55. Pełnia część 1
Złota klatka miała to do siebie, że nieważne jak duża, przyozdobiona i teoretycznie bez kluczyka, nadal była klatką.
Nadal ktoś obcy – ktoś, kto nazywał się twoim właścicielem, opiekunem czy Panem i sądził, że miał nad tobą władzę – mówił ci, kiedy masz jeść, spać, latać czy śpiewać. Szeptał ci puste obietnice, zapewnienia i dawał smakołyki, jakby one miały spowodować, że ręka, która cię karmi nie będzie tą samą, która cię karze.
To była złota klatka. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że zacząłeś to miejsce nazywać domem i nawet się nie zorientowałeś.
Dla Draco Malfoya to było nieco odwrotne. Malfoy Manor mogło przypominać klatkę czy więzienie. Jednak kiedyś było domem. W całym znaczeniu tego słowa – z zapachem świeżo upieczonych ciastek, starannie przyozdobiony na Święta, bo Narcyza urządzała bal Sylwestrowy i wszystko musiało być idealne. Z szeregiem portretów członków rodziny Malfoy w bogato zdobionych ramach. Draco pamiętał, jak w zachodnim skrzydle była jego bawialnia, gdzie mógł latać na swojej dziecięcej miotle, jeśli pogoda nie dopisywała, a Zgredek nie mógł się z nim bawić. Ślizgon pamiętał to wszystko. Miał również świadomość wszystkich kar czy szlabanów, które dostał, ale wtedy to cały czas był dla niego dom.
Dopiero gdy uciekł i zamieszkał z Remusem, a jego relacja z Harrym się zupełnie zmieniła, Malfoy Manor przestało być domem. Dotarło jednak to do niego, gdy wrócił do tego miejsca i zaczął je traktować jak złotą klatkę.
Słyszał kiedyś, że mugole mają miejsca, gdzie trzymają różne zwierzęta, by po zapłacie móc je oglądać czy nawet karmić. Niebezpieczne stworzenia, zbyt egzotyczne, by przeżyły same w tak różnym środowisku. Gatunki chronione czy żyjące tylko w tego typu miejscach. Draco nie rozumiał sensu tego.
Aż sam się stał tego typu zwierzęciem. Trzymanym w Malfoy Manor, gdzie Czarny Pan karą i perswazją próbował przekonać, go, że służba u jego boku była najlepszą opcją. Była czymś, o co Draco powinien walczyć, a nie opierać się przeciwko temu.
Jednak złota klatka, nadal była klatką. A uwięzione zwierzę nie pragnie niczego więcej niż z niej uciec.
***
Był środek nocy, gdy Draco stał w ogrodzie Malfoy Manor i patrzył na uschnięte krzewy róż, które jego matka tak lubiła. Nie pielęgnowała ich samodzielnie, tylko kazała to robić skrzatom, ale najczęściej stała wtedy nad nimi i kontrolowała pracę i wydawała kolejne rozkazy. Teraz te krzewy były niczym więcej jak uschniętymi gałęziami wystającymi z suchej ziemi. Martwe tak bardzo, że Draco wątpił, czy coś z nich jeszcze wyrośnie.
Stał w zbyt cienkiej szacie z naszywką Slytherinu, a wiatr pozbawiał go ciepła, które jego ciało tak potrzebowało. Draco trząsł się mocno, ale nie chciał wracać do środka. Czarny Pan wcześniej zwołał zebranie Śmierciożerców, a Dołohow zamknął go w pokoju i zabrał różdżkę, mówiąc, że to rozkaz Czarnego Pana. Zabezpieczenie, żeby Draco nie spróbował czegoś głupiego, gdy wszyscy będą zajęci. Śmierciożerca wspomniał też coś o tym, że Malfoy powinien się cieszyć, że nie został zamknięty w lochu z resztą więźniów. Draco spędził tam godziny, gdy usłyszał, że zamek w końcu został otwarty, a jego matka uchyliła lekko drzwi, mówiąc, że już koniec. Nie odzyskał różdżki, ale nawet się o nią nie spytał.
Gdy wyszedł na korytarz i stanął na parterze w holu, w którym jeszcze w czerwcu wykrwawiał się po ataku Greybacka, jego Wilk zaczął szaleńczo wąchać powietrze i cieszyć się, chociaż nikogo wokół nich nie było. Ledwo wyczuwalny zapach Theodora Notta unosił się w Malfoy Manor. Draco nie czuł żadnych emocji Ślizgona, ale to nic nie zmieniło. Wilk szalał na myśl, że ktoś ze stada był w tym miejscu, a oni nie mogli się zobaczyć.
Nagle zrozumiał, czemu Czarny Pan przysłał Dołohowa, by ten zamknął go w pokoju i odebrał różdżkę. Doskonale wiedział, że Theodor przybędzie, bo go wezwał i nie chciał, aby się spotkali. Miał świadomość również, że Draco wyczuje zapach Notta.
To był kolejny cios prosto w duszę Wilka. Voldemort bawił się jego emocjami i uczuciami, wykorzystując możliwości i zmysły, by tylko bardziej go zranić. Pokazać kto jest górą i rozdaje karty. Tylko że Draco nie miał ochoty grać w żadną grę. Chciał być koło swojego stada, chciał odpocząć w ramionach Harry'ego. Chciał normalności i spokoju. Chciał wolności.
Dlatego stał teraz pośrodku ogrodu i marznął, bo pragnął poczuć cokolwiek innego niż świadomość, że był zamknięty. Jego Wilk docenił to, bo przez cały czas kręcił się niespokojnie pod skórą Draco i skomlał, gdy zrozumiał, że nie mógł nigdzie wyjść. Zobaczenie gwiazd i możliwość wdychania świeżego powietrza, była ulgą.
Draco pragnął ucieczki, ale wszystko, co mógł wymyślić, po dłuższym namyśle odrzucał. Przybył tu, bo miał świadomość, że inaczej jego matka zginie. Gdyby uciekł, stałoby się to samo. Musiał stworzyć plan, który obejmował ich wyjście we dwójkę, a to było na tyle trudne, że matka była pod taką samą obserwacją jak on sam.
Malfoy Manor z domu stało się więzieniem bez ucieczki.
Draco starał się, zapytał Narcyzy czy odebrała list od swojej siostry. Pamiętał, jak Remus wspomniał o tym w planie Zakonu, co sam Draco uważał za dość słabe posunięcie, ale tej bandy idiotów, którzy woleli jęczeć niż działać, nie było stać na nic więcej. Draco miał ochotę się roześmiać, gdy zrozumiał, że stało się to, czego najbardziej się obawiał. Zaczął polegać na planach Zakonu Feniksa. Nie był w stanie szczerze uśmiechnąć się od czasu przybycia tu, a co dopiero zacząć śmiać. Bał się, że jeśli to zrobi, będzie brzmiał bardziej szalenie niż ciotka Bellatrix. I nie będzie mógł skończyć lub zacznie płakać w połowie.
Dlatego stał w środku nocy w zbyt cienkiej szacie, a księżyc oświetlał jego bladą sylwetkę i podkrążone oczy. Draco podniósł wzrok do góry i dostrzegł tysiące gwiazd, a pośród nich księżyc, któremu bliżej było do pełni, niż do pierwszej kwadry.
***
– Niedługo pełnia, Draconie – zaczął Czarny Pan. – I z racji tego mam dla ciebie niespodziankę!
Draco poczuł, jak włosy stają mu dęba, a dreszcz niepokoju przetoczył się przez jego ciało. Czarny Pan miał dla niego niespodziankę z okazji pełni. Myślenie co to może być, powodowało, że Draco z każdą sekundą był coraz bardziej przerażony. Miał wrażenie, że z każdą jego serce przyspieszało.
– Nie zapytasz co to takiego? – zapytał sztucznie smutny Voldemort, by zaraz wyszczerzyć zęby w uśmiechu. – Nie jesteś ciekawy, co dla ciebie przygotowałem? Wiadomo przecież, że wilkołaki wolą spędzać ten czas ze swoim stadem, prawda?
Draco przez chwilę słyszał tylko ogłuszający ryk Wilka i głośne bicie własnego serca. Pokręcił przecząco głową, gdy dotarło do niego, o co mogło chodzić Czarnemu Panu.
Nie.
Nie, nie zrobiłby tego. Draco cierpiał niesamowicie na myśl, że był z dala od stada, że nie miał od nich żadnych wiadomości. Jednak ratowała go myśl, że byli bezpieczni. To utrzymywało go i Wilka przy zdrowych zmysłach. Świadomość, że może i stado nie było obok, to byli razem i mogli na sobie polegać. Harry miał tego dopilnować. Miał się nimi zająć, gdy Draco nie mógł.
Draco poczuł, jak zaczęła mu drżeć szczęka, a łzy w oczach zaczęły się formować.
Nie.
Czarny Pan nie mógł ich tutaj sprowadzić. Draco nie mógł na to pozwolić. Bo każdy z nich zginie, gdy tylko przekroczy próg dworu. Nawet Theodor, bo przybyłby tu jako stado Draco, a nie Śmierciożerca.
Wilk zaczął warczeć w jego umyśle, gdy dotarło do niego, że Harry byłby w najgorszym niebezpieczeństwie. Draco nie wiedziałby, jak miałby wytrzymać, gdyby widział, jak Potter byłby torturowany i zabijany.
Nie.
– Nie – powiedział z mocą Draco i spojrzał na wciąż śmiejącego się Voldemorta. – Nie dotkniesz mojego stada.
– Nie? – zapytał się z rozbawieniem Riddle i zaczął krążyć wokół Draco. – A czemu nie? Sam przecież powiedziałeś, Draconie, że twoje stado zrobiło z ciebie Alfę. Czym w takim razie stałbyś się bez nich? Gdyby ich zabrakło? Gdybyś widział, że każdy z nich leży martwy u twoich stóp? Czym jest Alfa bez swojego stada?
Czarny Pan podszedł bliżej Draco i spojrzał wprost w jego oczy. Malfoy w jednej chwili poczuł, jak coś napiera na jego umysł i wślizguje się do środka. Było to przedziwne uczucie, jakby wąż ocierał się o jego myśli, pragnienia i wspomnienia. Wilk warknął ostrzegawczo, gdy wyczuł obecność Voldemorta tuż obok. Chciał to przerwać, ale był jak sparaliżowany. Nie mógł ruszyć żadnym mięśniem, a gdy kolejne obrazy zaczęły napływać do jego umysłu, Draco skupił się tylko na nich. Voldemort bawił się w jego umyśle. Jakby świadomość Wilka już wystarczająco nie namieszała mu w głowie.
Widział ciała członków swojego stada u swoich stóp.
Widział puste spojrzenie zielonych oczu Harry'ego, a jego okulary były potłuczone. Leżał tuż pod stopami Draco, a Malfoy miał poczucie, że zaraz upadnie tuż obok niego. Ciało Narcyzy leżało tuż obok, a jej czarno-białe włosy przysłoniły twarz. Kałuża krwi, która wokół niej się formowała, była zbyt duża, by nawet mieć nadzieję, że przeżyła. Dalej widział zbolałego Remusa, który zwijał się z bólu i nie było to podobne do tego, co przechodził podczas pełni. Był zbyt daleko, by Draco mógł mu jakoś pomóc. Pansy trzymała ręce na brzuchu w ochronnym geście, ale jej serce już dawno przestało bić. Draco miał wrażenie, że zawiódł ją podwójnie. Ją i dziecko. Gdy tylko odwrócił wzrok od zwłok Pansy, zobaczył zmasakrowane ciało Theodora i wykrwawiającego się Blaise'a. Czuł zapach krwi, która unosiła się w powietrzu. Słyszał krzyki bólu Remusa, który po raz kolejny obrywał zaklęciem torturującym. Widział ich wszystkich, zabitych lub umierających z powodu tego, że Wilk Draco uznał ich za stado.
To było tak strasznie realne. Draco słyszał i czuł to wszystko. Prawie jak żywe i gdy wizja się zakończyła, a Draco znowu widział tylko czerwone oczy Voldemorta, przez sekundę nie wiedział, co się właśnie stało. Wilk był równie oszołomiony. Obślizgła świadomość zniknęła z jego umysłu, ale nie wspomnienia wizji.
– Podobało ci się przedstawienie, Draco? – zapytał go z kpiną Czarny Pan. – Możesz potraktować to jako próbę generalną. Następne takie przedstawienie, nie będzie stworzone za pomocą legilimencji, tylko będzie odbywać się naprawdę.
Draco starał się odetchnąć głęboko i jakoś uspokoić, by nie stracić kontroli, bo Wilk panikował i wściekał się na zmianę, gdy te wszystkie myśli i obrazy przenikały przez umysł Malfoy'a. Wizja Czarnego Pana była zbyt bliska prawdy. On był w stanie zabić ich wszystkich, torturować, dopóki oddychali i sprawić, by cierpieli katusze.
A wtedy, nie byłoby już nic.
Wiedział, czym się stanie wilkołak bez swojego stada. Czym się stanie Alfa, gdy jego bliscy zostaną zabici. Byłby niczym, więcej niż niebezpieczną bestią, oszalałą z rozpaczy, pragnienia zemsty i tak bardzo zraniony, że byłby gotowy umrzeć z szaleństwa.
Wilk Draco, gdy doszedł do siebie po tym, jak Voldemort wślizgnął się do ich umysłu i pokazał te wszystkie obrazy, zrozumiał całą tę groźbę. I na myśl, że jego stado mogło tak skończyć, tylko go jeszcze bardziej zmroziła.
Sam Draco poczuł, jak gniew się w nim zbierał. Było to o tyle łatwiejsze niż skulenie się ze strachu i poddanie. Poza tym Wilk nigdy by mu na to nie pozwolił.
– Zrób ze mną co tylko chcesz, ale nie dotkniesz mojego stada – powiedział z mocą Draco, której tak naprawdę nie czuł. – Jeśli zranisz któreś z nich, to pożałujesz.
Czarny Pan zaczął się przeraźliwie śmiać i usiadł na swoim tronie. Jego czerwone oczy błyszczały z rozbawienia. Był spokojny i nic nie zrobił sobie z groźby chłopaka.
– Grozisz mi, Draco? – zapytał ze śmiechem. – A co ty możesz mi zrobić, mały mieszańcu?
Draco wziął głęboki wdech i z łatwością, o którą się nie podejrzewał, zmienił kolor swoich oczu na złoty. Wilk wyszedł na pierwszy plan, gdy poczuł, że ktoś pragnął walki.
– Pytałeś, co zrobi Alfa bez swojego stada. Zabije każdego, kto ich zranił – powiedział spokojnie Draco, a jego złote oczy błyszczały w świetle. – Rozszarpie ich na strzępy i rozwlecze kawałki na wszystkie strony. Bo nie będzie nikogo, kto będzie w stanie go uspokoić. A gdy wilki coś złapią w zęby, to nie puszczają tak łatwo.
Draco stał wyprostowany i opanowany, chociaż jego palce drżały ciągle od momentu, gdy wizje zesłane przez Voldemorta zalały jego umysł. Z jednej strony wiedział, że to stek kłamstw i wymysłów, ale świadomość tego, jak szybko mogło się to okazać prawdą, przerażały Draco. Pragnął zobaczyć na własne oczy, że ze stadem było wszystko w porządku, ale nie miał takiej możliwości.
– No, no, no, Draco – zanucił Czarny Pan, będąc pod lekkim wrażeniem, postawy Ślizgona. – Jesteś nieco zaborczy, jeśli chodzi o stado, czyż nie?
Draco nie odpowiedział na to, ale jego postawa ciągle utrzymywała się taka sama. Wilk kręcił się pod jego skórą, gotowy pokazać, na co go stać, gdy ktoś grozi stadu. Nawet jeśli to był Lord Voldemort. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Wilk był w stanie zrobić każdą rzecz, o której pomyślał Draco, tylko po to, aby ukarać tego, kto odważył się myśleć, że stado Malfoy'a było dobrym materiałem na groźby.
– Ale przejdźmy do sedna i skończmy się bawić. – Czarny Pan powiedział nieco zrezygnowany tym, że Draco nie zareagował tak, jak miał nadzieję. – Zostawię twoje cenne stado, jeśli wybierzesz jedną z opcji. Masz wybór, Draconie – ogłosił łaskawie. Draco miał ochotę prychnąć na te słowa. Wybór. Czarny Pan oferował mu wybór, wolną wolę i możliwość decydowania o własnym życiu. Jakie szlachetne z jego strony. Kolejny stek kłamstw, którymi Draco już miał ochotę zwymiotować. – Stado Greybacka łaskawie się zgodziło cię przyjąć do siebie, byś spędził z nimi pełnię. Musiałbyś tylko pomóc im w jednej sprawie. Jak pewnie się domyślasz, szykują kolejny atak na wioskę. Bella nie może się już doczekać, by im pomóc podpalić kilka domów.
Draco miał wrażenie, że się przesłyszał. Czarny Pan nie mógł mówić poważnie. Miałby spędzić pełnię z Greybackiem. Innym dominującym wilkołakiem obok, który posiadałby swoje stado? Draco nie przeżyłby tego. A nawet gdyby to zrobił, to w planach był atak na wioskę. Pełną dzieci, dorosłych i osób starszych. Pełną osób, które nie miały najmniejszej świadomości co może się stać. Że mogą zginąć, zostać zagryzieni na śmierć i rozszarpani przez na wpół zdziczałe stado, którego Alfa był równie szalony i zwierzęcy co niebezpieczny.
Voldemort z przyjemnością patrzył na każdą najmniejszą zmianę w Draco, gdy docierało do niego, co właśnie zostało mu zaproponowane.
– A druga opcja? – zapytał zszokowany Malfoy.
– Och, Draco, czyżbyś zapomniał, że powinieneś być przykładnym małym wilkołakiem i spędzić pełnię w Ministerstwie Magii? – zapytał go z kpiną Czarny Pan. – Z radością mogę zorganizować ci podróż tam, a Alecto bez problemu przemieni się znowu w twoją matkę. Widzisz? Mogę zadbać o to, żebyś wypełnił wszystkie nakazy Ministerstwa. Mam nadzieję, że klatka, którą dla ciebie przygotowali, nie będzie za mała. Z tego, co wyćwierkały mi małe ptaszki, Ministerstwo już nie może się doczekać, aż dostanie darmowe obiekty do testów. Czyż to nie dobra wiadomość? Wilk zmieni się w królika doświadczalnego.
Draco miał ochotę zwymiotować. Było mu niedobrze z powodu każdego słowa, które wyszło z ust Voldemorta. To miał być wybór? Pełnia z Greybackiem, podczas której miałby atakować niewinnych lub noc spędzona w piwnicach Ministerstwa Magii, gdzie stałby się królikiem doświadczalnym?
– Wybierz mądrze, Draco. Czas tyka.
Tik-tak.
***
Podejmowanie decyzji powinno być przemyślane, wykalkulowane i zrobione za pomocą rozumu, a nie serca. Draco jako Ślizgon rozumiał to doskonale. Wilk nieco się z tym nie zgadzał. Wolał podejmować decyzję pod wpływem tego, co mówiło mu serce, a emocje były napędem tego wszystkiego.
Voldemort kazał mu wybrać pomiędzy więzieniem a morderstwem. Cierpieniem a zadawaniem cierpienia.
Czarny Pan rozkoszował się myślą, że dał Draco wybór, który wyborem wcale nie był. I przez to Malfoy miotał się po swoim pokoju, wściekły na to, co musiał zrobić. Dla niego to nie był wybór. To była okrutna gra, w którą nie chciał grać, a został do tego zmuszony.
Jego Wilk nie do końca rozumiał, co się działo, ale udzielały mu się emocje Draco. Wzburzenie, wściekłość, pewnego rodzaju bezsilność i chęć ucieczki.
Nie pomagał fakt, że Draco był tym wszystkim zmęczony. Wyczerpany po torturach, ciągle czujny faktem, że po jego byłym domu kręcili się Śmierciożercy, uczucie tęsknoty za stadem tylko to wszystko potęgowało. Brak wiedzy co się dzieje z Harrym, Remusem, Pansy, Theodorem czy Blaise'm, powodowało, że nadzieja, że wszystko z nimi w porządku, to było jedyne, czego mógł się trzymać, a to było jeszcze gorsze, bo Draco nienawidził tego typu uczuć. Naiwne sądzenie, że świat, którego kiedyś był częścią, nadal stał, a nie zawalił się jak domek z kart, gdy Malfoy opuścił Hogwart. Nadzieja była matką głupców. Draco mógł być słaby, ale nie był głupi.
Gdy w końcu stanął przy oknie, zobaczył odbicie swoich oczu, które mieniły się na złoty kolor.
Zanim zdążył cokolwiek więcej zrobić, zniszczyć meble w pokoju czy stłuc lustro w łazience, usłyszał lekkie pukanie. Rytm, który Narcyza wystukiwała od czasów, gdy Draco był małym dzieckiem.
– Proszę.
Drzwi się otworzyły, a Narcyza ubrana w grafitową szatę wślizgnęła się do pokoju Draco.
Malfoy nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Nie pragnął towarzystwa, ale samotności. Chciał się uspokoić i wiedział, że musiał to zrobić już teraz, bo jego mama nie przyszła tutaj, gdyby wieść o jego spotkaniu z Voldemortem i tego, co tam zostało poruszone, nie dotarła do niej.
– Wiesz już? – zapytał się cicho Draco, ciągle wpatrzony w widok zza okna.
– Wiem – potwierdziła Narcyza.
Draco kiwnął głową. Tysiące słów krążyło mu po głowie, a myśli Wilka częściowo się pokrywały, ale bardziej kłopotliwe były te, z którymi Malfoy się nie zgadzał.
Nie miał pojęcia, jakiej reakcji mógł się spodziewać po Narcyzie, bo na jej twarzy nie było rozżalenia, troski czy gniewu. Była jak zwykle opanowana, chociaż Draco miał wrażenie, że przez ostatnie dwa lata smutek przywarł do niej niczym druga skóra.
– Może powinieneś rozważyć... przemyśleć, obie opcje... przede wszystkim opcję ze stadem Greybacka...
Głos Narcyzy był wyważony, nieco niepewny, jakby dobierała słowa, tak jakby balansowała na przepaści.
Sam Draco nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.
– Uciekłem stąd, bo mi kazałaś, matko – odpowiedział wzburzony Draco. Odwrócił głowę w jej stronę i końcu spojrzał w niebieskie oczy Narcyzy. – Kazałaś mi uciekać z domu, który został otoczony przez Aurorów, bo bałaś się, że stanę się obiektem badań nad wilkołakami. Zmusiłaś mnie do życia jak zbieg – wytknął jej. Nie miał jednak ochoty jej powiedzieć, jak dokładnie wyglądały tygodnie zanim znalazł Remusa Lupina. W jakim stanie był, gdy pukał do jego drzwi. – A teraz znowu karzesz mi uciekać przed Ministerstwem?
– Draco, oni nie zmarnują okazji. – Głos Narcyzy był spokojny, ale Draco zobaczył w jej oczach, że była wzburzona. Wilk wyczuł zapach emocji, które też to potwierdzały. – Jesteś dominującym wilkołakiem. Na pewno będą chcieli to wykorzystać.
– Wiesz jeszcze jakiej okazji nie zmarnują? – zapytał się jej Draco chłodno. W jego głosie rozbrzmiewała również kpina. – Takiej, gdzie niepełnoletni wilkołak z piętnem piątej klasy na przedramieniu nie zjawia się w Atrium Ministerstwa, by spędzić tam pełnię, tylko poleci z watahą pieprzonego Fenrira Greybacka zaatakować kolejną wioskę, zabić kilku mugoli i może pogryźć kilka dzieci.
– Draco, opanuj się – syknęła Narcyza i obejrzała się za siebie, jakby ktoś miał stać za nią i przysłuchiwać się słowom Draco. – Mówię tylko, że Czarny Pan ma wobec ciebie pewne oczekiwania. Rozważ czy kara, jaką on jest ci w stanie zadać, jest mniejsza niż to, co może zrobić Ministerstwo.
Młody Malfoy miał ochotę prychnąć na jej zachowanie. Jak on miał się niby opanować? Zostały dwa dni do pełni, a jego Wilk już był na granicy. Draco miał wrażenie, że każdy nerw w jego ciele był napięty. Tak samo jak mięśnie. Nie mógł się uspokoić, zapanować nad emocjami i odruchami, bo one już nie należały tylko do niego.
Czy ona nie rozumiała, że w tej sytuacji nie było dobrego wyboru? Czy nie przejrzała planu Voldemorta, który bez brudzenia sobie rąk, właśnie skazał Draco na najgorszy koszmar? Nie musiał nim manipulować, torturować czy więzić w Malfoy Manor. Po prostu powiedział Draco, że miał wybór. A Malfoy był o krok do przekroczenia granicy rozsądku, by przejść na stronę szaleństwa. Bo czy to był naprawdę wybór?
Ministerstwo czy Voldemot? Kolejny list gończy i Azkaban czy tortury i bycie psem na posyłki?
– Nie rozumiesz, matko? Pójdę do Azkabanu, jeśli nie pojawię się w Ministerstwie. Skażą mnie, bo mają do tego prawo. Szybka rozprawa-bez możliwości obrony, bez adwokata, bez Veritaserum, po prostu zesłanie mnie do Azkabanu. – Draco spojrzał się prosto w oczy Narcyzy, wiedząc doskonale, że następne słowa zabolą ją naprawdę mocno. Jednak chciał, by tak się stało. Nie mógł znieść jej obecnego zachowania, bo to nie była ta sama kobieta, kiedy ostatni raz się widzieli w windzie Ministerstwa czy jeszcze przed pogryzieniem go przez Greybacka. Teraz była wątłym cieniem samej siebie. – Może jeszcze dadzą mi celę koło ojca.
– Twój ojciec został...
– Płacę za grzechy ojca każdego dnia – przerwał jej brutalnie Draco i pozwolił, by Wilk pokazał swoją złość. – Płacę za jego grzechy. Nie poniosę jeszcze kolejnych konsekwencji, przez twój strach. Nie ulegnę – powiedział twardo. – Nie tym razem.
***
Remus,
Napisałem podobny list do Harry'ego, mimo to, że wiem, że zostanie on spalony przeze mnie, jak tylko ten skończę. Zbyt duże ryzyko, że może trafić to w niepowołane ręce.
Jednak są pewne rzeczy, których Harry nie powinien wiedzieć. Nie chcę, nawet pisać o tym w liście do niego, którego nigdy nie wyślę.
Dopiero gdy wróciłem do Malfoy Manor to zrozumiałem, ale tak naprawdę i całkowicie, że to już nie jest mój dom. To jak chodzenie po cmentarzu, Remus. To jak odkopywanie trumny na pogrzebie tylko po to, aby się dowiedzieć, że to ja jestem tam pochowany. To patrzenie na swoją twarz i zrozumienie, że ten Draco Malfoy naprawdę nie żyje. Został zamordowany tamtej czerwcowej nocy, gdy Greyback rozerwał mu gardło i zapakowany do trumny, gdy matka kazała mu uciekać przez okno i cię znaleźć.
To więzienie, Remus. Więzienie, do którego sam poszedłem. Dumbledore mógł mnie wyrzucić ze szkoły, ale to ja podjąłem decyzję, że mimo wszystko pójdę do Malfoy Manor. To ja wydałem na siebie wyrok. Nie jestem jeszcze pewny, kto będzie katem.
Nie spodziewałem się, że będę zmuszony spędzić pełnię bez ciebie. Mój Wilk nadal ma nadzieję, że będziesz obok. Ja wiem, że to się nie uda. Wiem, że Harry nie pozwoli ci spędzić pełni samotnie. To jest jakaś ulga w tym wszystkim.
Merlinie, Remus ja... Muszę zrobić coś złego. Muszę podjąć decyzję, a dostępne opcje są niczym gwoździe do trumny. Przytwierdzę swój los, decydując pomiędzy krwią a cierpieniem. Remus ja wiem, co zrobię. Nie wiem tylko, czy wyjdę z tego o własnych siłach.
Zawiodłem cię, Lunatyku. Przepraszam.
Draco.
***
Dwójka kolejnych wilkołaków ze stada Greybacka znowu pojawiła się w Malfoy Manor. Tym razem jednak byli naprawdę młodzi. Młodsi od Draco i to przeraziło go naprawdę. Nie miał pojęcia, jak ta dwójka dzieciaków trafiła do tego konkretnego stada. Byli tak samo zaniepokojeni i czujni jak tamte wilkołaki.
Tym razem jednak Draco nie omijał ich szerokim łukiem, tylko podszedł, gdy siedzieli w głównym salonie i patrzyli szeroko otwartymi oczami na kominek, w którym palił się ogień. Ubrani w zbyt cienkie ubrania jak na końcówkę października.
Draco stanął w drzwiach prowadzących do salonu i wyczuł podenerwowanie, które wręcz kręciło go w nosie. Miał na sobie gruby kardigan i wełniane czarne spodnie, a i tak marzł w zimnych ścianach Malfoy Manor.
Przyjrzał się dwójce dzieciaków. Na pewno byli młodsi od niego. Draco mógł zgadywać, że dziewczynka powinna być na pierwszym roku w Hogwarcie. Chłopak był wysoki i chudy, ale nadal młody. Przytulał mocno młodszą dziewczynkę i szeptał jej uspokajające słowa prosto do ucha. Oboje byli głodni, zmęczeni i przestraszeni. Wilk Draco chciał im jakoś pomóc. Sam Malfoy jednak miał do tego mieszane uczucie, bo ta dwójka należała do Fenrira Greybacka.
Powoli zbliżył się do nich, a jego buty ze smoczej skóry wybijały stały rytm o wypolerowaną podłogę. Widział, jak ta dwójka zadrżała i prawie podskoczyła na kanapie. Chłopak podniósł wzrok i jego oczy rozszerzyły się, gdy dostrzegł idącego Draco.
Malfoy błysnął swoimi złotymi oczami, by zaraz znowu stały się szare. Chciał, by ta dwójka dosadnie dowiedziała się, z kim mieli do czynienia. Z racji bycia dominującym wilkołakiem musiał to zaznaczyć.
Gdy stanął przed nimi, jeszcze wyraźniej wyczuł od nich strach i niepewność. Nic sobie z tego nie robiąc, nie próbując ich uspokoić czy zaatakować, usiadł w fotelu niedaleko nich, ale bliżej kominka, by ciepło ognia mogło go otulić.
Draco nie miał zamiaru się odzywać. Czekał na ruch tej dwójki dzieciaków. Chociaż jako teoretyczny gospodarz powinien zabawić gości. Jednak z niego był taki gospodarz, jak z tej dwójki goście, którzy mogli kiedykolwiek wejść do Malfoy Manor, gdyby sytuacja była normalna. Dlatego więc siedzieli w ciszy, która była przerywana tylko przez trzask ognia i ich oddechy. Każdy obserwował się nawzajem.
– Jesteś Draco Malfoy, prawda?
Chłopak w końcu zebrał się na odwagę i przemówił pierwszy. Miał ciemne, przydługie włosy, które sięgały mu do karku i wchodziły do lekko skośnych oczy oraz delikatne rysy twarzy. Nie patrzył prosto na Draco.
– Tak – odpowiedział prosto. Widział, jak ta dwójka zareagowała na jego głos, ale już przyzwyczaił się do tego. Dziewczynka była wręcz schowana pod ramieniem chłopaka, a jej równie ciemne włosy, które były krzywo obcięte, zasłaniały twarz.
– Alfa nie będzie zadowolony, że z tobą rozmawiamy. – Chłopak naprawdę wydawał się zdenerwowany i zaczął rozglądać się jakby, Greyback naprawdę miał wyjść zaraz zza rogu i ukarać ich za to, że rozmawiali.
– A czy on kiedykolwiek jest zadowolony? – zapytał się z kpiną Draco i wykrzywił wargi w imitacji uśmiechu. Odchylił się na fotelu i oparł plecy o poduszkę. Nadal jednak był napięty i gotowy na atak. Igrał z ogniem w tym momencie, bo nie miał pojęcia, jak ta dwójka zareaguje na jego obecność, słowa o Greybacku i czy nie zaczną bronić swojego Alfy. Chociaż był prawie pewien, że prędzej by mu zaufali niż wygłosili mowę pochwalną na temat Greybacka.
Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na Draco zdziwiona jego wypowiedzią. Miała podobne rysy co chłopak. Lekko skośne oczy, wąskie wargi, które były uchylone.
– Alfa będzie zły, że tak o nim mówisz – wyszeptała dziewczynka. Z powodu strachu miała nieco piskliwy głos.
Draco nie za bardzo wiedział, co miał zrobić. Nie miał zbyt dobrego kontaktu z dzieciakami. Umiał straszyć pierwszoklasistów i doprowadzić do płaczu dziewczynki z drugiego roku. Nie miał wprawy w tym, żeby rozmawiać z nimi, dyskutować, czy po prostu dać im poczucie bezpieczeństwa.
– Wasz Alfa, nie jest moim Alfą – powiedział spokojnie Draco. – A mnie nie obchodzi co on sobie myśli i jak się czuje.
Draco zobaczył, jak napięcie trochę uciekło z ich ciał. Sam usiadł nieco wygodniej w fotelu, by pokazać tej dwójce, że nie miał zamiaru się na nich rzucić. Nie miał pojęcia, co przekonało tą dwójkę dzieciaków, ale wydawali się nieco spokojniejsi.
– Ale to on ci to zrobił? – Chłopak dotknął własnej szyi i wskazał zaraz palcem na szyję Draco.
– Tak, on – potwierdził bez emocji Draco. Jego blizny po pazurach Greybacka były doskonale widoczne, a ta dwójka, tak samo, jak uczniowie Hogwartu patrzyli się na nie z ciekawością. – Jak się nazywacie? – zapytał w końcu Draco.
– Jestem Ren – przedstawił się chłopak. – Mam czternaście lat. A to, moja siostra, Aiko.
Młodsza dziewczynka pomachała do Draco i uśmiechnęła się nieśmiało. Malfoy nie za bardzo wiedział, co miał zrobić, więc wykrzywił wargi w sztucznym, delikatnym uśmiechu.
Wilk Draco wydawał się zadowolony z poznania tej dwójki wilkołaków.
– Mam dwanaście lat – powiedziała cicho.
Dwanaście. Gdy Draco miał dwanaście lat, jego włosy były zaczesane na żel i Lucjusz wkupił mu miejsce w drużynie Qudditcha. Gdy miał dwanaście lat, nie myślał, że kiedykolwiek będzie wilkołakiem z bliznami na szyi i złotymi oczami.
– Czemu Greyback was tu przyprowadził?
– Alfa nie tłumaczy się nam ze swoich planów. Kazał przyjść, więc przyszliśmy – odpowiedział Ren i wzruszył ramionami. – Mówił tylko, że śmierdzi od nas wystarczająco.
Draco zmarszczył brwi na ostatnie zdanie. Greyback przyprowadził ich tutaj, kazał siedzieć w salonie i nie byłby zadowolony z ich rozmowy, ale jednocześnie zależało mu na ich zapachu. Zapachu, który był przesiąknięty strachem, niepewnością, głodem i bólem oraz nędzą i rozpaczą. Zapachu, który jeszcze długo będzie się utrzymywał w Malfoy Manor.
Draco mruknął niezadowolony, gdy zrozumiał, o co chodziło Greybackowi. Jednak Fenrir nie wiedział, że na Wilka Draco nie działały tego typu gierki. Nie miał kompleksu bohatera, by ratować tę dwójkę wilkołaków ze szponów Greybacka. Nie był Harrym. I nie oszalał jeszcze z powodu odległości od swojego stada.
– Spędzisz z nami Pełnię Myśliwych? – Z rozmyśleń wyrwał go głos dziewczynki, która wyplątała się z objęć brata i teraz siedziała na kanapie, machając nogami, gdzie była cała masa siniaków.
– Pełnię czego?
Draco nie miał pojęcia, o czym mówiła Aiko. I nie miał dobrego przeczucia, bo wiedząc, co stado Greybacka miało w planach na pełnię... Pełnię, którą te dzieciaki miały spędzić ze swoim Alfą. Czy oni również będą zabijać mieszkańców wioski? Mieli dwanaście i czternaście lat. Byli dziećmi. Nieletni mieli spędzić pełnię w Ministerstwie.
Draco wstrzymał oddech, gdy te myśli napłynęły do jego umysłu.
– Pełnia Myśliwych. Październikowa pełnia. Każda pełnia ma swoją nazwę. Nie wiedziałeś o tym?
Draco spojrzał szeroko otwartymi na Aiko. O czym ta dziewczynka mówiła?
– Aiko, daj spokój – upomniał ją brat. Ren zobaczył coś w zachowaniu Draco. Nauczył się to szybko wyłapywać z powodu Greybacka i nie miał zamiaru powodować podobnego stanu u innego dominującego wilkołaka.
– Spędzacie pełnię ze swoim stadem? – zapytał odległym głosem Draco.
Aiko pokiwała szybko głową, bez chwili zawahania się. Ren za to patrzył coraz uważniej na każdy sygnał i reakcję Draco.
– Zawsze spędzamy pełnię ze stadem. To czas dla stada – powiedziała z dziecięcą pewnością siebie. – Aiden zwykle jest z nami i resztą młodych. Mamy takie miejsce, które lubimy. Jest tam wysoka trawa i wzgórze, na którym można się ścigać. I lepiej widać stamtąd księżyc! Aiden mówił, że podczas Pełni Myśliwych musimy być ostrożni, bo to pełnia dobra na polowania, ale w zeszłym roku Pełnia Myśliwych była okropna, bo całą noc padało. Ta na pewno nie będzie gorsza.
Draco czuł, jak jego Wilk zaczyna szaleć z każdym słowem Aiko. Dziewczynka nie miała o niczym pojęcia. Nigdy nie stała przed podobnym wyborem co Draco, bo nie miała pojęcia o paragrafie, który kazał jej spędzić pełnię w Ministerstwie Magii. Dla niej to będzie kolejna podobna pełnia do tych wszystkich, które spędziła ze stadem Greybacka.
– A Ministerstwo? Ustawa?
Draco ledwo wydusił z siebie te słowa. Jako odpowiedź posłużyła mu niezrozumiała mina dziewczynki i spięcie Rena. Skupił się na czternastolatku, który wiedział nieco więcej niż jego siostra.
Draco podniósł się z fotela i podszedł do kanapy, gdzie siedziała ta dwójka. Ren patrzył na jego każdy krok. Draco nie spieszył się, bo jego Wilk miał ochotę wydobyć wszystkie odpowiedzi od tych dzieciaków. Gdy Malfoy stanął nad kanapą, podciągnął spodnie na udach do góry i kucnął przed chłopakiem. Spojrzał się prosto w ciemne oczy Rena i spytał się głosem, który wydawał mu się na tyle władczy, aby spowodować, że dzieciak odpowie prawdziwie, ale i nie przestraszył się go zbytnio:
– Czy wiecie, że zgodnie z Drugą Ustawą Antywilkołaczą macie spędzić pełnię w Ministerstwie Magii? Czy wasz Alfa wam o tym powiedział? Czy wasi rodzice nie powiedzieli wam o tym?
– Nasi rodzice nie żyją – odpowiedziała dziewczynka. – Zmarli rok temu.
Draco zacisnął wargi na oświadczenie Aiko. Im więcej rzeczy dowiadywał się o tej dwójce, tym więcej pytań miał.
– Ren, odpowiedz mi – powiedział po prostu Draco. Czuł, jak napięcie coraz bardziej rozrasta się po salonie. – Czy wiecie, gdzie powinniście spędzić najbliższą pełnię?
– Alfa powiedział, że mamy spędzić pełnię ze stadem. Że należymy do niego i z nim spędzamy pełnię – powiedział Ren drżącym głosem. W jego młodych oczach widoczny był strach i Draco nagle zrozumiał, że chłopak wiedział doskonale, gdzie powinni spędzić pełnię. Jednak słowa Alfy były dla nich świętsze niż prawo ustanowione przez Ministerstwo Magii.
– Ren czy wiesz, jakie będą skutki tego? – Zapytał się cicho Draco. Musiał poznać odpowiedź. Musiał upewnić się, że Ren rozumiał, w co właśnie się pakował. Na co się zgadzał.
– Alfa wydał nam rozkaz. Spędzić pełnię ze stadem – odpowiedział załamany chłopak. – On się nami opiekuje. Nie mamy nikogo poza stadem. Nie mamy gdzie pójść.
Wilk Draco miał ochotę zacząć warczeć i wyć jednocześnie. Greyback doskonale wiedział, co robił. Te dzieciaki nie opuszczą go, by spędzić pełnię w Ministerstwie Magii, by uniknąć skazania na Azkaban, bo wiedzą, że Greyback nie wpuści ich do stada z powrotem. A to stado stało się dla nich wszystkim. Ich jedynym domem, jaki znali.
Draco zacisnął zęby i sztywno podniósł się do pozycji stojącej.
Zrozumiał, że plan Greybacka nie polegał tylko na zostawieniu zapachu młodych wilkołaków w Malfoy Manor. On wręcz chciał, by Draco z nimi porozmawiał. By wiedział, jak funkcjonuje jego stado. Jaką moc miał głos Fenrira. Że jego słowo, było świętsze niż prawa Ministerstwa. Chciał pokazać swoją władzę. I bezsilność Draco w tym wszystkim.
– Będziecie tego żałować – powiedział Draco.
– To nie tak, że mamy jakiś wybór – odpowiedział Ren zrezygnowany. Odwrócił się w stronę Aiko, która nie rozumiała, o czym ta dwójka rozmawiała i przytulił ją mocno. – Stado zapewnia nam przeżycie. To znacznie więcej niż moglibyśmy dostać od Ministerstwa i Opieki Społecznej, która w ogóle nas nie szukała po śmierci rodziców. Nie interesują ich dzieci urodzone wilkołakami.
Gdy Draco wychodził z salonu, zostawiał tam dwójkę dzieciaków, skulonych na kanapie z talerzami kanapek, które Draco kazał skrzatowi przygotować i dostarczyć z kubkiem ciepłego mleka. Miał nadzieję, że Ren się nie mylił. Że Ministerstwo nie zainteresuje się nimi za bardzo i nie zorientują się, że brakuje im dwójki dzieciaków, których rodzice nie żyją.
Inaczej, jeśli trafią do Azkabanu czy gdziekolwiek indziej, nie przeżyją tam nawet tygodnia. Draco był tego prawie pewien.
***
– Zdecydowałeś się, Draconie?
Draco spojrzał prosto w czerwone oczy Voldemorta. Stali przy stole w jadalni, gdzie skrzaty miały zaraz podać śniadanie. Czarny Pan wydawał się w wyśmienitym humorze i może w innych okolicznościach, Draco by się tym nieco bardziej przejął. Dzisiaj było mu to zupełnie obojętne. Od samego rana czuł się odrętwiały jakby pozbawiony części emocji.
– Niech Alecto się przygotuje – odpowiedział jedynie. Nie był w stanie powiedzieć wprost jaka była jego decyzja. Wystarczy, że to było jedyne wyjście, które pozwalało mu zachować wolność. Nawet jeśli Draco był więźniem już od jakiegoś czasu. Nie chciał jednak, by ściany Malfoy Manor zmieniły się na kraty Azkabanu.
Draco odszedł, by nie musieć patrzeć na rozczarowany wyraz twarzy Voldemorta.
***
Draco Malfoy przeżył w swoim życiu kilka pożegnań. Był na ostatnim pożegnaniu babki Druelli i dziadka Abraxasa, który trzymał jego dziecięcą dłoń w żelaznym uścisku, gdy szeptał gorączkowe słowa na łożu śmierci. Żegnał się ze swoim perskim kotem, gdy miał dziesięć lat, a ten futrzak zatruł się czymś i cierpiał przez kilka godzin. Draco poprosił wtedy matkę, by mogli ją pochować w ogrodzie pod dębem. Narcyza powiedziała mu wtedy, że ten kot, był tylko kotem. Draco pamiętał do tej pory, że powiedział, że może i była kotem, ale była kotem Malfoy'a. Zrobili jej więc prawdziwy pogrzeb, a Zgredek pomógł włożyć pudełko z jej zwłokami do ziemi.
W Hogwarcie nauczył się, jak to jest się żegnać ze znajomymi, przyjaciółmi i sojusznikami, gdy czas ich znajomości się zakończył. Zaczął czerpać przyjemność z pożegnań, gdy dotyczyły one wrogów i osób, których nie mógł znieść, ale musiał szanować.
W czerwcu pożegnał się ze swoim człowieczeństwem. Utracił swoje dziedzictwo, pieniądze i władzę, jaką dawało mu bycie synem Lucjusza Malfoy'a. Stracił dom.
W sierpniu, gdy została opublikowana i wdrożona Pierwsza Ustawa Antywilkołacza, Draco musiał pożegnać się z szacunkiem. Zostało mu to przedstawione dość jasno przez pracowników Ministerstwa Magii, gdy wypalali mu piętno piątej klasy.
W czasie każdej pełni żegnał się z kontrolą, świadomością własnych czynów i maskowaniem uczuć.
Jednak Druga Ustawa Antywilkołacza i Wyjec pokazały mu, że musiał pożegnać się z wątpliwym spokojem, który odczuwał. Zaczęło się coś, co można po prostu nazwać linią spadkową.
Jednak najgorsze pożegnanie było, gdy Dumbledore ogłosił mu, że zostaje wykreślony z listy uczniów Hogwartu. Draco musiał rozstać się z Harrym, Pansy, Theodorem, Blaisem i Remusem. To było coś więcej niż pożegnanie z przyjaciółmi i bliskimi. Draco zrozumiał wtedy, co zyskał, gdy był na skraju stracenia tego. Pożegnał się z wolnością.
A teraz Draco żegnał się z kolejną rzeczą. Musiał patrzeć jak Alecto Carrow stoi koło jego matki i obie wyglądają prawie tak samo. Różnił ich jedynie styl upięcia włosów i kolor szaty. Narcyza właśnie oddała pierścienie, które zawsze nosiła. Draco żegnał się ze świadomością, że osoba, dla której wrócił do Malfoy Manor, właśnie zostawiła go samego. Że kiedy potrzebował wsparcia, nie zostało mu ono dane. Powitała go za to obojętność i pustka.
A Alecto Carrow popchnęła go w sam środek piekła.
***
Atrium Ministerstwa Magii było opuszczone, ciemne i sprawiało wrażenie upiornego. Gdy Draco wypadł z kominka, prosto na pusty hol na początku nie uwierzył, że to to samo miejsce. Ostatnim razem był tu z Dumbledorem, by spotkać matkę, a oficjalnie zarejestrować się jako wilkołak.
Teraz jednak to było zbyt podobne do Malfoy Manor.
Zaklęcia, które ostatnio tłumiły obecność jego Wilka w umyśle, tym razem nie działały. Draco czuł, jak jego podenerwowanie i kręcenie się drażniło skórę, jakby co najmniej wbijał pazury w każdy centymetr ciała.
Draco wziął głęboki oddech i wyczuł lekko cytrusowy zapach.
Ostatnie trzy dni były tylko pasmem bólu, tracenia ostrości widzenia i udawania, że wszystko było w porządku. Draco przeleżał w wannie kilka godzin, dopóki woda nie zrobiła się zimna, a jego ciało pomarszczone, bo tylko to pomagało mu złagodzić ból. Budził się i zasypiał zmęczony. Nie, żeby ktokolwiek się tym interesował.
Nie wiedział czemu, ale ból w jego głowie z ostrego przeszedł w tępy, a poczucie dryfowania po wodzie zajęło cały jego umysł.
Stał naprzeciwko niego pracownik Ministerstwa Magii z formularzem, który właśnie wręczał fałszywej Narcyzie. Do Draco nie docierało, kto coś do niego mówił. Miał wrażenie, że bujał się lekko, z oczami rozbieganymi po całym atrium. Widział fontannę, w której woda mieniła się na lekko żółty kolor. Jakby była ze złota. Draco zagapił się na nią i nawet nie wiedział, ile czasu minęło.
Cytrusowy zapach otaczał go niczym najlepsze perfumy.
Wilk nie dreptał już nerwowo w jego umyśle, a Draco poczuł, jak jego skóra przestaje szczypać. To było miłe. Oddychał głęboko, odurzony faktem, że mógł to zrobić, a jego żebra nie trzeszczały za każdym razem. Od kiedy Ministerstwo pomagało mu z bólem.
Odwrócił się zaskoczony, gdy usłyszał szum kominka i zobaczył, jak Alecto przebrana za jego matkę właśnie znika w zielonym ogniu. Czy ona w ogóle się pożegnała? Czy coś mówiła? Czy pracownik coś do niego mówił?
– Panie Malfoy? Draco? – śmiesznie gruby głos pracownika Ministerstwa dobiegł do niego i Draco o mało nie roześmiał się prosto w jego twarz. Czemu wydawało mu się to takie śmieszne? Czemu Wilk stąpał teraz delikatnie po jego skórze? – Draco, pójdziesz teraz ze mną, dobrze?
Mężczyzna wyciągnął potężną dłoń w stronę Draco, a ten bez zawahania się ją przyjął. Kiedy ostatnio trzymał kogoś za rękę? Czy to był Harry w Hogwarcie? Czy Harry byłby zazdrosny, gdyby zobaczył teraz Draco z tym facetem? Czy Draco nie powinien trzymać go za rękę?
Jednak zanim Draco zdecydował czy trzymanie kogoś za rękę było odpowiednie, czy nie, wsiadł do windy, a starszy mężczyzna, który wydawał się naprawdę potężnie zbudowany, nacisnął przycisk, który miał ich zawieźć do Departamentu Tajemnic. Draco miał wrażenie, że guziki w windzie świeciły się niczym cukierki na wystawie sklepu Zonka. Nagle zapragnął zjeść kawałek czekoladowej żaby.
– Czy masz czekoladową żabę? – zapytał się nieco zbyt głośno Draco, ale nie był w stanie zapanować nad tembrem swojego głosu. Złapał za biceps mężczyzny i przysunął się bliżej niego. – Mam ochotę na coś słodkiego.
Pracownik Ministerstwa odepchnął go delikatnie i pokręcił głową. Draco był zbyt chudy, z podkrążonymi oczami, ledwo uczesanymi włosami, które wymagały przycięcia i zbyt głodny, bo nie mógł nic przełknąć od wczoraj, że nawet delikatnie odepchnięcie posłało go na ścianę windy.
– Żadnych czekoladowych żab – odpowiedział poważnie. – Trochę cię to kopnęło, nie?
– Kopnęło? – powtórzył Draco i otworzył szeroko oczy. – Czy są tutaj hipogryfy?
– Nie ma żadnych hipogryfów.
– Dobrze, dobrze – Draco odpowiedział zadowolony i potarł lewą rękę, jakby ta znowu zabolała go po kopnięciu Hardodzioba. – Gdzie jesteśmy? – zapytał zdezorientowany.
Winda właśnie otworzyła się, a monotonny głos ogłosił, że byli w Departamencie Tajemnic. Draco został wyciągnięty z windy i pociągnięty w nieznanym kierunku. Ledwo stawiał nogę za nogą, potykając się i parskając śmiechem, gdy udawał, że omijał kolejne grzyby, które rosły na ciemnych kaflach podłogi Departamentu.
Dopiero gdy jego towarzysz się zatrzymał, a Draco wpadł na jego szerokie plecy, Malfoy rozejrzał się nieco dokładniej. Był w jakiś magazynie? Czy mają zamiar zapakować go w paczkę i wysłać gdzieś? Czy mogą wysłać go do Harry'ego? Chciał do Pottera.
– Jesteśmy na poczcie? – zapytał się cicho, bo kobieta siedząca za biurkiem patrzyła na niego tak samo, jak profesor Snape, gdy Draco musiał odbyć u niego szlaban na drugim roku za pyskowanie na Zaklęciach. Nie chciał pisać zdań.
– Podpisz się tutaj – kobieta wskazała na jakiś kawałek pergaminu, ale Draco miał wrażenie, że literki tańczyły i wcale nie chciały się układać w żadne sensowe słowa. – A tu, jest pudło na twoje ubrania i rzeczy na przebranie. Masz się w to przebrać i poczekać, aż ktoś po ciebie przyjdzie, rozumiesz?
Draco naprawdę starał się wyglądać poważnie i jakby rozumiał, co się do niego mówi. Nie rozumiał jednak, czemu miał się rozbierać. Nie chciał się kąpać. I gdzie był jego towarzysz? Czemu zniknęły te duże plecy? A gdzie jego obiecana żaba czekoladowa?
– Panie Malfoy, podpis – zażądała kobieta i postukała piórem w rolkę pergaminu. Czy Draco umiał się podpisać? Czy wiedział jak to zrobić? Wziął od niej pióro i z wielkim rozmachem napisał dużą, pierwszą literę swojego imienia. Oddał pióro kobiecie i uśmiechnął się dumny z siebie. Umiał się podpisać.
– Podpisałem – odpowiedział zadowolony, ale kobieta nie odwzajemniła jego radości.
– Przebierz się.
Następne co Draco pamiętał to jak szedł, a po jego obu stronach były umieszczone klatki. Różnej wielkości. W równych odległościach od siebie. Draco wręcz widział kolory zaklęć, które je otaczały. W niektórych z klatek były dzieci. Ze śladami łez na policzkach, walczące z kratami, krzyczące i szlochające. Przestraszone lub wściekłe. Niektóre nieprzytomne. Wszystkie ubrane w szpitalne cienkie i szare ubranie. Draco spojrzał na siebie i miał na sobie identyczne.
Rzędy klatek nie miały końca. Draco przynajmniej się tak wydawało. Czemu było tu tak dużo klatek? Czemu on tu był? Gdzie był Harry?
Draco stał przed ścianą, gdzie było sześć par drzwi. Każde tak samo metalowe z prostą gałką i numerami. Draco patrzył na śmiesznie wygięte cyfry, aż w końcu podszedł do jednej z nich i ze zdziwieniem zauważył, że na tabliczce było jego nazwisko.
– Malfoy – przeczytał na głos i pokiwał głową, jakby coś właśnie zrozumiał.
– Wejdź, Draco – odezwał się damski głos, a Draco bez zawahania chwycił za gałkę i ją obrócił. – Wejdź.
Więc wszedł.
***
– Dzień dobry, śpiący królewiczu – odezwał się melodyjny głos obok niego. – Podobała ci się Ambrozja Wilkołaka?
– Co? – zapytał na wpół przytomnie Draco i rozejrzał się, ale wokół niego nie było nikogo. Jego głowa bolała go, jakby był na kacu. Nie wiedział, gdzie był, co się stało i czemu w ogóle zasnął. Czy to była klatka? Czy był w klatce? Poza klatką było tylko puste pomieszczenie z jednymi drzwiami naprzeciwko Draco i drugimi tuż po przeciwnej stronie. Bez żadnych okien. Bez żadnym elementów wystroju. – Jaka ambrozja?
Podniósł się na nogi, ale to nic nie pomogło. Czuł się tak samo źle i nadal nie wiedział, gdzie był. Czemu miał w głowie jakieś dziwne przebłyski? Czy on był na poczcie, czy przyciski do windy się świeciły? Jego Wilk był tak samo zdezorientowany, jak sam Draco.
– To specjalny specyfik, który ma odurzyć wilkołaki. Byłeś posłusznym kociakiem, po tym jak nawdychałeś się tego wystarczająco dużo – tłumaczył damski głos, a Draco nadal nie wiedział, do kogo on należał. – Niestety działa dość krótko, ale pracujemy nad tym.
– Naćpaliście mnie? – zapytał się zdezorientowany. Przetarł oczy, bo ciągle miał wrażenie, że widział zza mgły. Czemu nikogo tu nie było? Czemu zostawili go samego? – Halo? – odezwał się ponownie, gdy po dłuższej chwili tajemniczy głos się nie odezwał.
Draco próbował jeszcze kilka razy, ale nikt mu nie odpowiadał.
Został więc sam, ubrany w cienką koszulę szpitalną, w którą nie pamiętał, że się przebierał i ze świadomością, że został naćpany, a teraz był całkowicie sam w klatce w Departamencie Tajemnic.
Obrazy, które do niego wracały nie miały dla niego sensu, a Draco miał wrażenie, że patrzył na kogoś innego, kto robił i mówił te wszystkie rzeczy. Malfoy na pewno nie uśmiechałby się do tej kobiety, która przypominała mu Snape'a.
Czemu z kolejnymi minutami oczekiwania, czuł, że powoli wracała mu jasność umysłu, ale poczucie, że zrobili coś z nim wbrew jego woli, ciągle tłukła mu się w głowie.
Merlinie, co tu się działo.
***
Gdy do pomieszczenia, w którym był Draco, zaczęli przychodzić ludzie, nie odzywali się do niego. Rozmawiali między sobą, używali jakiegoś kodu, którego Draco nie miał siły rozgryźć.
Coraz więcej osób z notatnikami, samopiszącymi piórami unoszącymi się koło ich ręki i w szatach Ministerstwa. Z zaciekawionymi albo zupełnie beznamiętnymi spojrzeniami.
Draco nie odzywał się do nich. Nie pokazywał, że jego Wilk szalał pod jego skórą. Że w jego umyśle był prawdziwy huragan. Ta jedna myśl, która powodowała, że Draco miał problem z oddychaniem, ciągle tłukła mu się w głowie, raz za razem, z każdym uderzeniem serca, z każdym oddechem, z każdą sekundą, która dzieliła go od tego, żeby całkowicie oddać kontrolę Wilkowi. Tą myślą było jego stado. Remus. Harry. Theodor. Blaise. Pansy. Draco nie wiedział, gdzie jest Lunatyk i Harry, czy nie stanie im się krzywda w czasie pełni, czy Remus nie pogryzie się za bardzo, czy będzie ktoś, kto będzie mógł mu pomóc uleczyć nowe rany i podać eliksiry.
Drugą myślą Draco (nie Wilka, a właśnie Malfoy'a) był Harry. Potter, który miał łzy w oczach, kiedy żegnali się w Hogwarcie. Harry, z którym podczas ostatniej pełni biegał po Zakazanym Lesie, ciesząc się z tego i ścigając wśród drzew oraz wyjąc prosto do księżyca. Ten Gryfon, który umiał mu wykrzyczeć prosto w twarz, że mu na nim zależy, że ma walczyć, że jest pieprzonym wilkołakiem i powinien być z tego dumny i nie dać się złamać żadnemu gryzipiórkowi z Ministerstwa.
Draco wiedział, że go złamali w momencie, kiedy kraty klatki, w której miał się przemienić zamknęły się z głośnym trzaskiem. Bo Wilk wył z rozpaczy, kiedy dotarło do niego, że tej pełni nie spędzi z Lunatykiem, ani z Harrym w postaci szakala. Że został zamknięty i odseparowany od swojego stada. A słowa Aiko, że stado powinno trzymać się razem, wciąż tłukła mu się w głowie. Jego stad było tysiące kilometrów stąd.
Draco starał się pozbierać. Przygotować się na wszystko, co mogło się stać. Musiał skupić się na sobie i przestać roztrząsać co działo się z jego stadem. Został tu sam i tylko on mógł się sobą zaopiekować. Jeśli on nie zawalczy o siebie, nikt inny tego nie zrobi. Musiał wymyślić jakiś plan działania, taktykę, którą warto wypróbować. Powinien założyć maskę na twarz, by nie pokazać, że tak naprawdę był przerażony. Nikt nie mógł tego zobaczyć.
I tak odkrył się za bardzo przez tę Ambrozję.
W otoczeniu całej masy czarodziejów z różdżkami w rękach i lewitującymi notatnikami z samopiszącymi piórami obok nich gotowymi do całonocnej obserwacji, jakby Draco był tylko obiektem. Dlatego nie miał zamiaru pokazać im swojej prawdziwej twarzy. Bo doskonale wiedział, że wykorzystają to wszystko, by wgnieść go w ziemię. Tak samo, jak zrobił to Lord Voldemort, zsyłając do jego umysłu wizję torturowanego stada.
Jakby ta cała sytuacja była normalna. Oto on – Draco Malfoy – nieletni dominujący wilkołak, zamknięty w piwnicach Departementu Tajemnic, umieszczony w osobnym pokoju i wsadzony do klatki. To była jego nowa codzienność. A może bardziej nowa forma spędzania pełni. Jeśli przeżyje tą pierwszą.
Jednak kiedy Malfoy widział jak przez jedne z dwóch drzwi w pomieszczeniu, wszedł właśnie czarodziej z całym naręczem eliksirów i mugolskimi strzykawkami, doszło do niego, że coś jest nie tak. Że ci czarodzieje szykowali się na coś więcej niż obserwację. Oni chcieli robić badania. Eksperymentować.
Drugie z drzwi zamknęły się z rozmachem, a Draco drgnął na ten dźwięk.
– Och, Dewlerey jesteś już – jeden z mężczyzn stojących po prawej stronie klatki, uśmiechnął się trochę przerażająco. – Dobrze, podamy mu pierwszą dawkę, jak tylko się przemieni.
Draco przeniósł spojrzenie z mężczyzny na eliksiry, które nagle wydawały mu się jakieś dziwne. Ich prawie czarny kolor i dość gęsta konsystencja wyglądały naprawdę źle. Snape uczył ich, że kategorię eliksiru można rozpoznać po samej konsystencji i zapachu. Im bardziej gęsty eliksir, tym bardziej niebezpieczny.
– Co to jest? – zadał to pytanie do nikogo konkretnego.
Gdy jako odpowiedź posłużyła mu cisza i kilka porozumiewawczych spojrzeń między kilkoma mężczyznami, wiedział, że to nie było nic dobrego. Oni nie chcieli, by wiedział.
– Nie zgadzam się na nic – powiedział spiętym głosem. Chciał brzmieć poważnie i chłodno tak jak Lucjusz, gdy wydawał rozkazy, ale nie mogło to się udać, gdy był ubrany w cienkie szpitalne ubranie i stał w klatce. – Jestem niepełnoletni. Moja matka nie podpisała zgody na eksperymenty.
– Paniczyk się nie zgadza? – zapytał się kpiąco mężczyzna, który wszedł do pomieszczenia, ale Draco wtedy ledwo na niego spojrzał. Teraz jednak z powodu określenia, którego użył, Malfoy zrozumiał z kim miał do czynienia. Nikt inny nie nazywał go tak z taką dozą obrzydzenia i kpiny. Nikt inny nie wypalił mu piętna piątej klasy na przedramieniu i nie robił zdjęć każdej blizny i śladów ugryzień. – Ale paniczyk nie ma tutaj nic do gadania. Dostaniesz to czarne gówno i nic z tym nie zrobisz, mieszańcu.
Draco podszedł do krat, by stanąć jak najbliżej Dewlereya, ale nadal starszy mężczyzna miał przewagę. Wilk pragnął, tylko by ten zbliżył się wystarczająco, by było można go złapać i wbić pazury w jego klatkę piersiową.
W tym momencie Draco zrozumiał, że jego próba milczenia i zniesienie tego wszystkiego z godnością właśnie legła w gruzach. Bo jak Harry kiedyś powiedział, jego Wilk był Gryfon z krwi i kości. W połączeniu z Ślizgońskimi cechami Draco tworzyli mieszankę wybuchową. A kilkanaście minut przed pełnią to był wręcz koniec świata.
I Draco nie zamierzał milczeć. Nie kiedy, Dewlerey uśmiechał się do niego w ten sposób. Nie kiedy myślał, że tylko dlatego, że stoją po różnych stronach krat, miał jakąś przewagę.
– Myślisz, że możesz robić mi wszystko, co tylko ci się podoba? – zapytał go Draco i pozwolił, by to pytanie brzmiało nieco ostrzej, bo Wilk wychodził na pierwszy plan, a jego oczy od samego początku miały złoty kolor. – Myślisz, że jestem twoim pieskiem wykonującym komendy?
– Och, ja tak nie myślę, paniczyku – zaprzeczył z szerokim uśmiechem Dewlerey. – Ja to wiem. Masz piętno piątej klasy, potwierdzenie podpisane własną krwią, a kiedy dostajesz wezwanie, to stawiasz się na nie jak grzeczny kundel. Ja wiem, że zrobisz wszystko co chcę, bo jeśli się postawisz, to każda osoba potwierdzi, że rzuciłeś się na mnie i trafisz do Azkabanu szybciej niż zdążysz powiedzieć Qudditch. Ja wiem, że jesteś ministerialnym pieskiem na rozkazy. I nie potrzebujemy żadnej zgody, by upewnić się, że nasz kundel nie dostanie wścieklizny. Dlatego dostaniesz to czarne gówno i nie odezwiesz się ani słowem na ten temat, bo mieszańce nie odzywają się, dopóki ich pan nie da im komendy; szczekaj. Rozumiesz?
– Jesteście takimi głupcami – powiedział wolno Draco. Wilk gotował się pod jego skórą, ale Draco wydawał się zbyt spokojny. To była lodowata wściekłość i nikt nie mógł go uspokoić. Nie, kiedy do pełni zostało tylko kilkanaście minut. Czuł, jak jego kości wręcz się spalają, ale nie pozwolił, by te gryzipiórki to odkryły. Nie mógł pokazać im tego, jak słabo się czuł. Zwilżył wysuszone wargi i zaczął znowu mówić: – Wszyscy sądzicie, że możecie zniewolić dominującego wilkołaka. Wszyscy się mylicie. Dumbledore, Voldemort, Fenrir Greyback, moja matka. Wszyscy sądzicie, że jeśli wystarczająco mnie złamiecie, to ulegnę.
Widział, jak ludzie reagowali na kolejne nazwiska, które wypowiadał. Jak wzdrygnęli się, gdy wypowiedział imię Czarnego Pana. Draco nic sobie z tego nie robił. Miał minę, jakby był znudzony tym wszystkim. Odsunął się od krat i wziął głęboki oddech, który tylko spowodował ból w żebrach.
– Myślisz, że jesteś taki silny?
– Ja to wiem, Dewlerey – odpowiedział Draco i podniósł jedną brew do góry. Miał wrażenie, że krew zaczyna mu palić żyły i zacisnął mocniej zęby, by nie zacząć krzyczeć. – Pytanie tylko brzmi, czy ty wiesz, kogo próbujesz zniewolić?
Zanim mężczyzna zdążył się odezwać lub wyszarpnąć różdżkę z rękawa szaty, ktoś inny zabrał głos.
– Masz tylko szesnaście lat – powiedziała jedna z pracownic Ministerstwa, która trzymała w rękach pióro i notatnik. Miała jakieś czterdzieści lat i prostą szatę z emblematem Departamentu Tajemnic. – Jesteś dzieckiem.
– Dzieckiem? – zapytał z niedowierzaniem Draco. Prychnął na jej słowa. Nie miał siły na kolejną wymianę zdań, bo jedyne, o czym marzył to położenie się i czekanie na nieuniknione. Jednak ci pracownicy postawili sobie chyba za cel zdenerwowanie go tuż przed przemianą. – Ty za to jesteś tutaj tym odpowiedzialnym dorosłym, który stoi niczym dziennikarka z Proroka szukająca sensacji i czekasz, aż to dziecko przejdzie przemianę w wilkołaka, by spisać sobie każdy pojedynczy szczegół. To ty chcesz mi podać truciznę, by zobaczyć, jaka będzie reakcja tego dziecięcego ciała na to. To ty masz zamiar torturować dziecko uwięzione w celi. Nie jestem dzieckiem, proszę pani – zaakcentował jej tytuł i fakt, że tak naprawdę powinien się do niej zwracać, zamiast mówić do niej jak do Pansy. – Przestałem nim być już dawno temu. Jestem tylko krwiożerczą bestią, która idealnie nadaje się do eksperymentów. Waszym obiektem badań, które można wyrzucić, gdy minie mu termin ważności. Czyż nie tak?
Widział po jej minie, że to, co powiedział osiągnęło jakiś cel. Draco gotował się na myśl, co tutaj się wyrabiało. W czym został zmuszony wziąć udział. A najbardziej reagował na fakt, że nie wiedział wszystkiego. Nie poznał całego planu, jakie miało Ministerstwo, gdy dostało w swoje lepkie ręce całą masę niepełnoletnich wilkołaków. Pierwszą niewiadomą był fakt, co tak naprawdę kryję się w fiolkach z czarną mazią.
Draco, gdyby mógł to by chętnie uciekł. Wybiegł z tych korytarzy Departamentu Tajemnic i w ogóle całego Ministerstwa, by dostać się do Lunatyka i Harry'ego. By z nimi spędzić tę pełnię. By tak się nie bać. By poczuć się bezpiecznie mając swoje stado obok.
Jednak jedyne co mu pozostało to stać, ostatkiem sił w klatce, która była niczym scena, a pracownicy wokół niego widownią. Sam Draco stał w centrum uwagi i nienawidził każdej sekundy tego. Obdarty ze wszystkiego, co miał, ze złotymi oczami i lodowatym gniewem krążącym w jego żyłach. Stał tam, bo gdyby upadł, nikt, by go nie podniósł. Został sam.
I to była jego ostatnia myśl.
Nagle przestał dostrzegać pracowników Ministerstwa stojących wokół niego z notatnikami w ręku, strzykawkami na metalowej tacce i uśmiechami szaleńców. Rozluźnił palce na prętach klatki, które ściskał. Poczuł jak krew zaczęła mu szumieć w uszach tak głośno, że stłumiła każde słowo pracowników Ministerstwa. Draco czuł jak paleta kolorów, zmienia się tak samo, jak kolor jego oczu.
Nie czuł już przeraźliwego zimna, które trzęsło jego ciałem, a ubrania, które miał na sobie zostały rozerwane, gdy jego wątłe ciało szesnastolatka zaczęło się zmieniać i pokrywać jasnym futrem wilkołaka.
Wilk zaczął przejmować kontrolę nad jego ciałem i umysłem.
Ostatnim co poczuł, było ukłucie w udo i ból.
Potem już była tylko ciemność.
***
Amelia Johnson przemierzała korytarze Ministerstwa, a małe obcasy jej butów wystukiwały odpowiednio szybki rytm. Chciała czym prędzej dostać się do Atrium i skorzystać z pierwszego wolnego kominka. Musiała jak najszybciej znaleźć się we własnym mieszkaniu, a potem teleportować prosto do domu Remusa Lupina.
Nadal nie mogła w to uwierzyć. Pierwszy raz w życiu miała nadzieję, że to, co zobaczyła, to była halucynacja. Sen na jawie. Bo jeśli to była prawda, każdy szczegół ten makabrycznej sceny był prawdziwy, to Amelia miała wrażenie, że zaraz zacznie płakać lub krzyczeć z racji tego, że nie mogła nic zrobić. A gdy przerażająca myśl, że była za to w minimalnym stopniu odpowiedzialna, dotarła do niej, Amelia miała ochotę zwymiotować.
Ze łzami w oczach, wrzuciła proszek Fiuu do kominka i drżącym głosem wypowiedziała adres swojego mieszkania.
Cały czas pod powiekami widziała te wszystkie nastolatki i dzieci, zamknięte w klatkach ze złotymi oczami i wykręconymi kończynami. A trzy pary drzwi, gdzie były przetrzymywane dominujące wilkołaki, zostały szczelnie zamknięte i wygłuszone zaklęciami, jeszcze bardziej izolując ich od reszty. Jednak za tymi drzwiami działo się prawdziwe piekło.
Tej nocy to nie księżyc w pełni był wrogiem niepełnoletnich wilkołaków, tylko pracownicy Ministerstwa Magii uzbrojeni w strzykawki i notatniki w ręku.
****
Mówiłam coś ostatnio o częstszych publikacjach? Sprawę trochę utrudnia fakt, że rozdział rozrósł się do 22 stron w Wordzie czyli jakieś 9 tysięcy słów. A szkic na kolejny rozdział na już 8 stron. Ale wiem, że niektórym to pasuje, więc mam nadzieje, że długość i jakość jest wyżej ceniona niż częstotliwość wstawiania rozdziałów.
Jestem bardzo ciekawa waszych odczuć co do naćpanego Draco, ultimatum Voldemorta i wyboru Draco i pomysłów do tego co robi Ministerstwo. Osobiście bawiłam się wyjątkowo dobrze pisząc odurzonego Draco. A scena w klatce tuż przed przemianą, była napisana już dawno temu i przez jakiś czas sądziłam, że jej nie wykorzystam.
W następnym rozdziale Hogwart.
Do następnego,
Demetria0150
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top