Ogień i woda


Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi i tego byłem pewien tak bardzo, jak niczego innego przez ostatnie pięć stuleci.

To było dla mnie nowe, odświeżające i zaskakujące, a jednocześnie niezwykle przyjemne, zupełnie jak woń morskiej bryzy, która subtelnie towarzyszyła nam na każdym kroku naszej wspólnej przechadzki wzdłuż gdańskiego brzegu.

Ja nie chciałem jej zdobywać. Nie chciałem wymuszać na niej niczego. Chciałem po prostu móc obok niej być. Tylko tyle i aż tyle. Widzieć to samo, co ona, towarzyszyć jej, być jej przyjacielem i oparciem. Nigdy wcześniej tego nie czułem, więc sam byłem zaskoczony. Wcześniej zapewne skończyłbym z kobietą w łóżku jeszcze tego samego wieczora. Teraz... Nie pogardziłbym takim scenariuszem, aczkolwiek mógłbym zaczekać. I nie osłabiłoby to mojej sympatii do niej. 

Jeżeli to była miłość, to byłem szczęśliwy, że mogłem jej doświadczyć i odkrywać uroki tego przedziwnego uczucia. W zasadzie mógłbym porównać to do narkotyku, tyle że efekt był jeszcze lepszy. 

Twarz Malwiny była pełna barw. Promienie słońca, odbijające się w jej jasnych oczach zdawały się przeskakiwać na policzki i tańczyć we włosach, w towarzystwie podmuchów ciepłego, letniego wiatru. Delikatny posmak soli na  ustach ożywiał zmysły, a skóra nabierała lekko brązowego koloru. Szliśmy wzdłuż plaży, mijając rozkrzyczane dzieci, brodząc bosymi stopami w wodzie. Cały czas trzymaliśmy się za ręce, tak szczęśliwi, że żadne nie odważyło się nawet odezwać przez dłuższy czas, jakby w obawie, że byle słowo będzie w stanie przerwać ten piękny sen. Poruszała się lekko, z gracją, zupełnie jakby sunęła razem z morską falą, niby wodna nimfa. 

Na szczęście, nic nie wskazywało na to, że to wizja ćpuna po przedawkowaniu. Te piękne chwile były rzeczywistością. 

- Myślałaś o tym co dalej? - zapytałem z ciekawości Malwinę. 

Jak zwykle obdarzyła mnie uważnym spojrzeniem, zanim odpowiedziała. To się jej chyba nie zmieni. Mimo to uwielbiałem chłonąć ten zamyślony wyraz twarzy, z której bił spokój, bezpieczeństwo i czyste, szlachetne uczucie. 

- Będzie to, co przyniesie czas. W naszym przypadku nie możemy za bardzo przewidzieć tego, co może się zdarzyć. A ty? - zakończyła, zadając mi identyczne pytanie. 

- Próbowałem, ale wolę się cieszyć chwilą obecną. 

Dziewczyna z niezrozumiałego mi powodu prychnęła wesołym śmiechem. 

- Aż tak źle? 

- Czy ja wiem? Nie powiedziałbym, że jakoś tragicznie - puściłem do niej oczko. - Po prostu dopasuję się do ciebie. Mam mnóstwo czasu. 

- A więc wrócisz ze mną na rok akademicki do Radomia? - zapytała ożywiona Malwina.

- Na pewno. Nie zostawię tam ciebie samej. 

- A jeśli będziesz musiał... Załatwić coś w rodzinnych stronach?

- Postaram się, aby nie trwało to długo - obiecałem najzupełniej poważnie. - Może nawet kiedyś cię ze sobą tam zabiorę, oczywiście, jeżeli będziesz miała ochotę. 

- Kusząca propozycja, ale chyba odmówię. - Widząc moją zmartwioną minę, dodała pośpiesznie - po prostu nie wiem, czego się tam spodziewać i czy to będzie bezpieczne. 

- Nie proponowałbym ci, gdyby nie było - wyrzuciłem urażony. 

- No dobrze, dobrze, pomyślimy, zobaczymy - odpowiedziała łagodząco moja piękna dziewczyna. - Ale nie chciałabym, żebyś się ograniczał że względu na mnie. Znaczy... Schlebia mi to bardzo, mimo to sądzę, że też powinieneś robić coś, co ci sprawi przyjemność. 

- Ależ nic nie stoi na przeszkodzie, abym naprawdę użył swoich wpływów i nie ożywił tego nieszczęsnego lotniska - roześmiałem się. - To naprawdę jest wykonalne. Zresztą, nie chcę się angażować w coś zbyt mocno. Wolałbym ten czas wykorzystać inaczej. Razem z tobą - dodałem, ściskając trochę mocniej jej dłoń. - Czy chciałabyś zobaczyć morze z lotu ptaka? - zagadnąłem enigmatycznie, licząc na domyślność dziewczyny. I nie zawiodłem się. Jej twarz momentalnie wyraziła swój zachwyt. Wciąż pamiętała, o co wówczas mnie poprosiła przez telefon. 

- Naprawdę?! 

- Czemu nie. Wieczorem powinno być w miarę pusto. Będą najlepsze widoki - dodałem, a Malwina aż nie mogła ustać w miejscu z radości. Krzyknęła, zaśmiała się, zupełnie jak małe dziecko. 

- Dziękuję! Naprawdę się cieszę! - zapewniała, chociaż i bez tych słów było to oczywiste i widoczne jak na dłoni. 

Nie wiedzieć czemu, jej radość sprawiała, że i ja się cieszyłem w środku jak głupi. Chciałbym, aby zawsze była taka radosna. Jest taka piękna, kiedy jest szczęśliwa. Po prostu wyglądała kwitnąco. 

Czas nam bardzo szybko zleciał, zupełnie jak przesypujący się piasek w klepsydrze, ziarenko po ziarenku. Zanim się obejrzeliśmy, był już wieczór. Zabrałem Malwinę na kolację do pobliskiej smażalni ryb. Sam bym nie wybrał takiego miejsca, ale mój anioł oświecił mnie, że ponoć są tu naprawdę smaczne rzeczy w bardzo przystępnej cenie. Nie protestowałem. Jako rdzenna mieszkanka nadmorskiego miasta znała je o wiele lepiej niż ja, dlatego mogłem jej w tej kwestii zaufać. Żałowałem jedynie, że nie mogę spróbować tego samego, co ona. 

Mądre szare oczy natychmiast zdołały rozgryźć moje myśli. 

- Dasz radę zgrabnie podmienić swoją porcję na coś twojego? - zapytała półgłosem, nieznacznie nachylając się do mojego ucha, tak aby nikt inny nie usłyszał tego pytania. 

Skinąłem zadowolony głową w odpowiedzi. Że też na to nie wpadłem! W ten sposób będziemy mogli cieszyć się wspólnym posiłkiem, kosztem zaledwie niewielkiej porcji mocy. W zasadzie nie mogłem się tego doczekać. Każdy posiłek z nią był niezwykły, zasługiwał na pewną dozę celebracji. 

Wybraliśmy miejsce z dala od wejścia, przy ścianie, aby swobodnie obserwować okolicę przez oszkloną ścianę naprzeciwko. Przy kaloryferach ustawiono doniczki z zielonymi roślinami, co nadawało przytulności wnętrzu. Po niedługim czasie oczekiwania przyniesiono nam zamówienie i kiedy kelner oddalił się od nas i zamieniłem nieco menu na swoim talerzu, mogliśmy się zająć swobodnie nasza pierwszą romantyczną kolacją. Życzyliśmy sobie smacznego i zatonęliśmy w sielskiej atmosferze. 

- Czy odkąd się dowiedziałaś tego wszystkiego o sobie od Malfasa, coś sobie przypomniałaś o sobie? - zagadnąłem ciekawy. 

Malwina zdecydowanie podkręciła głową. 

- Nic a nic. Wręcz przeciwnie: czuję się jeszcze bardziej ludzka niż kiedykolwiek wcześniej. 

- Czyli wcześniej się czułaś bardziej niezwykle? 

- Nie, po prostu nigdy wcześniej o tym nie myślałam. 

- Rozumiem - mruknąłem, chociaż wcale nie rozumiałem i daleki byłem od zrozumienia. 

- A czy... Może to dziwnie zabrzmieć... Czy odkryłaś, że potrafisz coś nietypowego? 

Malwina tylko podkręciła głową. 

Dziwne. Były Serafin, który zapomniał zupełnie o wszystkim? Podejrzane. Może tego też nie jest świadoma? 

- Lunatykowałaś ostatnio? 

- Dlaczego pytasz? 

Zrobiło się niezręcznie. 

- Próbuję określić nasze szanse na przyszłość - dodałem, spoglądając na nią. - Jak to się dzieje, że nie jesteś świadoma tyłu rzeczy? 

- A koniecznie muszę? 

-W sumie... Nie - uśmiechnąłem się. - To Malwina mnie pokochała, nie Kiruzel. I niech tak pozostanie. 

- Naprawdę niczego nie pamiętam, gdybyście mi nie powiedzieli o tym, zapewne zwaliłabym te szczątki wspomnień na karb zbyt wybujałej wyobraźni. Ale jeżeli chcesz, spróbuję sobie coś przypomnieć - zaproponowała. 

- Nie... To znaczy... Nie chcę tego wymuszać. To nigdy nie kończyło się dobrze. Jeżeli jest dobrze tak, jak jest, to niech tak pozostanie - zapewniłem.

Reszta kolacji upłynęła już w o wiele lepszym nastroju, a kiedy wyszliśmy, słońce chowało się właśnie za horyzont, malując niebo wszystkimi kolorami tęczy: od nasyconej czerwieni, poprzez brzoskwinię rozdzierającą ciepłe barwy od nadchodzącego fioletu, a za nim coraz ciemniejszych odcieni granatu. 

Odeszliśmy nieco od smażalni, kierując się w stronę najbliższego wejścia na plażę. Tak jak się spodziewaliśmy, było dość pusto. Na tyle, aby z łatwością znaleźć ustronne miejsce, aby być pewnym, że nie stanę się kolejną zagadką internetu, jak te syreny w morzach, potwór z Loch Ness czy nieznane twarze na zdjęciach. Zdecydowanym ruchem uwolniłem swoje skrzydła, na co dzień ukryte pod skórą, aby jak najlepiej upodobnić się do ludzi. 

Malwina nie musiała nic mówić, jej mina była wystarczająca, aby wiedzieć, że moje opierzenie niesamowicie jej imponuje. Nie powiem, moje ego mile rosło w górę. Sam bardzo lubiłem swoje smoliste skrzydła upadłego anioła. No i co by tu nie mówić, wiele razy uratowały mnie z opresji.

Potem poprosiłem aby objęła moją szyję, wziąłem ją na ręce i wzbiliśmy się w przestworza. Nie spodziewałem się, że będzie na tyle lekka. Bardzo ostrożnie (nie byłem do końca pewien, jak człowiek może zareagować na taki lot) wzbiłem się w powietrze. W sumie, w górze było też mniej tlenu, tak że musieliśmy uważać nawet na takie niuanse, aby nie poszybować za wysoko. Nie chciałem narażać Malwiny na niebezpieczeństwo. 

- Daj znać, gdyby cokolwiek się działo - poprosiłem na wszelki wypadek. 

Wystarczyło zaledwie kilka solidnych machnięć, a byliśmy już wystarczająco wysoko, aby nie przyciągać ludzkiego wzroku. Dziewczyna z zachwytem obserwowała, jak zachodzące słońce odbijało się w tafli wody z góry, jak ruch fal załamywał promienie, które raziły nas po oczach, zupełnie jakby woda bawiła się z nami tak, jak dzieci z lustrem w ręku. 

Zresztą, mogliśmy się dopatrzeć w powierzchni wody odbicia naszych postaci. Specjalnie w pewnym momencie obniżyłem lot na tyle, aby dziewczyna mogła swobodnie zanurzyć dłonie w nagrzanej wodzie.

Na policzkach dziewczyny malowały się rumieńce. Chociaż nie miała skrzydeł, samo przebywanie w przestworzach sprawiło, że rozłożyła ręce do boku i musiałem się nieźle nakombinować, aby trzymać ją na tyle solidnie, aby nie spadła w sam środek Bałtyku. Malwina jednak nic sobie z tego nie robiła.

- Jeeeeest suuuupeeeeer! - krzyczała ile sił w płucach, piszcząc przy gwałtowniejszych skrętach. 

Ze zdziwieniem odkryłem, że razem z naszymi cieniami na wodzie ukazał się cień jej skrzydeł, również rozłożonych identycznie jak moje. Tylko że tym razem to były dokładnie trzy skrzydła po jednej stronie, tak jakby pokazały się te, które jej zostały po wypadku, a nie te, które zaobserwowałem wcześniej, kiedy spotkaliśmy się na samym początku. 

W pierwszym odruchu chciałem zwrócić jej uwagę, ale po chwili doszedłem do wniosku, że lepiej nie burzyć tego pięknego lotu. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tej anomalii, więc tylko schyliłem się, aby musnąć ustami jej plecy w miejscu, gdzie powinny naprawdę wychodzić jej własne skrzydła. 

Nie spodziewałem się, że to wystarczy, aby forma astralna resztek jej boskości przybrała rzeczywistą postać. 

Zbyt zaskoczony pojawieniem się trzech dodatkowych skrzydeł na moment rozluźniłem uścisk, ale to wystarczyło, aby dziewczyna się zachwiała i aby wypadła z moich rąk. Zdezorientowana wyciągnęła do mnie ręce, wołając mnie po imieniu, zbyt przerażona by zacząć utrzymywać się na własnych skrzydłach. Zresztą, to nie było możliwe, zupełny brak po jednej stronie uniemożliwiał jej utrzymanie się w powietrzu. 

Malwina runęła do wody, a ja w ślad za nią, śpiesząc na ratunek. 

Spodziewałem się głośnego chlupotu, kiedy spotka się z powierzchnią wody, jednak nic takiego nie nastąpiło. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, woda się przed nią rozstąpiła, tworząc ogromny wir, a wzdłuż jego ścian zaczęły się pojawiać języki ognia, tworząc swoistą sprzeczność. 

Jak ogień może palić się na powierzchni wody? Przecież oba te żywioły są sobie przeciwstawne i zwalczają się nawzajem. 

Nie zważając na ewentualne obrażenia udało mi się w końcu dopaść do dziewczyny, nie robiąc sobie nic z szalejących żywiołów i umiejętnie manewrując tuż przy morskim dnie, wydostałem nas ponad powierzchnię wody, trzymając oszołomioną dziewczynę na ramieniu. 

- Nic ci się nie stało? - zapytałem, spoglądając dyskretnie na złożone trzy skrzydła, jedno na drugim, w pięknym, złocisto-białym kolorze. 

- Zdaje się, że nie, ale... Chyba mam skrzydła - przyznała roztrzęsionym głosem. - Przypomniałam sobie to uczucie, ten bezmiar wolności - dodała ciszej, wtulając się we mnie. - Ale twoje skrzydła! - krzyknęła nagle, pokazując na nie palcem. Zdziwiony obróciłem głowę i na chwilę zamarłem.

Od dołu moje piękne skrzydła, które budziły postrach i dumę, również zaczęły się zmieniać. Z czarnego koloru zaczął prześwitywać niezwykły, zupełnie nie demoniczny, złoty kolor piór. Wyglądałem teraz trochę jak tygrys. I co najlepsze, ja w ogóle nie odczuwałem żadnej zmiany! Nie czułem bólu, wypadania lotek czy innych anomalii... Zmienione pióra wydawały się tak samo niezawodne, jak czarne. 

- Chyba musimy wracać. Proponuję na razie do mnie, musimy zbadać nasze skrzydła. Wątpię, że w domu uda ci się przejść niezauważoną z nowym nabytkiem na plecach - przyznałem, odrzucając w zasadzie wszelki sprzeciw. 

- To chociaż dam znać, że dziś nocuję poza domem - przyznała jak zwykle trzeźwo dziewczyna. Jak ja jej tego zaczynałem powoli zazdrościć! 

Chwilę później dotarło do mnie, że kiedyś miałem taki kolor skrzydeł. A było to zanim wypowiedziałem posłuszeństwo jako anioł. Wówczas moje skrzydła miały właśnie złocisty kolor. 

Szefuńciu, co tu się wyprawia?! Przecież to niemożliwe, aby teraz powrócić do grona zastępów anielskich, zwłaszcza po tylu latach! Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca, zresztą, nigdy wcześniej nie ratowałem anioła, ale to tylko drobny szczegół. Jako demon, czułem się poważnie zaniepokojony.

Co gorsza, rozleniwiony mózg połączył nowe fakty, które wcześniej nawet się w nim nie pojawiły. Przecież Serafiny to były duchy ognia! A ja się dziwiłem jęzorom ognia, które się pojawiły na morzu... To na pewno była sprawka wymykających się anielskich sił Malwiny.

Chociaż z drugiej strony, odkryłem właśnie naszą wspólną cechę. Ja również najlepiej kontrolowałem żywioł ognia, zarówno jako anioł, jak i później Książę Piekła. Malwina była duchem ognia. 

Zdecydowanie czeka nas ciekawa przyszłość. 


Czołem! Uczelnia nie pozwala wygospodarować wystarczająco dużo czasu, aby dość systematycznie coś wrzucić. Mam nadzieję, że nie zawiodłam tym rozdziałem. 

Sugardemononme

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top