Degustacja serc
Nie spodziewałem się jej tutaj spotkać. W ogóle to było ostatnie miejsce, w którym spodziewałbym się spotkać anioła, a jednak...
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że pierścień mógł zmienić kolor, gdyż mniej więcej na wysokości serca ukryłem w kieszeni koszulki anielskie pióro.
Jestem idiotą.
Rozejrzałem się i dopiero kiedy upewniłem się, że nie wyczuwam żadnych innych bytów nadprzyrodzonych, podszedłem do dziewczyny, wymieniając słowa na powitanie.
– Sebastian! – twarz Malwiny pojaśniała na mój widok, obdarowując mnie niespodziewanie szczerym uśmiechem, takim, jacy ludzie rezerwowali dla osób, które naprawdę były mile widziane. Poczułem się lekko nieswojo, ale nie mogłem powiedzieć, że było to nieprzyjemne. – Nie spodziewałam się cię tutaj zobaczyć – przyznała spokojnie dziewczyna, podsuwając mi zdrową ręką tackę z ciastkami do spróbowania. – Naprawdę dobre. Częstuj się.
– Po ile są te ciastka? – wtrąciła się jakaś kobieta w średnim wieku, czując ogromny przymus przerwania rozmowy osobom, które jak widać się znają.
– Cztery dziewięćdziesiąt dziewięć.
– Wie pani, ja to zawsze kupuję te wafelki z Biedronki za trzy złote niecałe. Najlepsze. Mówię pani, te wszystkie dzisiejsze to sama chemia. Dobrze wiem co mówię, szwagrowa synowej ciotecznej córki męża widziała, jak to robią. Proszek z wodą. Sama chemia. Odtąd nie jem cukru i czuję się o wiele lepiej.
Ja tam już w połowie nie słuchałem tego wywodu na temat wyższości wafelków z dyskontu.
– A te obok? – zapytała jakaś inna kobiecina, chociaż nawet ja nie podejrzewałem Malwiny o posiadanie czytnika cen w źrenicach.
– Niestety nie mam pojęcia, ale tuż obok jest czytnik.
– A gdzie?
– Dojdzie pani do pieczywa i od razu w lewo, tuż na samym początku alejki.
Niezadowolone babsko niechętnie ruszyło na poszukiwanie czytnika, dając nam względny spokój.
– Dlaczego jesteś w pracy? Co z twoją ręką? – zapytałem zdziwiony, kiedy wreszcie udało mi się jakoś wyartykułować pytanie, aby nie brzmiało ono na szczególnie pozbawione taktu. – Dajesz sobie radę?
– Jak widać - odpowiedziała z uśmiechem na ustach. – Nie często trafia się fajna akcja tak blisko akademika. No a poza tym, później mogę nie mieć szansy przez zajęcia, a niechętnie biorą osoby, które nie są dyspozycyjne przez cały czas trwania promocji – wyjaśniła mi dziewczyna, a ja stałem i słuchałem, w milczeniu obserwując, jak krząta się między półką a stoliczkiem z próbkami.
– Często tak dorabiasz? – zagadnąłem ją. Może wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, biegła właśnie z jakiejś pracy? Zrobiło mi się jej trochę szkoda. Podczas gdy większość braci studenckiej obijała się lub zalewała sukcesy na równi z porażkami, ona podejmowała się prac godnych dziewczynki z zapałkami.
Jej szare, mądre oczy zatrzymały się na chwilę na mnie, wprawiając w zakłopotanie, ale i przyjemny dreszcz. Cóż za niesamowity kolor swoją drogą. Poeci wychwalali niebieskie oczy, cenione były również i czarne, ciepło brązowych ujmowało za serca, a zielone budziły pewien niepokój. W porównaniu z całą paletą kolorystyczną szare oczy były bardzo smutne, jak niebo zasnute chmurami w deszczowy dzień. Mimo to, w oprawie czarnych, długich rzęs i gęstych, naturalnych prostych brwi sprawiały wrażenie surowych, ale jednocześnie sprawiedliwych. Najbliżej absolutu i doskonałości Szefuńcia w swej skromności i czystości.
Dziwnie to musiało brzmieć z ust kogoś takiego jak ja, potępionego upadłego anioła. Demona czystej krwi.
Kojarzyła mi się z czymś czystym i szlachetnym. Przywodziła na myśl trochę kryształ górski.
– Kiedy mogę – odpowiedziała swoim zwyczajem, nie będąc zbyt wylewną. Trochę to było zabawne, bo nawet w tym namawianiu do zakupu była o wiele bardziej rozmowna, niż w temacie, w którym nie była pewna, ile może mi powiedzieć. Zaczynałem mniej więcej wyłapywać pewne schematy, według których postępowała.
– Na co zbierasz fundusze? – zagadnąłem ciekawy, nie chcąc pozwolić, aby rozmowa urwała się nam ot tak. – Planujesz coś?
– Nie – roześmiała się niemal, słysząc moje przypuszczenia. – Staram się zebrać jak najwięcej, aby starczyło mi na utrzymanie. Chcę odciążyć rodziców. Przeważnie idzie na akademik, chociaż to i tak pokrywa tylko część kosztów. Niestety, wciąż nie jestem na tyle samodzielna, na ile bym chciała – przyznała jakby z nutą żalu w głosie i chyba zawstydzenia.
Fakt, w świecie kreatywnych i przebojowych osób nieśmiałość zdecydowanie nie była w cenie. Za to rozsądek i dążenie do wyznaczonych celów w moich oczach wiekowego mężczyzny już jak najbardziej.
– Ale wiesz? – dodała już o wiele weselszym, pełnym życia tonem – Miałeś rację! Byłam dzisiaj w biurze rzeczy znalezionych i nie uwierzysz, moja torebka tam była! Nic nie zginęło że środka. To prawdziwy cud.
– Naprawdę? Cieszę się! Szkoda, że nie mogłem bardziej pomóc... – dodałem jak ostatni hipokryta.
– No coś ty! To twoja zasługa. Udzieliłeś mi bardzo dobrych rad. Gdyby nie pan... Jestem pewna, że sprawy nie poszły by tak gładko.
Spojrzałem na nią wymownie, dopóki nie domyśliła się, o co chodziło.
– Fakt, przepraszam Sebastianie... Ciągle umyka mi, żeby nie zwracać się do ciebie per pan.
– O której kończysz? Zaczekam na ciebie – zaproponowałem. – Mogę cię podrzucić do akademika. Znam już adres, trafię.
– Ale ja kończę dopiero o dwudziestej... – zmartwiła się. – Musiałbyś bardzo długo czekać na mnie, nie wiem, czy to warto – dodała już ciszej.
– Zostanę. Mogę nawet ci pomóc w pracy. Masz zyski od sprzedaży? – zapytałem, odstawiając koszyk na bok. Byłem całkowicie poważny. Wystarczyło uruchomić mój piekielny wdzięk, a sklep odnotuje rekordową liczbę sprzedanych ciastek marki X.
– Jakieś tam progi są, ale tak wysokie, że mało kto je osiąga. A tak to normalna stawka godzinowa, więc naprawdę jest dobrze – odpowiedziała mi, śledząc z lekkim niedowierzaniem moje poczynania.
Ja tam byłem najzupełniej poważny. Upewniłem się jedynie co mam reklamować i zabrałem się do dzieła. Nie muszę dodawać, że zaraz zaroiło się przy półce, a dziewczyna nie nadążała dokładać nowych ciasteczek do spróbowania. Towar z półki znikał jak zaczarowany. Dla mnie była to bułka z masłem, ale widząc wzrok dziewczyny, którym spoglądała na mnie z podziwem i wdzięcznością... To była chyba najlepsza nagroda. Bo przecież gdybym tylko chciał, sam mógłbym wykupić od ręki cały zapas tych ciastek. Tylko wówczas nie widziałbym jej takiej, jak teraz.
Przeszło mi przez myśl dziwaczne wrażenie, że chyba ją już gdzieś wcześniej spotkałem. Może była podobna do któregoś ze swoich przodków, z którym miałem okazję się widzieć?
Pierścień tym razem był czerwony. Bez żadnej kropeczki zieleni.
Godzinę później półka była już pusta, a sam mogłem pomóc dziewczynie złożyć resztę rzeczy i zanieść na magazyn sklepowy.
– Dlaczego mi pomagasz? – zadała w końcu pytanie, na które sam nie znałem zbyt dobrze odpowiedzi. Nie mniej nie byłbym demonem, gdybym nie potrafił znaleźć odpowiedzi dla ludzi niemal na wszystko.
– Załóżmy, że mi się spodobałaś. Czy to nie wystarczający powód?
– Nie przekonuje mnie zupełnie, ale bardzo mi schlebia – roześmiała się szczerze. – W każdym razie jeszcze raz dziękuję ci.
Jej szczerość potrafiła zdobyć nawet piekielne serce. Bez trudu mogłem się dopatrzeć najszczerszych podziękowań, jakie miałem okazję zobaczyć w swoim życiu. W świecie pełnym fałszu i obłudy, jaką prezentowano każdego dnia pokazywanie swoich prawdziwych uczuć było tak dalece nieprawdopodobne, że czułem się, jakbym właśnie znalazł piękny, porzucony diament wśród zgliszcz i popiołu.
– Nie ma sprawy. Tak wyszło. Nie planowałem tego.
– A tak przy okazji – dodała, spuszczając wzrok, jakby cała odwaga ulotniła się z niej w jednym momencie. Zabawnie wyglądała, walcząc ze swoim introwertyzmem. – Zapraszam na coś smacznego. Ja stawiam – zaproponowała nagle. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko. To tak w podzięce za wczorajszy dzień – dodała prędko. Mógłbym przysiąść, że denerwowała się w tej chwili nie mniej niż gdy padły wczorajsze zbłąkane strzały.
– Nie mam – odpowiedziałem niemal natychmiast, aby nie trzymać jej w niepewności.
Pełen sukces! W ten sposób będę mógł zbadać sprawę anielskości Malwiny, bez wymyślania wymówek z mojej strony. Naprawdę miałem szczęście!
Czekałem przy wyjściu pracowniczym, aż dziewczyna się przebierze i do mnie dołączy. Nie zapytałem wcześniej, dokąd się udajemy, ale nie miało to większego znaczenia. Pomyślałem za to, że może powinienem poprosić Malfasa o pomoc w zlokalizowaniu aniołów. Jako tropiciel nie miał sobie równych. Tylko... Czy ja chcę go w to mieszać?
Co jeśli w Radomiu nie było żadnych sił anielskich, a tamci zjawili się tutaj przypadkiem, jadąc na przykład do Częstochowy? Tylko dlaczego akurat tędy?
Zrobiłem sobie z dłoni daszek, który chronił moje oczy przed słońcem. Krzyż -mieczyk instant z mojej bransoletki połyskiwał od bawiących się na nim promieni i zasłaniał mi część pola widzenia.
A może by tak poderżnąć Malwinie gardło? Może to sprowokowałoby siły niebiańskie do ruchu?
W tym momencie drzwi się otworzyły i dziewczyna wyszła na zewnątrz. Wyglądała bardziej niż zwyczajnie. Krótkie szorty odsłaniały opalone nogi w białych trampkach.
– Pomyślałam, że nasz akademik jest dość zaniedbany... Wczoraj wspomniałeś coś o zwiedzaniu miasta, więc mogę pokazać ci całkiem przyjemny lokal, który cieszy się dobrymi opiniami wśród mieszkańców. Można tam zarówno zjeść, jak i coś wypić – zaczęła Malwina, uważnie obserwując moją reakcję. Wyglądała tak, jakby próbowała odgadnąć, czego mogę chcieć.
– Zdaję się w zupełności na ciebie. Powinniśmy tam podjechać?
– Raczej tak, stąd to spory kawałek na piechotę... – zmieszała się.
– Nie ma sprawy. Wskakuj – odparłem, otwierając drzwi.
Samochód wydał z siebie dźwięk i lusterka boczne ustawiły się w nadanym wcześniej porządku. Otworzyłem drzwi Malwinie.
– Boisz się? – zapytałem ją.
Malwina pokiwała głową.
– To był wypadek. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – próbowałem ją uspokoić. – Za dnia jest bezpieczniej niż w nocy. Może tamci byli pod wpływem narkotyków?
– Moooże – zamyśliła się, podpierając podbródek ręką. – Całkiem możliwe.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytałem rozbawiony jej powagą.
Tymczasem szare oczy spojrzały na mnie, ślizgając przez chwilę w okolicy ramion.
– Słyszałam od znajomych, że gdzieś tutaj można na spokojnie kupić towar. Więc wydaje się to całkiem sensowne, biorąc pod uwagę miejsce zdarzenia i domniemane miejsce zakupu... Mogli sobie palić czy zaaplikować coś, potem wsiedli za kółko... Tylko skąd mieli pozwolenie na broń? Chociaż nie, głupio myślę, kto powiedział, że żeby mieć broń trzeba mieć na nią pozwolenie...
– Słuszna uwaga.
– Przepraszam, rozgadałam się – przyznała zakłopotana. – Jedźmy. Prawdopodobieństwo strzelaniny dwa dni pod rząd w spokojnym mieście jest znikome, wyczerpaliśmy naszą pulę szczęścia wczoraj – zdecydowała, chociaż nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jej gadanina bardziej miała na celu uspokoić ją samą niż mnie.
– Albo to byli myśliwi po procentach, którym człowiek pomylił się z dzikiem – rzuciłem, aby rozładować atmosferę.
Chyba mi się udało, bo usłyszałem cichutkie parsknięcie.
– To chyba mnie musieli wziąć za dziką lochę, bo mimo wszystko, jesteś odrobinę zbyt ładny na dzika. I nie masz paseczków – zaśmiała się Malwina. – Starczy o mnie. Opowiadałam ci różne rzeczy wczoraj, kolej na ciebie. Skąd jesteś?
No to się zaczyna. Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy.
– Dużo podróżuję po świecie w związku z moją pracą, więc tak naprawdę nie mam takiego miejsca, które mógłbym określić jako moje miasto.
– W dzieciństwie też tak się przenosiłeś? – zapytała uważnie, obniżając brwi.
– W dzieciństwie mieszkałem z rodzicami za granicą, bardzo daleko – skłamałem gładko, po czym dodałem, żeby nie sprawiać wrażenia, że coś ukrywam – na Tajlandii. Tata również związany był z branżą turystyczną, więc to chyba u nas rodzinne.
– Więc jak się tutaj znalazłeś?
– Wyjechałem na studia do Europy. W trakcie ich trwania często wyjeżdżałem na wymianę. Erasmus daje sporo możliwości. Myślałaś kiedyś o tym? – zapytałem z czystej ciekawości.
– Chciałbym, ale na późniejszych latach. Podobno wówczas łatwiej jest się dostać do programu i chętniej przepisują przedmioty. Przynajmniej tak słyszałam.
– Masz już jakieś upatrzone miejsce?
– Niezupełnie. Pewnie dobrze było wyjechać do USA, ale z drugiej strony... Takie ciepłe kraje typu Włochy czy Grecja kuszą stylem życia.
Nie spodziewałem się, że dziewczyna weźmie sobie do serca moje gadanie. Kiedy dotarliśmy na miejsce poinformowała mnie, że to jedna z najlepszych restauracji tajskich, które prowadzi mistrz kuchni z tego kraju i że ma nadzieję, że smak będzie chociaż w części taki, jaki pamiętam z dzieciństwa.
Zamówiliśmy sobie coś z menu i po prostu rozmawialiśmy. Nie powiem, lokal był urządzony stylowo i gustownie. Szmaragdowe elementy wystroju idealnie komponowały się z drewnianymi elementami dekoracyjnymi, a całości dopełniały zielone rośliny. Malwina chyba wzięła sobie do serca bycie przewodnikiem. Albo chciała, abym poczuł się naprawdę nagrodzony za wczorajszy dzień.
W pewnym momencie przeprosiła mnie na chwilę i udała się do łazienki, a ja korzystając z jej nieobecności, sięgnąłem do jej torebki po telefon. Chciałem upewnić się, że dziewczyna nie jest powiązana z aniołami. Tylko skąd wówczas brak miejsce ten cień skrzydeł w jej pokoju?
Książka telefoniczna zawierała zaledwie parę numerów, z czego większość był zapisany z dopiskiem "praca". Znajomych to mogłem policzyć na palcach jednej ręki.
Zdjęcia przedstawiały przeważnie miejsca, w których była albo jej bliskich. Nic z szalonego życia studenta. Sama miała stosunkowo mało własnych zdjęć.
W notatkach niczego nie zapisywała.
Za to miała zapchaną do granic możliwości bibliotekę muzyczną.
Odłożyłem zrezygnowany telefon do torebki. Typowo damska, czyli totalny chaos w miniaturze. I żadnych rzeczy wskazujących na anielskie kontakty czy pochodzenie. Nawet pierścień na ręce pozostał niewzruszony, trwając w swoim kolorze.
Poszukiwanie aniołów nie należało do prostych zadań. Zakładając, że nawet gdyby w mieście rezydował ktoś z niebiańskiego piedestałku, nie obnosił by się z tym i namierzenie takiej osoby byłoby w zasadzie niemożliwe. Ale to samo powinno się tyczyć mnie. Więc w jaki sposób ktoś odgadł, że jestem demonem?
Zacząłem się zastanawiać, co mogło pójść nie tak tego dnia, kiedy do nas strzelano. Spróbowałem sobie przypomnieć szczegółowo, co wówczas robiłem i gdzie byłem, ale nie mogłem wpaść na trop. Spojrzałem na miękkie, zielone krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała Malwina i odpowiedź uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba.
Torebka.
Ukryłem twarz w dłoniach i głośno wypuściłem powietrze. Jak to jest, że kiedy chcę zrobić dobry uczynek, sprawa obraca się to przeciwko mnie? Właśnie dlatego nie przepadam za miłosierdziem. Owszem, byłem niewidzialny dla ludzkich oczu, o innych nie pomyślałem... Ktoś mógł mnie widzieć, zupełnie przypadkowo.
W tamtej chwili miałem ochotę przewrócić ten stolik i wyjść.
Na domiar złego, Malwina akurat wróciła i usiadła koło mnie. Musiałem zachowywać pozory. Spojrzałem na jej deser, który pałaszowała że smakiem. Smażone kawałki bananów w chrupiącej, kokosowej tempurze podawane z lodami waniliowymi. Ciekawe, jak to mogło smakować. Sądząc po minie dziewczyny, wyśmienicie. Oceniając po zapachu, również.
– Lubisz słodycze? – zapytałem.
– Bardzo. Potrafią dodać energii – zapewniła mnie Malwina, po czym podsunęła lekko talerzyk w moją stronę. – Chcesz spróbować?
Już miałem odmówić, ale moja ręka sama się ruszyła i odkroiłem widelczykiem kawałek banana. Nawet nie podejrzewałem, jak bardzo chciałem, aby móc poczuć smak. Znałem już za to konsystencję dania i moje myśli pobiegły w kierunku poszukiwania piekielnych zamienników, z których mógłbym przygotować coś podobnego. Coś, co miało smak.
Ku mojemu zaskoczeniu, Malwina się roześmiała.
– Od razu lepiej! – Widząc moją konsternację, kontynuowała. – Wyglądałeś na zmartwionego. Mogę jakoś pomóc?
– Nie przejmuj się, sprawy służbowe – odpowiedziałem i jak na porządnego demona przystało, uśmiechałem się promiennie. Od tej chwili dbałem, aby sprawy służbowe nie przeszkadzały nam podczas naszego wspólnego wyjścia.
Kiedy wracaliśmy, czułem się dziwnie spokojny. Pomyślałem, że chętnie bym się jeszcze spotkał gdzieś na mieście z Malwiną. I myśl ta sprawiła, że poczułem się nieswojo. Co takiego było w tej dziewczynie, że przebywanie z nią sprawiało mi... Przyjemność?
Nie, na pewno tylko mi tak wydaje. Muszę skupić się na rozwiązaniu zagadki.
Jeżeli o to chodzi, to zauważyłem, że nigdzie, gdzie byliśmy razem z Malwiną, nie zauważyłem cienia jej anielskich skrzydeł. Zaczynałem z wolna powątpiewać, czy to, co widziałem w akademiku, miało naprawdę miejsce. Może powinienem sprawdzić jej pokój pod nieobecność dziewczyny?
Istniała jeszcze jedna poszlaka, którą chciałem sprawdzić. Skrzydła były widoczne na ścianie, w środku nocy, kiedy było ciemno. Może to był klucz do rozwiązania zagadki?
Kilka dni później napisałem do Malwiny, czy nie chciałaby się że mną wybrać na nocny maraton filmowy do kina. Obracając w palcach antydemonią łuskę wróciłem myślami do tamtej chwili. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że chcę się z nią zobaczyć.
– To prawie jak randka! – ucieszyła się. – A tak przy okazji: masz kogoś?
Zaprzeczyłem spokojnym ruchem głowy.
– A to niespodzianka... Odkąd u mnie nocowałeś, Anka nie daje mi spokoju z wypytywanie o ciebie. Obstawiała, że na tysiąc procent masz kogoś, bo wyglądasz jak model żywcem wyjęty z sesji zdjęciowej.
– Doprawdy?
– Nikt ci wcześniej nie mówił, że dobrze wyglądasz? To w takim razie muszę to nadrobić: jesteś... – tu się lekko zaczerwieniła i spuściła wzrok – bardzo przystojny.
– Dziękuję. – Nie wiedzieć czemu, naprawdę byłem poruszony tym wyznaniem. Opinia Anki była mi obojętna, za to zdanie Malwiny miłe łechtało moje ego.
Niestety, mimo miło spędzonego czasu nie dopatrzyłem się, aby jakikolwiek cień skrzydeł towarzyszył dziewczynie. Nie wiedziałem, jak mam to rozumieć.
Malwina okupowała moje myśli, ale coraz częściej łapałem się na tym, że szukanie rozwiązania zagadki i pretekstu do spotkania się z nią zlewają mi się w jedno. Po prostu chciałem się z nią widywać. Dlatego ustaliliśmy, że wspólne maratony filmowe to doskonały pomysł i należy je kontynuować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top