Jeśli kochać, to szczerze

Chciałem całkowicie zignorować Malfasa, nie mniej nie wypadało mi tak zrobić. Bądź co bądź, w potrzebie okazał się moim przyjacielem. A może jedynie bawiło go moje zachowanie, dostarczało mu rozrywki, tak jak dla mnie miała jej dostarczyć wizyta tutaj. 

- Pojadę tam. 

- Rób jak uważasz, stary z ciebie demon - prychnął mój towarzysz, wstrząsając głową - Znasz cenę, rozumiesz konsekwencje. Co jeszcze może cię zatrzymać, oprócz jej słowa?

- W zasadzie chyba nic - zamyśliłem się, po czym wstałem i uściskałem zaskoczonego przyjaciela. 

- Gorzej ci?

- Dziękuję - pokręciłem głową z uśmiechem na ustach, po czym poklepałem go po ramieniu. 

- Dantalionie - jego poważny głos zmusił mnie, abym na niego spojrzał. - To już nie zabawa. Właśnie wplątujesz się w niezłe bagno.

- Wiem. 

- Dlatego wycofaj się. Nie rańcie siebie nawzajem, zostawcie to na etapie, o którym się miło wspomina przy ciepłym piwie - prosił mnie o to, cały czas trzymając za ramiona, jakby chciał się upewnić, że jego słowa do mnie trafią. 

Na dźwięk sms-a automatycznie spojrzałem na blat, na który odłożyłem telefon. Od niej! To z adresem! Z rozczarowaniem poczułem na policzku dłoń Malfasa, który odwrócił moją twarz w ten sposób, abym znowu widział jego bursztynowe ślepia. Niestety, myślami byłem już daleko stąd.

- Dantalionie! 

- Słyszę... - mruknąłem.

- I co zamierzasz z tym zrobić? Ona jest aniołem, ty jestem księciem piekła na usługach Salomona! Nawet nie ma pewności, czy ona jest nieśmiertelna... 

- Nie jest. 

Zdumione spojrzenie Malfasa mile połechtało mi ego. W końcu coś, o czym ja wiem, ale on nie, a przecież to było oczywiste! 

- Jesteś pewien? Skąd? - zapytał, krążąc po pokoju. - Ależ to jeszcze bardziej dziwne... Śmiertelny anioł? A jest w ogóle coś takiego?

- Musiała utracić swoją nieśmiertelność po swoim upadku z niebios. Albo wtedy, kiedy wybudziła się ze śpiączki. Byłem z nią w szpitalu kiedy złamała rękę, pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy. Na pewno nie jest nieśmiertelna. Gdyby była, nie skończyłaby z powodu takiego drobiazgu na miesiąc z unieruchomioną ręką. 

- No dobra. Ona kiedyś umrze. Na pewno nie zgodzi się pójść z tobą do piekła. I co wtedy? Znowu pozostaniesz sam, z paroma zdjęciami czy obrazami, które będziesz kolekcjonował w swojej sypialni?

- Przestań! - skuliłem się nieco. - Nie będę ją namawiał. Nawet o tym nie myślałem. Przestań. 

- Nie przestanę, bo to jest ważne! Dantalionie, nie możesz siebie cały czas ranić! Skończ z tą błazenadą! Ile razy jeszcze będziesz opłakiwał stratę bliskiej ci osoby? Może wreszcie czas poznać kogoś w piekle, tak dla odmiany? Wiesz, ile demonic z radością wskoczyłoby ci do łózka, gdybyś tylko zechciał? 

- I tak wskakują - mruknąłem, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. 

- A jeśli ktoś znajdzie prawdziwy Lemegeton i przywoła cię na służbę? 

- Odmówię. Postawię taki warunek, aby nie mógł go spełnić i umowa okazała się nieważna. Zresztą, moje szanse na to wynoszą 1 do 72. Dość mało, nie uważasz? Zresztą, domyślam się, gdzie on jest. Wszystko mam pod kontrolą - próbowałem go przekonać, ale z tego wszystkiego to brzmiało tak, jakbym przekonywał sam siebie, że mam słuszność. 

- Widzę, że cię nie przekonam - mruknął smutno, po czym zawrócił się na pięcie, otwierając portal wprost do piekła. 

- Będziesz cierpiał, Dantalionie. 

- Wiem - odpowiedziałem cicho, spuszczając głowę. 

- W takim razie, idź - usłyszałem jego ostatnie słowa, po czym portal zniknął a na jego miejscu znowu była obdrapana, brudna ściana pokoju akademickiego. 

Udałem się w jego ślady, zabierając telefon ze sobą i kierując się na piechotę do swojego mieszkania. Jeszcze raz odtwarzałem w pamięci naszą wymianę zdań, dochodząc do tego samego wniosku, że mimo wszystko jej pragnę. Nawet jeśli będę mógł spędzić z nią jedynie ułamek mojego życia, to mimo to jestem gotów ponieść taką cenę za parę szczęśliwych chwil. Jak mężczyzna obiecałem sobie, że nie będę potem rozpaczać, po prostu wezmę to, co zechce dać mi los z ogromną wdzięcznością. 

Spojrzałem na wiadomość, unosząc nieco brwi ze zdziwienia. Tego się nie spodziewałem, chociaż nigdy nie mówiła mi dokładnie, gdzie mieszka. A ja sam nie zapytałem.

Spotkajmy się jutro o 16 na plaży miejskiej Jelitkowo przy wejściu nr 72.
Gdańsk.

Nie sądziłem, że jest aż z tak daleka!

Będę czekać. Malwina

Chociaż... Czemu akurat plaża? Z jednej strony to dobrze, w piasku nie będzie widać moich czarnych paznokci, ale z drugiej... A jeśli woda ucieknie przede mną jak przed Mojżeszem?! Rozstąpi się na boki, ogłaszając zebranym: oto największy przegryw świata, którego nie chce nawet ludzka dziewczyna. 

Może mieszkała niedaleko morza? Albo chciała być w miejscu publicznym, żeby czuć się bezpiecznie i na tyle obszernym, aby bez problemu móc spokojnie porozmawiać? To by było bardziej w jej stylu, takie przemyślenie sytuacji pod wieloma kątami.

W tym wypadku mogłem wyjeżdżać choćby zaraz. Nie widziałem potrzeby czekania, a łudziłem się również, że nocą autostrady mogą być trochę luźniejsze. Moje drzewo decyzyjne ograniczyło się do pośpiesznie zadanego pytania: a dlaczego by nie? i stwierdzenia, że właśnie mogę wyruszać. 

W ten sposób znalazłem się daleko od miejsca, w którym zostawiłem łowców demonów, Legemeton i miałem nadzieję, że z wzajemnością dadzą mi spokój na czas mojej nieobecności. 

Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Na razie planowałem zatrzymać się na parę dni w hotelu, później ewentualnie chodziłbym sobie przez portal do nadmorskiego miasta. 

Chociaż... To wszystko przy założeniu, że dziewczyna mnie nie odrzuci. Mimo to kurczowo trzymałem się tego, że to nie będzie pożegnanie. Tak jak powiedzieliśmy to sobie w rozmowie. 

Obroty silnika, szum wiatru na zewnątrz i moje myśli powoli zaczęły się zlewać w jedną, przyjemną monotonię, która uspokajająco działała na skołatane nerwy. Brak dnia zupełnie mi nie przeszkadzał, tak samo jak brak snu. Za te rzeczy lubiłem moje życie jako demona. Mogłem więcej, szybciej i lepiej. Nie oznacza to, ze nie odczuwałem zmęczenia, jednak jego próg był o niebo wyższy niż to, przy jakim ludzie odsuwali się na bok, aby się zregenerować. 

W godzinach bladego świtu byłem już na miejscu, to znaczy zakwaterowany, odświeżony i jak zwykle czarujący. Po prostu uwielbiałem te chwile, w których czułem się jak bóstwo. Do umówionego spotkania miałem sporo czasu, niemniej wolałem rozejrzeć się po mieście, aby oswoić się nieco ze zmianami, jakie tu zaszły i nie musieć się przedzierać przez całe te tłumy żądnych atrakcji turystów. 

Wczesne ranki miały ten przywilej, że raczyły wszystkich dookoła ciszą i spokojem. Nie było pędu, szły jedynie osoby, które musiały dokądś się udać. Resztki nocy raczyły nas przyjemnym chłodem unoszącym się jeszcze podczas porannej bryzy, z wielką żarliwością roznoszoną przez hulający wiatr. W rytm stawianych przez siebie kroków przemierzałem ulice starówki, dopóki nie dotarłem do Martwej Wisły. Nawet tutaj nie było jeszcze zbyt wielu osób, ogródki kawiarni świeciły jeszcze pustkami, a w rogach ulic walały się wczorajsze porzucone śmiecie. Wszechobecne krążące mewy zastąpiły tak typowe kruki dla innych miast.

W czasie, który dzielił mnie od upragnionego spotkania próbowałem odgadnąć przebieg naszej rozmowy, zastanawiałem się, jak długo by trwała i czy nie wykorzystać okazji, aby zaproponować jej lot nad morzem, wprost ku zachodowi słońca. Na pewno byłoby romantycznie, malownicze widoki powinny wynagrodzić dziewczynie czas oczekiwania, a i daleko od brzegu powinniśmy być bezpieczni przed ludzkim ciekawskim wzrokiem. 

O ile w ogóle się zgodzi. 

Odliczając mijające godziny nawet nie odczuwałem głodu. Inną sprawą było to, że jako demony rzadko kiedy byliśmy baaaardzo głodni. Przeważnie wówczas zawieraliśmy jakiś kontrakt. 

Zastanawiałem się, czy powinienem kupić jej coś. I jeżeli tak, to co. Ostatecznie zdecydowałem się na drobny prezent, a mianowicie wybrałem pierścionek z kamieniem przypominającym bursztyn. Przypominającym, bo nie pochodził z żadnego morza, tylko z piekła. Gdyby inny demon go dostrzegł, nie miał by problemu z odczytaniem przekazu. Dziewczyna nie musiała o nim jeszcze wiedzieć, przynajmniej na razie. 

Na miejscu byłem godzinę przed czasem. Nie chciałem przyciągać niepotrzebnej uwagi, więc ubrałem się tak, jakbym faktycznie chciał iść na plażę. Czarne przeciwsłoneczne okulary, krótkie spodenki, nieduży turystyczny plecak, z którego wnętrza mógłbym wyczarować wszystko, czego będę potrzebował, z zależności od sytuacji. 

Usiadłem na jednej z ławek rozstawionych po bokach nadmorskiej alei i czekałem, cierpliwie szukając wśród przychodzących znajomej sylwetki. 

W końcu moja cierpliwość została wynagrodzona. I to o wiele bardziej, niż się spodziewałem. 

Wśród tłumu ludzi zobaczyłem ją z daleka. Szła szybkim, zdecydowanym krokiem, przytrzymując ręką torbę plażową. Miała na sobie luźną, białą koronkową sukienkę na ramiączkach i w podobnym kolorze sandały, z jakimś kwiatkiem przy sprzążce. W pewnym momencie zatrzymała się, wyciągnęła telefon, przejrzała się w nim i poprawiła włosy, a następnie wyciągnęła pomadkę, ku mojemu straszliwemu rozczarowaniu bezbarwną. 

Mimo to czułem się strasznie zadowolony, że tak się starała dla mnie. 

Malwina rozejrzała się wokół, poprawiła ramiączko sukienki razem z torebką i ruszyła do celu, trochę wolniej niż do tej pory. Zabawnie to wyglądało, bo im bliżej była celu, tym bardziej wydawała się niepewna, jakby wraz ze zbliżaniem się do mnie ulatniała się z niej odwaga.

Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uniosłem rękę  i pomachałem jej, na co odpowiedziała mi niemal natychmiast. Z początku jej ręka szybko się uniosła, na chwilę zatrzymała na wysokości mostka, by w końcu pomachać mi delikatnie i posłać uśmiech okraszony rumieńcem. Złote refleksy tańczyły w jej rozpuszczonych włosach, nadając im ciepłego odcieniu.

- Jesteś - przywitała mnie, niemal gotowa się rozpłakać. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie. 

- Przecież obiecałaś, że tu będziesz. Jak mogłoby mnie wówczas zabraknąć? - zapytałem i zanim usłyszałem odpowiedź, dziewczyna po prostu przytuliła się do mnie. 

Ta osoba, która nie potrafiła się nieskrępowanie odezwać, wykonała tak szalenie krępujący ją ruch. Jej drobna postać doskonale uzupełniła moją, kiedy poczułem na swoim ramieniu ciężar jej głowy i ciche westchnienie. Nie widzieliśmy się zaledwie trochę ponad miesiąc, a zdawało się to tak długim czasem rozłąki, jakby to było kilkadziesiąt lat.

Naturalnie objąłem ją, nie mogąc uwierzyć w to, że fragment moich marzeń właśnie się spełnia. Zwyczajnie nie mogłem uwierzyć, ale bałem się poruszyć, aby to sprawdzać.  Nie dość, że najwyraźniej za mną tęskniła, to na dodatek wiedząc kim jestem naprawdę, po prostu chciała mnie przytulić. 

Tę sielankę przerwała nam jej torba, brutalnie zsuwająca się z ramienia dziewczyny, którą trzeba było złapać. 

Kiedy się ode mnie odsuwała, jej policzki były koloru bordowego. Ale nie pozwoliłem jej odejść zbyt daleko. Od razu wziąłem ją za rękę, z góry odrzucając wszelki sprzeciw i wskazałem głową wejście na plażę. 

- To co, idziemy? - zapytałem zadowolony. 

Malwina nie była w stanie wyartykuować bliżej określonego dźwięku, więc tylko skłoniła głowę w niemym potwierdzeniu i spojrzała na mnie oczami pełnymi wdzięczności. Rozbawił mnie wyraz jej twarzy, ale byłem jednocześnie szalenie szczęśliwy. 

Bo niezależnie od panującej mody, czasu czy też innych okoliczności, kobiety odwiecznie pragnęły kochać i być kochanymi.

Przy wejściu zdjęliśmy buty i dalej poszliśmy boso, pozwalając by ślady naszych stóp zasypywał rozgrzany od słońca piasek. Szum morza i rozbijające się u brzegu fale nadawały szczególnego klimatu. Dziewczyna zaproponowała, żebyśmy po prostu szli sobie wzdłuż brzegu, a jeżeli znajdziemy wystarczająco ustronne miejsce, z dala od wścibskich uszu, to możemy tam się zatrzymać. Zgodziłem się i wspólnie obraliśmy kierunek do majaczącego w oddali molo, terytorialnie należącego już do Sopotu, o czym dziewczyna zdążyła mi powiedzieć. 

- Dziękuję, że przyjechałeś aż tutaj, zdaję sobie sprawę, że to było bardzo daleko - zaczęła, brodząc stopami w nagrzanej promieniami słońca wodzie. 

- Nie istnieje zbyt wielka odległość, jeżeli gdzieś tam, na drugiej stronie ktoś na ciebie czeka. Zresztą - dodałem już weselej - to dla mnie naprawdę nie kłopot. Moja natura pozwala mi pokonywać takie odległości w o wiele szybszy i prostszy sposób. 

- A no tak. Nie pomyślałam - zawstydziła się - ale i tak do kogo by to nie było adresowane, to nie była zbyt grzeczna prośba. Przepraszam, ale z drugiej strony, ogromnie się cieszę.

Spojrzałem na nią rozczulony. Nawet demonom nie chciała robić przykrości. Przy okazji dopatrzyłem się białego, koronkowego stanika pod sukienką. Jeżeli też założyła go z myślą o mnie, to czułem się zaszczycony. 

- Spójrz, tam! Moment, zaczekaj - ożywiła się nagle i podbiegła nieco dalej i w głąb plaży, po czym przykucnęła i zaczęła z ożywieniem coś oczyszczać ręką. Kiedy się do niej zbliżyłem, uśmiechała się tak, jakby wygrała w totolotka. 

- Bursztyn! Taki na cały mój paznokieć! - obwieściła z radością, po czym wyciągnęła nieśmiało rękę w moją stronę, razem ze znaleziskiem w kolorze pomarańczowym z ciemniejszymi refleksami. - Weź go. 

- Wezmę, pod jednym warunkiem - uprzedziłem, a dziewczyna przechyliła głowę na bok, ciekawsko wpatrując się w moją twarz, czekając na to, co powiem. 

- Jakim? 

- Wezmę go tylko wtedy, jeżeli nadal mnie kochasz. 

Dziewczyna spuściła głowę, przyglądając się swojemu znalezisku w milczeniu. Za szybko wymogłem to na niej? Chciała nawiązać do tego później? A może... Wcale już tak nie czuła?

- Gdyby moje uczucia miał odzwierciedlać kamień, byłby to sporych rozmiarów diament, a nie znaleziona przypadkiem kruszynka... - zmartwiła się. Chciała już cofnąć dłonie, ale wówczas objąłem je swymi i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała. 

- Kocham cię.

Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby nie do końca rozumiała, co się dzieje.

- Co?

- Kocham cię. 

- A...ale jak to?

- Tak zwyczajnie, niemal po ludzku. Kocham. 

- Kochasz? 

- Tak jak żagle okrętu wiatr na otwartym morzu. Nadajesz sens mojemu istnieniu. Wskazujesz kierunek w którym odnajdę dom. Dzięki tobie nie błądzę we mgle, bo prowadzisz mnie prosto do przystani i tylko ode mnie zależy, czy tam dotrę, czy rozbiję się po drodze na wystających skałach lub czy ugrzęznę na mieliźnie. Malwino... - szepnąłem, pozwalając sobie delektować się tą chwilą. - Odpowiedz mi szczerze. Czy ty też kochasz? Powiedz, proszę. 

- Kocham z wzajemnością - wydusiła wreszcie, spoglądając na mnie. - Pokochałam może nie najroztropniej, ale szczerze i wiernie. 

- Tak się cieszę - dałem w końcu upust swoim emocjom, po czym objąłem dziewczynę i odnalazłem z ogromną przyjemnością jej usta, których wreszcie mogłem w pełni posmakować. I nawet nie oponowała, ku mojemu ogromnemu zadowoleniu. A wydawała się z początku taka nie do zdobycia, jak samotny morski klif. Jej drobne palce powoli przesuwały się wzdłuż mojej piersi, dopóki nie dotarły do ramion, gdzie już zostały, zaciskając się kurczowo w przypływie emocji.

Jej usta były miękkie i słodkie, nieco smakujące pomadką, ale to wcale w niczym nie przeszkadzało. 

- Bądź moją dziewczyną - poprosiłem, kiedy zabrakło jej tchu i musiałem dać jej chwilę na dojście do siebie.  

Jej oczy rozbłysły, a wiatr porwał słowa, które mimo wszystko zdołałem usłyszeć na tyle wyraźnie, by być pewnym, że najwyraźniej mam jakiś dług zasług u Szefuńcia, skoro spotykają mnie takie rzeczy jak ta. 

- Chcę - uśmiechnęła się tak ciepło, że stopiłaby tym uśmiechem serce nawet największego diabła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top