Wyścig z czasem

Po tych wszystkich nowościach poczułam, jak zwyczajnie brakuje mi tchu i zanim się obejrzałam, to zsunęłam się plecami po chropowatej korze jednej z edeńskich śliw, bezmyślnie wpatrując się w czubki własnych palców. Słowa Gabriela o tym, że Sebastian przestawał być demonem niezwykle mnie cieszyły, ale z drugiej strony zupełnie nie wiedziałam, czy przypadkiem nie powinnam rozpaczliwie pragnąć powstrzymać ten proces. Innymi słowy, byłam kompletnie rozdarta. Co gorsza, nie czułam zupełnie nic.

– A co powiedział jeszcze Pan? – z trudem wyrzuciłam z siebie pytanie, czując, że jeśli nie będę słyszeć kogokolwiek, kto będzie do mnie mówił, to zwyczajnie zwariuję. 

– W tym problem. Powiedział, żeby nie mieszać się w jego wybory w ciągu tego tygodnia – przyznał chyba równie zdezorientowany, co ja. – Ale ja też mam pytanie. – Nagle zmienił temat. – Własnoręcznie usunąłem ci pamięć. – Zaczął powoli, dobitnie wymawiając każdy wyraz. 

Poczułam się jakbym została przyłapana na gorącym uczynku, szczególnie kiedy zaczął się do mnie zbliżać, a przez moją głowę przemknęła myśl, że będzie chciał naprawić to niedopatrzenie, ponownie zabierając mi moje najcenniejsze wspomnienia. Natychmiast się odsunęłam, niezgrabnie poruszając się jak rak w tył, opierając zarówno na nogach jak i rękach. Pewnie nie wyglądało to najpoważniej, niemniej wygląd był wówczas ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam. 

– Teraz obawiam się, że to może wpłynąć negatywnie na naszą umowę. – Uściślił w końcu, co miał na myśli, ale to wcale nie sprawiło, że w jakiś sposób zaczęłam się mniej obawiać o swoją nowo odzyskaną tożsamość. 

– A co uzgodniliście? – zapytałam, chociaż czułam, jak pot mi spływa po szyi. W dodatku nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. W razie draki zostają mi tylko ręce i skrzydła. Oby to wystarczyło.

Gabriel popatrzył na mnie swoim chłodnym, acz niezwykle spokojnym spojrzeniem niebieskich oczu. Przez chwilę wyglądał tak, jakby się wahał. Spojrzał ukradkiem na swoją rękę z granatowym znakiem kontraktu, potem rozejrzał się dookoła, jakby upewniając, że oprócz nas żadna dusza nie zabłądzi w te strony i postawił ostatecznie barierę wokół naszej dwójki. Z jednej strony dziwiły mnie te środki ostrożności, a z drugiej nasunęły na myśl, że strażnik Edenu również miał jakiś plan odnoście mojego Sebastiana.

– Ustaliliśmy, że nie będę naciskał na jakiś konkretny koniec. Dałem mu wolną rękę, chciałem, aby to się odbyło na jego zasadach, jeżeli dobrowolnie zgodził się na własną śmierć – wyjawił ściszonym głosem. Nic dziwnego, że tak się zabezpieczył, w końcu sprawa dotyczyła ich kontraktu.

Zanim się spostrzegłam, już obgryzałam paznokcie, intensywnie myśląc co mogłabym jeszcze zrobić. Jak ratować Sebastiana, co mogę zrobić, skoro już jestem Serafinem i w zasadzie władam o wiele większą mocą?! Jak unieważnić umowę, którą zawarł z Gabrielem? I jak to zrobić, aby jego ofiara nie poszła na marne?! Nie mogłam narazić siebie na żadne niebezpieczeństwo, bo to byłoby tak, jakbym odrzuciła z pełnym rozmysłem jego dar, najcenniejszy, jaki mógł mi ofiarować. Dlaczego wiecznie musiałam wybierać między nim a sobą? Czy nie mogliśmy się znaleźć chociaż raz po jednej stronie barykady? 

– Może wysłać do niego Cnoty? – zasugerowałam, chwytając się tego pomysłu jak ostatniej deski ratunku. Zdradzała to nawet moja intonacja głosu.

– Są już gdzieś na ziemi i tylko nasz Pan wie, gdzie. – Archanioł ostudził mój zapał.

– A Salomon? – Nie poddawałam się. – On potrafiłby to rozwiązać. Znał go – zaczęłam gorączkowo przekonywać go do swojego pomysłu. – Gdybyśmy go poprosili, może dał by nam jakąś wskazówkę, o co w tym wszystkim chodzi. W końcu jego mądrość była i jest nieoceniona! Podpowiedziałby nam, co powinniśmy robić!

– Ale jak zamierzasz go znaleźć? – Gabriel ponownie stanął na straży rozsądku, hamując moje zapędy. Pewnie miał rację, bo gdybym miała tylko cień pewności, że to pomoże, to zapewne już bym była daleko stąd w poszukiwaniu remedium na nieszczęśliwą miłość. – Niebo jest ogromne, a czas, który płynie tutaj, płynie zupełnie niewspółmiernie do tego na ziemi! Można w zasadzie założyć, że jeżeli nie znajdziesz go przed dzisiejszym zachodem słońca, nie zdążysz pomóc Dantalionowi...

– Nieważne! – Weszłam mu w słowo. – Przeczeszę całe Niebo kwadrat po kwadracie! 

– Kiruzel... – szepnął tylko, jakby chciał mnie powstrzymać, ale kiedy spojrzał mi prosto w twarz zrozumiał, że nie istniało nic, co zdołałoby mnie powstrzymać. – Dobrze. Pomogę ci. – zmienił nagle zdanie, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu. Jeszcze chwilę temu był na nie. Co się stało? Czyżby miał w tym jakiś interes?

Z drugiej strony, to nie było ważne. Dopóki miałam sojusznika, dopóty było dobrze, nawet na jakiś ograniczony czas. W pojedynkę byłoby mi o wiele trudniej. Jeżeli faktycznie miał w tym jakiś cel, planowałam zająć się tym później.

– Jeżeli nie macie nic przeciwko, to też mogę pomóc. 

Niespodziewanie usłyszałam znajomy głos, na który niemal się wzdrygnęłam. Kiedy się odwróciłam, nie dowierzając w to, co widzę, zobaczyłam Malfasa we własnej osobie, z przyczepioną na ramieniu białą szarfą oznaczającą poselstwo, machającego do mnie ręką. Słowo daję, to była ostatnia osoba, którą spodziewałabym się wtedy i właśnie tam zobaczyć! 

– Uprzedzając pytania, jest fałszywa. Mam nadzieję, że mnie nie wydacie – oznajmił, zdawałoby się, zupełnie beztrosko.

– Dlaczego ty... – zaczęłam, ale demon dał mi znać dłonią, abym się zamknęła.

– Dantalion był dla mnie mistrzem. Również nie chcę, aby skończył w taki sposób – zwierzył się nam, odwracając głowę w bok. – To jak? Łączymy siły? – zaproponował, wodząc swoimi bursztynowymi ślepiami po naszych niepewnych twarzach. – Poza tym... Ma kłopoty. – Wreszcie przeszedł do sedna. – Dopadło go Duszpasterstwo. Kradzież księgi ściągnęła na niego konsekwencje szybciej, niż się tego spodziewaliśmy. Co gorsza, przez zawarty kontrakt Dantalion nawet się nie bronił. Po prostu daje się ranić, nie zależy mu już na własnym życiu – opowiadał, chociaż im dalej zagłębiał się w historię, tym bardziej łamał mu się głos. Nie spodziewałam się, że był mu aż tak oddany, chociaż po ostatnim jego wybryku w Piekle, powinnam się była tego domyślić. – Sam go nie wyciągnę. Potrzebuję pomocy. Raguel wbił sobie do głowy, że to on musi pokonać Dantaliona.

– Zgłaszam się na ochotnika – odezwał się czwarty głos, w którym poznałam Pana Śmierć z dzisiejszego poranka. Daję słowo, gdybym już nie siedziała na ziemi, zwyczajnie bym się przewróciła z wrażeń. I chociaż nie miałam żadnych powodów, widząc naszą czwórkę razem zwyczajnie się rozpłakałam.

– A ty tu czego? – Oburzył się Malfas, widząc zbliżającego się Boga Śmierci. 

– Tak się składa, że ja naprawdę dostałem zaproszenie od naszego Przełożonego – flegmatycznie pokazał zieloną szarfę na swoim ramieniu. Mnie zastanawiało tylko jedno: czy jego zabranie paczki ze śmietnika przez przypadek nie było również rozkazem samego Pana Boga. Bo nawet jeśli aniołowie czy demony usuną jakieś zdarzenia z pamięci jednych i drugich, to ktoś zawsze będzie miał prawdziwą wersję wydarzeń: śmierć.

– Zaczekaj. Co powiedziałeś o Raguelu? Powtórz – zapytałam Malfasa, ożywiając. Wydało mi się, że uciął zbyt ważny wątek. 

– Ponoć prosiłaś go o to, aby powiedział ci, że Dantalion umrze za siedem dni. Raguel wziął to dość dosłownie, co więcej, ubzdurał sobie, że to on będzie tym, który pozbawi Dantaliona życia. Aktualnie urządził sobie jedno wielkie polowanie na Księcia, a on... Boję się, że przez to, że podpisał kontrakt, po prostu pozwoli się zaszlachtować – wyjaśnił mi dość obszernie.

– Mowy nie ma! – Gabriel niespodziewanie się zdenerwował. – Jeśli już o to chodzi, to JA jestem tym, do kogo należy jego życie poprzez zawarty przez nas kontrakt! Niech Raguel nawet nie wpycha się tam, gdzie nie jest proszony – zirytował się. Spojrzałam na niego zdziwiona, a blondyn chyba wyczuł to nieme pytanie, jakie świdrowało w nim moje spojrzenie. 

– Rozważałem, czy przypadkiem nie wykręcić się od zakończenia kontraktu. Ale nie mogę tego zrobić oficjalnie, bo to będzie tak, jakbym pomagał demonom i zostanę pozwany o zdradę nieba – przyznał wyraźnie zniesmaczony, że musi się podzielić swoim planem z osobami postronnymi.

– No to się porobiło – skwitował to Shinigami. – Dobrze, że jest tu bariera, gdyby ktoś to usłyszał i doniósł na ciebie, miałbyś poważne kłopoty.

– Co więcej, Dantalion przekazał mi informację o tym, gdzie ukrył Lemegeton przed Duszpasterstwem. Stwierdził, że dzięki niemu będę mógł spokojnie wrócić do Piekła i nie być banitą – Malfas zaskoczył nas kolejną nowiną. On chyba celowo stopniował nam te wszystkie emocje. Już nawet przestałam zwracać uwagę, że serce wali mi jak młotem.

– Czemu nam to mówisz? – zapytał sceptycznie Gabriel.

– Bo nie potrafię sam znaleźć wskazówki. – demon odpowiedział prosto z mostu. – Powiedział mi, że jego kociaki mi pomogą, ale on nie miał żadnych kotów z wyjątkiem tych śmiesznych czarnych kapci z kocimi uszkami. No i gdyby jednak to on wrócił z Księgą Salomona, może anulowano by jego wyrok banity i mógłby powrócić do Piekła. 

– To nie takie proste – odezwałam się do Malfasa. – Bardzo możliwe, że on nie tylko nie wróci do Piekła, ale stanie się aniołem. 

– Co za brednie – skrzywił się Malfas – Przecież nie wezmą go z powrotem do nieba... – mruknął, ale wówczas Gabriel pokazał mu złote pióro naszego druha. – O cholera – wymknęło się Malfasowi, kiedy wziął pióro do ręki. – Dobra, po prostu znajdźmy tę księgę. Możemy nawet użyć jej w negocjacjach z Raguelem. Potem zastanowimy się, co dalej. 

– Brzmi rozsądnie – wtrącił Shinigami. – A co ze wskazówką?

– Mogę? – poprosiłam, przejmując puchate kapcie. Obejrzałam je z każdej strony, próbowałam jakoś ułożyć tak, jak w filmach, ale nic mi nie wychodziło, kapcie pozostawały kapciami. Dopóki nie zobaczyłam wystającej z nich nitki, a kiedy się przyjrzałam bliżej, zobaczyłam, że zostały delikatnie zaszyte na jednej stronie. kiedy ostrożnie odprułam nitkę, naszym oczom ukazał się maleńki zwitek papieru z zapisanym szyfrem. 

– Trzynaście tysięcy sto siedem – przeczytał na głos Malfas. – I nic więcej. Ma ktoś pomysł, o co mogło chodzić temu dziwakowi? 

– Jak obrócisz kartkę, to będzie Loiei – mruknął Gabriel. Wydawało się to całkiem rozsądne, tylko żadne z nas nadal nie wiedziało, czy to miasto czy szyfr do skrytki banku w Szwajcarii do jego konta, czy o co chodzi. 

– A, Dantalion coś napomknął mimochodem, że Malwina będzie wiedziała, o co chodzi – dodał niespodziewanie Malfas, a ja poczułam jak cały ten ogrom odpowiedzialności odgadnięcia zagadki spada na mnie. CO JA TAKIEGO WIEM, CZEGO NIE WIEM?!

Wzrok wszystkich jak na zawołanie zatrzymał się na mnie, wyczekując odpowiedzi. Wzięłam kartkę do ręki, wpatrując się jak głupia w pięć cyfr zapisanych obok siebie, starając się to rozwiązać. Zagadka matematyczna? Anagram? Co znam o takiej kombinacji? Było mi gorąco, dłonie lepiły się od potu i od ciążącej presji. Dopiero kiedy poczułam, jak Shinigami kładzie swoją rękę na moich zauważyłam, jak bardzo trzęsła mi się kartka z kodem. Pełna wdzięczności, że nie komentował mojego zachowania, powróciłam do próby sforsowania zagadki o numerze 13107.

– Chyba wiem – przyznałam nagle, wpadając na pomysł. – Sebastian ukrył Lemegeton gdzieś w pociągu. 

– Odczytałaś to z tych pięciu cyfr? W jaki sposób? – zapytał zaciekawiony Malfas, przeysuwając się bliżej. 

– Niezupełnie. To znaczy, tak myślę. – Zaczęłam się mieszać. – 13107 to numer rejsowy pociągu relacji Gdynia-Kraków. Opowiadałam kiedyś Sebastianowi, że dość często jeździłam nim do domu – przyznałam, nie będąc pewną, czy to na pewno o to chodziło. Bo jeśli się myliłam, nie zdążę mu pomóc, a nie mogę ryzykować życia, które on kupił za swoje własne...

– Dobra, to w takim razie przeszukamy pociąg. Nie mamy czasu do stracenia – oznajmił Gabriel – sugeruję przejść ogólnym portalem niebiańskim do docelowego miejsca, aby oszczędzić siły na poszukiwania – zaproponował, co wszystkim wydało się dość racjonalne. Z drugiej strony, zabawnie było widzieć zazdrosnego Gabriela, który chociaż sam zamierzał puścić swoją zdobycz wolno, to strasznie się oburzał, że ktoś inny miał czelność położyć łapy na jego zabawce. 

W ten sposób cała nasza czwórka znalazła się na dworcu głównym w Gdyni. Aby nie wzbudzać większych podejrzeń niż należy, zgodnie uznaliśmy, że pożyczymy sobie ubrania pracowników kolei, po czym rozdzieliliśmy się. Ja i żniwiarz mieliśmy się zająć środkiem, a chłopaki ogarnąć zewnętrzne części składu. 

Gorzej, że aż do chwili samego odjazdu niczego nie znaleźliśmy. 

– Może to nie o to chodziło? – zmartwił się Shinigami, kiedy spotkaliśmy się przy drzwiach ostatniego wagonu. 

– Nie ma mowy, to musi być to – obsesyjnie nie chciałam dopuścić do siebie możliwości popełnienia pomyłki. – Przejrzałam wszystko, każdy schowek, śmietnik, każde siedzenie i toaletę, telefon, każdy przedział, nawet zasłony sprawdziłam!  

– Nie zajrzeliśmy pod koła – wtrącił Gabriel głosem, jakby szedł na stracenie. 

– Wszyscy idziemy jeszcze raz sprawdzić podwozia – zażądałam. 

Powiedzieć, to jedno, wykonać to drugie. W trakcie jazdy musieliśmy ostrożnie zejść pod wagon, trzymając się rozgrzanego metalu, nie zważając na robiące się rany na skórze. Huk pędzącego wiatru i brzęk metalu niósł się echem. Wystarczyło, żeby wagon wpadł na jakąś nierówność, by nagle zdarzały się nieregularne uskoki. Tuż za naszymi głowami śmigały kolejne drewniane kładki łączące szyny. Jeden niewłaściwy ruch i zostaje z nas krwawa plama, która nawet dla nas będzie bardzo trudna do wyleczenia. 

Zaglądałam niemal w każdą dyszę i szczelinkę, dopóki pod chłodnicą nie odnalazłam zawiniątka. Ostrożnie wyciągnęłam rękę i już prawie miałam chwycić, kiedy wjechaliśmy na ostry zakręt i pociąg zaczął gwałtownie hamować. Rozległ się tak przeraźliwy jazgot trącego o siebie metalu, że tylko cudem żadne z nas nie straciło słuchu. Kiedy to wszystko już ucichło, nie słyszałam przez dobrą chwilę niczego, tylko jednostajne dzwonienie w uszach.

– Chyba mam! – krzyknęłam do reszty. Ciężko powiedzieć, czy mnie usłyszeli.

Ostrożnie wystawiłam rękę, lawirując w powietrzu i przeklinając, że za życia nie ćwiczyłam więcej. Gdyby nie obudzone moce Serafina, nawet bym tutaj nie zeszła, nie ma się co oszukiwać. Mimo to w pewnej chwili po prostu bym spadła, gdyby nie Malfas, który złapał moją nogę i pomógł odzyskać równowagę. 

– Mam złą wiadomość: w moim zeszycie Dantalion właśnie rozpoczął walkę na śmierć i życie z Raguelem – wtrącił się Żniwiarz, przeglądając podręczny notesik. Tak, w rozpędzonym podwoziu pociągu śmierć sobie beztrosko wertowała swoje zapiski, za nic mając otwarte niebezpieczeństwo, w jakim się znajdowała cała czwórka.

– Co robimy? – zapytałam gorączkowo. Dudniące koła nieco zagłuszały nasze głosy, a gwiżdżący wiatr wcale nie pomagał w komunikacji pod wagonami. Mimo to, adrenalina robiła swoje. Tylko tak potrafiłam wyjaśnić to, co wtedy miało miejsce.

– Otwarcie portalu odpada – pokręcił głową Gabriel. – Pewnie postawili masę barier, przez co nie możemy ich namierzyć z takiej odległości. 

– Jadąc tym pociągiem nie dojedziemy nawet do miejsca docelowego – zauważył przytomnie grabarz. 

– Mam pomysł, ale musicie wejść w to wszyscy – zaproponował Malfas. 

– Już w tym siedzimy, raczej nie mamy wyboru – próbowałam jakoś rozładować atmosferę, ale wcale mi to nie wychodziło. – To co robimy? – zapytałam, wdrapując się do drzwi w ostatnim przedziale pociągu. Wolałam nie myśleć, co będzie, jeżeli się spóźnimy.

– Przejmuję lokomotywę – oświadczył Malfas – Poznacie moje piekielnie dobre umiejętności –zachichotał, po czym całkiem na poważnie zbliżył się do miejsca łączenia wagonów. – Gabrysiek, Malwina, przydajcie się na coś. Otoczcie pociąg anielską polisą, żeby ludzie nie skapnęli się, że coś jest nie tak. I zadbajcie o brak kolizji.  Wiecie, na sucho nam nie ujdzie, jeśli coś po drodze spieprzymy.

– Nie martwcie się o to. Wyrwałem kartę ze zgonami na dzisiaj – odezwał się Shinigami. 

– Co?! – wydarliśmy się całą trójką, nie dowierzając w to, co się tu właśnie dzieje. 

– No co... Musiałem w coś zapakować kanapkę – odparł niewzruszony facet, zakładając rękę za głowę. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że nie był łysy, tylko miał zupełnie krótkie, białe włosy ścięte na minimalistycznego jeża. – Mogę też sprawdzić bilety. Będę konduktorem. – zaproponował.

– Nieważne, robimy to! – zdecydowałam, odważnym krokiem rozpoczynając to szaleńcze tango z życiem i czasem. – Malfasie, liczę na ciebie – dodałam. W odpowiedzi zobaczyłam jego szczery uśmiech, z którego ponad linię zgryzu wystawały mocne kły.

– Świetnie. Zadbajcie o to, aby nic nie było na naszej drodze. I o to, aby tory magicznie poprowadziły do tego przeklętego Radomia. 

– Dasz radę? – zapytał mnie z troską w głosie Gabriel.

– Nie mam wyjścia. Ja biorę szynę prawą, ty lewą – zakomunikowałam, na co od razu  przystanął. To, na co się właśnie zgodziliśmy, było czystym szaleństwem. Malfas nasze robocze ubrania jednym gestem ręki zamienił w strój drużyny konduktorskiej. Ruszyliśmy przed siebie, mieszając odrobinkę pasażerom we wspomnieniach. 

Nie mam pojęcia, jak on to zrobił, ale demon nie tylko wszedł jak do siebie, rozmawiając swobodnie z pilotem w kabinie maszynisty, lecz także po chwili zamienił się z człowiekiem, a prawdziwy maszynista stwierdził, że pójdzie się zdrzemnąć. Prawdziwe piekielne sztuczki! 

– Aniołki, do roboty! – zawołał zadowolony, zacierając ręce. Potem położył dłoń na długim drążku, obejmując jednym spojrzeniem deskę rozdzielczą, wybierając parę przycisków.

– Witamy państwa na pokładzie Piekielnie Dobrych Linii z Anielską Polisą i Nieuniknioną Drużyną Konduktorską – zawołał wesoło do mikrofonu, po czym maszyna sapnęła i ruszyła ciężko z miejsca, rozpędzając się coraz bardziej i bardziej. 

– Prowadziłeś kiedyś pociąg? – zapytał Gabriel.

– Nie, robię to pierwszy raz – zanegował Malfas. – Ale to banalnie proste. 

Kiedy spojrzałam na licznik, zrobiło mi się trochę słabo. Wskazówka płynnie przeskakiwała ze 110 na 120, 130, 140, 150 i wcale nie zamierzała się zatrzymywać. 

– Malfas, przystopuj trochę, to nie shinkansen, ani francuskie TGV, to zaledwie polskie TLK – wtrąciłam, patrząc, jak wskazówka osiąga już 180 kilometrów na godzinę. – Ten skład może tego nie wytrzymać, nie mają wystarczająco dobrego łączenia, nie mówiąc już o torach – zaczęłam, ale nagle pociąg przekrzywił się o 45 stopni w moją stronę, a na czole Malfasa wyraźnie zarysowały się żyły. 

– Nie gadaj tyle, tylko pilnuj swojej szyny i układaj te tory! – warknął, a zanim się spostrzegłam, z jego postaci wydostała się czarna smolista macka, która wniknęła gdzieś pod spód pociągu, do silnika. – Doskonale wiem, że to jest gruchot, ale jeśli się nie pośpieszymy, to się spóźnimy i załapiemy się najwyżej na pogrzeb mojego kumpla! 

Gabriel nie skomentował tego, tylko zacisnął mocniej zęby i zaparł się mocniej rękoma w ścianę naszego pendolino śmierci, tworząc warstwę ochronną dookoła całego składu i jednocześnie siłą woli zmuszał metal, aby zupełnie inaczej się układał, tworząc na zawołanie drogę na skróty dla całego naszego składu. Wyglądało to dość makabrycznie, bo odcinek, po którym przejechaliśmy natychmiast znikał i materializował się tuż przed nami, zupełnie jakbyśmy pędzili pociągiem na jakiejś jednej, wielkiej gąsienicy. Czując tę ogromną odpowiedzialność musiałam doskonale się zgrywać z archaniołem w tempie, jeżeli planowaliśmy dotrzeć tam bez kolizji. Nie mówiąc już o tym, że pędziliśmy tam, gdzie się dało: przez wzgórza, pod tunelami, wszędzie, gdzie tylko dało się uniknąć kolizji z jakąkolwiek żywą istotą. No i jednocześnie musieliśmy wspólnie obierać jak najkrótszą drogę. W pewnym momencie zbliżaliśmy się do porzucony hałd. Tam dla odmiany mknęliśmy odcinek pod ziemią. 

Patrząc się na naszego maszynistę, zwyczajnie się bałam jego determinacji. Pionowe szpilkowate źrenice na tle żółtych tęczówek odbijały się w szybie przed nami. Mogłam przysiąść, że z każdą kolejną minutą jego wcielenie stapiało się razem z maszyną i tylko dlatego jeszcze byliśmy w stanie odbywać ten szaleńczy wyścig.

Dla żadnego z nas nie było to proste. Kątem oka widziałam, jak grabarz pilnował wszystkich pasażerów, aby żaden nawet nie śmiał otworzyć okna czy wstać, aby nas nie rozpraszać. Malfas coraz bardziej zatracał swoją humanoidalną postać, przygryzając usta. W pewnym momencie kontrolował całą maszynerię swoimi czterema rękoma, a także samym sobą zespalając łączenia między wagonami, która zwyczajnie w innym przypadku odczepiły się, na co żadne z nas nie mogło sobie pozwolić. Był w tej postaci podobny do Sebastiana, kiedy na moment przybrał postać bezkształtnego, mrocznego tworu z możliwością przemiany we wszystko. Podziwiałam ich. Czy my też byśmy potrafili wykrzesać z siebie taką moc? 

Wskazówka na prędkościomierzu już dawno osiągnęła swój limit, a na swoje potrzeby Malfas stworzył demoniczny. Pokazywał on dobrze ponad 500 kilometrów na godzinę. Gdyby nie jego olbrzymie wysiłki, już dawno to wszystko rozsypało się w kawałkach. Tylko cud trzymał to jeszcze w jednym miejscu. Dołączyłam się do Gabriela, tworząc barierę wspomagającą dla Malfasa, aby mógł spokojnie doprowadzić nas do celu. 

– Za dwadzieścia sekund wjeżdżamy na stację – poinformował Gabriel zimnym tonem, niemal tak, jakby odliczał do wyścigu formuły F1. – I mamy problem. Wszystkie tory są zajęte. 

– Dwadzieścia sekund, powiadasz? – Malfas wyszczerzył kły w obłąkańczym uśmiechu, po czym wybuchnął głośnym, nieskrępowanym rechotem, od którego rozchodziły się ciarki wzdłuż pleców. – To jeszcze cały szmat czasu!



Żeby nie było, że tylko romantyczne rzeczy ostatnio są w Sile nieczystej, to tym razem jest baaaardzo dynamicznie. Dajcie znać, jak wyszło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top