Utracone szczęście


Zaklinałem rzeczywistość. Już dawno nie znalazłem się w takiej sytuacji, w której tak mało ode mnie zależało. Niby trzymałem jeszcze ją w objęciach, ale mógłbym ją porównać do wody źródlanej. Mimo, że nabrałem całą garść, ona przeciekała mi przez palce i jeżeli nie wypiję ją w całości natychmiast, ona ucieknie z moich dłoni. A ja pozostanę z niczym, za wyjątkiem wilgotnych śladów jej obecności i moich gorących łez. 

- Malwino - odezwałem się, niemalże skomląc. 

Nasza znajomość była krótka, ale niezwykle intensywna. Są znajomości, które po latach nie wnoszą więcej niż nasz krótki wspólnie spędzony czas ze sobą. Trzy razy zdołała mi ocalić życie: raz podczas postrzału, drugi raz zmieniając lancę w kwiat amarylisu i trzeci, kiedy jej pióro stworzyło dla mnie barierę. A ja?

Ja swoimi odkryciami zrujnowałem jej życie w mniej niż trzy sekundy. 

Czułem... Dawno tak się nie czułem. Zdawało mi się, że dziewczyna obudziła dawno zepchnięte na bok pokłady uczuć, które teraz zdawały się eksplodować, wypełniając całe moje ciało. Żałowałem. Tak straszliwie żałowałem wszystkiego. Gdybym wiedział, jaką była wspaniałą istotą, prawdopodobnie zachowałbym w tajemnicy jej anielskie pochodzenie. A gdybym wiedział wcześniej, być może nigdy nie straciłaby skrzydeł. 

A przez to nie musiałaby nigdy opuścić miejsca, do którego od zawsze przynależała. 

- Chyba... Potrzebuję czasu. Muszę ochłonąć - odezwała się w końcu, kładąc delikatnie dłoń na mojej piersi. Zrozumiałem ten gest. Zabolało mnie w środku, ale rozumiałem, że dziewczyna chce, żebym się odsunął. I chociaż tak bardzo tego nie chciałem, przestrzeń pomiędzy nami znowu się zwiększyła, i ta realna i ta w przenośni, a ja nie mogłem temu zapobiec. 

- Malwino...

- Dam znać. Odezwę się - obiecała naprędce, zabierając ze sobą swoje rzeczy. Już przestąpiła próg i echo jej kroków niosło się korytarzem, kiedy odwróciła się, jakby ostatni raz, na pożegnanie i nieśmiało pomachała mi ręką. 

Odwzajemniłem gest, czując jak oczy zaczynają mnie piec. Skarciłem się za to w duchu. W końcu, jestem demonem, a to zobowiązuje! Chłopaki nie płaczą, niezależnie od rasy! Pokaż klasę! Gdyby piekło to zobaczyło, chyba rechot niósłby się aż do samych Bram Niebieskich. 

Najchętniej rzuciłbym to wszystko i pobiegł za nią, ale byłem w stanie uszanować jej decyzję. Ba, nawet ją rozumiałem, więc jedynym, co mi pozostało, to stworzyć godny obraz siebie samego na wypadek, gdybyśmy się widzieli ostatni raz. 

Co do mnie, chłonąłem ją wzrokiem. Chyba jeszcze nigdy nie wydawała mi się taka piękna jak teraz. Z kaskadą miękkich włosów wokół twarzy spływających lekko na ramiona i oczami utkwionymi we mnie wyglądała nieziemsko. Nawet zwykły, najprostszy biały T-shirt i beżowe szorty podkreślały jej sylwetkę. Gdzie ja miałem oczy, że nie dostrzegłem tego od razu...

Wtem zobaczyłem, jak dziewczyna szybkim ruchem ociera kącik oka. 

- Na pewno odpowiem, w końcu wiem gdzie mieszkasz - odpowiedziała siląc się na wesołość i zbiegła po schodach, zostawiając za sobą jedynie echo swoich kroków i bolesną pustkę, która coraz bardziej panoszyła się nieproszona, nie tylko w moim mieszkaniu.

Odruchowo wyciągnąłem swój telefon, upewniając się, że mam do niej numer, który zresztą sam zapisałem i zawróciłem, siadając wyzuty z wszelkich uczuć przy kuchennym blacie, pusto wpatrując się w okno. 

Po jakimś czasie wrócił Malfas i widząc mnie tak przybitego, nawet darował mi zwyczajowe złośliwości. Zresztą, nawet gdyby coś i mówił, zapewne siedziałbym tylko, niezdolny do żadnej odpowiedzi. 

Co, jeśli nie wróci? 

To była najbardziej prawdopodobna opcja. No bo co mogłoby przemawiać za tym, że anioł pozostanie z demonem? Ona miała swój świat, do którego brutalnie się włamałem, niszcząc ustalony w nim porządek i ład. I chociaż czułem się tam znakomicie, to to miejsce nie należało do mnie. 

W tamtych krótkich chwilach miałem to, o czym zawsze marzyłem: bratnią duszę, w towarzystwie której mógłbym być sobą. Abstrahując od faktu, że sam duszy nie posiadałem. Zgubiła się czy coś, jak spadałem z nieba. A może sam o niej zapomniałem, skazując tym samym na wieczny niebyt. Nie byłem do końca pewien. 

Mimo to chciałem wierzyć, że wróci. W chwili zagrożenia wybrała mnie, nie anioły. Mówiła, że się nie bała. Na ile mogę w to wierzyć? Teraz chyba nie mam wyboru. Muszę jej zaufać. Co ona wówczas powiedziała? Hmmm... "Nie boję się ciebie. Boję się jedynie własnych decyzji i skutków, jakie mogą za sobą pociągnąć". 

Więc mogłem być pewien, że bardzo dokładnie rozważy wszelkie za i przeciw, zanim w ogóle da jakikolwiek znak życia. 

W jednej chwili ucieszyłem się, że zostawiłem u niej swojej pióro. Nie chciałem wyjść na stalkera, ale postanowiłem zakraść się do niej w nocy, by po prostu ją przypilnować. Była teraz cennym łupem. Ranny zniesławiony anioł Kiruzel. Trochę też łudziłem się, że widząc ją przed oczyma zdołam podjąć decyzję co dalej. 

A co, jeśli? Natrętna myśl wracała jak wyrzucony boomerang.

Nawet nie chciałem o tym myśleć. Chociaż zjawiła się tak zupełnie niespodziewanie, nie wyobrażałem już sobie, że miałoby jej zabraknąć. Ta przeraźliwa pustka raniła bardziej niż jakiekolwiek ostrza.  Czas płynął nieubłaganie, a ja wyczekiwałem tylko jednej rzeczy, której nie mogło zastąpić nic innego. 

Jej odpowiedzi. 

Obsesyjnie sprawdzałem telefon, właściwie nie opuszczałem mieszkania, gnijąc w nim nie zważając na upływ czasu. Każda mijająca minuta wydawała się tortura ponad miarę trwającą wieczność. 

Trzeciego dnia zdecydowałem się, aby zjawić się w jej pokoju w akademiku, kiedy będzie spać. Pokonawszy wszelkie moralne opory, zawitałem w akademickich progach dzięki porzuconemu tam pióru z moich skrzydeł. Pomyślałem, że najrozsądniej będzie, jeśli będę tam siedział w postaci kruka. Gdyby ktoś wszedł, dałoby to się jakoś wytłumaczyć. Gdyby dziewczyna mnie zobaczyła, zapewne otworzyłaby okno i wygoniłaby mnie przez nie na wolność. No i pod względem miejsca ciałko ptaka było o wiele bardziej mobilne niż ciało przystojnego, wysokiego mężczyzny. 

Znowu po przekroczeniu ścian jej małego świata poczułem to niesamowite ciepło, wręcz spokój bijący od tego maleńkiego miejsca. Zupełnie jakby to był okruszek nieba, który umknął wśród brudu świata i dzięki temu pozostał niezauważony. 

Z początku leżała do mnie plecami, więc mogłem tylko kontemplować jej smukłe ciało w piżamie. Nie dostrzegałem tym razem cienia rzucanego przez skrzydła. 

Kiedy się odwróciła, zamarłem. Na jej policzkach księżyc przedzierający się przez szparę w zasłonach oświecał mokre ślady łez. 

Płakała? Z jakiego powodu? 

Głupie pytanie. Miała tak wiele powodów do łez. Miałem jedynie nadzieję, że to jednorazowe, chociaż powątpiewał w to nawet mój ptasi dziób. Odruchowo chciałem pomóc, zapomniawszy że jestem w ptasim ciele. Chciałem powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, pocieszyć, a z mojego gardła wydobył się jedynie skrzek. 

O ironio, tyle samo były warte zapewnienia diabła, że będzie dobrze, tyle co skrzeczenie. Nawet nie miały prawa przybrać ludzkich słów. Bo który człowiek zna język kruków?

- Sebastian - powiedziała cicho przez sen, po czym kolejne łzy spłynęły na poduszkę. Nie obudziła się.

Śniła o mnie. To straszne, że nawet we śnie ją krzywdzę. Jakże samolubna była moja prośba o to, abyśmy mogli nadal być razem! Jaka krzywdząca dla niej i dla mnie również. Jaka głupia, nieprzemyślana i naiwna! 

Nie powinienem był nigdy jej o to prosić. Może... W ramach zadośćuczynienia powinienem jej usunąć pamięć? O, i znaleźć osobiście dobrego kandydata na drugą połówkę? To nawet dobry pomysł, jeżeli odrzucić całkowitą nieetyczność i kolejną już amnezję u dziewczyny. Gościa po prostu przekupiłbym, a gdybym tylko przyuważył, że źle ją traktuje, otwarcie bym mu zapowiedział, że skończy w piekle. Oferta warta namysłu.

Ale może w swoim katalogu wysoko postawionych osób znalazłaby się taka, która mogłaby jej pomóc? Ja usunąłbym się z jej życia, ale w ramach zadośćuczynienia pomógłbym w przyszłym. 

"A ja się w tobie zakochałam... Jestem żałosna". 

- Sebastian - powtórzyła, odwracając się znowu do ściany. Z jej pleców powolutku zaczął formować się mały cień skrzydeł. Tym razem z ciekawości przyglądałem się, ile ich będzie. Udało mi się doliczyć do dwóch, co też mnie zaskoczyło. Jeśli wierzyć temu, co mówiła, powinno być jeszcze trzecie. A więc gdzie ono jest? 

Jej wyznanie dopiero teraz do mnie dotarło i dudniło w umyśle jak kamienie rzucone do pustego szybu. Żałowała tego, co się stało? A cóż w tym dziwnego? Czy skakałbym z radości, gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że stracę głowę dla eks-anioła? Ja, książę Otchłani?!

Obydwoje byliśmy żałośni. Tkwiliśmy w tej żałośności zanurzeni w niej aż po szyję, bez widoku dalszych perspektyw. 

Po tygodniu minionym bez wieści Malfas zabrał mnie niemal przemocą do Mrocznego Dworu. Trudne to nie było: związał mnie jak worek kartofli i wrzucił do portalu, mającego swój koniec w piekle. Jako mój Chyba Najlepszy Kumpel stwierdził, że w tym mieście niedługo stanę się żywym trupem i że w piekle będę mógł spojrzeć na sprawy z dystansu, którego mi teraz brakuje. Dodał też niezwykle racjonalny argument, że w końcu gdyby chciała, to by zapewne by się już odezwała. Z tym nie mogłem dyskutować, więc tymczasowo przeniosłem się do piekła. 

Moi służący od razu stanęli gotowi wypełniać rozkazy. Przynieśli mi wszystkie ulubione przeze mnie smakołyki, ktoś chciał odstąpić świeżo zdobytą duszę. Ostatecznie odmówiłem i udałem się do znienawidzonego przeze mnie miejsca, gdzie pokutowało najgorsi z najgorszych. Niewiele myśląc wziąłem od jednego ze strażników pejcz i smagałem na oślep grzeszników, aż ich wycie przekroczyło wszelkie dopuszczalne normy unii europejskiej, krew nie zalała doszczętnie podłogi i moich ubrań, a mięso nie latało w powietrzu. 

- Książę Dantalionie? - usłyszałem za sobą niepewny głos jednego ze strażników. Od jakiegoś czasu bicz leżał na podłodze, a ja stałem pochylony, opierając dłonie o kolana. Już samo moje wejście tutaj zakrawało na coś niecodziennego, a obecny popis tylko utwierdził ich w tym przekonaniu. 

- Pilnuj ich lepiej - odpowiedziałem i zawróciłem, mijając zdziwione diabły w przejściu. 

Na zewnątrz budynku było cicho i ciemno. Blady księżyc oświetlał nieliczne drzewa zasadzone wzdłuż głównej alei prowadzącej do Mrocznego Dworu. Sama ścieżka była wyłożona czarnym jak węgiel agatem, którego u nas było pod dostatkiem. Wydawał kojące skrzypienie pod moimi krokami, kiedy zmierzałem ponownie do swojego domu.  

Nawet buty miałem upaćkane krwią.

Kiedy mijałem fontannę, zatrzymałem się obok niej na chwilę, zerkając na swoje odbicie bestii w tafli wody. Bo i prawdziwie potwora, tu nie ma co się oszukiwać. Smoliste rogi zdobiły do spółki z włosami moje oblicze, które oprócz czarnego ubrania teraz skąpane było jeszcze we krwi. Istne dziecko Otchłani. 

Z czym do ludzi? Czego ja chciałem od Malwiny? Aby TO zaakceptowała? 

Szefuńciu, dzięki ci zaiste za rozum, który dałeś tej dziewczynie. Chociaż dla mnie jest to przekleństwo, dla niej to może być prawdziwe błogosławieństwo. 

Przez moment zdawało mi się, że stała obok mnie, a jej postać odbiła się w talii wody. 

- Malwina! - ucieszyłem się i odwróciłem, ale w miejscu, w którym miałaby być, była tylko pustka. 

Chory z tęsknoty umysł pokazał mi coś, o czym zupełnie nie pamiętałem. Zdziwiony pozwoliłem mu płynąć w przeszłość tak daleką, że wydawała się aż nierealna. 

To były czasy, kiedy byłem jeszcze mieszkańcem Edenu. 

Jak na ironię zakrawa fakt, że w czasach, kiedy naprawdę mogliśmy ze sobą być, żadne z nas właściwie nie było zainteresowane drugą osobą. Powiem więcej: właściwie się nie znaliśmy. Widziałem ją parę razy, jednak bardziej zapadło mi w pamięć jedno zdarzenie. 

Widziałem kiedyś, jak czesała swoje włosy. Niby nic wielkiego, a jednak wówczas wydało mi się to z jakiegoś powodu fascynujące. Stałem i wpatrywałem się z boku, dopóki dziewczyna mnie nie zawołała i nie poprosiła o pomoc. Miałem jej wpiąć spinkę, na tyle elegancko, na ile można, bo szła na jakieś Walne Zgromadzenie Serafinów i szczególnie jej zależało, żeby zrobić dobre wrażenie. Naturalnie pomogłem, wyczarowując chyba najpiękniejszą fryzurę, jaką tylko potrafiłem wówczas wykonać. Zadowoliłem się zwykłym dziękuję i w zasadzie więcej jej nie widziałem. 

Tamta spinka też była w kształcie srebrnego pióra. Podobnego, jakie wpiąłem jej we włosy, kiedy przygotowywała u mnie kolację. Dlaczego wówczas sobie o tym nie przypomniałem? 

Uderzyłem pięścią w chłodną wodę, niszcząc swoje odbicie z czerwonymi od wściekłości oczyma i szybszym niż zamierzałem krokiem wróciłem. 

- Żadnych wiadomości? - zapytałem od progu swoją służbę. 

- Niestety panie - odpowiedziały mi głowy, a ja skierowałem się wprost do wanny. Wcześniej kazałem wszystkim pójść precz i uprzedziłem, że jeśli ktokolwiek mi przeszkodzi, chyba że to będzie sprawa wagi państwowej, to może się liczyć z tym, że osobiście obłupię go ze skóry i uszyje sobie z niej woreczek na szpilki. 

Na potwierdzenie swoich słów miałem już kilka takich w swojej kolekcji. 

Kiedy zanurzyłem się w gorącej wodzie, zrzuciwszy z siebie ubrania i delektowałem się zapachem róż i jaśminu, wyobraziłem sobie, że ona tu była. Siedziałaby naprzeciwko, tuż na krawędzi, tak, że gdybym tylko chciał to mógł ją dotknąć. Światło w jej włosach tańczyłoby złotymi ognikami, a oczy patrzyły by się na mnie, przymrużone w uśmiechu. Drobnymi, długimi palcami zdejmowałaby koszulę, odpinając guzik po guziku, dopóki nie osunęłaby się na podłogę, odsłaniając jej ciało. Nie miałaby nic pod spodem. Musiałaby pięknie wyglądać, gdy tak w stroju Ewy dołączyłaby do mnie, uprzyjemniając kąpiel. Pieściłbym ją tak, że już na zawsze byłaby tylko moja. Tylko i wyłącznie. 

A i ja byłbym najszczęśliwszym z demonów, które stąpają po ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top