CHYBA SIĘ ZAKOCHAŁ ( kenhina )

( a/n
wow, to żyje! :00
mam dla, was bardzo króciutkie coś, kilka dni temu napisałam to dla osóbki z twittera (nie wiem czy to czytasz chris, ale buziaki, dziękuję za zmuszenie mnie). fluff o czasach szkolnych, enjoy! )

     To zaczęło się już od pierwszego wejrzenia.

     Czekał spokojnie, aż Kuroo po niego przyjdzie, starając się zabić czas telefonem, kiedy ktoś bezprecedensowo zajrzał mu w niego przez ramię. Kenma zaskoczony niemalże podskoczył i spojrzał na napastnika, którym okazał się być młody rudowłosy chłopak.
     Szczerze mówiąc, całkowicie go zatkało. Promienny uśmiech, duże brązowe oczy wypełnione iskierkami ciekawości i sympatii do świata, a to wszystko skoncentrowane tylko na nim. Poczuł się, jakby patrzył prosto w słońce.

     Zakłopotany odwrócił wzrok, spodziewając się, że nieznajomy straci nim zainteresowanie i odejdzie, pozostając już tylko krótkim wspomnieniem, gdzieś z tyłu głowy. Zamiast tego jednak, on przedstawił się jako Hinata Shoyo i najzwyczajniej w świecie mówił do niego z pogodnym wyrazem twarzy, niezrażony mrukliwymi odpowiedziami i ich opryskliwością. Przez chwilę Kozume czuł się tym nieco przytłoczony — nie był przyzwyczajony do takiej ilości pozytywnej atencji, ale w gruncie rzeczy nie było to złe uczucie. Jaka szkoda, że Tetsurou im przeszkodził... Na szczęście, zobaczyli się jeszcze tego samego dnia. W dodatku, poprzez śmietnikowe wojny mieli jeszcze wiele okazji do spotkań, a dzięki wymianie numerów, pisali też ze sobą bez przerwy. Ach, a od kiedy blondyn raz odważył się zaprosić go do siebie na weekend, Shoyo bez najmniejszych oporów wpraszał się do niego, kiedy tylko miał okazję.

     Tym razem mieli spotkać się na meczu treningowym, po którym to wabik Karasuno, zamiast wrócić wraz z resztą drużyny do Miyagi, zadeklarował się na kilka dni zostać w Tokyo, nocując — oczywiście — u Kenmy.

     — Kenmaaaa!

    Radosny okrzyk rozniósł się po sali gimnastycznej, a on schował konsolę do kieszeni szybciej, niż kiedykolwiek w swoim dotychczasowym życiu i zerwał się na równe nogi, na co obserwujący go Kuroo parsknął rozbawiony. Kozume ostentacyjnie go zignorował i ruszył naprzeciw krukom z cieniem uśmiechu na twarzy. Hinata machał do niego wyszczerzony od ucha do ucha, wręcz promieniując słoneczną energią, od której w chwilę robiło mu się ciepło na sercu.

     — Hej, Shoyo — powitał go spokojnie, gdy stanęli już twarzą w twarz. W końcu.

     — Kenma! Cieszę się, że cię widzę! Już nie mogę się doczekać, będzie super! Wziąłem ze sob-

     — Hinata! — nowy, irytujący głos przerwał mu w połowie słowa, sprawiając, że rozgrywający zazgrzytał zębami.

     — Lev. Wynocha — wysyczał, rzucając mu spojrzenie spode łba, jednakże ten zupełnie nic sobie z tego nie zrobił. Więcej nawet! Wdał się z Shoyo w rozmowę! Od tak! I jakby tego było mało, zaraz podleciał do nich jeszcze podekscytowany Inuoka!

     Kenma spochmurniał, nagle czując się nieco wykluczonym. To było niesprawiedliwe. On był pierwszy i to jego imię wykrzyknął Shoyo wchodząc do budynku. Nie mieli wstydu, by tak jawnie mu go zabierać?

     Skupiony na swoich wściekłych myślach i obserwowaniu Hinaty, nawet nie zauważył, jak podchodzi do niego kapitan i nachyla się do jego ucha.

     — Uspokój się. Zaraz i tak gramy, a spędzisz z nim trzy dni praktycznie na wyłączność. Daj im się nacieszyć, lubią go prawie tak jak ty.

     — Zamknij się, Kuroo.

     W odpowiedzi otrzymał tylko śmiech.

* * *


     — To była dobra gra, Kenma!

     — Mhm.

     — Następnym razem was pokonamy!

     — Chciałbyś — posłał mu spojrzenie z ukosa, unosząc je znad telefonu.

     Szli we dwóch (Kenma wyraźnie dał Tetsurou do zrozumienia, że nie życzy sobie jego towarzystwa, co ten skwitował tylko kolejny wybuchem śmiechu, gówniany przyjaciel), Hinata z torbą pełną ubrań i "wszystkiego, co było mu potrzebne", jak wcześniej oznajmił.
 
     — Pfft! —wydał z siebie dźwięk pomiędzy parsknięciem, a śmiechem i uśmiechnął się promiennie. — Wyjdziemy dzisiaj gdzieś?

     — Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Masz w ogóle ochotę gdzieś iść?

     — Jasne! Mógłbyś mi pokazać jakieś fajne miejsca, gdzie jeszcze nie byliśmy!

     — Naprawdę masz na to energię?

      — Oczywiście, że tak! — Teraz uśmiechnął się prosto do niego, TYLKO do niego, nawet nie mając pojęcia, co zrobił w tym momencie z jego sercem, wystukującym zbyt szybkie melodie. — Szczególnie, że spędzę ten czas z tobą!

     I roześmiany przyspieszył, zostawiając Kenmę w tyle, z bałaganem w głowie i gejowską paniką na twarzy.

     Koniec końców poszli do parku niedaleko jego domu. Blondyn nie znalazł w sobie motywacji, by zabrać przyjaciela gdzieś dalej, ale nie wydawało się mu to przeszkadzać. Z radością przeżywał każdy szczegół, od kolorowych rabatek, poprzez marmurowe (tak naprawdę po prostu najzwyczajniej w świecie kamienne, ale nie miał serca mu powiedzieć) ławki, aż po stojącą w centrum fontannę.

     Podbiegł do niej podekscytowany, z błyszczącymi oczami. Patrząc na to, drugi chłopak nieświadomie uśmiechnął się miękko. Słońce odbijało się w kropelkach wody, oświetlając jego własne, prywatne słońce, tworząc malowniczy i piękny obraz, który Kenma chciał zapisać w pamięci na zawsze.

     Chyba się zakochał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top