52. Ludzkie przekonania

Gdy Draco był mały to wierzył w potwory, które mieszkały pod jego łóżkiem i w garderobie. Nikomu jednak o nich nie powiedział, bo ojciec tylko by go wyśmiał i powiedział, że to jest śmieszne. Matka natomiast pogłaskała go po policzku, uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała, żeby nie opowiadał głupot.

Teraz Draco miał lat szesnaście i sam był potworem. Miał tego świadomość i wiedział, że przez lata Remus myślał o sobie w podobny sposób. Musiał być to wspólny mianownik u osób, które będąc wilkołakiem ,spłacały w ten sposób grzechy ojców. Harry bardzo się denerwował, kiedy Draco nazywał samego siebie potworem czy mieszańcem. Jednak Potter był altruistycznym Gryfonem, niosącym serce na dłoni, które był w stanie oddać w imię szczęścia innych. Jego postrzeganie świata było zupełnie inne niż te, które miał Draco.

Draco był wilkołakiem. Wiedziała o tym garstka osób, jeszcze mniejszej ilości powiedział o tym osobiście. Ślady na jego szyi, oznaki ugryzień i piętno piątej klasy mówiło samo za siebie. Jego oczy błyskające złotem były tylko kolejną podpowiedzią. Wilk we własnym umyśle stał się czymś, z czym tylko on miał styczność, ale efekty jego myśli, pragnień i próba czynów była widoczna dla innych.

Draco był kiedyś Malfoy'em. Z krwi i kości. Przede wszystkim z krwi – tej czerwonej cieczy, która płynęła w żyłach wraz z dziedzictwem, manierami i tradycjami rodów czystej krwi. Jego krew była wyznacznikiem wysokiego statusu, prestiżu i władzy. W momencie, kiedy kły Greybacka przebiły się przez skórę Draco, splamiły jego ciało i pozwoliły aby trucizna dostała się do krwiobiegu, Malfoy stracił to wszystko. Jad wilkołaka płynąc przez żyły wprost do jego serca, umysłu i rozpowszechniając się po całym ciele, przemienił go z dziedzica w mieszańca. Stał się wilkołakiem noszącym nazwisko Malfoy.

Jednak to, że przestał być Malfoy'em, a stał się likantropem, wiedziało niewielu. W momencie, jednak gdy Wyjec z Ministerstwa Magii rozbrzmiał w Wielkiej Sali - wszystko się zmieniło. Draco z potwora spod łóżka, o którym wiedział on i nieliczni, stał się mieszańcem, o którym mieli się dowiedzieć wszyscy.


***

– Blaise? – zapytał cicho Draco, a jego oczy błyszczały od niewylanych łez, które nie mogły nigdy wypłynąć.

– Jestem tu, Draco – odpowiedział drugi Ślizgon i zacisnął mocniej rękę na barku Draco, który leżał na łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Miał wzrok wbity w biały sufit i leżał prawie w bezruchu. Zabini pomyślał, że wygląda, jakby był sparaliżowany.

Byli tylko we dwójkę, bo reszta musiała wrócić na lekcje, a Blaise po prostu stwierdził, że równie dobrze, jak spóźnił się na Numerologię, to mógł już w ogóle nie iść na zajęcia. Pani Pomfrey zamknęła się w swojej kanciapie po tym, jak dała Draco leki uspokajające.

Zabini wiedział, że nie był teraz czas na zdenerwowanie, na rzucanie obelg czy próby żartowania, by rozładować atmosferę. Draco potrzebował teraz czegoś zupełnie innego. Blaise miał tylko nadzieję, że był w stanie mu to dać.

– Nie mogę tu zostać.

– Chcesz wyjść ze Skrzydła Szpitalnego? – dopytał się Blaise. Był gotowy stawić czoła pani Pomfrey lub wyciągnąć nielegalnie Draco z tego miejsca, jeśli właśnie tego chciał drugi chłopak. Do diabła z konsekwencjami.

– Nie – zaprzeczył. Jego głos trochę zadrżał, ale każdy z nich udawał, że tego nie zauważył. – Ja nie mogę zostać w tej szkole. Czy Irlandia jest ładna o tej porze roku?

I przez to jedno pytanie Blaise zrozumiał. Dotarło do niego, że niedługo straci Draco. Przyjaciela, którego miał od pierwszego roku w tej szkole. Człowieka, którego uważał za kogoś niezastąpionego, bo mógł istnieć tylko jeden Draco Malfoy. Tak bardzo irytujący, czasami przemądrzały i sarkastyczny. Jednak ten rok był dla nich wszystkich okropny. A może tak naprawdę zaczęło się już od wakacji. I Blaise rozumiał, że każdy, by w którymś momencie pękł. Draco i tak wytrzymał bardzo długo.

Jednak nie było mowy, by zaczął namawiać Draco do pozostania. To nie była jego rola. I nie wiedział, czy opcja wyjazdu byłaby naprawdę taka zła.

– Na pewno dużo ładniejsza niż Szkocja – odpowiedział z delikatnym uśmiechem Blaise. – Ale musiałbyś spytać się swojego Gryfona. To on mieszka z jednym Irlandczykiem w dormitorium.

Czasami Blaise jedyne co mógł dać Draco to świadomość, że nie będzie go przekonywał do zmiany zdania.

***

Zrozumienie do Draco przyszło później. Kiedy był sam zamknięty w dormitorium Ślizgonów, a reszta była na lekcjach. Kiedy jego krzyki, szlochy i płacz słyszały kamienne ściany, po których spływała woda. A jedynym źródłem ciepła był kominek w pokoju, ale Draco miał poczucie, że był zamrożony. Tak zimny, jak może być żywy trup.

Oto on. Draco Lucjusz Malfoy, szesnastoletni wilkołak, którego przekleństwo było teraz na językach każdego ucznia w tej szkole. Mógł zgadnąć, w ciągu ilu godzin ta wiadomość dojdzie do innych czarodziei i czarodziejek magicznej Anglii. Bo uczniowie na pewno napiszą listy do rodziców, że uczą się z mieszańcem. Ślizgoni mogli wiedzieć, bo część ich rodzin nosiła Mroczny Znak na lewym przedramieniu. Jednak rodzice Gryfonów czy Krukonów dowiedzą się dopiero teraz. I piekło go pochłonie szybciej, niż się spodziewał.

***

Harry, zamiast pisać notatki z Zaklęć, próbował napisać list do Remusa, bo miał w planach opuścić lunch, pójść do sowiarni i go wysłać. Lupin musiał, jak najszybciej wiedzieć o tym co się wydarzyło. Jednak Harry nie miał pojęcia, jak ubrać to w ładne słowa, bo nigdy nie był w tym dobry. Jak przekazać opiekunowi, że jego podopieczny został tak bezwstydnie ujawniony? Jak Harry miał napisać Remusowi, że jego szczeniak stracił namiastkę władzy nad swoim życiem? Że nawet nie mógł utrzymać swojego zmienionego statusu w tajemnicy?

Napisał jedynie początek – imię Lupina i zrobił kleksa na pergaminie, bo przytrzymał zbyt długo pióro zanurzone w atramencie nad kartką pergaminu.

Westchnął głęboko i pozwolił, by to wszystko, co męczyło go od zdarzenia w Wielkiej Sali, w końcu znalazło ujście. Nie mógł pozwolić sobie na ukazanie tego wszystkiego, kiedy był przy Draco, gdy zaprowadzili go do Skrzydła Szpitalnego, a potem do dormitorium. Udawał, że nie widział zaciśniętych pięści Parkinson, zaciśniętych ust Zabiniego i nerwowego podrygiwania Notta. Jednak teraz nic go nie powstrzymywało.

***

Remus,

Przepraszam, że nie odpowiadam na twój ostatni list, ale stało się dzisiaj coś strasznego i musisz o tym wiedzieć. Ministerstwo przysłało dzisiaj Wyjca Draconowi. Otworzył się w Wielkiej Sali i większość uczniów go usłyszała. Dowiedzieli się, że Draco jest wilkołakiem.

Wyjec poinformował wszystkich, że Draco musi na następną pełnię przyjść do Ministerstwa z jednym z opiekunów i spędzić ją w Departamencie Tajemnic.

Remus, on nie może tam pójść.

Proszę, pomóż nam. Draco w tej chwili jest w dormitorium. Nie jest z nim dobrze. Inni zaczęli rzucać na niego zaklęcia, Ślizgoni prawie zaczęli z nimi walczyć, a Draco stracił kontrolę. Nie było to, to samo co ze Stuartem, ale niewiele brakowało.

Nie wiem co robić, Remusie. Nie wiem jak mu pomóc.

Wszystko poszło nie tak, Remusie. Wszystko się zepsuło.

Harry.


***

Harry słyszał część komentarzy, plotek i wyzwisk, które były kierowane w stronę Draco, czy opowiadały nieprawdziwe wersje tego, jak stał się wilkołakiem. Hermiona trzymała go mocno za przedramię, kiedy miał zamiar zainterweniować. Czyli rzucić się na kogoś, przyszpilić go do ściany i kazać mu to wszystko odszczekać, bo nikt nie miał prawa mówić tak o Draco. Nie, kiedy nie znali jego historii, poświęcenia i nie widzieli zmasakrowanego ciała chłopaka, który mimo wszystko wstał i nie poddał się. Każdego dnia walczył o to wszystko, co dał mu świat i o swoich bliskich. O swoje stado.

Jednak moment, kiedy Harry nie wytrzymał, był w momencie, gdy Hermiony nie było obok niego i nie miał kto go przytrzymać. Ron nigdy nie był z tych osób, które odciągały go od walki, prędzej stanąłby obok niego z podniesioną różdżką. Jednak to nie była jego bitwa, tą Harry musiał stoczyć sam. W imię Draco.

Potter usłyszał o jeden komentarz za dużo. Coś o tym, czemu Draco stał się wilkołakiem i jak na to zasłużył. Poczuł, jak wzburzenie zaczęło płynąć w jego żyłach, jak palce mimowolnie zacisnęły się w pięść. Zacisnął zęby i starał się policzyć do trzech, tak jak uczyła go Hermiona. Tak jak robił to przez całe życie u Dursley'ów. Jednak niech go szlag jasny trafi, jeśli pozwoli, by ktoś nazywał w ten sposób jego Draco.

– Nie masz prawa tak mówić!

Harry stanął przed rok starszym Gryfonem, który rzucił te okropne słowa. Byli na trzecim piętrze koło sali do Transmutacji. Steve Andrews był od niego wyższy, bardziej umięśniony i Harry go pamiętał z eliminacji do Quidditch'a, bo ten starał się, by grać na pozycji pałkarza. Był również dupkiem, który jeśli wierzyć plotkom, które Ginny mu opowiadała, prawie uderzył swoją byłą dziewczynę.

– Bo co, Potter? Twój chłoptaś się na mnie rzuci z pazurami?

Harry popchnął Andrewsa na ścianę korytarza i wyszarpnął różdżkę z kieszeni. Czuł przypływ adrenaliny i musiał przyznać, że uwielbiał ten moment. Chciał dać jasny sygnał, że nie potrzebował nikogo do swojej obrony. Sam sobie świetnie dawał radę. Był w końcu cholernym Chłopcem-Który-Przeżył i na pewno nie powali go byle Gryfon, skoro Bazyliszkowi się nie udało.

Tłum zgromadzonych Gryfonów ustawił się wokół nich, wciągnął głośno powietrze i zaczął się przypatrywać scenie. Nikt nie miał ochoty interweniować, ale większość była ciekawa, jak to się skończy. Ktoś z tłumu krzyknął zachęcające słowa do Andrewsa i kilka osób się do niego przyłączyło. Większość jednak była za Harrym.

– Powiedz jeszcze słowo, Andrews, a zrobię tak, że przez miesiąc się nie odezwiesz.

Starszy Gryfon prychnął na to określenie i zacisnął palce na własnej różdżce, którą przyłożył do szyi Pottera. Harry nawet się nie wzdrygnął na to. Czuł, jak waliło mu serce, ale był pewien, że nic mu się nie stanie.

– Grozisz mi, Chłopcze-Który-Przeżył?

– Nie muszę ci grozić, Andrews – powiedział pewnie Harry. Wiedział, że to, co właśnie miał zamiar powiedzieć, było bardziej Ślizgońskie niż Gryfońskie. Jednakże, w głębi serca wiedział, że tak należało zrobić. – Przeżyłem kilka walk z Voldemortem, gówno mi zrobi jakaś sprzeczka z tobą.

Harry miał świadomość tego, że tylko drażnił i niepotrzebnie denerwował Andrewsa, ale nie mógł się powstrzymać. To po prostu był kres jego wytrzymałości i tama pękła po usłyszeniu tekstu starszego Gryfona.

Andrews w odpowiedzi szarpnął się mocno i obrócił Harry'ego tak, że ten teraz był dociśnięty do ściany, z różdżką wbitą w szyję i wściekłą twarzą starszego Gryfona tuż przed swoją. Potter nie dał się przestraszyć i po prostu uśmiechnął się szeroko. Dudley przez lata nauczył go, że nawet z takiej sytuacji i położenia potrafi się z łatwością wywinąć.

Bez zawahania się nadepnął Andrewsowi na stopę. Odepchnął go również i prawie w tej samej chwili zrobił unik, by przemknąć pod ręką Gryfona. Jego następnym ruchem było wyciągnięcie różdżki i przygotowanie do ataku, ale nie spodziewał się, że Andrews będzie w stanie tak szybko się ustabilizować i wyprowadzi cios. Harry prawie nie zauważył, jak lewa pięść zmierzała w jego stronę, ale w ostatniej chwili odchylił się i zrobił krok do tyłu.

– Musisz się bardziej postarać, Andrews – prowokował go dalej Potter. Czuł te przyjemne wibracje wewnątrz ciała, skok adrenaliny, a w myślach przeglądał już, wszystko co mógłby wykorzystać do walki z Gryfonem. Słyszał również, jak tłumek innych uczniów szeptał coś między sobą czy krzyczał jakieś słowa zachęty. Domyślał się, że pewnie Ron właśnie obstawiał jego wygraną.

Andrews zgodnie z przewidywaniami rzucił jako pierwszy zaklęcie. Harry postawił tarczę ochronną, a fioletowe iskry spłynęły po niej. Kiedy powstrzymał zaklęcie, sam zaatakował i wykonał ruch ręką oraz różdżką jakby rysował spiralę w powietrzu. Widział, jak Syriusz w Departamencie Tajemnic używał tego zaklęcia. I zadziałało teraz tak samo. Andrews został odrzucony do tyłu i upadł na dwie dziewczyny z klasy Ginny. Kilka osób zaczęło się śmiać i sam Harry pozwolił sobie na dumny uśmiech. Zrobił to. Miał tylko nadzieję, że Syriusz byłby dumny.

W momencie, kiedy Andrews w końcu wstał i miał zamiar rzucić kolejne zaklęcie, donośny głos profesor McGonagall pojawił się w zasięgu słuchu.

– Co się tutaj wyprawia? Proszę się rozejść. – Autorytatywny głos profesorki rozniósł się po korytarzu i od razu zadziałał na uczniów, którzy zrobili jej przejście, by mogła dostać się na środek zbiegowiska.

Kiedy tylko McGonagall stanęła po prawej stronie Harry'ego, Potter uśmiechnął się, najbardziej niewinnie jak potrafił i poprawił okulary w nerwowym geście. Miał opuszczoną różdżkę i starał się nie sprawiać wrażenia, że właśnie walczył i czekał, aż jego przeciwnik się podniesie, by móc rzucić na niego zaklęcie rozbrajające.

– Potter – powiedziała surowym tonem profesorka i rozejrzała się wokół. – Andrews – dodała kolejne nazwisko, kiedy zobaczyła, że starszy Gryfon trzymał mocno różdżkę w ręce i wyglądał, jakby właśnie walczył. – Który z was mi powie, co się tutaj dzieje?

– Nic takiego, Pani Profesor – odpowiedział szybko Harry. Nie miał zamiaru rozwiązywać tego problemu przy nauczycielce. Mógł dać sobie z tym radę sam. Jak zawsze. – Wszystko dobrze.

McGonagall zacisnęła usta w cienką linię. Wyglądała, jakby nie uwierzyła w żadne słowo Harry'ego, ale Potter naprawdę nie dał jej powodów, by tak uważała. Andrews natomiast był zbyt pewien swojej pozycji. Wyprostował się, poprawił krawat i błysnął uśmiechem.

– Potter się na mnie rzucił, Pani Profesor – zrelacjonował z uśmiechem starszy Gryfon. – Po prostu rozmawiałem z przyjaciółmi, a on się na mnie rzucił.

– To nieprawda! – sprzeciwił się od razu Harry. Zrobił krok do przodu, ale podniesiona dłoń profesor McGonagall w dość jasnym geście, aby się wstrzymał, spowodowała, że stanął w miejscu. – Andrews obraził Draco Malfoy'a. Powiedział, że jego matka musiała pewnie zapłacić Greybackowi za ugryzienie, bo nie mogła wytrzymać z takim gnojkiem pod jednym dachem. A Malfoyowi się to podobało i jest teraz suką Greybacka. Jednak to wszystko kłamstwa!

– To ty kłamiesz, Potter. Zawsze kłamiesz – zarzucił mu Andrews z drwiącym uśmiechem, który był tylko marną podróbką możliwości Draco w tej dziedzinie.

– Wystarczy – powiedziała z mocą McGonagall. – Gryffindor traci dwadzieścia punktów za waszą walkę na korytarzu, panowie. Niezależnie od tego, kto zaczął i co powiedział. Pana, panie Andrews, zapraszam na następnej przerwie do mojego gabinetu. A Pan Potter pójdzie ze mną.

– Dlaczego? – zapytał się od razu Harry. Nie przejmował się punktami, które stracił jego dom. Jednak nie mógł zrozumieć, czumu McGonagall nie wzięła i nie ukarała teraz drugiego Gryfona.

– Zapraszam do mojego gabinetu na rozmowę, Panie Potter – powiedziała profesorka, patrząc mu prosto w oczy. – Teraz. A reszta proszę się rozejść – skierowała ostatnie zdanie do reszty uczniów, którzy bez jakiegokolwiek sprzeciwu zaczęli się rozchodzić. Harry zobaczył, jak Ron zabierał jego torbę i kiwnął mu głową.

– Tak, proszę Pani.

Harry nie miał zamiaru sprzeciwiać się Opiekunce Domu. Nie był na tyle głupi. Zdążyli zrobić trzy kroki, kiedy Harry usłyszał kolejny okropny komentarz jednego z uczniów. Tym razem skierowany prosto w jego stronę.

– Nie wiedziałem, że lubisz owłosionych, Potter – zaszydził obrzydliwie ktoś z tłumu uczniów.

Harry odwrócił się gwałtownie i bez zawahania wymierzył różdżkę w stronę gdzie, jak mu się wydawało, stała osoba, która powiedziała ten komentarz. Miał zmrużone oczy, bo próbował przeskanować wszystkie stojące tam osoby, by chociaż może zgadnąć, kto to powiedział.

Merlin mu świadkiem, był gotowy rzucić najpaskudniejsze zaklęcie, jakie znał w tego, kto to powiedział.

– Panie Grant – powiedziała poważnie McGonagall. Miała zaciśnięte usta i wyglądała na złą. Nie rozglądała się po tłumie uczniów, ale była wpatrzona w jeden punkt. – Niech Pan nie myśli, że nie rozpoznałam Pana po głosie. Odejmuję Gryffindorowi dziesięć punktów za Pana niestosowany komentarz. A jeśli jest Pan tak chętny do wypowiedzi, to bardzo proszę przygotować na następną lekcję transmutacji dziesięciominutową prelekcję na temat teorii zmiany zwierząt w przedmioty. Czy to jest zrozumiałe?

– O-oczywiście, Pani Profesor – odpowiedział uczeń.

Harry nadal go nie widział, ale był pod wrażeniem, że McGonagall umiała bez problemu rozpoznać, kto to powiedział i dać mu taką karę.

– Za mną, Panie Potter – pospieszyła go kobieta i ruszyła do swojego gabinetu, nie oglądając się za siebie. Harry bez sprzeciwu poszedł za nią niczym grzeczny uczeń.

***

– Siadaj, Potter – rozkazała profesor McGonagall, jak tylko drzwi do gabinetu się zamknęły.

Harry bez żadnego sprzeciwu wykonał rozkaz, bo nie zwariował jeszcze tak, aby postawić się profesor McGonagall. Mógł walczyć z Voldemortem, ale ta kobieta była dużo potężniejsza niż Czarny Pan kiedykolwiek będzie.

Minerwa usiadła za biurkiem i spojrzała się ostro na Pottera. Chłopak siedział spięty, oparty plecami o oparcie krzesła, a w dłoni ciągle ściskał różdżkę. Harry nadal był zły, zbyt szybko oddychał i był gotowy do walki w każdej chwili. McGonagall widziała tego typu reakcje na polu bitwy i nie mogła przejść do porządku dziennego, że takie coś może zaobserwować u swoje ucznia na szóstym roku. Jednak to był właśnie Harry Potter. Profesorka wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:

– Dlaczego jest to w tym roku kolejna awantura, w której uczestniczysz, Potter? – zapytała się go prawie retorycznie. – Przypominam ci, że jesteś w szkole ledwie od półtora miesiąca.

– Pani Profesor...

– Czy mam ci przypomnieć zasady, jakie obowiązują w szkole?

– Nie, Pani Profesor – odpowiedział szybko Harry. Wiedział, jak takie przypominanie zasad wygląda. Nie miał zamiaru poświęcać swoich wieczorów trzy razy w tygodniu, by przepisywać regulamin Hogwartu. Zrobił to raz i nigdy więcej nie miał ochoty tego powtórzyć. – Wiem, że nie mogę grozić innym uczniom. Jednak wiem również, że inni nie mogą kogoś obrażać, ze względu na to kim jest. A Andrews to zrobił. I musiał zostać za to ukarany.

Harry mówił pewnie i bez zawahania się. Nie miał zamiaru się ugiąć w tej sprawie. Te wszystkie słowa, które Andrews wypowiedział, te wszystkie kłamstwa, które wypłynęły z jego ust, obelgi i przekleństwa... Harry nie mógł pozwolić, by Gryfonowi uszło to na sucho.

– Nie pochwalam twoich metod, Potter. I chcę, żeby to było zrozumiałe – zaznaczyła McGongall. Zaraz jednak na jej ustach pojawił się mały uśmiech. – Ale nie mogę się z tobą nie zgodzić, że pan Andrews potrzebował pewnego przypomnienia, jak należy wypowiadać się z kulturą. W szczególności, że doskonale pamiętam, jak bardzo podobały mu się lekcje, które prowadził Pan Lupin.

Harry spojrzał niedowierzająco na nauczycielkę. Jednak to przecież McGonagall dała mu w zeszłym roku ciasteczka po jednej sytuacji z Umbridge. A na pierwszym roku odjęła i podarowała punkty po walce z Trollem. Nikt nigdy nie powiedział, że McGonagall nie miała dziwnej skali wręczania mu punktów i pochwał.

– Remus nauczył mnie tego zaklęcia – przyznał się Harry.

– O tak, Huncwoci bardzo cenili sobie to zaklęcie – przytaknęła McGonagall. Miała nostalgiczny uśmiech na twarzy i odległe spojrzenie. Jej surowa mina nieco złagodniała. Harry podniósł głowę, kiedy usłyszał, że nauczycielka wspomniała jego tatę czy Syriusza. – Oni jednak w porównaniu z tobą, lubili je wykorzystywać na uczniach domu Slytherina, a nie, aby bronić jednego ze Ślizgonów. Jednak mimo, że jesteś bardzo podobny do Jamesa, nie jesteś nim – zaznaczyła z mocą i nie brzmiało to jako coś złego, a wręcz pozytywnego. Harry wyczuł to bez problemu.

– Widziałem... – Harry zawahał się, bo nie wiedział, czy miał prawo wspominać, to co dostrzegł w zeszłym roku w myślodsiewni Snape'a. Obiecał, że nikomu o tym nie opowie. Potarł wargę w nerwowym geście i spojrzał na starszą kobietę. McGonagall podniosła brew w geście oczekiwania, ale Harry pokręcił tylko głową i zrezygnował. Nie mógł. Wiedział, że profesorka nie rozpowiedziałaby tego dalej, ale nie chciał przyznawać się do tego, że złamał prywatność Snape'a i widział jego wspomnienia.

– Czy jest coś, czym chciałbyś się podzielić, Potter? – McGonagall zapytała go, kiedy cisza zaczęła się przedłużać.

– Nie, Pani Profesor – odpowiedział w końcu i pokręcił głową. – Nie mam nic do powiedzenia.

– W takim razie, nasza rozmowa chyba jest zakończona.

Harry zrozumiał przekaz i wstał z krzesła. Potter nie miał zamiaru dopytywać się o to, czy McGonagall odejmie mu punkty, przydzieli szlaban lub co się stanie z Andrewsem. Jeśli profesorka uważała, że to koniec, Harry miał zamiar się do tego dostosować.

Minerwa siedziała przy biurku, kiedy Harry podszedł do drzwi gabinetu i patrzyła uważnie na swojego ucznia. Widziała te wszystkie zmiany, jakie w nim nastąpiły, ale to, co się działo po wakacjach, było czymś niesamowitym. Patrzyła na osobę, na którą wyrósł Harry. Nie mogła mieć również wątpliwości, że Lily byłaby tak samo dumna ze swojego syna, jak była teraz McGonagall.

– Ah, Potter? – zawołała go McGonagall, kiedy Harry chwycił już klamkę i miał otworzyć drzwi gabinetu. – Zajmij się swoim Ślizgonem, dobrze?

– Oczywiście, Pani Profesor.

Zawsze.

***

– Jak źle jest? – zapytał się cicho Draco i spojrzał na twarze przyjaciół.

Teodor siedział na swoim łóżku z nogami Blaise'a na kolanach, bo drugi chłopak rozłożył się wygodnie i podziwiał właśnie baldachim łóżka Notta. Pansy siedziała obok Draco z głową na jego poduszce z na wpół przymkniętymi oczami i przykryta zielonym kocem Teodora, bo ciąża coraz bardziej dawała jej się we znaki. Jej buty na obcasie leżały na dywanie i pytała się trzy razy każdego z nich czy nie wymasuje jej napuchniętych stóp.

Sam Draco siedział na końcu swojego łóżka z głową opartą o jedną z kolumn i z kocem na ramionach. Przespał się kilka godzin, po tym, jak skończyły mu się łzy do wypłakania, a jego gardło zaczęło protestować po tylu krzykach. Przebrany w stary sweter drużyny Qudditcha i spodnie od pidżamy, w końcu poczuł się nieco normalniej. A przynajmniej Wilk był zadowolony, że większość stada była obok.

– W skali od źle, ale z tego wyjdziemy bez problemu, do możemy wszyscy umrzeć? – dopytał się Blaise. Nie czekał, aż ktoś mu odpowie i kontynuował: – Jest kurwa tragicznie.

– Blaise – skarciła go Pansy. Nie poprawiła go jednak, bo sama miała podobne odczucia. Przykryła się tylko mocniej kocem.

– Nie będę go okłamywać, że jest cudownie i wszyscy to mieli w dupie, bo cały dzień musieliśmy słuchać tego całego gówna, które wszyscy opowiadali – bronił się Zabini. Nie miał zamiaru dawać osłodzonej wersji Draco, bo powinien wiedzieć, jak wygląda sytuacja.

– Jest źle, Draco – powiedział Teodor. – Potter podobno wdał się w awanturę i bronił twojego honoru, jakbyś był damą w opałach. Jednak wszyscy słyszeliśmy jakie słowa padały na twój temat. Pamiętasz co się działo, jak okazało się, że Lupin jest wilkołakiem?

Draco przytaknął. Pamiętał również jaki list napisał do ojca w tej sprawie. Teraz było mu wstyd, ale miał wtedy trzynaście lat i myślenie rozkapryszonego dziedzica na pewne sprawy. Kwestie, które teraz tyczyły się jego samego.

– Mhm.

– Jest gorzej – zawyrokował Nott. Miał pusty wyraz twarzy, gdy to mówił, ale jego ton był nieco łagodniejszy niż normalnie. I nie był tak wkurzony, jak Blaise. – Jest gorzej przez fakt, że jesteś Malfoy'em, Wężem i z powodu tego, jak się zachowywałeś przez ostatnie lata.

– Cudownie – podsumował Draco.

– To, jaki jest plan? – zapytał się Blaise. Nie dał po sobie poznać, że rozmowa, którą odbył z Draco w Skrzydle Szpitalnym, w ogóle miała miejsce. A może dawał po prostu furtkę przyjacielowi, by powiedział reszcie, że myślał o wyjeździe do Irlandii.

– Nie ma żadnego planu, Zabini – odpowiedział Malfoy. Poczuł, jak Pansy się spięła i wyczuł, że zaczęła pachnieć zdenerwowaniem. – Nie ma nic, co można by zrobić.


***

Dopiero późną nocą, kiedy zasłonił zielony materiał wokół łóżka, a Teodor zniknął z dormitorium, bo kolejne próby naprawienia Szafki Zniknięć nie przynosiły rezultatu, Draco pozwolił sobie na kolejne załamanie.

Musiał udawać przed przyjaciółmi, bo nie pozbierałby się, gdyby mógł pozwolić sobie na uzyskanie od nich wsparcia w chwili załamania. Jego Wilk również nie byłby z tego faktu zadowolony.

Jednak teraz nic go nie powstrzymywało. Naciągnął kołdrę na głowę, zwinął się w kłębek i pozwolił, by łzy spłynęły po jego bladych policzkach. Wilk wył w jego umyśle, a Draco jedyne, na co sobie pozwolił to bezgłośny krzyk. Płuca go bolały i miał wrażenie, że coś siedziało mu na klatce piersiowej. Jednak nie było nikogo, kto by mógł zdjąć ten ciężar. Bo to nie była drewniana belka, czy kamienna płyta. To nie były również łańcuchy, które przytrzymywały go w miejscu, gdy księżyc wchodził w pełnię. To tylko jego myśli, świadomość tego, jak wygląda jego rzeczywistość. Draco po raz kolejny zrozumiał, że słowa mają ogromną moc. Czy te na papierze, na ciele czy wypowiedziane.

Na początku wydawało mu się, że się przesłyszał. Dopiero kiedy dźwięk się powtórzył, Draco wstrzymał powietrze. Dźwięk pazurów po drewnianej podłodze był nie do pomylenia z żadnym innym. Malfoy nie miał pojęcia, jak Harry tutaj dotarł. Ani czy któryś ze Ślizgonów nie był w to zaplątany. Jednak, gdy poczuł, jak szakal wskoczył na łóżko i usłyszał jego skomlenie, Draco wysunął głowę spod kołdry i zobaczył błyszczące zielone oczy w słabym świetle lampy. Animag położył się i przeczołgał w stronę chłopaka, tak że jego pysk był naprawdę blisko twarzy Draco.

Malfoy nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie istniały chyba żadne słowa, które mogłyby teraz paść. Nie po tym, jak rozstali się w Wielkiej Sali, gdy oczy Draco świeciły się cały czas na złoto, a palce Snape'a zacisnęły na jego przedramieniu zbyt mocno. Teraz, zamiast koloru złota było można zobaczyć szare oczy pełne niewylanych łez i to było chyba jeszcze gorsze.

Draco wyciągnął rękę i dotknął delikatnie pyska szakala. Potarł miękką sierść kciukiem, jakby głaskał policzek Harry'ego.

Prawie nie poczuł, jak łzy zaczęły płynąć po jego policzkach, jak wzięcie oddechu znowu było problemem. Był wpatrzony w zielone oczy szakala i starał się skupić na uczuciu sierści pod palcami. Gdy uchylił usta, nie wypłynęły z nich żadne słowa.

W nocy w drugim dormitorium Ślizgonów szóstego roku było można znaleźć tylko Draco Malfoya trzymającego mocno w ramionach pręgowanego szakala, który ułożył pysk na jego szyi pokrytej bliznami. Kiedy Teodor Nott zobaczył ten widok rano, nie powiedział ani słowa. Odwiesił tylko na krzesło Pelerynę Niewidkę, która była porzucona przy drzwiach, a na stoliku położył Mapę Huncwotów.

***

Panie Malfoy,

oczekuję, że pomimo wielu obowiązków szkolnych i tych pozaszkolnych, znajdzie Pan chwilę, by towarzyszyć staremu magowi w jutrzejszej popołudniowej herbacie. Chciałbym móc porozmawiać z kimś o Pańskim potencjale umysłowym o ostatnich wydarzeniach w naszym świecie.

Według mnie do herbaty idealnie pasuje tarta melasowa.

A. Dumbledore

Jedyną reakcją Draco na tę wiadomość było wrzucenie kawałka pergaminu do kominka i patrzenie jak płonie.


***

Draco nie spodziewał się uwielbienia. Wyrósł z przekonania, które miał w wieku lat jedenastu, kiedy szedł do Hogwartu, że wszyscy będą go lubić i pragnąć, być jego przyjaciółmi. Młody Harry Potter był pierwszą osobą, która pokazała mu, że Draco nie powinien wierzyć we własną wyższość, bo biedny mały Ron Weasley został wybrany zamiast niego. To było jak soczysty policzek, który dała mu kiedyś matka, gdy zniszczył jej ulubioną szatę. To była również lekcja pokory, ale zrozumiał to dopiero kilka lat później.

Trzynastoletni Draco patrzył na rodowy sygnet, który podarował mu ojciec i wierzył, że kiedyś będzie miał tę władzę i potęgę tylko dla siebie. Nazwisko Malfoy otwierało mu drzwi, które dla większości były zamknięte. Chciał widzieć ten sam strach zmieszany z podziwem, który ludzie mieli, gdy patrzyli na Lucjusza. Trzy lata później większość drzwi była przed nim zamknięta, nazwisko Malfoy okazało się niczym, a władza i potęga były równoznaczne ze śmiercią i wtrąceniem do Azkabanu.

W wieku lat szesnastu Draco zobaczył na własne oczy człowieka, który w opowieściach ojca był zawsze kimś. Czarnego Pana, któremu ponad wszystko zależało na władzy, potędze, czystości krwi i swoich sługach. Te wyobrażenia były tak bardzo odległe, od tego co zobaczył Draco w wakacje, kiedy wrócił do dworu. Zobaczył kogoś, kto powstał z martwych, odrodził się z krwi wroga i kości przodków. Przed nim stał człowiek, o ile człowiekiem było można go nazwać, z czerwonymi oczami, szparami zamiast nosa, trupioblady i tak bardzo okrutny, że Draco nigdy nie chciałby stanąć po drugiej stronie jego różdżki. Zobaczył czarnoksiężnika, którego bała się większość magicznej Anglii, który śmiał się, kiedy Draco był rozszarpywany przez Fenrira Greybacka. Widział okrutnika i mordercę z krwią na rękach, której nigdy nie będzie, wstanie zmyć. Dowiedział się, że to uwielbienie, które słyszał w głosie ojca, kiedy mówił o Czarnym Panu, było tak naprawdę podszyte strachem i poddaństwem.

W wieku lat szesnastu Draco stracił swoje dziedzictwo, schedę, majątek, nazwisko i rodzinę. Stracił to wszystko, by zyskać Wilka we własnym umyśle, niewyobrażalny ból pojawiający się przy każdej pełni księżyca, rządzę krwi i status mieszańca oraz piętno piątej klasy wypalone na przedramieniu.

Zrozumiał, że to uwielbienie, o które tak walczył, które wyczekiwał i był pewien od chwili, gdy zrozumiał co go czekało, zniknęło jednej czerwcowej nocy. Na jej miejsce pojawił się strach, odrzucenie, niezrozumienie i cała masa stereotypów, z którymi musiał się teraz zmierzyć. Zyskał łatkę mieszańca, bestii i potwora.

Wcześniej dla uczniów Hogwartu był rozpieszczonym paniczykiem z emblematem Węża na szacie, Prefektem i Szukającym drużyny Slytherinu. Po Wyjcu z Ministerstwa Magii stał się dla niewtajemniczonych, czymś gorszego sortu. Zamiast wyczekiwanego uwielbienia i szacunku, jedyne, na co teraz czekał to obelgi i ubliżanie. Nie oznaczało to jednak, że się na to godził. Był w końcu wychowywany jak dziedzic rodu Malfoy'ów. Pochylenie głowy i pozwolenie na obrzucenie pomidorami nie było w jego stylu. Wilk tym bardziej nie zgodziłby się na takie traktowanie. Walczyłby zębami i pazurami z każdym, kto miał czelność, zagrozić jemu lub stadu.


***

Draco nie poszedł na lekcje. Nie poszedł nawet na posiłki, ale żaden z jego przyjaciół nawet nie próbował go namówić, żeby zmienił zdanie. Pansy po prostu rozkazała skrzatce, by przynosiła Draconowi do dormitorium posiłki i eliksiry wzmacniające.

Teodor codziennie dawał mu swoje notatki i prace domowe, by Draco mógł się czymś zająć. Opowiadał mu również o tym, co się dzieje w zamku. Raz porozmawiali nawet o zaklęciach naprawiających magiczne artefakty. Draco nie dopytywał, jak Nottowi szła naprawa Szafki Zniknięć. Tym bardziej nie dopytywał o plany zabójstwa Dyrektora.

Blaise natomiast wpadał w porze lunchu i wieczorami, by spędzić je z Draco. Rozmawiali wtedy o Irlandii, ewentualnych planach awaryjnych. Zabini przyprowadził dwa razy ze sobą Harry'ego i wyszedł od razu, mówiąc coś o tym, że nie będzie robił za przyzwoitkę. Wystarczyło, że robił za przemytnika.

Jednak trzy dni po całym zajściu w Wielkiej Sali, Draco zrozumiał, że nieważne jak świat mógł się zatrzymać, jak pozwalano mu na ukrywanie się w dormitorium, nie mógł spędzić tak całego życia. Istniały również zobowiązania, z których musiał się rozliczyć. Szlaban, a tak naprawdę warzenie Eliksiru Tojadowego było jedną z takich rzeczy. Snape będzie oczekiwał go dzisiaj po kolacji w swoich komnatach. Draco do tej pory nie mógł rozgryźć czy jeśli faktycznie mu się nie uda uwarzyć poprawnie eliksiru dla Remusa, Snape mu to da i Lunatyk będzie bez swojej człowieczej strony podczas pełni. Czy może profesor miał u siebie odpowiednio uwarzoną partię? Draco nie miał zamiaru się o tym przekonywać, tylko z powodu tego, że obawiał się wyjścia do uczniów. Remus potrzebował tego cholernego eliksiru.

Nie spodziewał się jednak tego, jak bardzo będzie się denerwował stojąc przed drzwiami dormitorium, ubrany w świeży mundurek i gotowy do wyjścia. Stał z ręką na klamce i czuł, jak mocno serce mu biło. Wilk kręcił się niespokojnie, a Draco czuł, że jego mięśnie były napięte.

Zebrał się jednak w sobie i pociągnął za klamkę. Szedł z wyprostowanym kręgosłupem, na sztywnych nogach. Miał ochotę wyciągnąć różdżkę, ale to był zły sygnał. Miał ją w pogotowiu w futerale na przedramieniu, ukrytą przed niepożądanymi spojrzeniami. Zacisnął szczęki, kiedy usłyszał wybuch śmiechu jakiejś dziewczyny.

Gdy wyszedł zza zakrętu i spojrzał na Pokój Wspólny, dotarło do Draco, że mógł to zrobić. Na kanapach, przy stolikach czy przy kominku było tylko kilka osób. Jeden siedmioroczny spojrzał się na Draco z podniesionymi brwiami, ale nie odezwał się ani słowem.

Zrobił to jednak piątoroczny Trent, który siedział na kanapie ze swoją o rok młodszą dziewczyną. Draco kojarzył ich oboje z treningów Qudditcha. Młodszy Ślizgon, gdy tylko go zobaczył, wyprostował się bardziej i wziął rękę, którą do tej pory trzymał na barkach dziewczyny. Trent zmrużył oczy i wykrzywił wargi. Draco zrozumiał, że właśnie się zaczyna. Stanął w miejscu, bo wiedział, że im bliżej Trenta stanie tym Wilk będzie miał mniejszy dystans do pokonania w razie, gdyby Draco nie mógł utrzymać nad nim kontroli.

– Powiedz mi Malfoy, jak to było, być głaskanym przez Greybacka? Podobało ci się? – Ślizgon z szyderczym uśmiechem na ustach, wręcz kpił z Draco. Wilk warknął głośno i szarpnął się gotowy, by pokazać temu idiocie, gdzie jest jego miejsce. Malfoy zacisnął mocno szczęki. Teodor wczoraj mu powiedział, że informacja o tym, że Greyback mu to zrobił, musiała zostać rozpowszechniona przez Ślizgonów, bo ci, co mieli rodziców Śmierciożerców, wiedzieli co się stało. Nie upoważniało ich to jednak do żartowania z tego. Bo Draco był bardziej niż pewny, że większość nie wyszłaby z takiej sytuacji żywa. Może to byłby nawet lepszy scenariusz. A przynajmniej Lucjusz sądził tak od początku. Draco tak naprawdę też.

– Żebym ja cię zaraz nie pogłaskał, Trent – wręcz wywarczał Draco wspomagany w tym tonie przez Wilka. – Tylko obawiam się, że tego nie przeżyjesz.

– Grozisz mi, Malfoy? Taki mieszaniec jak ty?

– Ja ci nie grożę. – Draco był wręcz na granicy utrzymania kontroli nad Wilkiem, bo każde słowa z ust tego piątorocznego tylko jeszcze bardziej go denerwowało. Wiedział jednak, że nie mógł stracić kontroli. Nie znowu. Nie teraz. – Ja ci składam propozycję nie do odrzucenia. Chcesz ją odrzucić?

Draco wyszczerzył zęby w uśmiechu, a jego oczy błysnęły na chwilę złotym kolorem. Usłyszał, jak dziewczyna siedząca koło Trenta sapnęła w szoku na tę zmianę. Młodszy chłopak pokręcił głową bez słowa.

– Tak myślałem – powiedział Draco z drwiną i wyszedł z Pokoju Wspólnego. Nie odwrócił się już w stronę kanapy, gdzie siedział Trent, ale usłyszał natomiast komentarz czwartorocznej dziewczyny.

– To było przerażające – powiedziała przejęta. – I gorące. Jednak nadal przerażające.


***

Draco został zaciągnięty przez Snape'a do gabinetu Dyrektora. Jak tylko przekroczył próg pracowni profesora, Severus zmierzył go lodowatym spojrzeniem i podszedł zbyt blisko. Wilk ucieszył się na ten fakt, ale Draco zastygnął i spojrzał prosto w ciemne oczy swojego ojca chrzestnego. Nie miał zamiaru pokazać swoich obaw i uczuć. Nie przed tym mężczyzną.

– Profesorze – przywitał się grzecznie.

Severus był ubrany w swoją zwyczajową szatę, ale Draco miał wrażenie, że coś było nie tak. Jednak to było bardziej przeczucie Wilka niż samego Malfoy'a. Draco nie miał ochoty teraz się nad tym rozwodzić.

– Od kiedy się ukrywasz, Draco? – zapytał go Snape. Ledwo otwierał usta, gdy mówił, ale jego głos był wyraźny i dość głośny. – A może powinien się spytać, kiedy przestałeś?

Draco wziął wdech, by kupić sobie kilka cennych sekund, by wymyślić odpowiednią odpowiedź. W końcu zdecydował się na prawdę, bo ta była wystarczająco bolesna.

– Od kiedy mam piętno piątej klasy na przedramieniu. To była tylko kwestia czasu.

Draco nie wiedział tylko, na które pytanie odpowiedział.

Snape nic nie odpowiedział na ten fakt. Nie dał po sobie poznać, że odpowiedź ta ruszyła go w jakikolwiek sposób. Szpieg taki jak on nie mógł okazać żadnej emocji, nawet patrząc Śmierci prosto w oczy. Teraz jednak był przed nim tylko jego chrześniak, a pomimo tego Snape nie mógł wykrzesać z siebie nic.

Odsunął się natomiast o krok.

– Dyrektor na ciebie czeka, Draco – powiedział zamiast tego. – Odprowadzę cię, gdybyś chciał wziąć przykład z Pottera i zgubić się w drodze do gabinetu Dyrektora.

***

Snape został przed posągiem Chimery, gdy tylko podał hasło, a Draco wszedł na schody prowadzące do gabinetu. Nie miał ochoty tak iść, rozmawiać z Dyrektorem czy słuchać jego zbyt miłego i obłudnego tonu głosu. Gdy był tam ostatnim razem, Dumbledore chciał go wyrzucić ze szkoły, bo pobił Shafiqa. Snape go wtedy uratował. Teraz jednak Severus stał na korytarzu i czekał, aż Draco sam poprowadzi swoją bitwę.

Gdy przekroczył próg gabinetu, pierwsze co mu się rzuciło w oczy to Feniks siedzący na żerdzi. Był ledwo wyrostkiem, który rozglądał się ciekawie i próbował machać skrzydłami, jakby miał zaraz odfrunąć.

Wilk Draco był zaciekawiony drugim zwierzęciem, ale zachowywał się grzecznie. Malfoy cieszył się z tego, bo nie był pewien czy zniósłby dziwne odruchy Wilka.

Dumbledore siedział przy biurku z palcami splecionymi na blacie. Jego poczerniała dłoń była jeszcze w gorszym stanie, niż ostatnio, kiedy Draco ją widział. Był ubrany w fioletową szatę. Wyglądał normalnie, a Malfoy nie mógł pozbyć się przemyślenia czy Dyrektor wiedział, że Nott miał rozkaz zabicia go.

– Witaj, Draco – powitał go spokojnie Dumbledore. – Cieszę się, że udało ci się tutaj dotrzeć.

Malfoy nie odpowiedział od razu. Najpierw rozejrzał się po reszcie gabinetu i gdy nie zauważył niczego ani nikogo niebezpiecznego, usiadł na krześle po drugiej stronie biurka. Oparł się plecami o pluszowe oparcie i spojrzał wprost na Dyrektora. Draco wolałby być gdziekolwiek indziej niż w tym miejscu, ale nie mógł teraz wyjść. Musiał dokończyć to, co zaczął. Dumbledore tylko się uśmiechnął na jego samowolne zachowanie i brak odpowiedzi.

– Profesor Snape upewnił się, że stało się to w jednym kawałku – odpowiedział w końcu Draco. Dał jednocześnie jasny sygnał, że Severus ciągle się nim opiekował i Malfoy nie został sam. Nawet jeśli Draco nie do końca chciał tej ochrony. Wilk natomiast miał na to nieco odmienne zdanie.

– W ostatnich dniach dużo się działo, prawda, Draco? – zaczął rozmowę z uśmiechem Dyrektor.

– Wolałbym, gdyby przeszedłby Pan do sedna, Dyrektorze – odpowiedział suchym tonem Draco. – Czemu zostałem wezwany?

– Jeśli tego właśnie pragniesz, chłopcze – zanucił Dyrektor. Miał mały uśmiech na twarzy i przekrzywione okulary. Nie wyglądał na kogoś, kto miał właśnie ogłosić smutne wieści. – Od kilku dni dostaję dużo wiadomości od zaniepokojonych rodziców czy opiekunów. Rada Nadzorcza szkoły i niektórzy pracownicy Ministerstwa bardzo próbują wpłynąć na stan listy uczniów Hogwartu. Jak pewnie wiesz, ludzkie przekonania są w stanie być napędem do dość niecodziennych zachowań.

Draco zmarszczył brwi, ale po chwili zrozumiał, o co chodziło Dyrektorowi. I kiedy to do niego dotarło, miał wrażenie, że coś opadło na jego klatkę piersiową. Wilk milczał, jakby w ogóle go tam nie było, ale napływ myśli, który miał w głowie był wystarczającym zamętem w umyśle.

Patrzył się szeroko otwartymi oczami na Dumbledore'a, jego fioletową szatę, okulary połówki i wyraz twarzy, który był po prostu uprzejmy. Draco nie potrzebował uprzejmości ani tym bardziej litości, on po prostu chciał prawdy. Tej brutalnej, bez zbędnej słodyczy. Prawdy, która pewnie wywróci jego życie do góry nogami, pozbawi go poczucia bezpieczeństwa, które udało mu się zbudować i zniszczy wszystko, co udało mu się odbudować z przyjaciółmi czy zbudować z Harrym. Prawda, która spłynęła z języka Dyrektora, brzmiała jakby nie była niszczycielem światów, a po prostu ogłoszeniem o wyjściu do Hogsmeade.

– Ale decyzja zależy od Pana, Dyrektorze – zwrócił mu uwagę Draco. Kiedy zauważył reakcję Dumbledore'a na te słowa wiedział, jaki będzie werdykt. – I Pan ją już podjął.

– Bardzo mi przykro, Draco, ale nie możesz zostać w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart – ogłosił spokojnym tonem Dyrektor. – Zgodnie z Drugą Ustawą Antywilkołaczą, jako Dyrektor nie wyrażam zgody na kontynuowanie przez ciebie edukacji na terenie szkoły. Skontaktowałem się z twoją matką i przybędzie tu jutro, by odebrać cię. Przechodzisz na edukację domową, Draconie.

Czasami mówi się, że prawda może wyzwolić. W tym przypadku prawda okazała się dla Dracona wyrokiem śmierci, która wypłynęła z ust czarodzieja walczącego o wolność i godne życie mugoli czy mugolaków. Szkoda tylko, że zapomniał, że w tej walce chodzi również o to, by nie skazywać na śmierć tych, którzy mieli czystą krew czy Wilka we własnym umyśle. Jednak prawda nie zawsze była czysta. Czasami była okraszona dobrymi chęciami niczym droga do piekła.






****

Jednym z powodów, prze które tak długo zwlekałam i miałam problem z napisaniem tego rozdziału, był fakt, że tym rozdziałem zamykamy pewien element tej historii pod tytułem "pobyt w Howgwartcie". W następnym rozdziale będzie oficjalne pożegnanie z Hogwartem i przechodzimy do Malfoy Manor (nie możecie się doczekać, prawda?)

Zawsze bardzo chętnie czytam wasze komentarze, więc zachęcam do zostawienia ich ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top