51. Czerwona koperta
Szczeniaku,
Nie wiem, czy istnieją dobre słowa na ten trudny czas. To, co zrobiło Ministerstwo... Chciałbym powiedzieć, że się myliłem, kiedy sądziłem, że takie coś może się stać. Że to nigdy wcześniej nie miało miejsca. Jednak nigdy cię nie okłamałem, Draco i nie mam zamiaru robić tego teraz.
Jest źle, szczeniaku.
I możemy mieć tylko nadzieję, że nie będzie gorzej. Staram się stworzyć plan, którego mam nadzieję, że nigdy nie zrealizujemy. Irlandia może jest piękna, ale kiedy zaczniemy uciekać, wiem, że nigdy nie skończymy. Nie chcę, żebyś tułał się po świecie. To nie jest nic przyjemnego i chcę dla ciebie czegoś lepszego. Wiem, że Narcyza podzieliłaby moje zdanie na ten temat.
Musisz być dzielny, Draco. Walczyć o to, co twoje. A masz prawo do życia, takiego, jakiego chcesz. Mimo że Ministerstwo robi teraz wszystko, by ograniczyć nasze prawa i to w bardzo bolesny sposób. Nie poddawaj się, Draco. Nie daj sobie wmówić, że znaczysz mniej niż zwykły czarodziej. Znaczysz więcej niż połowa ludzi w Ministerstwie.
Chciałbym być teraz z tobą, szczeniaku. Powiedzieć ci, że nie jesteś z tym sam. Mam jednak pewność, że twoi przyjaciele i Harry zrobili to wystarczająco.
Nie martw się. Wiem, że i tak to zrobisz, ale proszę, postaraj się chociaż. Wiele może się zadziać przez miesiąc, a to, że musisz spędzić pełnię w Ministerstwie, może wcale nie dojść do skutku. Nawet jeśli by do tego doszło, będę z tobą do samego końca i nie pozwolę ci tam iść bez wcześniejszego spotkania ze mną. Zostanę z tobą do samego końca, dopóki mi pozwolą.
Nie musisz się martwić o mnie. Nie wybieram się na razie do Ministerstwa, a Dumbledore nie dał mi żadnego zadania. Jestem bezpieczny.
Mam nadzieję, że ten list dojdzie do ciebie najszybciej jak to tylko możliwe. Że przyniesie ci on, chociaż odrobinę ulgi. Gdybym mógł, przybyłbym do Hogwartu, ale moja wizyta wzbudziłaby tylko podejrzenia. Nie możemy ryzykować.
Dbaj o siebie, szczeniaku. Dbaj o Pansy i jej maleństwo. Dbaj o resztę swoich przyjaciół. Dbaj o Harry'ego.
Remus.
PS. Mam nadzieję, że przepis na eliksir się przydał.
***
Draco przysunął się bliżej do Harry'ego i zacisnął mocniej place na jego włosach. Poczuł, jak usta Potter'a otwierają się szerzej i uśmiechnął się, by za chwilę kontynuować pocałunek. Nadal nie mógł się przyzwyczaić, jak to jest, móc poczuć jego usta na swoich własnych. Wilk czerpał maksymalną radość z tego, że mogli mieć pod palcami skórę Potter'a, poczuć krzywiznę jego ciała. Sam Draco również delektował się faktem, że Harry tak chętnie i z całą zapalczywością typową dla Gryfonów i jego samego pragnął kontaktu z nim. Malfoy nie wiedział, czy sam był spragniony dotyku, czy to były instynkty Wilka, ale nie przeszkadzało mu to, dopóki mógł mieć to z Harrym. I dlatego tak bardzo jego wilkołacza natura cierpiała, kiedy musieli się minąć na środku korytarza bez słowa, uścisku czy czegokolwiek.
A teraz znowu stali w jakiejś wnęce na korytarzu niedaleko wejścia do Wielkiej Sali, a śniadanie rozpoczęło się pięć minut temu. Draco mało to interesowało. Wilk natomiast był bardziej niż zadowolony z tego, że Harry był tak blisko i wręcz wtapiał się w ich ciało, szukając jeszcze większej bliskości, tarcia, a ich zapachy się ze sobą mieszały.
Draco odsunął się w końcu i zaczerpnął głęboko powietrza w płuca. Widział opuchnięte usta Harry'ego, jego przekrzywione okulary i rumieńce na policzkach. Wilk zamruczał zadowolony z faktu, że on to spowodował.
– Cześć – wyszeptał Draco wpatrzony w zielone oczy. Jego własne zapewne błyszczały czystym złotem.
– Cześć – odpowiedział szeptem Harry i oparł czoło o bark Draco. Ręce Malfoy'a docisnęły go jeszcze mocniej do siebie i ułożyły się pewnie na jego biodrach. – Merlinie, czasami chciałbym wrócić z tobą do domu, do Remusa i spędzić tam niekończące się wakacje. – Słowa Harry'ego pełne były tęsknoty i czegoś, czego Draco nie umiał nazwać. Malfoy zacisnął mocniej palce, gdy wyobraził sobie, że mógł być teraz w kuchni w domu Remusa, patrzeć jak Harry gotował, a Remus pił mocną kawę. Pragnął poczuć zapach jajecznicy, usłyszeć szum drzew, które rosły niedaleko i mieć świadomość, że jest w odpowiednim miejscu.
– Dostałem wczoraj list od Remusa.
– Mhm – wymruczał w skórę Draco. – Do mnie też napisał.
– Wspomniał coś o ewentualnej ucieczce – przyznał szeptem Draco, kiedy w końcu otrząsnął się z pragnień, które nie mogły się spełnić. Malfoy poczuł, jak Harry spiął się, gdy zrozumiał, o czym mówił Ślizgon. Podniósł głowę i spojrzał się ze zmarszczonymi brwiami na Draco.
– Gdzie mielibyśmy uciec? – zapytał się Harry od razu. Z całą pewnością i bez chwili wahania czy wątpliwości, że ucieczka mogłaby go w ogóle nie obejmować. Byli w końcu stadem, a stado trzymało się razem. Harry nauczył się tego, równie szybko co latania na miotle. Więzy stada były dużo poważniejsze niż rodzina. W szczególności, że nigdy w takiej nie żył i nie miał porównania, jak to jest mieć jakąś. Potter nie miał zamiaru pozwolić Draco czy Remusowi uciekać bez niego.
– Irlandia – wyznaczył kierunek Draco. – Jest tam podobno ktoś, kto by pomógł.
Harry kiwnął głową w odpowiedzi. Nienawidził w ogóle koncepcji tego, że musieli rozmawiać na ten temat. Rozważać rzucenie wszystkiego i uciekać z dala od Ministerstwa. Jednak Harry wiedział, że coś takiego może mieć miejsce i to bolało go niesamowicie. Bo ich jedynym problemem powinien być mecz Qudditcha czy sprawdzian z Eliksirów, a nie to czy w niedalekiej przyszłości będą musieli uciekać z kraju.
Jednak Remus miał rację. Plan awaryjny nie brzmiał źle. I może Harry uwielbiał rzucać się impulsywnie i bez przygotowania na niebezpieczeństwo, ale Draco był Ślizgonem, a on nie byłby w stanie nie mieć kilku zapasowych planów w razie jakichś kłopotów.
– Wiem, że Remus wysyła do niego listy, bo był kiedyś w jego stadzie – powiedział Harry, próbując sobie przypomnieć coś jeszcze z tego, co mówił mu Remus o swoim znajomym z Irlandii. Potter potarł wargę i zmarszczył brwi. – Jest pacyfistą.
Draco prychnął na to określenie.
– Nie ma czegoś takiego jak wilkołak, który jest pacyfistą – powiedział z mocą Draco.
***
Draco oparł się plecami o ścianę i wziął głęboki oddech. Harry wyszedł dziesięć minut temu i poszedł na śniadanie, a Malfoy potrzebował chwili, by móc się uspokoić i spróbować zapanować nad Wilkiem. Jego zwierzęca strona nie chciała puścić Harry'ego.
Sam Draco nie chciał pytań dotyczących tego, jak się czuje, bo miał wrażenie, że był oderwany od rzeczywistości, od kiedy wyszła Druga Ustawa Antywilkołacza. Spędził dwa dni w Skrzydle Szpitalnym, gdzie pani Pomfrey faszerowała go uspokajającymi eliksirami, a przyjaciele i Harry robili wszystko, by Draco jakoś stanął na nogi. Jednak dopiero list od Remusa pozwolił mu się zebrać w sobie. Świadomość tego, że na razie Lupin był bezpieczny, że myślał o tym, jaki awaryjny plan mogą skonstruować. Wilk był niespokojny na myśl, że Lunatyk mógł iść do Ministerstwa, by poddać się klątwie bezpłodności, a nikt z nich nie wiedział jak to będzie dokładnie wyglądać. Ulga, że wiedział, co się dzieje z jego stadem była niesamowita.
Draco poprawił krawat Slytherinu i delikatnie dotknął blizn, które miał na szyi. Ślady zrobione przez Greybacka, które zmieniły jego życie. Draco ich tak bardzo nienawidził.
***
Draco Malfoy miał szesnaście lat, od trzech miesięcy był wilkołakiem, od sześciu lat z dumą nosił przypinkę Slytherinu. W ciągu tych trzech miesięcy, od kiedy Greyback wgryzł się w jego skórę, spowodował, że Draco prawie stracił głos i musiał uciekać z własnego domu, Malfoy był świadkiem tego, jak dwie Ustawy Antywilkołacze weszły w życie, jak prawo coraz bardziej zaciskało niewidzialną pętlę na jego szyi (a Draco nienawidził faktu, że coś lub ktoś znowu nie pozwala mu mówić). Uczył się przez ten cały czas panować nad własnym Wilkiem, który nie był łatwy do poskromienia. Draco miał świadomość tego, jaką walkę toczył każdego dnia i ilu wyrzeczeń może się spodziewać przez resztę swojego życia jako likantrop.
A jednak to, co robiło Ministerstwo dla wilkołaków, było niczym wejście w pierwszy krąg piekła, który był wybrukowany dobrymi chęciami czarodziei.
Draco Malfoy został rzucony przez bramy tego piekła, bez możliwości wyjścia. A diabły z widłami stały po obu jego stronach z uśmiechem na ustach i słowami, że to dla jego dobra.
Draco Malfoy podczas wtorkowego śniadania otrzymał Wyjca z Ministerstwa Magii.
Ślizgon nie spodziewał się, że czarna, mała sówka zrzuci na jego talerz ze śniadaniem czerwoną kopertę z pieczęcią Ministerstwa Magii. Na początku Malfoy nawet nie skojarzył, co to było. Draco nigdy nie dostał Wyjca, bo jego rodzice uważali to za coś uwłaczającego. Rodziny czystej krwi stosowały to niezwykle rzadko i w ekstremalnych warunkach. Jednak teraz przed Draco leżała krwistoczerwona koperta, która tylko czekała na otwarcie.
– Draco? – zapytała się podejrzliwie Pansy i chwyciła go mocno za przedramię, a jej paznokcie wbiły się w skórę Draco. Malfoy nawet na to nie zareagował.
Zabini wymienił szybkie spojrzenie z Pansy, która miała grymas na twarzy, a palce coraz bardziej zaczęły się wbijać w ramię Draco. Przez jej szalejące hormony Parkinson miała poczucie, że zaraz oszaleje z niepewności, przerażenia i tych wszystkich myśli, które jej się przewinęły przez głowę, jak tylko zobaczyła Wyjca skierowanego do Draco. Blaise miał podobne odczucia, bo nic nie mogło z tego dobrego wyniknąć.
A pieczęć Ministerstwa Magii tylko pogarszała sprawę.
– Draco lepiej wstań i weź to – doradził mu szybko Blaise, ale Malfoy się nie ruszył. Wiedział, że powinien to zrobić, by nikt nie mógł wysłuchać tego, co Ministerstwo ma mu do powiedzenia. Malfoy nie mógł się ruszyć, ze wzrokiem wbitym w kwadratowy papier. Może gdyby nie był tak zszokowany i miał lepszy refleks, wziąłby kopertę i wybiegł z Wielkiej Sali.
Jednak teraz był jak spetryfikowany, a cisza ze strony Wilka była jeszcze bardziej złowroga.
Do Draco prawie nie dotarło, że czerwona koperta, która zaczęła puchnąć i zaraz miała wykrzyczeć treść, którą skrywała, przyciągała coraz to większe zainteresowanie reszty Ślizgonów, a nawet uczniów z innych domów.
W Sali rozniosły się głosy, pytania i założenia czemu Draco Malfoy dostał wyjca z Ministerstwa Magii. I tylko garstka osób wiedziała, że jednym z powodów może być jak, że Ślizgon był wilkołakiem. Reszta podejrzewała, że miało to związek z jego rodzicami.
– Draco, weź to – wysyczał do niego Teodor, który pochylił się nad stołem. Miał zmarszczone brwi i ponaglający ton głos. Jego ciemne oczy wręcz wbiły się w Draco. – Nie możesz tego tutaj słuchać.
Draco to wiedział. Jednak nerwy, które zawładnęły jego ciałem, kiedy tylko dostrzegł i zrozumiał, że Ministerstwo wysłało do niego Wyjca, przyćmiło wszystko inne. W głębi duszy wiedział, że chodziło o Drugą Ustawę Antywilkołaczą, ale był równie przerażony myślą, że coś stało się jego matce. Nie bał się o ojca, który był w Azkabanie, bo wiedział, że Lucjusz zawsze sobie jakoś radził. Nie mógłby znieść teraz informacji, że jego mama nie żyje.
Draco, prawie że w amoku dotknął jednym palcem czerwonej koperty, a ta jakby tylko czekała, aż Ślizgon to zrobi, podniosła się, otworzyła natychmiast i zaczęła wygłaszać tekst monotonnym głosem. A Wyjce mają to do siebie, że ich donośny głos rozniósł się po Wielkiej Sali i dotarł do każdego ucznia, nauczyciela czy ducha obecnego podczas śniadania.
Malfoy z każdym wypowiedzianym słowem miał poczucie, że coraz bardziej tonął.
***
Szanowny Panie Malfoy!
W związku z wejściem w życie Drugiej Ustawy Antywilkołaczej w dniu dziesiątego października bieżącego roku oraz posiadanego przez Pana statusu niepełnoletniego likantropa jest Pan zobowiązany do zastosowania się do pierwszego punktu wyżej wymienionej Ustawy.
Spędzenie przez Pana następnej pełni, która wypada trzydziestego pierwszego października bieżącego roku, zgodnie z nowym prawem ma się odbyć w Ministerstwie Magii w Departamencie Tajemnic. Pana obowiązkiem jest stawienie się w Atrium Ministerstwa o godzinie osiemnastej wraz z prawnym opiekunem. Nie stawienie się jest równoznaczne ze złamaniem Drugiej Ustawy Antywilkołaczej i będzie rozpatrywane przez Wizengamont w trybie pilnym.
Z wyrazami szacunku,
Greta McGregor
Podsekretarz Zastępcy Szefa Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.
***
Wraz z ostatnimi wypowiedzianymi słowami koperta zaczęła się palić, aż na talerzu Draco został tylko popiół.
W Wielkiej Sali zrobiło się niesamowicie cicho. Draco był wpatrzony w pozostałości po Wyjcu, który właśnie przypieczętował jego los. Jego koniec był bliski.
Draco miał wrażenie, że nie mógł wziąć kolejnego wdechu. Nie był również pewien czy chciał to zrobić. Bo oto przepadło wszystko. Wszystkie starania, kłamstwa, udawania, że nie słyszał komentarzy, plotek, wszystkie te intrygi, które starali się wykonać z innymi Ślizgonami, wszystkie jego rozterki, właśnie się skończyły. Nastąpił natomiast czas na najgorsze scenariusze, obawy i senne koszmary. Zaczął się czas, kiedy stały się one jego rzeczywistością, prawdą, która stanęła tuż przed nim i roześmiała mu się głośno i prosto w twarz.
Jak za dotknięciem różdżki, w Sali rozniosły się krzyki, wyzwiska i szepty niedowierzania. Do wszystkich zaczęło dochodzić, to, co właśnie usłyszeli. Było to niezwykłe poruszenie, które nie miało żadnego związku z wyjściem do Hogsmeade czy z meczem Qudditcha.
– Malfoy jest mieszańcem?
Prawda, która wyszła na jaw, w obliczu nowych Ustaw Antywilkołaczych, była jeszcze bardziej szokująca. Bo o to jeden z gatunku, który musiał się podporządkować nowym prawom, siedział przy stole domu Salazara Slytherina i był ubrany w szkolny mundurek.
Draco Malfoy był wilkołakiem.
– To wilkołak?! – krzyknął ktoś z tłumu młodszych Gryfonów.
– Na Merlina, co on robi w Hogwarcie? – padło kolejne pytanie, a wraz za nim cały szmer potwierdzeń i przypuszczeń.
To była informacja, która zaskoczyła wszystkich, bo co innego słyszeć plotki, że blizny, które Draco nosił na szyi, mogły być od zwierzęcia czy nawet wilkołaka, a co innego usłyszeć z ust pracownika Ministerstwa, że Malfoy jako likantrop miał się stawić w Atrium w czasie pełni, by spędzić ją w Departamencie Tajemnic.
– Draco, musisz wyjść! – krzyknęła mu prosto do ucha Pansy. Ciągle miała zaciśnięte palce na jego przedramieniu, przez co teraz skóra wręcz krwawiła od wbitych paznokci Parkinson. – Teraz! – pisnęła przerażona, bo stało się kilka rzeczy naraz.
Jedna z Puchonek zerwała się z siedzenia z zagniewaną miną. Miała może z czternaście lat, ubrana w mundurek z herbem swojego domu i rozpuszczonymi włosami w kolorze marchewki. Z zaciśniętymi palcami na jasnej różdżce, wycelowała ją prosto w Draco i wykrzyczała zaklęcie, które miało opleść jego ciało niewidzialnymi więzami i unieruchomić go tak, że nie był w stanie się ruszać.
– Brakjabindo!
Biały strumień zaklęcia sunął w stronę Draco, który siedział tyłem do stołu Puchonów. Tylko dzięki refleksowi Teodora, który siedział naprzeciwko Malfoy'a, i jego tarczy ochronnej, zaklęcie Puchonki rozbiło się na niebieskiej kopule, która chroniła Draco, Pansy i Blaise'a. Teodor nie wahał się, kiedy ciągle podtrzymując zaklęcie, wszedł na stół i po chwili znalazł się po drugiej stronie, stojąc przed Draco i jasno pokazując, kogo będzie bronił.
Kilkoro Ślizgonów, którzy siedzieli bliżej, odsunęło się bez słowa, ale ich czyny mówiły dużo więcej.
Blaise również się zerwał i stanął obok Notta. Miał wyciągniętą różdżkę i przerażający uśmiech na twarzy. Pansy zmusiła natomiast Draco, by odwrócił się od stołu i zwęglonego listu. Malfoy zachowywał się jak marionetka w jej rękach, dopóki nie zobaczył innych uczniów.
– No, teraz możemy się zabawić – powiedział Zabini i wysunął koniuszek języka, by przygryźć go między zębami. Jego brązowe oczy skanowały otoczenie. – Kto następny?
Jeden z młodszych Ślizgonów, który był może na drugim roku, chciał rzucić zaklęcie, ale jego kolega mu przerwał i usadził z powrotem przy stole. Jednak jedno z zaklęć poszybowało prosto ze stołu Gryfonów. Czerwony strumień zaklęcia odbił się od tarczy Zabiniego i rozwiał zaraz po tym. Blaise miał szeroko otwarte oczy i palce mocno zaciśnięte na różdżce. Mógł chwilę wcześniej podjudzać innych uczniów, bo sądził, że jeśli pokażą im, że się ich nie boją, to oni nie zaatakują. Najlepszą obroną był atak. Jednak nie spodziewał się, że ktokolwiek odważy się to zrobić.
Mimo to, to reakcja Draco była najgorsza. Wilk uznał, że jego stado było zagrożone i musiał ich bronić. Oczy Malfoy'a zmieniły się całkowicie na złoty kolor, które przerażał każdego, kto je zobaczył w momencie, kiedy Ślizgon akurat skierował na nich wzrok. Draco ledwo rejestrował co się tak naprawdę działo wokół niego. Miał mgliste poczucie, że wyszczerzył zęby gotowy do ataku, jeśli ktoś byłby na tyle głupi, by do nich podejść.
Wilk prawie całkowicie przejął kontrolę, bo dobro stada było najważniejsze.
Jednak Pansy utrzymywała go w miejscu, bo Wilk czuł, że się bała. I może to był pierwszy raz od momentu, kiedy Draco został przemieniony, że nie bała się jego, ale o niego i to robiło największą różnicę.
A cała czwórka Ślizgonów wiedziała, że dziecko, które Pansy nosiła pod sercem, było równie ważne i że nikt nie może go - nawet niechcący - skrzywdzić, bo żadne z nich by sobie tego nie wybaczyło, gdyby coś mu się stało.
Ich grupa dbała o siebie nawzajem.
***
Harry w pierwszej chwili nie uwierzył w to, co usłyszał. Znudzony głos pracowniczki Ministerstwa Magii przekazał instrukcję i rozniósł się echem po Wielkiej Sali. Harry widział reakcje uczniów na to ogłoszenie. Słyszał przekleństwa Rona, dostrzegł mocno zaciśnięte usta Hermiony i Ginny, która przyłożyła sobie palce do ust. Widział również obrzydzenie i gniewnie wykrzywione wargi u całej masy uczniów. Zauważył także strach i odsunięcie się, niektórych Ślizognów, którzy siedzieli bliżej Draco i jego przyjaciół.
Harry nie wahał się ani przez moment, kiedy zaklęcie rzucone przez Puchonkę rozbiło się o tarczę postawioną przez Teodora. Wstał najszybciej, jak potrafił i z mocno bijącym sercem, pobiegł do stołu Slytherinu. Wiedział, że musiał być teraz obok Draco.
Słyszał, jak Blaise podjudzał innych uczniów. Gdy kolejne zaklęcie padło ze stołu Gryffindoru, Harry popchnął jednego z uczniów, by dostać się szybciej do Ślizgona.
Sam Malfoy wyglądał, jakby miał zaraz stracić kontrolę, a jego oczy błyszczały czystym złotem. Był całkowicie spięty, gotowy do ataku i ze zgarbionymi barkami. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który nijak nie wyglądał sympatycznie. Siedział przy stole Slytherinu, z Teodorem i Blaisem stojącymi po jego bokach, którzy mieli wyciągnięte różdżki. Gdyby Harry nie wiedział, sądziłby, że Draco zaraz się na kogoś rzuci i go ugryzie. Pansy ciągle trzymała go mocno za ramię i może tylko to uziemiło go w miejscu. Potter przepchnął się przez grupkę Puchonów, którzy stali z wyciągniętymi różdżkami. Musiał dostać się do Draco.
Kiedy był już wystarczająco blisko, a Ślizgoni go dostrzegli, Harry padł na kolana tuż przed Draco i wysapał na jednym oddechu:
– Jestem tu.
Jego kolana boleśnie zderzyły się z marmurową podłogą, ale Harry nawet tego nie poczuł za specjalnie. Potter pochylił się w stronę Draco i starał się złapać kontakt wzrokowy z nim, ale jego złote oczy przeskakiwały co chwilę na innego ucznia, który przyglądał się całej scenie.
– Potter, zrób coś – wysyczał do niego Teodor Nott i podniósł wyżej różdżkę, by w każdej chwili móc rzucić kolejną tarczę ochronną.
Pansy rozluźniła ucisk na ramieniu Draco i powoli wycofała rękę. Zerknęła na Pottera, który klęczał przed Ślizgonem i odetchnęła z ulgą na jego widok.
Harry miał nadzieję, bo nadzieja to jedyne co posiadał, że sama jego obecność jakoś pomoże Draco. Zawahał się, bo chciał położyć ręce na udach chłopaka i ścisnąć, by dać jasny sygnał, że był obok, ale nie wiedział, jak Wilk zareaguje na fakt, że jest dotykany.
– Jestem tu, Draco – zaczął znowu mówić Harry. Starał się, by jego głos był uspokajający, ale sam był bardzo zdenerwowany i nie mógł ciągle uwierzyć w to, że Ministerstwo miało czelność wysłać taką wiadomość przez Wyjca. Miał ochotę przejść się tam i zaczął krzyczeć na każdego, kto to zatwierdził. – Hej, spójrz na mnie? – Poprosił go cicho, bo niewiele brakowało, by zaczął krzyczeć. – Nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził, słyszysz? Będę walczył z każdym to będzie cię chciał wrzucić do celi i nazwie potworem. Nie jesteś potworem, Draco. Jesteś moim stadem.
Draco spojrzał złotymi oczami na Harry'ego, a jego pusty uśmiech tylko się poszerzył. Wyglądał tak bardzo podobnie do Syriusza, którego zdjęcie krzyczącego zza więziennych krat swojego czasu było w każdej gazecie (mugolskiej czy magicznej). A gdy Draco zaczął się śmiać, był to dźwięk, który spowodował dreszcze niepokoju wzdłuż kręgosłupa Harry'ego. To był śmiech szaleńca. Osoby, która wiedziała, że straciła wszystko i nie ma nadziei na nic więcej. To był śmiech osoby, która została potępiona.
– Nie bądź naiwny, Potter – powiedział ze śmiechem Draco. – Nie ma już nic, o co można walczyć.
Harry pokręcił głową.
– Nie, Draco – odpowiedział przerażony myślą, że drugi chłopak mógł się poddać. – Nie, nie rób tego.
Draco nie miał wystarczająco siły, by stłamsić chęć Wilka, by dotknąć Harry'ego i sięgnął ręką do jego policzka. Kciukiem potarł szczękę Pottera i spojrzał w zielone oczy. Widział w nich strach i łamało mu to serce, bo wiedział, że był tego powodem. Harry nie powinien nigdy myśleć, że bycie z wilkołakiem było czymś dobrym. Nie w czasach, gdzie Ustawy Antywilkołacze tak bardzo niszczyły życie.
Wilk nadal kręcił się niespokojnie pod skórą Draco na myśl, że jego stado było w niebezpieczeństwie, ale odrobinę się uspokoił, ponieważ mógł poczuć fakturę skóry Harry'ego i jej ciepło pod palcami.
– Jestem tylko brudnym mieszańcem, Harry – wyszeptał te kilka słów Draco, ciągle wpatrzony w twarz Pottera. – Jestem potępiony.
Kolejne zaklęcie, tym razem koloru wściekłego różu uderzyło w tarczę ochronną Teodora. Harry nie był do końca pewien, czemu drgnął przestraszony. Jednak Wilk Draco szybko to wyłapał, a błysk w jego oczach był jedyną podpowiedzią, jaką dostał Harry przed kolejnym ruchem Malfoy'a.
Draco zerwał się ze swojego miejsca, a Harry również podniósł się z klęczek. Próbował chwycić Ślizgona za ramiona, by powstrzymać go przed atakiem, bo wiedział, że Malfoy miał zamiar zaatakować. Nie był pewien czy będzie to za pomocą różdżki, czy powtórzy się scena, kiedy rzucił się na Stuarta i zrobił wszystko za pomocą pięści.
– Draco, nie!
Teodor i Blaise nie do końca mogli złapać i powstrzymać Draco, bo w jednej ręce trzymali różdżki i skanowali tłum uczniów, który coraz bardziej się powiększał. A Malfoy ze swoimi złotymi oczami, gniewem i Wilkiem, który był żądny krwi, a myśl, że powinien bronić swojego stada, był siłą, z którą należało się liczyć. Nott wystawił jedną rękę, by chociaż zasygnalizować, żeby Draco się powstrzymał.
– Draco – powiedział gniewnie Blaise, bo wizja tego, że mieliby odeprzeć atak Draco na innych uczniów i jednocześnie powstrzymać tarcze obronne był prawie nie do wykonania. Głos Zabiniego był ostry, ale widniał w nim również strach.
Draco złapał Harry'ego w talii i bez zastanowienia czy odrobiny wysiłku przesunął go do tyłu, tak, że zamienili się miejscami. Malfoy stanął obok Teodora i Blaise'a i wyszarpnął własną różdżkę z kieszeni. Uśmiechnął się szeroko, a Wilk zamruczał z przyjemności na świadomość, że zaraz zaatakują.
– DOSYĆ! – Donośny głos Dumbledore'a, który został wzmocniony odpowiednim zaklęciem, rozniósł się po Wielkiej Sali i spowodował, że większość uczniów odwróciła się w stronę stołu, gdzie siedziała garstka nauczycieli obecnych podczas śniadania, a przy mównicy stał Dyrektor. – W tej chwili wszyscy mają opuścić różdżki i zaprzestać walki. Inaczej Opiekunowie Domów będą wyciągać odpowiednie konsekwencje za napaść na innego ucznia.
Draco stężał na ten okrzyk, ale jego oczy ciągle skanowały tłum uczniów. Widział ich przerażenie, a Wilk był z tego powodu zadowolony. Dostrzegł, że większość z nich miała wyciągnięte różdżki czy gniewne miny. Wilk czuł ich emocje i śmierdziało przede wszystkim strachem. Gniew, który pochodził od większości uczniów, przypominał mu bardziej przypalone jedzenie.
Draco czuł, jak jego serce biło szybko, a napięte mięśnie były gotowe do ruchu. Oddychał zbyt szybko, ale czuł również, że Blaise i Teodor byli w podobnym stanie. Wilk wyczuł również od nich całą gammę uczuć i nie było to nic miłego.
Nadal był gotowy skoczyć na każdego, kto wykonałby ruch czy rzucił kolejną obelgę. Wilk warczał w jego umyśle, że musieli być gotowi na obronę stada. Draco się z nim zgadzał, bo czwórka osób, która była wokół niego, nie mogła płacić za to, kim Malfoy się stał.
– Wszyscy mają się rozejść! – Rozbrzmiał rozkaz Dyrektora, ale nikt się nie ruszył. Draco nawet na niego nie spojrzał, bo miał wrażenie, że jeśli to zrobi, coś się stanie. – Teraz!
Dopiero pojawienie się profesora Snape coś zmienia. Mężczyzna ubrany w czarne szaty, które trzepoczą w rytm jego szybkich kroków, pojawił się w zasięgu wzroku Draco. Nie podszedł do niego zbyt blisko, ale Malfoy widział jego zmarszczone brwi. Wilk zareagował na jego przybycie, ale chłopak nie miał zamiaru słuchać swojej zwierzęcej strony, która nie była zadowolona z faktu, że Snape odwrócił się tyłem do zgromadzonych uczniów i stanął naprzeciwko stołu Slytherinu.
– Czy trzeba mówić do was dwa razy, byście zrozumieli? – zapytał się ostro Snape. – Rozejść się – rozkazał im. – Inaczej każdy z was straci po pięćdziesiąt punktów w trybie natychmiastowym.
– Ale... Malfoy... – Jeden z uczniów zaczął coś mówić, ale urwał nagle, gdy Snape się na nim skoncentrował.
– Masz coś mądrego do powiedzenia, Flitzenberg? – zapytał się piątorocznego Ślizgona z przypinką prefekta na piersi. – Czy mam odjąć ci punkty?
Powoli wszyscy uczniowie wyszli z Wielkiej Sali, zabierając swoje rzeczy i szepcząc ciągle. Nikt nie myślał nawet o tym, by zostać i dokończyć śniadanie. Jednak Pansy, Blaise, Teodor, Harry i Draco nie ruszyli się nawet o milimetr. Zabini opuścił powoli różdżkę, tak samo, jak Nott, który jednak schował ją w rękawie szaty, by inni nie zobaczyli, że trzęsła mu się ręka, kiedy adrenalina w końcu zaczęła z niego opadać.
Wszyscy patrzyli się na Snape'a, który nie spuszczał wzroku z Draco. Malfoy nadal ma oczy w kolorze złota.
Gdy w Wielkiej Sali została ich garstka, Snape w końcu przemówił prosto do Draco:
– Czy tak wygląda twoja gotowość? – zapytał się go, a Malfoy miał wrażenie, że kpina wręcz wylewała się z tych kilku słów.
Draco pomyślał, że tak właśnie wyglądał jego koniec.
***
Draco Malfoy uważał, że był silny. Przeżył w końcu szesnaście lat życia jako jedyny dziedzic Lucjusza Malfoy'a, wzorowy Ślizgon, udało mu się również nie umrzeć, kiedy Greyback rozszarpał mu gardło i zaraził likantropią. Udawało mu się (czasami ze średnim skutkiem) panować nad Wilkiem i przebyć te trzy pełnie księżyca. Wyszedł o własnych siłach z rejestracji jako likantrop w Ministerstwie Magii, gdzie wypalono mu piętno piątej klasy.
Jednak poczuł się tak słaby, kiedy cały Hogwart dowiedział się, że był tylko marnym mieszańcem.
I nie miał siły być już silny.
****
Jest źle, nieprawdaż? Ale będzie jeszcze gorzej.
Ale zaczynamy jazdę pod tytułem zmiany planu na dalsze rozdziały Skazanego, a to jest właśnie pierwszy punkt tej zmiany.
Jestem bardzo ciekawa waszej opinii na temat tego rozdziału i czy warto było tyle czekać na niego ;)
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top