Rozdział 35

-Nie uściskasz brata? -Spytał mężczyzna stojący w smudze światła. -mam cię nazywać Hansem, czy starym dobrym Nikodemem?

-Wyzbyłem się przeszłości! Nic mnie z tobą nie łączy, oprócz tej samej matki, potworze! 

-UUU! Czyli Hans... Kim są twoi przyjaciele? Pozwólcie, że się przedstawię, jestem Aleksander Deer, szef Marchii Wschodniej. Ten tu człowiek to Nikodem Deer, mój brat, ale bardziej prawdopodobne, że znacie go pod imieniem Hansa Fleddera...

OBRZEŻA ROSSENDARU. 2239 ROK.

-To na pewno dobry pomysł? - Spytał Niko, kiedy wraz z bratem przeciskali się pod osłoną nocy przez płot wokół Polis. - A co jeśli tego już nie ma?

-Podobno Kennel to miał... Mówił, że trzymają to tutaj... - Powiedział Aleksy i przeładował strzelbę. - Chodź.

Ruszyli ciemnymi uliczkami w poszukiwaniu najszybszej drogi do Empire State Building. Nagle rozległo się szczekanie psów i nawoływanie strażników.

-CHOLERA. -Syknął Niko. -Biegiem!

Ruszyli pędem przez zamglone brukowane ulice, aż zgubili pościg.

Po chwili byli przed brudnym sklepikiem, którego właścicielem był niejaki Kennel Marat. Bracia weszli przez tylne drzwi i zaczęli przeszukiwać sklep, aż Nikodem znalazł to, czego szukali - Zawiniątko, którego zawartość promieniowała blaskiem tysiąca kolorów.

Wtem na zaplecze wszedł właściciel sklepu - nosił brudny surdut i tłuste okulary. Był stary i łysy.

-Co tu robicie?! Nie odbierzecie mi tego! -Krzyknął sprzedawca i rzucił się na Niko. Nagle rozległ się strzał i Kennel padł martwy. Aleksy opuścił pistolet.

-COŚ TY ZROBIŁ?! TERAZ KLIENT NA ZABIJE!

-Sorka, takie życie. Ludzie giną i się rodzą... - Odparł melancholijnie tamten i zbierał się do wyjścia. -Chodź, zanim przyjdą gapie...

-Nie. -Deer patrzył oniemiały na brata. - koniec współpracy. Od dawna chciałem to powiedzieć. Nie mam siły na życie w ciągłym strachu, że zaraz zginę! Poza tym, jesteśmy złodziejami, a nie mordercami!

-Więc to tak? Odezwała się w tobie moralność i zostawiasz mnie na lodzie?! Jeszcze zobaczymy... - Aleksy rzucił się an Nikodema z nożem.

Ten odepchnął go i wyrwał mu ostrze, które wbił w jego bok.

-UCH!

-Mówiłem, koniec współpracy... Nie chcę cię więcej oglądać, potworze... 

Wtem rozległo się ujadanie psów. Aleksy rzucił się przez tylne drzwi i zderzył się z konstablem, minął go i pognał we mgłę.

Policjant chwilę go ścigał, ale zgubił trop. Wydał niezbędne rozkazy swoim ludziom i zwrócił się do Nikodema.

-Co się tu stało?

-Zobaczyłem otwarte drzwi i zajrzałem. Zastałem tamtego draba z nożem i martwego tu pana Kennela... Zraniłem napastnika, ale uciekł...

-Ha! Nie boisz się ryzyka? Wyślę za nim kilku ludzi, ale nie miej nadziei na odnalezienie sprawcy... W takiej mgle w ciągu godziny może się zmienić w każdego obywatela i go nie rozpoznamy... Sprawa jest przegrana. Ale jest jeden plus. Ty. Szukamy kadetów do armii w Nowym Jorku, Mógłbyś się nam przydać. Możesz zrobić karierę jak mało kto! Ach, nie przedstawiłem się, nazywam się Vincent Johnson, Generał armii z Polis.

-Ni... Hans. Hans Fledder. Dziękuję za propozycję! Chętnie skorzystam... - Uścisnęli sobie dłonie.

TYMCZASEM

Hans siedział w prywatnym gabinecie Aleksego. Frank i Helen siedzieli w korytarzu. 

-Co się z tobą działo przez te wszystkie lata? - Spytał Hans.

-Długo by mówić... Po tamtym incydencie, większość naszych ludzi odeszła, ale część została wierna. Przebiliśmy się aż tutaj i stworzyliśmy największą przestępczą organizację, jaką widział nasz świat... Marchię wschodnią... Nieoceniona okazała się pomoc jednego z lokalnych grododzierżców, Carla Pinesa...

-Zabiłem go. Pracowałem z nim kilka lat, ale miałem dosyć zabijania na zlecenia mafii... Skończyłem z tym.

-Więc co robisz tutaj? Z nimi? -Spytał Aleksy Deer i wskazał na zamknięte drzwi.

-To przyjaciele... Nie mogłem ich zostawić... Musimy dostać się do Tybetu...

-hola, hola! Nigdzie się teraz nie ruszycie, w każdym razie nie w ciągu najbliższych kilku dni... nadciągają straszne śnieżyce w tamte rejony i mimo, że nasze relacje są... chłodne, to nadal mi na tobie zależy, bracie. Nie puszczę was na śmierć... mam pomysł. Zostańcie tutaj trochę czasu. I tak nic innego nie możecie zrobić. Za trzy dni urządzam bankiet dla śmietanki światowego dziedzictwa mafijnego, będzie wiele osobistości, zabawicie się, nawiążecie znajomości... Na marginesie... Nikomu nie mówiłem, co odwaliłeś. Gdyby tak było, już jeden z moich starych ludzi strzeliłby ci w skroń. Powiedziałem, że zaginąłeś... Ale nagle się odnalazłeś. Co ty na to?

-To... To... dziękuję, Aleksy.

-Proszę bardzo. Praca w mafii nauczyła mnie, że chowanie urazy przez lata, niszczy człowieka bardziej, niż cokolwiek innego...

-Święta racja... - Odparł w zamyśleniu Hans, kiwając wolno głową. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top