtąd wyciągnąć, Remus – odezwała się Pansy. – On tam umrze, jeśli nic nie zrobimy.
– Rozmawiałem z Minnie – powiedział wciąż wstrząśnięty Remus, ale gdy zobaczył niezrozumienie na twarzy Ślizgonów, poprawił się: – Rozmawiałem z profesor McGonagall. I mój przyjaciel z Irlandii jest gotowy nam pomóc. Ale...
– Ale co?
– Ale będzie mi potrzebna twoja pomoc, Theodorze.
***
Remus wrócił do domu dopiero późnym wieczorem, z całą masą siniaków, pękniętym obojczykiem, obitymi żebrami i pustką w sercu, jakiej nie czuł od dawna. Pobyt w Hogwarcie był nie tyle męczący, jeśli chodzi o samą pełnię, ile o fakt braku Draco obok, rozmowę z Dyrektorem i odwiedziny Ślizgonów, którzy całkowicie go zaskoczyli tym, że przyszli się z nim zobaczyć. Rozmowa z Harrym była tylko wisienką na torcie.
Kiedy Remus zachwiał się po dotknięciu trawy i wyrzucił ramkę na zdjęcia, która robiła za jego świstoklik do domu. Kręciło mu się w głowie, a fakt, że było już ciemno, powodował tylko kolejne problemy. Jego wyostrzone zmysły były owiane mgiełką bólu, który z niego promieniował, ale wyczuł, że coś było nie tak. Sięgnął do kieszeni po różdżkę.
– Panie Lupin? – zapytał damski głos, a Remus wyprostował się nagle i rozejrzał. Nie miał pojęcia kto to, ale wątpił, by Śmierciożercy najpierw się z nim przywitali, zanim by go zaatakowali. Zanim jednak zrobił cokolwiek; rzucił zaklęcie czy postawił tarczę obronną, damski głos odezwał się znowu: – Panie Lupin, czekałam na pana.
– Amelia – rozpoznał głos i zobaczył, jak Amelia rzuciła Lumos Maxima, by Remus mógł zobaczyć większą część otoczenia niż dotychczas.
– Panie Lupin, musimy porozmawiać.
Amelia była wyraźnie zmęczona, ubrana w gruby sweter i płaszcz oraz dżinsy. Wydawała się całkowicie zrozpaczona, ale Remus nie miał pojęcia dlaczego. Sam jednak również nie był w najlepszej formie.
– Może wejdziemy, dobrze? – zaproponował Remus i ruszył w stronę drzwi wejściowych do domu.
Gdy weszli, Lupin zapalił światło i skierował się w stronę salonu. Usiadł z westchnięciem i skrzywieniem na fotelu. Amelia równie ciężko usiadła na kanapie, ale była spięta i wyprostowana. Nie czekała, aż Remus zapyta o powód, dlaczego przybyła tutaj i czekała na niego dobre kilka godzin, tylko od razu zaczęła mówić.
– Ministerstwo wydało rozkaz, że wszyscy mieli wczoraj skończyć pracę o trzeciej po południu i nikt nie może przebywać w budynku po wyznaczonej godzinie. Wczoraj mój szef wezwał mnie dwie godziny po tym, jak skończyłam pracę – zaczęła opowiadać, ale nie patrzyła na Remusa, tylko na blat stolika kawowego. – Chciał, żebym pomogła przy niepełnoletnich wilkołakach, które spędzały pełnię w Departamencie Tajemnic.
– Widziałaś go? Widziałaś, Draco?
– Widziałam... – przyznała z trudem Amelia. – Ale wolałabym nie.
Remus przymknął powieki, gdy usłyszał ból młodej kobiety i wyczuł zapach tego uczucia, który emanował z jej ciała. Merlinie, był myślami wczoraj przy Draco, bo nie mógł być fizycznie. Ale wiedział również, że nawet gdyby nie był więziony w Malfoy Manor to i tak nie mogliby spędzić pełni razem, bo Druga Ustawa Antywilkołacza weszła w życie. Miałby jednak możliwość zobaczenia go, pocieszenia i powiedzenia całej masy kłamstw, które przyniosłyby może chociaż chwilową ulgę. Draco jednak z jednego piekła został przetransportowany do drugiego. Do tego, które Czarny Pan kazał mu wybrać.
– Były tam klatki, panie Lupin. – Amelia wznowiła swoją opowieść i starała się być przy tym, jak najbardziej pragmatyczna i precyzyjna. Wyobrażała sobie, że zdaje ustny raport swojemu szefowi i nie mogła pokazać, jak to wszystko ją dotknęło. Nie miała jednak pojęcia jak to do końca zrobić, ponieważ ta sprawa, to co zobaczyła, to co widziała i to, co słyszała, zagnieździło się w jej umyśle i sercu. – Każde dziecko miało swoją klatkę, która była wzmocniona zaklęciami. Dominujące wilkołaki zostały oddzielone i przetrzymywane w pokoju, gdzie również były klatki.
– Merlinie...
– Panie Lupin, to dopiero początek – uświadomiła go nieco dobitnie Amelia. – Wszystkie dzieci zostały otępione w Atrium Ministerstwa, przetransportowane do klatek, gdzie czekały na pełnię otoczone całą masą pracowników Ministerstwa, którzy nie zapewniali im żadnego wsparcia, tylko czekali na to, aż proces przemiany się zacznie. Zostałam oddelegowana, by zająć się najmłodszymi wilkołakami, bo podobno ich płacz i wołanie rodziców przeszkadzało pracownikom. Nie widziałam tego, co się działo za zamkniętymi drzwiami pokoi, gdzie były trzymane dominujące wilkołaki – odpowiedziała na niezadane pytanie Remusa, który chciał w pierwszej kolejności wiedzieć co z Draco. – Udało mi się tam wejść dopiero rano.
Amelia zatrzymała się na chwilę i odetchnęła głęboko. Spojrzała w jasne oczy swojego byłego nauczyciela. Żałowała, że to ona była posłańcem tego typu wiadomości.
– Nie wiem, co było w środku, ale na ziemi leżały zużyte strzykawki.
– Co? – zapytał zdezorientowany Lupin. – Oni mu coś podali?
Lunatyk w jego umyśle zaczął warczeć na fakt, że jeszcze bardziej skrzywdzili jego księżycowego szczeniaka. I wył z rozpaczy, gdy Amelia opowiadała o tych wszystkich dzieciach – kilkulatkach do cholery – które płakały zamknięte w klatkach. Remus starał się go utrzymać w ryzach, ale był pierwszy dzień po pełni, a to zawsze było trudniejsze, niż zazwyczaj.
– Nie wiem co, ale tak, coś im wstrzykiwali. Było tego kilka sztuk – przyznała kobieta. – Draco znajdował się w klatce, która była jeszcze bardziej wzmocniona zaklęciami. Nie mogłam nawet jej dotknąć.
– Ale co z nim? W jakim był stanie? – dopytywał Remus. Był pochylony do przodu, jakby nie chciał ominąć żadnego słowa, które wypływało z ust Johnson, ale jednocześnie nie chciał wiedzieć o tych wszystkich rzeczach. Wiedział jednak, że musiał przekonać się jakie cierpienia zafundowało Draco Ministerstwo. – Był przytomny?
– Przykro mi, Remus. Draco był nieprzytomny. Próbowałam go zawołać, ale nie reagował. Wydaje mi się, że zemdlał z bólu i z powodu przemiany. – Jej próba zachowania profesjonalizmu w opowieści, właśnie została nieodwracalnie zakończona. Nie była w stanie przekazać mężczyźnie wieści o jego podopiecznym w taki sposób. Nie miała również świadomości, że zaczęła nazywać mężczyznę po imieniu. Amelia zgarbiła się nieco i wzięła głęboki oddech. – Na jego ciele widziałam kilka śladów ukłucia, bo wokół nich była czarna otoczka. Miał połamane palce, jakby próbował wydostać się przez kraty. Remus... nie wiem, gdzie teraz przebywa Draco, ani tym bardziej z kim, ale... na całym jego ciele były siniaki. Cała masa siniaków, w różnym stadium gojenia. Również na szyi...
– Merlinie... zabiję sukinsynów...
– Widziałam również inne rany, na przedramieniu, na brzuchu, na rękach. Nie mówiąc już o tych bliznach i śladach ugryzień, które chyba dostał od Greybacka, gdy ten przemieniał go w wilkołaka. Remus... czemu on ma piętno piątej klasy?! Kto mu to zrobił?! – Ostatnie dwa pytania Amelia wręcz wykrzyczała i zerwała się z kanapy.
– Twoje Ministerstwo mu to zrobiło – powiedział lodowatym tonem Remus, a gdy spojrzał na Amelię, jego oczy błyszczały na złoty kolor. – Twoi koledzy z pracy, oznaczyli szesnastoletniego chłopca, żeby potem wsadzić go do klatki i na nim eksperymentować. Twoje drogocenne, dobre Ministerstwo – zakończył dobitnie.
– Nie mam zamiaru ich bronić, panie Lupin. Chciałabym jednak jakoś pomóc – powiedziała łagodnie. – Zrobię co tylko mogę, ale musi mi pan powiedzieć co. Bo widok tych dzieci w klatkach, otumanionych jakimś wziewnym narkotykiem i rozebranych prawie do naga, które płaczą i wołają mamę, mnie złamał. I nawet jeśli miałabym złamać prawo, to zrobię to, bo nie pozwolę, by dzieci cierpiały z rąk ludzi, którzy przysięgali działać na rzecz społeczeństwa, by później znęcać się nad kimś, kto w ich oczach jest zwierzęciem, a nie człowiekiem.
Remus patrzył się na byłą uczennicę oceniającym spojrzeniem i westchnął głęboko. Sądził, że mógł jej zaufać. Amelia pokazała, że jest godna tego kredytu i nie boi się naginać prawd Ministerstwa, gdy bez niczego, zaznaczyła w dokumentach, że nie ma żadnych uchybień w ich mieszkaniu i kontrola przebiegła prawidłowo, gdy Pierwsza Ustawa Antywilkołacza coś takiego zarządziła. Ale to o co miał zamiar ją poprosić, wymagało od niej czegoś więcej, niż wpisania im kompletu punktów w arkuszu.
Lunatyk był ciągle pod dominowany, ale Remus miał zbyt wiele lat doświadczenia w utrzymywaniu go w ryzach. Nawet jeśli musieli słyszeć, jak ich szczeniak był torturowany.
– Naprawdę, panie Lupin – odezwała się, gdy zobaczyła wahanie Remusa. – Czy czekałabym na pana na mrozie, w ciemności, przed pana domem, by przekazać informacje o Draco, gdybym nie chciała pomóc? Zrobię to, co będzie trzeba. Chcę tak samo, jak pan, żeby młody Draco był bezpieczny, żeby żadne dziecko nie musiało więcej cierpieć z powodu Ustaw Antywilkołaczych.
– Wiem, Amelio – przytaknął Remus. – I jestem ci za to wdzięczny, chociaż te wiadomości wcale nie były dobre. Ale nie spodziewałem się, że Ministerstwo zapewni im godne przejście pełni.
– Starałam się pomóc, panie Lupin... ale nie mogłam zrobić zbyt wiele. One były tak bardzo przerażone... – Amelia starała się powstrzymać łzy, które chciały wypłynąć z jej oczu. Głos jej drżał, gdy tylko przypomniała sobie zeszłą noc.
– Sądzę, że i tak zrobiłaś dużo więcej niż wszyscy, którzy tam byli – starał się ją pocieszyć. Remus jednak nie wiedział, czy istniały dobre słowa w tej sytuacji. Wstał z trudem z fotela i podszedł do jednego regału z książkami. Wyciągnął tą, która była średniej grubości z czerwonym grzbietem. Gdy odchylił okładkę to okazało się, że w środku zamiast stron, pełnych tekstu było wycięcie i skrytka, gdzie znajdował się cały stos listów. Remus wyciągnął je i trzymając w ręku, wrócił na fotel. Amelia przypatrywała mu się w ciszy, ale jej brwi uniosły się do góry, gdy zobaczyła czym naprawdę była książka.
– Amelio, czy słyszałaś kiedyś o Pierwszych Wilkołakach?
****
Trochę trudno dodawać szybciej rozdziały, bo ten ma 22 strony w Wordzie i jest rekordem długości. I poza tym naprawdę dużo się tu dzieje, co może jest dla was małą rekompensatą
Nadal nie wiem czy w tym rozdziale udało mi sie uchwycić Harry'ego jako postać z krwi i kości. Myślałam, że to zrobię, ale fragment, który miałam nie zapisał mi się, a pisanie go po raz drugi już nie było tym samym.
Jestem ciekawa waszych teorii o co może chodzić z Pierwszymi Wilkołakami ;)
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top