Nieoczekiwane spotkanie

Parę miesięcy później znowu kręciłem się w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej. 

Chociaż na zewnątrz żar lał się z nieba, postanowiłem wyjść z klimatyzowanego pomieszczenia. Nie miałem ochoty przyglądać się spoconym ludziom, jednak bezczynne siedzenie potrafiło być zabójcze nawet dla istoty prawie nieśmiertelnej, jaką sam byłem. Słońce grzało w najlepsze, zupełnie nie przejmując się faktem, że temperatura w granicach trzydziestu pięciu stopni w lipcu nie jest typową w tej szerokości geograficznej, w jakiej obecnie przebywałem. 

Co mnie znowu rzuciło do Polski? Nawet nie pytajcie. Sam nie mam pojęcia i ilekroć próbuję sam sobie zadać to pytanie, dochodzę do takich samych wniosków: że nie mam najmniejszego pojęcia i że chyba moje znudzenie bezcelowością swojej egzystencji sięga zenitu, skoro znalazłem się w takim kraju. 

Nie jest to też jakieś zapuszczone nie wiadomo co, tutaj raczej przesadzam, ale w porównaniu do Londynu, Nowego Jorku, Szanghaju, Berlina, Paryża, Seulu czy nawet do słonecznej Barcelony to wszystkie polskie miasta wypadają raczej blado, na czele z Warszawą i Krakowem. Zielono jest, trochę dzikiej natury pozostało (to akurat szalenie mi się podoba), mimo to... Nie wybrałem żadnego z większych miast. 

Postanowiłem przyjechać całkiem bez zobowiązań, zdając się na ślepy los. Dla zabawy wybrałem trzy najbardziej ośmieszone w memach miasta, a mianowicie: Białystok, Radom i Sosnowiec. Rzuciłem kością, aby ustalić cel mojej podróży i tak oto wysiadam na stacji Radom, stając na jedynym z trzech peronów całkiem zadbanej, odnowionej, czystej i prowincjonalnej stacji. 

Gdyby lotnisko było tu otwarte, prawdopodobnie miałbym wygodniejsze połączenia, ale cóż... Chciało mi się przygody, to mam. Nie brałem ze sobą zupełnie niczego. To, co miałem na sobie oraz smartfon w ręku i portfel z kartą kredytową wystarczały tutaj aż nadto. Spokojnie wysiadłem sobie z pierwszej klasy, włożyłem ręce do kieszeni spodni, rozejrzałem się wokół i ruszyłem schodami prowadzącymi w dół, do niezwykle czystego przejścia podziemnego, bez żadnych podejrzanych typów czy meneli. Nieco mnie to zaskoczyło. Krótkie przejście otwierało się wprost na zupełnie zwyczajny plac, przed którym ciągnęła zapewne jedna z główniejszych ulic. Okoliczne zasadzone drzewa wzdłuż drogowego pasu kwitły przyjemnym, malinowym kwieciem, rozsiewając subtelną nutę słodyczy w powietrzu. 

Jak na miasto ośmieszone do granic niemożliwości, pierwsze wrażenie wypadło lepiej niż mogłem się spodziewać. 

Tuż przy głównym wejściu na dworzec znajdowało się kilka przystanków autobusowych. Najwyraźniej był to węzeł komunikacyjny tego miasta. Każde miasto ma taki punkt na mapie (lub kilka), do których przyjeżdża absolutnie wszystko. Taki swoisty Rzym, do którego prowadzą wszystkie szlaki z miasta. Wyglądało na to, że właśnie znalazłem radomski Rzym. Czyli, jakby nie patrzeć, miejsce korzystne dla demonów (ta karczma Rzym się nazywa, hahahaha. Swoją drogą cieszę się, że Twardowski to nie był mój kontrakt. Biedaczyna, który się na niego pokusił nie dość, że natrudził się co nie miara, to jeszcze obszedł się smakiem. W ostatniej chwili przegrał z aniołem stróżem Twardowskiego - jego wierną żoną). 

Przeczytałem na tablicy elektronicznej rozkład, sprawdziłem na smartfonie, którą linię powinienem wybrać, aby dotrzeć na miejsce i spokojnie zająłem miejsce na ławce w cieniu ogromnego, sękatego drzewa. Bilet kupiłem tuż obok, w automacie, więc pozostało mi jedynie oczekiwanie. Jeszcze w trakcie podróży wynająłem sobie mieszkanie na jednej z tutejszych dzielnic, żeby być dokładnym: na Michałowie. Ot tak, dla żartu, że Michaelis mieszka na Michałowie. Inna sprawa przemawiająca na korzyść tego osiedla to względny spokój i nowe budownictwo, ale o tym miałem się dopiero przekonać. 

Według planu powinienem jechać siódemką. Kiedy zawitała na pętlę, wstałem i postanowiłem przepuścić cały legion śpieszących kobiet w podeszłym wieku, których siła taranowania była znacząca i niebezpieczna dla każdego innego zdrowego bytu. Już miałem wsiadać, kiedy zobaczyłem coś, co kazało mi się zatrzymać.

Do autobusu biegła zdyszana dziewczyna. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, jak bardzo pech musiał się z nią lubić. Najpierw oderwał się jej uchwyt od torby, przewieszonej przez ramię, potem o mały włos nie fiknęła koziołka na chodniku, zaczepiając stopą o nierówny krawężnik, a kiedy dopadła do ostatniego wejścia w autobusie, zamykające się drzwi przytrzasnęły jej rękę w taki sposób, że nie mogła jej w żaden sposób wybrać. Reszta pasażerów służyła radami typu: wybierz tę rękę dziewczyno, bo inaczej drzwi się nie zamkną, ale żaden nie kwapił się pomóc, a autobus powoli zaczynał ruszać, nie zważając na to, że uwięziona dziewczyna nie mogła ani wejść ani wyjść. 

Zdegustowany ludzką obojętnością wstałem, podszedłem do kierowcy, zwracając mu uwagę na problem i wyszedłem, kierując się wprost do szamocącej się dziewczyny. Jakoś udało się jej wyszarpnąć uwięzioną rękę, a wówczas drzwi się zamknęły i autobus ruszył z miejsca, zostawiając naszą dwójkę samą na chodniku. 

– Wszystko w porządku? – zapytałem, obrzucając ją bacznym spojrzeniem. 

– Moja torba – jęknęła nieznajoma – została w autobusie... Nie dogonię go przecież, a tam został mój portfel, telefon, rzeczy – wyliczała roztrzęsionym głosem, trzymając się za rękę. Powoli odwróciła się i wróciła na przystanek. Usiadła na ławce w cieniu, otarła oczy i ostrożnie dotykała okolicę łokcia.

Widziałem, że była gotowa się rozpłakać. Coś nieuchwytnego nie pozwalało mi po prostu jej tak zostawić. Niech stracę, pomogę jej. 

– Zapiszę ci jego numery boczne. – Zaproponowałem. – Potem po prostu zgłosisz zaginięcie. Może później ktoś odda twoją torbę do biura rzeczy znalezionych? Najważniejsze to zastrzec numer karty kredytowej, wówczas nikt nie będzie mógł z niej skorzystać, nawet jeśli ją znajdzie – zasugerowałem, próbując ją nieco pocieszyć i uspokoić. – Co z twoją ręką? – Wróciłem do ważniejszego tematu w mojej ocenie, kucając przy niej. – Dasz radę nią ruszać?

Dziewczyna spróbowała, ale już po minie widziałem, że aktualnie znajdowało się to poza jej możliwościami. 

– Odwiozę cię do szpitala. – Zaproponowałem, sam dziwiąc się swojej uczynności. – Tam powinni zająć się ręką. Wezmę taksówkę, tak chyba będzie najlepiej. Powiedz, do kogo powinienem zadzwonić? Rodzice? Chłopak? Ktoś ze znajomych? – dopytywałem. 

– Nie trzeba – próbowała oponować, ale kolejny niezamierzony ruch ręką utwierdził ją w przekonaniu, że jednak powinna skorzystać z mojej gościnności. – Nie mam jak obecnie panu zwrócić, portfel został w torbie... – próbowała mnie przekonać, uciekając wzrokiem w stronę obolałego łokcia. 

– To w ogóle nie jest problemem. Nie musisz mi nic zwracać. – Zapewniłem od razu.

Wyglądała trochę tak, jakby się mnie bała. Może to przez mój wyraz twarzy? Postarałem się trochę go złagodzić, tak samo jak ton głosu. 

– Powinnaś dać znać komuś bliskiemu, co się z tobą dzieje – usiłowałem ją przekonać. – Może ktoś będzie mógł później odebrać cię ze szpitala do domu. 

– Nie jestem stąd, mieszkam w akademiku – przyznała, jakby zawstydzona tym faktem. – I nie mam tutaj nikogo, kto mógłby mnie podrzucić. – Jednak po chwili ciszy, dodała. – Jakby mógłby być pan tak miły, to... chciałabym zadzwonić do rodziców. Nie chcę, żeby się martwili, że nie odbieram – przyznała, a ja momentalnie podałem jej telefon i nawet odszedłem kawałek, aby w czasie, kiedy dziewczyna będzie dzwonić, dogadać się z taksówkarzem odnośnie planowanego kursu. Ku mojemu zaskoczeniu, szpital znajdował się zaledwie dzielnicę dalej, a więc nie było to żadnym problemem, a wręcz przyjemnym wypełnieniem mojego nudnego grafiku, szczególnie odkąd nie byłem zobowiązany żadnym kontraktem. 

Zaczekałem, aż dziewczyna skończy rozmawiać.

– A może wolisz, żebym zadzwonił na 112? Albo na pogotowie? Jaki tam jest numer... – zwróciłem się do dziewczyny. Ku mojemu zdziwieniu, leciutko się uśmiechnęła, jakby walcząc z własnymi emocjami.

– Nikt o zdrowych zmysłach nie wyśle karetki do uszkodzonej ręki – odpowiedziała, ledwo powstrzymując śmiech. Otarła jeszcze raz swoje policzki z łez i spojrzała na mnie. – Chyba jednak zanim wybiorę się do szpitala, pójdę do banku. Dobrze pan mówi o tych dokumentach. Lepiej dmuchać na zimne. 

Musiałem się z nią zgodzić. Zapłaciłem taksówkarzowi z góry za kurs i poczułem, jak ktoś delikatnie dotknął opuszkami palców mojego ramienia i raptownie cofnął rękę. 

– Dziękuję. Naprawdę dobry z pana człowiek. – Usłyszałem tylko.

Dziwnie się poczułem, słysząc takie słowa. Chyba pierwszy raz ktoś określił mnie jako dobrą istotę. Wiadomo, nie mogła wiedzieć, kim byłem naprawdę, więc nie pogniewałem się za zaliczenie mnie w poczet rasy ludzkiej.

Dziewczyna oddała mi telefon i przez całą drogę do taksówki przepraszała za kłopot. Mimika twarzy i mowa ciała zdradzała, że bała się mi całkowicie zaufać, ale z braku lepszego wyjścia przystała na moją propozycję. Jednak im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że jest w niej coś dziwnego, i zupełnie nie chodziło tu o niesamowitego pecha. 

Nie potrafiłem jednoznacznie ocenić, ile ma lat. Co prawda, sama powiedziała, że studiuje, niemniej jej twarz mogłaby należeć zarówno do piętnastolatki, jak i trzydziestolatki. Powodowało to pewien niepokój, szczególnie, że rzadko spotykałem się z osobami, które były łaskawie traktowane przez czas. Z grubsza dotyczyło to istot mojego pokroju, u ludzi to była prawdziwa rzadkość. Co więcej, jej rysy skrywały w sobie pewną szlachetność i nadawały inteligentnego wyrazu, co dodatkowo pobudzało moją ciekawość. Duże, szare oczy śledziły uważnie mijaną trasę, jakby obawiając się porwania, a jasne włosy o miedzianych refleksach upięte były w wysoki kok na głowie. 

Czy to nie było przypadkowe spotkanie? 

Nie chciałem się narzucać, więc po prostu zaczekałem w aucie, aż załatwi wszystkie formalności w banku. Z ciekawości sam zacząłem przeglądać strony internetowe w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co powinno się zrobić w przypadku utraty ważnych dokumentów. Wiadomo, za pomocą moich mocy można wiele, ale nie chciałbym, aby dziewczyna musiała się jeszcze męczyć z osobami, które wezmą na jej dane chwilówki. A uganianie się za tego typu ludźmi... Hmmm... Oglądanie ich twarzy, błagających o litość jest satysfakcjonujące. Kiedy strach i cierpienie, jakie żądali innym ludziom, wraca do nich że zwielokrotnioną siłą. Na samą myśl uśmiechałem się półgębkiem. 

Przy okazji sam zgłosiłem zaginięcie torebki do biura rzeczy znalezionych. Ach, możliwość załatwienia spraw zdalnie to najlepsze, na co wpadła ludzkość przez ostatnie kilkaset lat. A może... Dlaczego nie? To będzie dobre ćwiczenie, aby sprawdzić moje umiejętności! 

Uprzedziłem kierowcę, że będziemy kontynuowali trasę i użyłem swojej piekielnie dobrej argumentacji, aby facet nie zostawił nas na lodzie. Diabłu się nie odmawia, gdy grzecznie prosi. Miał czekać, dopóki obydwoje nie wrócimy. Oficjalnie udałem się do dziewczyny, bo długo nie wracała.

Nieoficjalnie użyłem moich demonicznych zdolności, by odnaleźć, a następnie dogonić autobus, nie będąc widzianym przez zwykłych śmiertelników. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że torebka nie należała do tych markowych i w dodatku była uszkodzona, a więc nie stanowiła zbyt cennego łupu. Co innego zawartość, bo kiedy wsiadłem na przystanku, już jako zwyczajny pasażer, jakiś rzezimieszek trzymał zdobycz na kolanach i przeglądał zawartość. Wystarczyło jedynie podejść do tego mężczyzny, położyć mu dłoń na ramieniu i spojrzeć prosto w oczy. Oczywiście, nie tak jak człowiek człowiekowi. Przeszyłem go wzrokiem na wskroś duszy, tak że nie miał przede mną tajemnic. 

Biedaczek przeraził się tak, jakby samego diabła zobaczył i wyśpiewał mi wszystko: od zawartości, po fakt, że to on pierwszy zauważył torbę leżącą przy drzwiach. Przeczucie mnie nie zawiodło: nie miał dobrych intencji. 

Dzięki interwencji byłem pewien, że wszystko powinno być na swoim miejscu i że torebka i jej zawartość jest bezpieczna. Na wszelki wypadek zajrzałem do środka, ale wydawało się, że moje moce nic a nic nie straciły na sile.

Wysiadłem na następnym przystanku i niepostrzeżenie dla ludzkiego oka udałem się do biura rzeczy znalezionych, przekazując tam torebkę dziewczyny. W sumie zastanawiałem się po drodze, czy może nie oddać jej do rąk własnych, ale uznałem, że trudno byłoby to później wyjaśnić. Rozważałem też zaniesienie na policję, ale to wiązało się z kłopotliwym tłumaczeniem, bądź wizytą służb mundurowych, której wolałem uniknąć. Wróciłem jak mogłem najszybciej w okolicę banku i nawet udało mi się wyrobić przed powrotem dziewczyny. Byłem z siebie bardzo zadowolony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top