" Zabawa w hasła"

(Katia Popow)

Szerokie plecy Domenico zasłaniają mi widok jego ojca. Nie chcę się jednak narażać, ponieważ martwa nie wybiorę sukni ślubnej. Chociaż korci mnie, aby zerknąć na Traiano, by sprawdzić, jak będzie wyglądał mój przyszły mąż za kilkanaście lat. Sądząc po teraźniejszym stanie rzeczy, będzie przystojnym sukinsynem.

- O to samo mogę zapytać ciebie, Payette. - wypowiada zaciekle nieproszony gość z Włoszech. Nie wiem jak to się dzieje, że Bailey pojawia się zawsze w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Czasem myślę, że korzysta z usług jasnowidza, który przepowiada mu przyszłość, co do sekundy. Nie mam innego racjonalnego wyjaśnienia.

- Mnie? - śmieje się. - Mordeczko, ja mam sojusz z Popowem. Mogę tu grzać tyłek...yyy teraz to bardziej mrozić kurzajki, kiedy chcę. Katia - zerka na mnie. - Strasznie tu u was piździ.

- Zaczyna się zima. To normalne. - odpowiadam. - Co tu robisz?

- Wyobraź sobie, że wybrałem się na spacer samochodowy z żoną i córkami. Jedziemy sobie spokojnie, jakieś sto na godzinę i nagle patrzę, że liżesz się z jakimś typem na środku ulicy. Więc mówię do szofera, żeby się zatrzymał, bo muszę się zapytać, czy macie zamiar pieprzyć się na środku ulicy. Wiesz, ja wam nie wróg, ale Ayla zasłaniała oczy, Eleanor, więc uznałem, że ten widok może zgorszyć tego małego potworka.

- Skończ pierdolić, Payette! - kwituje z niezadowoleniem Traiano.

- No wiesz ty co!? - oburza się Bailey. - Jak śmiesz mi przerywać?

- Pieprzysz bezsensowne farmazony.

- Nie wierzę! Jakiś makaronowy knypek mnie lekceważy! Myślę, że Popow ucieszy się z twojej głowy.

- Zastrzelisz mnie na środku ulicy w biały dzień?

- Ja? - parska śmiechem Bailey, po czym wymownie spogląda na mnie. Marszczę brwi nie widząc, co on kombinuje. - Skąd. - pstryka palcami, obserwując je uważnie, jakby czekał aż wydobędzie się z nich magiczny pył z nutką brokatu. Aczkolwiek dzieją się dwie rzeczy.

Pierwsza - z zaparkowanych po drugiej stronie ulicy czarnych Suvów wybiegają mężczyźni w czerni. Jest ich co najmniej dwudziestu. Prędko odcinają ucieczkę Traiano swoimi masywnymi sylwetkami. Każdy z nich posiada broń oraz jest ubrany na czarno. Trochę przypomina to grę w słoneczko. Bezbronna owieczka w środku, a naokoło jej dwudziestu facetów. Co prawda wątpię, aby któryś z nich miał ciągoty do ostrych seksualnych zabaw ze starym La Torre, ale zawsze reguły gry można zmienić. Na przykład zamiast fiuta w tyłku, pogrzebacz.

Druga - Traiano zostaje pozbawiony przytomności.

To tyle?

Co?

- Wiedziałem, że zawsze warto mieć ze sobą ochroniarzy. - wypowiada z zadowoleniem Bailey.

- Dwudziestu? - dziwię się.

- Tak coś czułem, że mam ich za mało. - drapie się po brodzie. - Czyli proponujesz czterdziestu? - pyta z powagą.

- Wiesz co? Może sześćdziesięciu? Octavia i Eleanor wtedy na pewno poczują się bezpieczniej. - nabijam się, a Payette bierze moje słowa ze śmiertelną powagą.

- Masz rację! - klaszcze uradowany w dłonie. - Wiesz, że zawsze cenię sobie twoje zdanie?

- Tak? Nie miałam pojęcia. - śmieję się.

- Matko Boska! - krzyczy jakaś kobieta. - Porywają człowieka! - wskazuje na bezwładne ciało Traiano, niedbale wrzucane do jednego z pojazdów.

- Spokojnie! - okrzykuje jej Bailey. - Ja tylko pozbywam się śmieci!

- To porwanie!

- Jeśli ogłuszę tą starą prukwę, dostanę bonusowe punkty u diabła?

- Myślę, że lepiej będzie, jak się stąd zmyjemy. - kwituje Domenico.

- Jeny, jaki nudziarz. - ziewa Bailey. - Spotkamy się na zamku smoka. - macha nam, po czym w podskokach wraca do zaparkowanej nieopodal limuzyny. Czy ten człowiek wszędzie porusza się takim pojazdem? Ma jakiś kompleks małego?

- Wsiadaj. - rozkazuje Domenico, wskazując na nasz samochód.

- Możesz mi nie rozkazywać? - fukam.

- Możesz łaskawie zgnieść tyłkiem skórę na siedzeniu w samochodzie? - przymykam powieki. - Proszę? - dopowiada zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.

- Ja prowadzę!

- Nie! Ja prowadzę!

- Nie! Bo ja! - spieram się zaciekle. - To mój samochód.

- To samochód Fedira.

- A jak butelka wina jest Fedira, to kto ją pije?

- Fedir?

- Nie! Ja! Więc będziesz pierdział w fotel pasażera!

- Myślę, że nie chciałabyś abym całą drogę puszczał bąki, więc ja prowadzę!

- Drugi raz nie uprowadzisz mojego samochodu! - parska śmiechem, po czym bez wysiłku unosi mnie, po czym obchodzi samochód, by ostatecznie posadzić mnie na siedzeniu pasażera. Kiedy już zamyka drzwi i kieruje się na stronę kierowcy, przesiadam się na fotel od strony kierownicy.

- Czego nie zrozumiałaś w zadaniu, że prowadzę? - warczy.

- Jeśli chcesz wrócić ze mną do zamku, to na moich zasadach!

- Ja pierdole. Ożenię się z wariatką. Z własnej woli. Zwariuję! - cmokam w powietrzu, a Domenico z impetem zamyka drzwi od strony kierowcy, po czym siada tuż obok. Jego niezadowolenie widoczne jest gołym okiem. Och, czuję przepływającą przez moje ciało satysfakcję.

- Kochanie, już dawno zwariowałeś.

- Taa. - kwituje. - Możesz już jechać?

- Jak podasz hasło. - droczę się.

- Jakie kurwa hasło?

- Domyśl się. - wiem, że igram z ogniem. Rozumiem, dlaczego chce jak najszybciej dotrzeć do zamku. W końcu Payette schwytał jego ojca, więc ma dużą szansę, by się na nim zemścić.

- Nie! Kurwa! Payette już pojechał? - odwraca się, by wyjrzeć przez tylną szybę, a następnie z prędkością błyskawicy pędzącej w stronę metalowego masztu, wyskakuje z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Zerkam w lusterko wsteczne i dostrzegam sylwetkę Domenico, ładującego się do limuzyny Bailey'a, która niemal od razu rusza z miejsca z piskiem opon, pozostawiając mnie w tyle.

Chyba przegięłaś pałę, Katia.

Podskakuję, gdy ktoś puka w szybę w moich drzwiach. Pośpiesznie zsuwam ją w dół.

- Dzień dobry. Z tej strony komisarz Alexander Berezowski. Jestem zmuszony panią aresztować.

Zachciało mi się bawić w hasła...

_____
Hej misie 😊
Powoli zbliżamy się do końca tej historii🙈
Buziole 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top