you | P chris
{tym razem bez kolażu, bo tu chodzi w całości o twoją wyobraźnię}
Zaczyna się wszystko niewinnie. Spotykamy się wzrokiem na korytarzu. Później na jednej imprezie jesteś już podpita i podbijasz do mnie z obrażającym mnie tekstem, ale nie na tyle by mnie urazić. Bardziej by zwrócić na siebie uwagę. Bym o tobie myślał jeszcze przez kilka dni. Bym przypominał sobie twoje słowa za każdym razem, gdy gdzieś przez przypadek na siebie w padniemy. Na przykład w sklepie kiedy masz na sobie luźny dres, grubą kurtkę i czapkę zasłaniającą niemal całą twarz. Oczywiście wtedy zrobisz wszystko bym nie poznał, że to ty. Nie chcesz przecież bym widział cię nieumalowaną, trzymającą w jednej ręce chipsy, a w drugiej czekoladę. Przez moment myślę o tym jak cudownie byłoby słuchać o twoim bólu brzucha, jak byś mnie biła mówiąc, że jako facet "mam łatwiej". Nie brzydziłyby mnie twoje kobiece dni, byłbym ci wparciem. Ale myślę o tym zaledwie przez sekundę. Tą gdy moje serce lekko topnieje i przypomina, że to zdrowie gdy na kimś nam zależy. Później to uczucie znika, ja czuję pustkę i też cię unikam.
Możemy też wpaść na siebie w szkole. Tak jak w tamten wtorek. William przetrzymał mnie w swoim aucie, narzekając na Noore i mówiąc o tym, że planuje wyjechać do Londynu. Nie chciałem mu w żaden sposób pokazać, że mnie to zabolało. Jest moim przyjacielem, a wszyscy wiemy, że taka odległość nie służy relacjom. Wyszedłem więc z jego auta i gdy byłem już pewny, że mnie nie widzi, pozwoliłem sobie na smutną minę. Było kilka minut po dzwonku, więc na korytarzu nie było nikogo. I nagle widzę jak wychodzisz zza rogu. Uśmiechnięta, w jasnym swetrze, o jakimś pastelowym odcieniu różowego, i jasnych jeansach. Nasz wzrok się spotyka i dopiero jak otwierasz usta by coś powiedzieć, zdaję sobie sprawę, że nie wyglądam najlepiej.
- Schistad, co ty taki smutny? - mówisz, zatrzymując się naprzeciwko mnie, jakby zapominając, że obydwoje jesteśmy spóźnieni. - Kot ci zdechł czy laska uciekła jak okazało się, że masz małego? - parsknęłaś, a ja na przekór sobie musiałem stwierdzić, że to zabawne. Podniosłem lekko kąciki ust, jednak nie za wysoko by utrzymać pozory tego seksownego kolesia, który nigdy nie śmieje się w głos.
- Smuciłem się, bo myślałem, że już cię dzisiaj nie zobaczę - powiedziałem i przysunąłem się do ciebie. Nigdy tego nie przyznasz, ale twoje serce momentalnie zaczęło być szybciej, a w żołądku poczułaś przyjemny skręt. Grzechem byłoby nie wspomnieć o sutkach, które nagle wydawały się stwardnieć z zimna. Wasze reakcje na nas to jedna z moich ulubionych rzeczy. Niemal jakbyście były na granicy utraty umysłu. - Ale teraz tu jesteś. Stoisz przede mną i chyba masz na mnie ochotę. - Dotknąłem kosmyka twoich włosów, na co ty się odsunęłaś. Wiem jak wiele silnej woli musiało cię to kosztować.
- Chris, żebym miała na ciebie ochotę ziemia musiałaby się okazać płaska, a ja musiałabym dostać udaru mózgu. - Nie powiedziałaś tego szczerze, chociaż wierzyłaś, że ja w to uwierzę. - A teraz przepraszam, ale śpieszę się na lekcje - dodałaś i wyminęłaś mnie tak blisko, że wierzchy naszych dłoni się o siebie otarły. Nie musiałem wiedzieć twojej twarzy, by wiedzieć, że zadziałało to na ciebie. Musiało, skoro zadziałało też na mnie.
- Dla przypomnienia to ty mnie zatrzymałaś. - Odwróciłem się w twoją stronę, po czym zacząłem oddalać się tyłem, patrząc na twój tyłek i środkowy palec wystawiony w moim kierunku. Zaśmiałem się i zniknąłem za rogiem, kierując się do klasy.
Pomimo wielu takich sytuacji, ty dalej przy przyjaciółkach będziesz wywracać oczami i naśladować odgłosy wymiotów, gdy o mnie wspomną, jakbyś nie mogła znieść mojej obecności. Nie mówiąc już o tym, gdy ktoś powie ci, że ładnie byśmy razem wyglądali. A sama prowokujesz sytuację, które pozwalają ci spędzić ze mną czas. Tak jak wtedy gdy spotkałem cię w parku z twoim rodzeństwem. Rzucali w siebie śnieżkami, a ty, w czapce całej już białej od śniegu i czerwonych policzkach, śmiałaś się głośno, próbując niezdarnie robić własne kule. Rozpoznałaś mnie, gdy twój brat rzucił się na ciebie.
- Dzieciaki, atakujcie tego chłopaka, zasłużył sobie! - krzyknęłaś i wskazałaś na mnie palcem. Spiąłem się, mając nadzieję, że dzieciaki nie są jednak na tyle odważne. Pomyliłem się. Kilka minut później leżałem na plecach w śnieżnej zaspie, całkowicie zasypany śniegiem. Twój śmiech był tak głośny i szczery, że gdy podeszłaś aby pomóc mi wstać, pociągnąłem cię abyś upadła prosto na mnie.
- To była bardzo chamska zagrywka - powiedziałem poważnie, kładąc drugą rękę na twojej talii.
- Znam gorsze - odparłaś i wytarłaś w moją twarz swoją rękawiczkę. Płatki śniegu dostały się do mojej buzi i nosa, a policzki piekły niemiłosiernie. Zrzuciłem cię z siebie, zgrabnym ruchem łapiąc śnieg w dłoń i rzucając w twoją twarz. Ominął ją jednak o kilka centymetrów. - Myślałam, że stać cię na więcej, Schistad - powiedziałaś, wstając z ziemi. Otrzepałaś spodnie, oczywiście całkiem przypadkowo, nad moją twarzą. Zaraz po tym podałaś mi rękę i jako, że nie miałem już siły na kolejną walkę, ująłem ją i wstałem.
- Byłem w drodze do mojej chorej babci. Nie wiem jak wytłumaczysz jej, że jej wnuk nie dotarł na czas. - Próbowałem nie sprawiać wrażenie kłamcy. Ty jednak to szybko wyłapałaś, jakbyś doskonale mnie znała.
- Myślę, że się z nią dogadam. - Puściłaś oczko, uśmiechając się uroczo. - A często robisz za czerwonego kaptura czy to jednorazowa sprawa? - zapytałaś, gdy przeszliśmy na ławkę, która pomimo pogody była sucha. Czułem zimną wodę na plecach, nos miałem całkowicie zmarznięty, a ręce, pomimo rękawiczek, wydawały się chcieć odpaść. Jak się okazało suchość była jedyną zaletą ławki, bo czułem że pośladki również zaczynają mi marznąć.
- Mogę ci zdradzić tą tajemnicę jak przejdziemy w jakieś cieplejsze i suchsze miejsce - powiedziałem i stanąłem na nogi. Moje ciało zaczynało się trząść, a zęby szczękać o siebie.
- To może ty lepiej idź już do babci. - Nie wstałaś. Zasmuciło mnie to, bo nie tego się spodziewałem. - Ja jeszcze posiedzę z nimi na dworze. Do zobaczenia w szkole. - Wydawałaś się niezadowolona ze swojej decyzji. Ja też nie byłem z niej zadowolony. Nie chciałem jednak naciskać, bo mogłoby się okazać, że mi zależy.
Zadowolony byłem jednak w momencie, gdy już nie próbowałaś udawać, że jestem ci obojętny. Zaczynałaś spokojnie. Podchodziłaś do mnie na każdej imprezie, niezależnie czy miałaś do mnie sprawę czy nie. Zawsze byłaś obok mojego boku. Albo to ja widziałem cię wszędzie? Nie wiem. Ale twój zapach, twój śmiech, twój głos był wszędzie. Jakby zamieszkał w moim ciele. Już nie chodziło nawet o pójście z tobą do łóżka czy o dowiedzenie się, co skrywasz pod ubraniem. A o ciebie. O to co skrywasz w duszy.
I kiedy ty uparcie próbowałaś pokazać mi, że ci zależy, ja uciekałem. Sypiałem z większą ilością dziewczyn niż kiedyś. Mówiłem im miłe słowa, dawałem bluzy, na twoich oczach składałem im pocałunki na szyi. To nie tak, że nie bycie z tobą sprawiało mi ból. Bo wtedy jeszcze cię nie kochałem. Ale była pustka. Ogromna, przeraźliwa pustka, którą próbowałem zapełnić.
A wtedy William wyjechał i wszystko było do dupy. Szanowałem jego decyzję, jego miłość do Noory. Ja sam nie sądziłem abym odnalazł się w takim położeniu, w tak pełen uczuć relacji. Ale tęskniłem za nim, jak tęskni się za ulubioną zabawką. Ty pewnie wiesz, o co mi chodziło. A właściwie jestem pewny, że wiedziałaś o co mi chodziło.
- Hej, mogę wejść? - Otworzyłaś drzwi, a na twojej twarzy malowało się coś więcej niż samo zdziwienie. Była też tam tęsknota i jakiś rodzaj podniecenia. A później się uśmiechnęłaś i, choć z trudem to przyznaję, poczułem ulgę.
- Jasne, Chris, wchodź - powiedziałaś radośnie i otworzyłaś szerzej drzwi. Zdjąłem buty, poprawiłem ręką fryzurę i ruszyłem za tobą do twojego pokoju. - Coś się stało, że TEN Chris, postanowił mnie odwiedzić? - W twoim tonie nie było wrogości. To był sarkazm w czystej postaci, bez próby zranienia mnie. Usiadłaś na łóżku, a ja stałem przeglądając twoją biblioteczkę. - Nie wmówisz mi, że czytasz - powiedziałaś, na co ja cicho się zaśmiałem i odwróciłem w twoją stronę.
- Masz rację, nie przepadam za książkami. Chyba, że ktoś mi je czyta. - Uśmiechnąłem się zawadiacko, a ty wywróciłaś oczami. Nawet nie wiesz jak słodko wyglądasz gdy wywracasz oczami. - A co do powodu mojej wizyty, William wyjechał do Londynu - powiedziałem na jednym wdechu, jakby pragnąc wyrzucić to z siebie jak najszybciej. Twoja twarz spoważniała. Moja relacja z Williamem była jedną, której się nie wstydziłem. Kochałem go jak brata i wszyscy o tym widzieli.
- Przykro mi. - Wstałaś i podeszłaś w moim kierunku. - Na długo? - stanęłaś blisko mnie, tak blisko, że gdybym chciał cię pocałować, wystarczyłby tylko jeden, energiczny ruch ręki i twoja twarz byłaby przy mojej.
- Raczej nie na krótko - odpowiedziałem lakonicznie. Chwilę patrzyłaś na mnie, jakby badając czy możesz zrobić to, co zaraz zrobisz. Całkowicie nieświadomie chyba ci na to pozwoliłem. Przytuliłaś mnie. Przysięgam, że od kilku lat nikt mnie nie przytulał w taki sposób. Z miłością.
- Nawet nie próbuj uciekać z tego uścisku. - Mocniej owinęłaś ramiona wokół mnie, a ja delikatnie się uśmiechnąłem i odwzajemniłem uścisk. Oparłem brodę na twojej głowie, czując słodki zapach szamponu. Nie wiem ile tak staliśmy, ale dla mnie i tak było to za krótko. I to ty pierwsza się oderwałaś, jakby nie chcąc naruszyć za bardzo mojej strefy komfortu. Nie wydarzyło się tego dnia nic więcej. Nie pocałowałem cię, nie spałem w twoim łóżku, nie brałem u ciebie prysznica. Wyszedłem po kolacji, którą zjadłem w otoczeniu twojego rodzeństwa i mamy. Z twoich historii, które opowiadałaś tego dnia, powinienem być wdzięczy, że twój tata pracował wtedy na nocnej zmianie.
Tego dnia przeszliśmy jednak pewną granicę. Przestało być tak niewinnie. Na korytarzu gdy się mijamy uśmiechasz się promiennie, a ja odwzajemniam uśmiech, niemal niezauważalnie, ale to robię. Wpadam na ciebie w sklepie, patrząc na twoje zakupy wiem, że to znów "te" dni. Pytam więc czy nie potrzebujesz kompana w oglądaniu filmów, pokazując ci trzymane przeze mnie w ręce ciastka. Uśmiechasz się i bierzesz mnie za rękę. Jestem pewien, że to przez twoje szalejące hormony, ale podoba mi się ten przypływ odwagi. Robisz to, czego ja nigdy nie zrobię pierwszy.
Czekasz na dzień kiedy wyjdę z inicjatywą. W czwartek znów obydwoje spóźniamy się do szkoły. Mijam cię na innym piętrze niż gdy pierwszy raz tak na siebie wpadliśmy. Teraz jesteśmy niedaleko kolumn, za którymi często chowają się całujące pary. Wychodzisz zza rogu, uśmiechnięta, w mocno obcisłych jeansach i bordowym swetrze. Na ustach masz delikatną szminkę i przez moment patrzę tylko na nią.
- Cześć, Chris - mówisz spokojnie, a ja bez słowa ciągnę cię za rękę, prosto za kolumny. Delikatnie opieram cię o ściankę kolumny i kładąc dłonie na ścinach na wysokości twojej głowy, skupiam całą uwagę na twoich oczach.
- Możesz przestać się spóźniać, kiedy ja się spóźniam? - pytam poważnym tonem, błądząc wzrokiem po całej twojej twarzy i szyi. Masz przyśpieszony oddech, ale starasz się zachować normalnie. Ręce swobodnie opuściłaś wzdłuż ciała, jednak torba w pewnym momencie zsunęła się z twoje ramienia z cichym trzaskiem. Zignorowałaś to całkowicie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jestem ci obojętny.
- Chris, trochę się śpieszę na lekcje - mówisz, ale nie wykonujesz żadnego ruchu. Dalej stoisz, oparta plecami o ścianę z lekko spuszczonym wzrokiem.
- Ale przecież ja cię nie trzymam. - Uśmiecham się szeroko i władczo. Zginam mocniej łokcie, dzięki czemu moje ciało jest bliżej twojego. Podnosisz wzrok i nie wiem czyje ciało, wariuje w tym momencie bardziej.
- Chris. - Twój głos jest łamliwy, a po twojej minie domyślam się, że nie spodziewałaś się, że aż tak. Bawi mnie to. Zanim powiesz, kolejne słowa zamykasz na moment oczy, jakby zbierając siłę. - Chris, śpieszę się.
- Okej - mówię i lekko się odsuwam, żeby zaraz znów się przysunąć i to bliżej niż wcześniej. Podnosisz na mnie wzrok, a ja czuję najprzyjemniejszy na świecie ścisk w brzuchu. - Tylko jeszcze cię pocałuję, dobrze?
{ EDIT: zrobiłam to! https://www.wattpad.com/story/96771157-you-chris-schistad }
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top