trust me | evenxisak
Spojrzałem na niego. Jego oczy były obce, nieobecne. Spuściłem wzrok, bojąc się podnieść go znów. Nie chciałem patrzeć na niego w tym stanie. Nie chodziło o to, że nie rozumiałem czy się bałem. To po prostu bolało. Bardziej niż przypuszczałem.
- Nie przygotowali cię na to? - zapytał nagle słabym głosem. Podniosłem wzrok, spotykając się z jego biernością.
- Jak się trzymasz? - Chciałem odbiec od tematu własnych odczuć związanych z tą sytuacją. To na pewno by mu nie pomogło.
- Jak ktoś kogo zamknęli w szpitalu, bo chciał skrzywdzić swojego chłopaka - powiedział, przejawiając oznaki uczuć. Głęboko skrywanych, stłumionych przez leki, uczuć żałości i tęsknoty.
- To nie byłeś ty - powiedziałem spokojnie i przysunąłem się nieznacznie ku niemu. Ostatnie czego pragnąłem to aby czuł się winny.
- Isak, to byłem ja. Ta choroba to część mnie. - Jego tęczówki energicznie ruszały się w prawo i lewo, badając moją postać. Nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć czy zrobić. Niezależnie od mojego zachowania on czuł się źle i potrzebował czasu by wybaczyć sobie samemu. Nie mogłem go poganiać ani obwiniać, że się obwinia. Wpadlibyśmy wtedy w błędne koło, które zgubiło by go całkowicie.
Przysunąłem krzesło bliżej jego krzesła. Były twarde, niewygodnie i nie rozumiałem czemu w pomieszczeniu, gdzie chory spotyka się z bliskimi, mają takie warunki. Wiedziałem też, że większość pacjentów przyjmuje swoich gości we własnym pokoju. Even się na to nie zgodził.
Spojrzałem na niego i złapałem jego dłoń. Była chłodna i bezwładna. Nie uzyskałem żadnej reakcji na mój gest. Zarówno ze strony samej ręki jak i całej reszty ciała chłopaka. Nie drgnął, nie spojrzał na mnie, nie uśmiechnął się. Wiedziałem, że nie powinienem spodziewać się czegokolwiek, ale myślałem, że jak zobaczy mnie na jego twarz zawita blask. Miałem nadzieję, że zobaczę starego Evena.
- Długo będziesz jeszcze próbował? - zapytał nagle, patrząc na mnie z wrogością. Nie było to jednak spowodowane nienawiścią, a strachem. Strachem, który próbował schować pod maską złości na mnie. - Zraniłem cię. Ja. Nie moja choroba, nie jakiś "drugi ja", ale ja. - Zabrał swoją dłoń z mojej, celując w siebie palcem. - Ja, Isak. - W jego oczach zebrały się łzy. Już nie był zły, a smutny. Po ludzku smutny i tonący w swoje beznadziei, z której jak twierdził, nie ma wyjścia.
- Obiecałem, że cię uratuję. - Znów złapałem jego rękę, tym razem w uścisku obydwu moich dłoni. - Będziesz się leczył i będzie lepiej. A do tego czasu będę przychodził tu codziennie. Rozumiesz, Even? Codziennie - powiedziałem, zmuszając go do spojrzenia na mnie przez silny ton głosu. Musiał zrozumieć, że go sobie nie odpuszczę. Za nic.
Zacisnął zęby, gdyż jego szczęka wyraźnie się napięła. Spojrzał najpierw na moje dłonie trzymającego jego, później na mnie, wzrokiem tak smutnym i pozbawionym życia, że byłem na granicy rzucenia się na niego i schowaniu go ściśle w swoich ramionach.
- Isak, próbowałem cię udusić. Chciałem byś kochał mnie do końca swojego życia. - Jego głos był łamliwy. Zabrał ode mnie swoją dłoń, a ja poczułem jak moje serce podchodzi mi do gardła. - Nie panuję nad tym. Nie chcę skrzywdzić cię drugi raz. Muszę nauczyć się przestać ciebie kochać. - Dotknął drżącą ręką mojego policzka, po czym zjechał na szyję, dotykając bladych śladów po jego dłoniach z najgorszej nocy w całym naszym życiu. Czułem się niczym sparaliżowany. Nie wiedziałem czy bardziej jego dotykiem czy słowami. Nagle wstał, zabierając swoją dłoń z mojej skóry. Chciałem jego dotyku, pragnąłem go pomimo bólu jaki mi zadał. - Ja nauczę się żyć bez ciebie, a ty znajdziesz kogoś kogo pokochasz równie mocno, co mnie. Przepraszam, Isak. - Posłał mi ostatnie, pełne rozmaitych uczuć, spojrzenie, po czym odwrócił się zmierzając w kierunku drzwi.
- Even, nie! - krzyknąłem za nim, ale ten nawet nie drgnął, idąc dalej ku wyjściu. Wstałem i dobiegłem do niego. Zablokowałem mu ręką wyjście, każdą mu patrzeć w moje oczy. - Kocham cię i nie zrezygnuję z ciebie, bo ty uważasz to za słuszne - powiedziałem i drugą ręką złapałem go za łokieć w razie gdyby chciał uciec.
- Widzisz, kochasz mnie tak strasznie, że popadasz w obłęd, nie widząc, że mogę cię skrzywdzić jeszcze raz. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Dodaj do tej ogromnej miłości moją chorobę, a zrozumiesz jak ja się czuję. Ale zaufaj mi, nie chcesz tego czuć. - Przepchnął mnie, co nie było trudne, bo stałem sparaliżowany. Patrzyłem najpierw przed siebie, później na odchodzącego Evena, a później wyszedłem z ośrodka, dalej myśląc o jego chłodnym dotyku i słowach. Nie mogłem uwierzyć, że nasza miłość tego nie pokonała. I nie mogłem uwierzyć, że miał rację. Dla jego dobra musiałem dać mu spokój, wierząc, że gdzieś w równoległym wszechświecie jesteśmy teraz szczęśliwi. Razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top