Piękno codzienności
Jeszcze zanim opuściliśmy szpital postanowiłem sobie, że te ostatnie cztery dni, jakie mi prawdopodobnie pozostały razem z nią, chcę spędzić zupełnie zwyczajnie. W przeciwnym wypadku Malwina bardzo by się martwiła, choć zapewne domyśliła się już prawdy. Mogłem tego być nawet bardziej niż pewien: na oddziale zdawała się doskonale rozumieć, co się stało. Mimo to pragnąłem na sam koniec podarować jej spokój duszy. Jeżeli sam będę kontrolował swoje emocje, ona też nie powinna wówczas przesadnie reagować. No i uważałem to za uczciwe. Nie chciałem obnosić się wokół z tym, że zawarłem kontrakt, chociaż teoretycznie nie zabraniał on informowania postronnych osób o mojej umowie z aniołem, które uznam za stosowne.
W drodze do domu wstąpiliśmy do sklepu uzupełnić nieco zapasy, bo pod naszą nieobecność zupełnie nie miałem do tego głowy. W lodówce pewnie coś by się znalazło, ale nic na tyle świeżego, by nadawało się dla niej do jedzenia.
- A co z tobą? - zapytała Malwina. - Co będziesz jadł?
- Wystarczy mi, że sama wrócisz do pełni sił - odpowiedziałem wymijająco.
- O nie, zdecydowanie nie. Ach... - przerwała nagle, jakby właśnie coś sobie uświadomiła, co przerwało jej dotychczasową koncepcję. - Przecież cię wygnali - dodała cicho, przypominając sobie, dlaczego niechętnie myślałem o jakiejkolwiek wyprawie, nawet krótkiej, do piekła. - Poprośmy Malfasa - zaproponowała po chwili namysłu. - Właściwie moglibyśmy zjeść we trójkę.
- Odmawiam. Nie będę się tobą z nikim dzielił - zaoponowałem natychmiast, mimo że propozycja była całkiem rozsądna. Zwyczajnie byłem zazdrosny o czas spędzony razem z nią.
- A... nieważne - nagle zrezygnowała, uciekając wzrokiem. Zdziwiłem się nieco, ale nie dopytywałem.
Odstaliśmy swoją kolej w ogonku zmierzającym do kasy, obrzucając gniewnymi spojrzeniami każdy nieco bardziej załadowany kosz, jako potencjalnego złodzieja jakże cennego, uciekającego nam czasu, po czym wreszcie ruszyliśmy do domu, to jest do mojego mieszkania. Nawet nie zdążyłem zauważyć od kiedy to miejsce zacząłem traktować jako mój dom. Jeszcze dziwniejszym było, że chciałem tam wracać. A to wszystko miało bardzo proste wytłumaczenie.
Chciałem wracać, bo ona tam była. Malwina zdołała swoim sercem odmienić zimne ściany blokowiska i przekształcić je w coś bardzo mi drogiego i bliskiego sercu.
Mimo wszystko, panowała między nami dość nieszczególna, napięta atmosfera. Każde z nas obawiało się zaczepić drugie, więc większość drogi upłynęła nam w milczeniu. Zdołałem zauważyć, jak dziewczyna często zerka na mój nowy, anielski tatuaż na dłoni. Kiedy nasz wzrok się spotkał i Malwina zorientowała się, że widzę, że się przygląda, szybko spuściła wzrok na drążek skrzyni biegów.
- Tak, jedynka, powinniśmy ruszać - wypaliła zupełnie bez sensu, po czym z niezwykle pilną uwagą wpatrywała się przez okno, jakby niesamowicie zafascynował ją krajobraz. Jeżeli chciała coś przede mną ukryć, to nie za bardzo jej to wychodziło, bo ilekroć zerkałem w prawe lusterko samochodu, mogłem dostrzec jej twarz. I nie była to bynajmniej twarz osoby zafascynowanej czymś, tylko głęboko zamyślonej, poważnej, można by rzec, że smutnej.
- Powiedz mi, jeśli będziesz się gorzej czuć - poprosiłem na wszelki wypadek.
W odpowiedzi Malwina pokiwała tylko głową, a potem zaczęła nucić pod nosem jakąś melodię, która akurat leciała w samochodowym radiu.
Nie spodziewałem się, że miała tak piękny głos. W ogóle zaskoczyło mnie, jak jeszcze wiele rzeczy o niej nie wiem, a jak mało pozostało mi czasu. Jej mezosopran był niezwykle łagodny dla ucha, a czystość, z jaką odtwarzała kolejne dźwięki sprawiała, że z łatwością skupiała na sobie uwagę. Nie przerywałem jej, nie chcąc, aby przez przypadek się speszyła albo jakoś niewłaściwie to odebrała. Przez to zauroczenie zagapiłem się i dopiero klakson z tyłu uświadomił mi, że stoję mimo zielonego światła dla mojego pasu.
- Uważaj - skarciła mnie.
- Rozkaz, moja pani - odpowiedziałem w starym stylu, puszczając jej oczko.
Odnalazłem na siedzeniu jej rękę, po czym ścisnąłem ją, próbując dodać jej otuchy. Ba, dla żadnego z nas ta sytuacja nie była do końca komfortowa.
- Pomogę z zakupami - zaoferowała dziewczyna, kiedy dotarliśmy na miejsce.
- Ale tylko coś lekkiego. Nie chcę, żebyś znowu się rozchorowała - zastrzegłem od razu, po czym podałem jej klucze od mieszkania. - Otworzysz?
- Pewnie. - przytaknęła. - W ogóle... Chciałam ci podziękować. Gdyby nie ty - wypaliła nagle, niemal jednocześnie, gdy weszliśmy do środka. - Czy przez to, że zajmowałeś się mną, nie narobiły ci się jakieś zaległości?
- Nie. Przecież wiesz, że jestem demonem. To naprawdę żaden problem - zapewniłem ją. Odruchowo naciągnąłem rękaw bluzy na dłoń z nowym znakiem paktu.
- Czy... Mogę go obejrzeć? - zapytała nagle.
- Co masz na myśli?
- Sebastianie... - westchnęła.
- Taaak?
- Nieważne. Kocham cię - przyznała, a jej twarz nieco się rozpromieniła. Wyglądało to tak, jakby właśnie nieliczne promienie słońca w końcu wyjrzały zza chmur.
- Ja ciebie też - odpowiedziałem, po czym podszedłem do niej i po prostu przytuliłem. - Wiem, że się o mnie martwisz, ale zaufaj mi, zupełnie niepotrzebnie. Kontrakt naprawdę nie jest zły. Jestem pewien, że Gabriel dotrzyma danego słowa.
- Otulisz mnie skrzydłami? - zapytała nagle. Nie miałem nic przeciwko, więc po chwili z kokonu złoto-czarnych piór wystawała jedynie jej głowa, z szerokim uśmiechem na twarzy. Swoją drogą, czarnych skrzydeł zostało już naprawdę niewiele, tylko wzdłuż kości i na samym czubku. Reszta przybrała barwę złocistego bursztynu. - Lubię twój zapach - przyznała nagle, wprowadzając mnie w stan lekkiej konsternacji.
- Tak? A czym tak pachnę? - zagadnąłem. Ku mojemu zdziwieniu, Malwina lekko powąchała moją szyję, zanim wydała ostateczny werdykt.
- Sobą. Mężczyzną. Może trochę różą - przyznała, odsuwając się. - Zjedzmy coś razem. A potem chodźmy. Chciałam ci pokazać taki jeden mały park nieopodal - zaproponowała.
Nie miałem nic przeciwko, więc się zgodziłem.
W kuchni czas płynął jak zaczarowany. Atmosfera ulegała stopniowej poprawie, a ja razem z moją dziewczyną robiliśmy wspólnie rarytasy z resztek tego, co miałem piekielnego pochodzenia w szafie. Pokazywałem jej, jak powinno się idealnie parzyć herbatę w imbryku, opowiadając liczne anegdotki z moich poprzednich kontraktów. Nie to, że sama nie potrafiła, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby poznała kilka piekielnie dobrych patentów. Nawet, gdyby miała o nich na zawsze zapomnieć.
Trochę zaczynałem rozumieć swoich dotychczasowych kontrahentów. Tych co sympatyczniejszych czasami pytałem przed śmiercią, jak to jest. W zasadzie co osoba to uzyskiwałem inną odpowiedź, ale teraz mogłem śmiało stwierdzić, że każdy z nich dojrzał przed swoim odejściem cząstkę prawdy.
Mając świadomość o nieuchronnym końcu, wcale nie bałem się śmierci. Byłem wręcz pogodnie nastawiony. To będzie dobry koniec. A tymczasem mogłem jeszcze zrobić tyle rzeczy, tych istotnych i tych mniej. Mogłem pożegnać się z tą, która była najbliżej mnie.
Wyszliśmy już pod wieczór, taki ciepły, wrześniowy i malowniczy. Jeszcze niby letni, ale już z nutką jesieni w powietrzu. Melancholia i pożegnania wisiały nad głowami, czy to z letnią przygodą, czy z upałem, czy wolnym czasem i wakacyjnymi przygodami. Ziemia, nagrzana od słońca wręcz zachęcała do spacerów, a leniwie snujące się auta urozmaicały sobą miejski krajobraz.
- Pojedźmy jutro gdzieś - poprosiłem, spoglądając na dziewczynę. - Będziemy tylko my dwoje. To niedaleko. Zrobimy sobie piknik. Możesz wziąć strój kąpielowy, jeśli masz ochotę. Jutro ma być równie pogodnie jak dziś - dodałem, zadzierając głowę i spoglądając w miękkie chmury na brzoskwiniowym niebie.
- W zasadzie, to go nie mam tutaj - przyznała dziewczyna.
- Nic nie szkodzi. Załatwię jakiś, jeśli będziesz miała ochotę. Taki na wymiar, prosto z piekielnego atelier - zażartowałem, jednak nie zmieniało to w żaden sposób faktu, że zamierzałem go stworzyć, wykorzystując cząstkę swojej mocy.
- Zgoda. Pojedźmy na wycieczkę-niespodziankę - zgodziła się dziewczyna.
Resztę wieczoru spędziliśmy chodząc po malutkim parku na Gołębiowie, wzdłuż wyłożonych alejek nad brzegami trzech położonych za sobą sadzawek. Kaczki wesoło się w nich pluskały, dzieci ganiały siebie samych i ptactwo, zakochane pary tak jak my snuły się bez celu, starsi okupowali ławki, obgadując resztę zgromadzonych i narzekających na życie emeryta. Po prostu zwykły dzień i zwykłe życie.
Absolutnie szczęśliwy dzień bez żadnych zmartwień. Paradoksalnie, jeszcze nigdy do tej pory nie czułem się na tyle szczęśliwy i wolny.
Na kolację zjedliśmy po bułce z maślanką kupioną nieopodal w Biedronce, siedząc na ławce i wpatrując się w niezwykle malowniczy zachód słońca. Czas odmierzał nieubłaganie do przodu, odliczając pozostały mi wspólny czas razem z nią.
Pozostały mi trzy dni. W najbardziej optymistycznej wersji.
Wieczorem, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Malwina oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu, że mówiła poważnie o spaniu w MOIM łóżku. Chociaż mogłem dostrzec z łatwością lekkie spięcie jej ciała i słodki rumieniec, to entuzjastycznie zabrała swój koc i poduszkę i ostentacyjnie położyła się na wznak na połowie łóżka, co raz zerkając na mnie, jakby w oczekiwaniu, co zrobię.
Z początku spróbowałem wziąć swoją poduszkę i przenieść się na kanapę, ale usłyszałem za sobą kroki, a kiedy się obróciłem, zobaczyłem bosą Malwinę w krótkich spodenkach i koszulce w truskawki. Naturalnie, z poduszką pod pachą i zwiniętym naprędce kocem.
- Nie ustąpisz? - zaśmiałem się, obserwując ją, co zrobi. W jej szarych oczach malowała się ogromna determinacja, wręcz niewspółmierna do tego, co zamierzała uzyskać. Malutka zmarszczka powstała między brwiami również sugerowała, że jestem na straconej pozycji.
- Nie.
- A jeśli... będę oczekiwał czegoś więcej? - odpowiedziałem jej przekornie, niebezpiecznie zmniejszając nasz dystans. Serce dziewczyny momentalnie przyśpieszyło na tyle, że bez trudu wyłapałem swoimi zmysłami jej przyśpieszone tętno. Jej malinowe usta rozchyliły się bezwładnie i chociaż bardzo chciała, nie mogła wykrztusić ani słowa. A ja przyglądałem się, chłonąc ten uroczy obrazek zawstydzonej, upartej, mojej dziewczyny. Żeby jeszcze ją podrażnić, ująłem delikatnie jej podbródek, a następnie pocałowałem w czoło i wyminąłem, pozostawiając osłupiałą na środku i wracając do łóżka.
- Żartowałem. Śpij, gdzie tylko masz ochotę.
Nie musiałem być geniuszem, żeby wiedzieć, że tym tylko ją zirytuję, ale nie musiałem też długo czekać, aby moja kochana wróciła do mnie. Z początku leżeliśmy tylko twarzami do siebie, rozmawiając o wszystkim i o niczym. O naszej ulubionej porze roku, kolorze, mieście, planach na przyszłość. O tym, co lubimy, a co nas denerwuje. W końcu wyglądało na to, że Malwina zasnęła. Mogłem spokojnie pomyśleć, co dalej. Rytmicznie unosząca się i opadająca klatka dziewczyny utwierdzała mnie w przekonaniu, że śpi i że ja nie śnię.
Nie chciałem marnować moich ostatnich godzin życia na sen. Wolałem wyryć sobie w pamięci każdy szczegół jej ciała, tak, że kiedy będę umierał, będę mógł ją sobie dokładnie przypomnieć.
Następnego dnia zabrałem nas na polecany zalew niedaleko miasta. W nocy specjalnie wymknąłem się, aby znaleźć miejsce na tyle bezpieczne i odludne, aby było tylko dla naszej dwójki. Mogłem naturalnie wybrać coś bardziej malowniczego czy odległego, w końcu wszystko było na wyciągnięcie ręki i mojego portalu, jednak nie chciałem. Chciałem nacieszyć się zwyczajnością. Cztery, a może nawet jeszcze mniej, zupełnie zwyczajne dni, zanim staniemy się sobie obcy. No i planowałem w nocy zrobić nam mały, prywatny pokaz fajerwerków, które dodatkowo odbijałyby się w tafli wody. Jeszcze w nocy ustawiłem wszystko tak, żeby było gotowe, aby jutro zobaczyć zachwyt na jej twarzy.
Przy okazji zauważyłem, że Malwina jest czymś bardzo zajęta. Kiedy wróciłem, zobaczyłem nieopodal leżący jej zeszyt. Zupełnie tak, jakby dopiero niedawno go skończyła uzupełniać. Z ciekawości przejrzałem go, a to, co zobaczyłem, sprawiło, że znowu zacząłem płakać. Musiałem bardzo mieć się na baczności, aby swoim zachowaniem nie obudzić śpiącej dziewczyny.
Moja najukochańsza dusza spisywała wszystko o sobie i o mnie. Tak jakby wiedziała, że straci pamięć i chciała gorączkowo temu zapobiec. Fakt, że martwiła się o mnie aż do tego stopnia i ukrywała to przede mną sprawił, że jeszcze bardziej doceniałem ją jako osobę. I jeszcze bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla niej warto umrzeć.
Nie chciałem jej odbierać nadziei. Gabriel w ramach kontraktu zatroszczy się o zniszczenie wszelkich śladów jej działalności, więc to, co robiła, godne było miana syzyfowej pracy. Mimo to z łatwością mogłem odczytać ten ogrom miłości, jakim obdarzała mnie na każdym kroku. Odłożyłem go tak, jakbym wcale go nie brał i udałem się do kuchni, przygotować nam na jutro coś smacznego na piknik.
Przedostatniego dnia naszego wspólnego czasu wybraliśmy się na wspólną jazdę pociągiem. Chciałem zabrać ją w pewno miejsce, które niezwykle zachwalały wszelkie poradniki, a w którym sam jeszcze chyba nie miałem okazji być. A kiedy oznajmiłem dziewczynie, że zabieram ją do raju, omal nie zapluła się od śmiechu. Nie mniej wcale nie kłamałem, bo celem naszej podróży była Jaskinia Raj.
Niezwykły klimat i urok tego miejsca zaimponował nie tylko mi, ale i dziewczynie. Bajeczne stalaktyty zwisające z sufitu skalnego sklepienia sprawiały wrażenie jakby pochodziły nie z tego świata. Wokół otaczały nas brązy, szarości i odcienie złota, oświetlane przez wpadające przez przesmyki promienie światła. Gdzieniegdzie w zgromadzonych kałużach odbijała się cała ta baśniowa kraina, sprawiając wrażenie, że jaskinia nie ma końca. Jakby pięknie było tu zabłądzić i już nigdy nie wyjść? Może nawet śmierć by nas tu nie odnalazła, razem z przeznaczeniem?Trzymając się za ręce przez większość wycieczki, odkrywaliśmy kolejne fragmenty skalnej tajemnicy. Przy okazji zrobiliśmy sporo pamiątkowych zdjęć, na co szczególnie nalegała Malwina, zarówno żebym ja je robił, a i ona nie ustępowała mi pola, cykając kolejne zdjęcia z zaangażowaniem japończyka na wycieczce.
Po powrocie z wycieczki poczułem, jak znak lekko pulsuje. Gabriel najwyraźniej chciał się spotkać. I bez niego wiedziałem, o co chodzi. Przeprosiłem Malwinę, prosząc, aby kupiła nam pudełko ulubionych lodów na wieczór, a sam wymigałem się pilną sprawą. Gabriel czekał na mnie nieopodal. Nie wyglądał, jakby się cieszył, wręcz przeciwnie. W ręku trzymał moje pióro, którym delikatnie kiwał na boki.
- Nie musisz tak się czaić - zwróciłem się do niego. W przeciwieństwie do wielu moich pobratymców, Gabrielowi wtopienie się w XXI-wieczny tłum przyszło naprawdę łatwo. Dość wysoki, muskularny blondyn oprócz właściwego sobie piękna nie wyróżniał się za bardzo niczym.
- Jutro Malwina odzyska skrzydła - zaczął spokojnie, spoglądając na mnie.
- Wiem - uśmiechnąłem się krzywo. - Widziałem jej blizny na plecach. Prawie zanikły. - Pamięcią wróciłem do momentu, kiedy oboje zadecydowaliśmy, że skoro i tak jesteśmy sami nad niewielkich rozmiarów jeziorkiem, to możemy wczuć się w styl retro i popluskać się po prostu w bieliźnie.
- Chciałem cię uprzedzić. Spędź dobrze te ostatnie godziny - poprosił, czekając na nadjeżdżający autobus.
- Dzięki. To szlachetne z twojej strony.
Gabriel skrzywił się, jakbym podał mu czysty ocet do wypicia.
- Malwina wie o kontrakcie?
- Domyśla się. Nie chciałem zdradzać jej szczegółów - przyznałem szczerze.
- Biedna - westchnął archanioł. - Nie będę zabierał ci więcej czasu. Później będziemy go mieli dla siebie aż nadto. Wracaj do niej - odpowiedział, po czym zniknął bezszelestnie w gąszczu miejskich blokowisk, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Wracałem powoli, zastanawiając się nad naszą rozmową. Wydawało mi się, że jest mu nas z jakiegoś powodu żal. Może się myliłem, ale jeśli miałem rację, to nawet lepiej się składało, bo miałem większą pewność, że po moim odejściu zatroszczy się o dobro Malwiny.
Kiedy wróciłem do siebie, niespodzianka, jaka na mnie czekała, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Na łóżku, ubrana tylko w moją koszulę, zarzuconą na ramiona, siedział nie kto inny, tylko Malwina, wyraźnie spięta i skrępowana zaistniałą sytuacją. Kiedy zobaczyła, że wróciłem, wstała gwałtownie i zrobiła parę kroków, zatrzymując się na środku.
Widząc ją, moje brwi od razu uniosły się w geście zdziwienia. Wyglądała bosko, zważywszy na fakt, że oprócz mojej koszuli w kolorze starego wina nie miała na sobie absolutnie nic, ale... Nie, żebym narzekał.
- Pięknie wyglądasz - skwitowałem, ciesząc się w duchu jak dziecko, że w tych ostatnich godzinach dostąpiłem łaski napatrzenia się na najukochańsze ciało takim, jakim zostało stworzone przez samego Szefuńcia. Dziewczyna trzymała w dłoniach brzegi koszuli, nieco się nią zakrywając, nieudolnie zresztą. Jej włosy miękko spadały na ramiona, żeby na tle ciemnego materiału sprawiać wrażenie jeszcze jaśniejszych, niż były w rzeczywistości.
- Chciałam... To dla ciebie - wyrzuciła z trudem z siebie, spoglądając na mnie nieśmiało. - Pomyślałam, że chciałbyś... I w sumie ja też nie mam nic przeciwko...
- Nic przeciwko czemu? - zapytałem ciekaw, podchodząc bliżej. Delikatnie objąłem dziewczynę w pasie, przysuwając ją nieco do siebie. Przecież tak bardzo o tym marzyłem, kiedy byłem w Piekle... Potem zeszło to na dalszy plan, ale nie znaczy, że nie pragnąłem jej jako kobiety! Mimo to czułem się nieswojo, że wybrała taki, a nie inny czas. Czułbym się jak skończony potwór, gdybym teraz skorzystał z okazji, a nazajutrz obudził się obok zupełnie innej osoby.
- Kochaj mnie - szepnęła do mnie czule, wyciągając w kierunku mojej twarzy swoje dłonie. Tak miękko dotknęły mojej skóry, by za moment już wpleść się we włosy. Powoli, nieśpiesznie, z ogromem czułości i delikatności.
Szefuńciu, to jest cios poniżej pasa!
- Jutro - szepnąłem jej do ucha, dziwiąc się, skąd znalazłem w sobie tyle woli, aby mi to przez gardło przeszło. - Jak tylko się obudzisz. Jutro będę cały twój i już na zawsze będę należał tylko do ciebie.
Po minie dziewczyny widać było, że czuje się nieco zawiedziona, ale zdołałem ją ułaskawić paroma pieszczotami i w ten sposób stworzyłem jutro, które nigdy nie nadeszło. Nie chciałem myśleć, że kończy nam się czas. Wolałem, by nasze ostatnie wspólne godziny przyjemnie upłynęły, kiedy byliśmy obok siebie, wtuleni w siebie, wypatrując następnego dnia. Źle się czułem z tym, że ją okłamałem, ale jeszcze gorzej bym postąpił, gdybym tego nie zrobił. A tak odliczałem minuty, nawijając pukle jej włosów na swoje palce i opowiadając najbardziej zabawne kawały, jakie mi tylko przychodziły na myśl. Tylko po to, aby jej śmiech rozświetlił mi moją drogę, którą odtąd miałem przemierzać sam.
Byłem egoistyczny, więc to naturalne, że musiałem kiedyś ponieść za to karę.
Malwina zasnęła dopiero nad ranem. Mimo, że oczy się jej zamykały ze zmęczenia, usilnie namawiała mnie na jeszcze jedną historyjkę, a później na partyjkę makao, tysiąca i w końcu nawet na grę w durnia. Momentami miałem wrażenie, że ona wie, że jutro nie nadejdzie, ale usilnie próbowaliśmy się wzajemnie oszukiwać, nie chcąc, aby drugie jeszcze bardziej cierpiało. Dopiero kiedy zmęczenie wygrało z jej kochającym sercem, odpłynęła, wciąż trzymając w ręku talię kart, jakby uparcie na dowód tego, że gra się jeszcze nie zakończyła. Okryłem ją, żeby nie zmarzła i przez usta przemknął mi cień uśmiechu. Gdyby ta partia dobiegła końca, wygrałaby. Miała o wiele mocniejsze karty ode mnie.
Później cały pokój wypełniło światło podobne do tego, które miałem okazję widzieć w szpitalu. Musiałem zmrużyć oczy, ale chciałem to zobaczyć. Tam, skąd wcześniej biegły szramy na plecach dziewczyny wyłoniły się przepiękne, białe skrzydła. Najpierw jedna para, potem druga i na koniec trzecia. I wszystko zniknęło. W oddali zaczęły szczekać jakieś psy, lecz nic poza tym się nie wydarzyło.
- Wywiązałem się ze swojego zadania - usłyszałem głos Gabriela. Zobaczyłem jak przestrzeń obok mnie się zniekształca, po czym utworzyło się przejście, przez które wszedł do tego samego pokoju, w którym się znajdowaliśmy.
- Widziałem. Szkoda, że stało się to tak szybko.
Wzrok Gabriela spoczął na śpiącej... już nie Malwinie, a Kiruzel. To było straszne. Wciąż wyglądała tak samo, ale była już dla mnie zupełnie obcą osobą.
- Pomóż mi ją zanieść do łóżka - poprosiłem.
- Nie chcesz być przy niej, kiedy się obudzi? - zapytał Gabriel.
- Po co? Jeszcze się przestraszy, albo, co gorsza, zacznie ze mną walczyć. Nie - pokręciłem głową - Wolę obserwować ją odtąd z daleka - przyznałem, poprawiając poduszki.
- Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Zajmę się resztą kontraktu - zwrócił się do mnie anioł, po czym i on odszedł, zostawiając mnie sam na sam z dziewczyną.
Ostatecznie, zmieniłem się w kruka, wyciszyłem swoją demoniczną aurę do zera i usiadłem na parapecie za oknem, czekając aż się obudzi, aby na własne oczy przekonać się, że nie jest już tą, która oddała mi swoje serce.
Przy okazji odkryłem, że kruki również mogą płakać. Albo to ja byłem jakimś wyjątkowo ponurym ptaszyskiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top