Będę twoją tarczą i mieczem


Wiadomość o skrzydłach Malwina zniosła o wiele gorzej niż wszystkie poprzednie wiadomości razem wzięte. Mimo to, że wiedziała o swojej boskości, fakt posiadania dodatkowych wyrostków wpędzał dziewczynę w niemałe zakłopotanie. Czy to dlatego, że oprócz zmiany wewnętrznej zaszła ingerencja w jej wyglądzie zewnętrznym? Tak to przynajmniej sobie tłumaczyłem, kiedy wyciągałem z mojego plecaka ażurowe ponczo dla Malwiny. Dla każdej kobiety wygląd zewnętrzny był ważny.

- Załóż je - zaproponowałem - zakryje skrzydła. Jak dla mnie są piękne, ale ludzie na ulicy mogą to źle zrozumieć, a ja nie mam aż tyle mocy, aby usunąć pamięć każdemu, kto nas minie - starałem się wyjaśnić jakoś swoje stanowisko i jednocześnie nie wpędzić mojej kochanej w kompleksy. A że w dalszym ciągu to źle brzmiało... Na to nic poradzić nie mogłem. Intencje miałem jak najlepsze.

Roztrzęsiona dziewczyna co prawda wzięła ode mnie nakrycie, ale musiałem jej pomóc je założyć, bo sama sprawiała wrażenie, jakby wpadła w jakiś marazm. Przy okazji stwierdziłem, że jest cała rozpalona. Wszystko wskazywało na to, że miała gorączkę. 

- Dobrze się czujesz? - zapytałem zmartwiony, ale w odpowiedzi otrzymałem jedynie nerwowe kiwanie głową. 

- Zimno mi.

Wracaliśmy moim autem z jednym jedynym przystankiem w sklepie, gdzie kupiłem coś do jedzenia dla dziewczyny (w moim hotelu nie dowierzałem kucharzom, szczególnie kiedy Malwina podupadła na zdrowiu) i dużo wody oraz izotoników. 

W kasie widziałem, jak ekspedientka jakoś zbyt roztrzepanie nalicza mi wszystko i kiedy zwróciłem jej uwagę, że rachunek wyniósł za dużo, jeszcze zaczęła mi ubliżać i zamiast zwrócić różnicę w należności, odszczekiwała się jaka to ona jest teraz stratna przez własną głupotę. Nie miałem czasu sobie z nią porozmawiać należycie, bo samopoczucie Malwiny było dla mnie stokroć ważniejsze niż jakiś ćwierć inteligent, co nawet kraść z gracją nie potrafi, nie mniej nagrałem jej popisowy występ i uprzedziłem na do widzenia, że jeszcze tego samego dnia nagranie znajdzie się u kierownika.

Doprawdy, świat zszedł na psy, skoro okrada się tu już nawet samego demona. 

W samochodzie miałem podręczną apteczkę (nie dla mnie, ale skoro przepisy tego wymagały, to czemu nie) więc nie musiałem się za bardzo martwić o to, czy uda mi się zażegnać kryzys odpowiednimi lekami. Ba, byłem wręcz pewny, że to będzie proste, najwyżej nieco czasochłonne. Tymczasem zostałem wystawiony na ciężką próbę. 

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, dziewczyna ledwo kontaktowała, co wzbudziło moje gorsze obawy. Wziąłem ją na ręce i zabrałem do siebie. Całe szczęście, że nie zainteresowała się mną ochrona, bo to wyglądało tak, jakbym odurzył ofiarę i zaniósł ją jak łup do siebie, co było dalekie od prawdy. 

W pierwszej kolejności położyłem dziewczynę do łóżka i zdjąłem ponczo, oceniając stan skrzydeł. Wiem, że ludzka pierwsza pomoc wyglądała zgoła odmiennie, niemniej wydawało mi się, że w tym przypadku powinienem jednak postępować jak w przypadku istoty nadprzyrodzonej. A wówczas właśnie zaczynano od oględzin skrzydeł, bo mogły one wskazywać na wiele istotnych zagrożeń. Później zatrzymywano w miarę możliwości działanie trucizn, jakie mogły się dostać do ustroju. Masaż serca bardzo często był zbyteczny. Demony nie miały serca, a aniołowie byli nieśmiertelni. Niezły impas. A za pocałunek jeszcze by się obrazili. Więc o resuscytacji krążeniowo-oddechowej w zasadzie nie było mowy.

Wyglądało na to, że obecny stan, w jakim się znajdowała, zawdzięczała powrotowi swoich sił angielskich. Jej trzy ocalałe skrzydła drżały przy każdym jej wdechu, ale nie wyglądało na to, aby to one były źródłem problemu. Raczej to była reakcja ogólna, gdzie nadmiar mocy nie mogło pomieścić to drobne ciało. 

Zrobiłem zimne okłady i położyłem je na czoło i ramiona dziewczyny, chcąc jak najszybciej zbić gorączkę. Mimo to, wciąż się utrzymywała, a ja zaczynałem sobie wyrzucać, że to 39,6 to efekt udaru cieplnego od słońca odbitego od fal morskich. 

- Malwino... Słyszysz mnie? - zapytałem, potrząsając delikatnie dziewczynę za ramię. - Musisz wypić za moment to, co ci podam. Zbije gorączkę. Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze - obiecywałem jej. - Jestem przy tobie. 

- Plecy - ledwo słyszalny głos opuścił jej usta, a powieki uniosly się zaledwie o parę milimetrów, zupełnie jakby były wykonane z żelaza i strasznie ciążyły mojej kochanej. 

- Plecy? - zdziwiłem się. Malwina leżała na wznak, ale może coś jej tam przeszkadzało? - Już kochanie, zaczekaj momencik. Zaraz poprawię. 

Fachowo jak prawdziwy pielęgniarz podszedłem i przewróciłem dziewczynę na bok, kiedy moja twarz zastygła w przerażeniu, a słowa dziewczyny zaczęły nabierać sensu. 

Koszulka Malwiny na plecach była przesiąknięta krwią. Odruchowo ja ściągnąłem, przepraszając na wpół przytomną dziewczynę, kiedy moim oczom ukazały się broczące obficie kikuty sterczące z jej pleców na wysokości łopatek. 

- Malwino, nie waż się odpływać! - krzyknąłem do dziewczyny, biegnąc po bandaże i coś, czym mógłbym zatamować krwotok. 

Szefuńciu, teraz to się porobiło. Jeszcze chwila i będę potrzebował twojej pomocy. 

Wszystko wskazywało na to, że odnowiła się jej rana, którą odniosła przed wiekami, a przez którą straciła swoje anielskie skrzydła. Wydrukowałem też, że musiała utracić ogromne pokłady energii i sił, a jedynym ratunkiem było odrzucenie boskości i pozostanie człowiekiem bez wspomnień, jeżeli chciała wyleczyć odniesione obrażenia zadane antyanielskim mieczem. Ciekawe, jak długo musiała cierpieć po upadku z nieba i po jakim czasie wpadła w stan śpiączki. Oraz ile lat się w niej znajdowała. Może jej ciało przechowywano w jakiejś parafii jako ciało świętej, które się nie rozkłada i składano do niej modły? 

A może to sam miecz przyczynił się do tego, że Malwina zapomniała o swojej przeszłości. Albo szok pourazowy. 

Teraz wiedziałem jedno. Jej stan gwałtownie się pogarszał i jeżeli nie uda mi się go opanować, to prawdopodobnie mogę ją stracić, a na to pozwolić nie mogłem. 

Uzbrojony w opaski uciskowe i bandaże przystąpiłem do pomocy dziewczynie, dając z siebie wszystko, chociaż to wciąż było zbyt mało. Załamany upływającym czasem i odniesionym efektem, ostatecznie uciekłem się do magii demonicznej, przywołując odpowiednie zaklęcia, które znałem od samego Salomona.Stare, dobre czasy. Przez wzgląd na niego zgodziłem się na bycie pod jego komendą. Ulubieniec samego Boga i upadłych. Ciekawy człowiek o szerokich horyzontach. 

- Mądrości Salomona, pomóż tej istocie, zapieczetuj w niej to, co pozbawia ją sił, pozwól jej żyć - mamrotałem, dopóki zaklęcie nie dobiegło końca, a skrzydła mojej anielicy nie rozpłynęły się w powietrzu, tak samo jak i rana na plecach. Wreszcie dziewczyna mogła zacząć walczyć z chorobą. 

Czuwałem przy niej całą noc. Zrobiłem w międzyczasie lekkostrawny posiłek, ułożyłem w głowie z pięć scenariuszy rozmów, bo po wszystkim kroiła nam się poważna rozmowa. Musiałem prosić ją, aby nie wypuszczała swojej boskości na świat, bo wszystko wskazywało na to, że jej moc jest w stanie ją zabić. Tylko jak powinienem przekazać takie niuanse? 

Rankiem dziewczyna czuła się o wiele lepiej. Sama wstała i wyglądało na to, że nie za bardzo pamiętała wydarzenia z ubiegłej nocy. 

- Dobrze się czujesz? - zapytalem z troską, podając jej posiłek. 

- O wiele lepiej, dziękuję. I przepraszam, że tak nagle... 

- Malwino, posłuchaj. Nie wolno ci ujawniać swoich mocy. 

- Ale ja w zasadzie nie potrafię...

- To się nie ucz - przerwałem jej, ale zaraz otrzeźwiałem. - Malwino... To niebezpieczne dla twojego zdrowia -dodałem już poważnie, aby pojęła powagę sytuacji.

Dziewczyna spuściła nieco głowę. 

- Przepraszam, poniosło mnie - zmartwiłem się, widząc jej nietęgą minę. - Po prostu zaufaj mi. Będę cię chronił. Zrobię wszystko, co trzeba będzie, żebyś była bezpieczna. Tylko nie strasz mnie więcej tak - dokończyłem, czując jak powoli wyczerpują się moje pokłady sił. To była zdecydowanie ciężka noc. Przespałbym się godzinkę. 

- W porządku. Nie mam nad tym władzy, ale postaram się nie przysparzać ci zmartwień. Będę idealną, przepisową śmiertelniczką! - zażartowała sobie, po czym poczułem, jak jej drobne ręce obejmują mnie, magicznie zabierając cały ten ciężar, który nagromadził się aż do tej pory. 

- Jak ja się cieszę, że cię znalazłem. Nawet sobie nie wyobrażasz - zaśmiałem się, przymykając oczy, pozwalając odpłynąć na tę chwilę, kiedy oboje byliśmy względnie bezpieczni. - Masz ochotę na śniadanie? 

- W zasadzie, czemu nie. Zjadłabym sobie coś - przyznała Malwina. - Na przykład ciebie. 

- Obawiam się, że mogę powodować niestrawność - odgryzłem się, pokazując jej całe swoje uzębienie w uśmiechu. 

- No cóż, w takim razie się powstrzymam - puściła do mnie oczko, po czym wstała na chwilę, a ja upewniłem się, że po wczorajszych skrzydłach i kikutach dzisiaj nie było ani śladu. Pospiesznie wygrzebałem też swój pierścień, aby przekonać się, czy udało mi się zapieczętować anielskie moce. Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w kolorowy kamień, niemniej nie wykazywał on żadnych anomalii. Zupełnie jakbym miał do czynienia z człowiekiem. 

I to mnie szalenie cieszyło. 

Pozostałem z nią jeszcze przez tydzień, po czym musiałem wrócić na trochę do piekła. Nie mniej obiecaliśmy sobie, że zobaczymy się ponownie w Radomiu, kiedy rozpocznie nowy rok akademicki. I kiedy ją opuszczałem wydawało mi się, że wygląda na trochę zmęczoną, to tłumaczyłem to sobie faktem, że wiele się wydarzyło w jej życiu, a student po sesji i praktykach też najlepiej wyglądać nie musi. Wierzyłem, że wolny czas i morskie powietrze zdoła przywrócić jej siły, których będzie tak bardzo potrzebować w późniejszym okresie. 

Zanim się rozstaliśmy, zdążyłem się nawet zapoznać z jej rodziną (polubili mnie!) i spędzałem tyle czasu z dziewczyną, ile tylko mogłem i ile było stosowne. Chciałem nacieszyć się tymi wspólnymi chwilami zwyczajnej codzienności, wspólnymi spacerami, niekończącymi się rozmowami, poszukiwaniem bursztynów ( a to sam przez całą noc chodziłem po plaży i nawet nurkowałem w falach w poszukiwaniu jej ukochanych bursztynów, by później za dnia podrzucać jej co piękniejsze okazy pod nogi, aby mogła je znaleźć). Ten czas wydawał mi się jak sen. Wreszcie miałem kogoś, z kim mogłem być intelektualnie, duchowo, w najczystszej formie. 

Żałowałem jedynie tego, że jeszcze nie rozbudziła się w niej gotowość do bycia moją kochanką. Eros był jej obcy, za to jej Storge, z którą mogłem przebywać na co dzień, wynagradzała mi wiele. Ale byłem w stanie czekać. Będę czekał tyle, ile trzeba będzie, bo jest tego zdecydowanie warta. 

Przy pożegnaniu sprezentowałem jej drobiazg, który sam wykonałem podczas jednego z nocnych maratonów po plaży. Bursztynowa spinka do włosów wydała mi się praktycznym i eleganckim prezentem, niczego nie sugerującym (chyba jedynie to, że znam jej ulubiony kamień). Malwinie się bardzo spodobała, więc i ja byłem szczęśliwy. 

Stała jeszcze na plaży, machając mi ręką, kiedy znikałem w przejściu do piekła. Na ustach i szyi czułem jeszcze dotyk jej warg, dodających mi odwagi przed spotkaniem z jednym z królów spośród siedemdziesięciu dwóch, Asmodeuszem. Nie wróżyłem nic dobrego z tego spotkania. Co gorsza, obawiałem się o bezpieczeństwo Malwiny. Oby nikt na nią teraz nie czyhał. Niby podczas mojego pobytu nie zauważyłem niczego niepokojącego, ale kto tam wie, co przyniesie przyszłość? Na wszelki wypadek pozostawiłem jej kilka moich piór i pouczyłem ją, jak je wykorzystać w razie jakiegoś problemu. Mogła się dzięki nim powołać na znajomość że mną, albo wbić jakiemuś nadgorliwemu gołąbkowi w gardło. 

Kiedy wróciłem do Mrocznego Dworu, na stole zastał mnie list od hrabiego Andromaliusa. Wydało mi się to nieco podejrzane, ale że nie mogłem gdybać nie znając treści listu, musiałem go otworzyć. 

- Dantalionie, jednak się opamietałeś? - usłyszałem głos tej chodzącej małpy Malfasa i od razu przypomniałem sobie o tym, ile będzie mnie czekało pracy. - Mówiłem ci, każda śmiertelniczka prędzej czy później zaczyna zanudzać. Witaj z powrotem! 

- Na twoim miejscu nie spieszył bym się tak. Jestem tu tylko czasowo. 

- Uważasz, że Asmodeusz cię tak szybko puści? - zakpił Malfas. 

- Zobaczymy. Chwila, co ty wiesz o sprawie? - zdziwiłem się, po cz podsunąłem mu pod nos kopertę z pieczęcią hrabiego. - Gadaj natychmiast! Co wiesz?

- Może wiem, może nie wiem... A jak tam Malwina? - zmienił temat, płynnie unikając mego ciosu. Ogarnęło mnie niedobre przeczucie. Na pewno coś knuł.

- Kanalia - mruknąłem. - Nie śmiej jej wplątać w cokolwiek, co ma z nami związek. Trzymaj się od niej z dala. 

- Strasznie zaborczy jesteś. To taka miła anielica! 

- I właśnie dlatego nie będzie miała z nami nic wspólnego.  

- Od kiedy chcesz ją na siłę zatrzymać w ludzkiej skórze? - zapytał celnie Malfas, splatając ręce na piersi. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi i kiedy pozwoliłem posłańcowi wejść, przekazał mi wiadomość, że Asmodeusz już na mnie czeka. 

- Chyba nie mam wyjścia - przyznałem, zabierając ze sobą otwarty list, aby go przejrzeć po drodze. Spodziewałem się, że to mogło mieć że sobą związek. 

"Dantalionie, 

Słyszałem, że jesteś w Polsce, a właśnie ktoś mnie wezwał dzięki Lemegetonowi na służbę. Liczę na jakieś wskazówki. Miasto jest tak bardzo oddalone od jakichkolwiek stolic i postępu, że chyba przyjdzie mi tam zdechnąć z nudów. "

Nie zamierzałem wpadać do niego w odwiedziny, aczkolwiek moje podejrzenia, że księga znajduje się właśnie w Radomiu nabrały bardziej realnego zarysu. 

- Książę Dantalion - zaanonsowano mnie przy drzwiach, po czym wszedłem dumnym krokiem, oddając cześć jedynie królowi. Asmodeusz przywitał mnie z uśmiechem, po czym rozpoczęła się niezobowiązująca rozmowa. Niepokoiło mnie to. Wskazał mi krzesło obok siebie, abym usiadł, co też zrobiłem. 

- Dantalionie - zaczął w pewnym momencie. -Pokaż swoje skrzydła. 

Zimny pot zlał moje ciało, ale postanowiłem nie dać po sobie poznać więcej, niż to konieczne. 

- Skąd ta prośba, panie? 

- Dawno ich nie widziałem - uśmiechnął się dziecinnie, ale jego oczy jasno mówiły, że nie żartuje. Wnet dopadła mnie jego gwardia przyboczna i siłą wydobyto moje skrzydła. Do końca marzyłem, aby były one tylko czarne. Niestety, nic się nie zmieniało od tego pamiętnego nadmorskiego lotu. Moje pierze wciąż było czarno-złote. 

Pomruk przerażenia rozległ się po sali, a wraz z nim zaczęły się pojawiać coraz odważniejsze głosy. 

-Zdrajca! 

-Zdrajca! 

-Zdradził piekło! 

- Naprawdę myślisz, że niebo upomni się o anioła, który wypowiedział mu przed lata posłuszeństwo? - zapytał rozsądnie Asmodeusz. Na to nawet ja sam znałem odpowiedź. - Bardziej boli mnie fakt, że zdradziłeś swoich braci. Nie możemy tolerować zdrajców w swoich szeregach - dodał że smutną miną, a ja uświadomiłem sobie w całości beznadziejność swojego położenia. Oraz to, że przeze mnie Malwina znalazła się w ogromnym niebezpieczeństwie. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top