Rozdział 30

Trzy sylwetki, z czego jedna o kulach, szły płonącymi ulicami Azylu. Nagle stanęły. Zobaczyły przed sobą Marcusa Rybika z tasakiem.

-DALEKO NIE ZWIALIŚCIE. WIĘC, FRANKIE? RĄCZKA?

Peterson ruszył na Majora. Wtem część płonącego budynku runęła odgradzając Hansa i Helen od Rybika i Franka.

-HEJ! Frank?! -Krzyknęła Helen.

-Żyję! On niestety też...

Major złapał blodnyna i kopnął go w krocze. Ten wykorzystał to, że oponent jest wyprostowany, popchnął go tak, że ten wypuścił tasak, który Frank zręcznie złapał i wbił w nadgarstek Marcusa odcinając dłoń. Następnie kopnął w głowę powalonego Rybika. Na koniec podniósł go do pionu i wypchnął w falę ognia na środku drogi. Potem pognał ciemną uliczką.

-Złapiemy go po drodze! - Powiedział Hans i ruszył pierwszy w sąsiednią uliczkę.

Drogę zatarasowało mu dziecko z karabinem szturmowym.

-STAĆ, BO STRZELĘ! POŁÓŻCIE BROŃ NA ZIEMI...

-Spokojnie, dzieciaku... -Powiedział Fledder i bardzo wolno podszedł do nieg, ale ten widząc to uniósł broń gotową do strzału. Wtem Hans złapał kulę i grzmotnął chłopaka w głowę. I jeszcze raz. I jeszcze.

-RUSZ SIĘ! Musimy znaleźć Petersona!

Oniemiała Helen poszła za Hansem mijając martwe ciało.

-Czemu... -Spytała.

-Zabiłby mnie.

-Nie wiesz tego!

-Wiem... Widziałem wielu takich, jak on. Zrobią wszystko, by się wybić ponad przeciętną np. Zabijając kogoś takiego jak my... Nic ich nie powstrzyma. -Mówił Hans idąc wolno w dół brukowego chodnika.

Skręcając za róg wpadli na Franka.

-DOBRA, GDZIE TERAZ?! -Krzyknął ten.

-Jak najdalej z tej rzeźni! -Powiedział Hans. -Wiem! Na pewno mają tu jakieś statki...

-Po ostatnim statku został wysadzony port... -Mruknęła Helen.

-A masz lepszy pomysł?! Nie wiemy, ile tu jeszcze Major nam zostawił niespodzianek... Żyje? -Spytał Franka.

-Mało prawdopodobne. Odciąłem mu lewą dłoń, pobiłem do nieprzytomności i wrzuciłem do ogniska... -Powiedział z powątpiewaniem Peterson. -Ale widziałem porcik tam, niżej... Może zostały jeszcze jakieś łódki...?

-Sprawdzić nie zaszkodzi... -Powiedział Hans i wyrzucił jedną z kul. -Jedna mi wystarczy.

Kiedy dotarli do portu, zastali tam masę wygłodniałego tłumu, który jadł swoich martwych pobratyńców.

Łowca wyjął pistolet skałkowy i z nienawiścią zastrzelił pierwszego, drugiego zdzielił ołowianą rękojeścią w głowę. Frank zarąbał kilki tasakiem a Helen rzuciła w sam środek kanibali granat zabrany z ciała martwego kadeta.

Wszystko płonęło, wszyscy krzyczeli...

Cała trójka wpakowała się do pierwszej lepszej łódki z silnikiem i szybko popłynęła w dół Wisły.

Nie zobaczyli jedynej ocalałej sylwetki w porcie, która patrzyła na nich z bezradnością. Postać miała rozlgłe poparzenia, nosiła starą marynarkę i podartą koszulę. Nie miała lewej dłoni.

-Zapłacicie za wszystko... -Powiedział cicho Major. -Zniszczyliście mój dom, ja zniszczę was... Już niedługo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top