Rozdział 9 - Życie jest skomplikowane
— Czyli uważasz, że Alexandre jest w porządku, bo podobało ci się całowanie go, tak w skrócie? — zapytała Sende.
Aurélie, zamiast odpowiedzieć, zapatrzyła się w Sekwanę. To było piękne popołudnie, które po lekcjach postanowiła poświęcić na bezcelowe włóczenie się z Sende po mieście. To znaczy właściwie Sende podjęła tę decyzję — po prostu zawędrowała pod szkołę Aurélie i gdy tylko ta skończyła lekcje, przyjaciółka zabrała ją ze sobą („Roxy ma jakieś ważne sprawy z tym swoim gangiem, a ja nie mam ochoty być sama"). Pooglądały parę wystaw w sklepach, ale gdy nie znalazły nic ciekawego, ruszyły w kierunku Sekwany. I, oczywiście, rozmowa zeszła na wczorajszy powrót Alexandre. Aurélie już żałowała, że o tym wspomniała.
— Znaczy wiesz, nie żebym oceniała — dodała Sende. — To znaczy dobra, trochę. Ale chyba jestem w stanie zrozumieć. Chociaż z Roxy nie jestem tylko dla pocałunków... To znaczy wiesz, uwielbiam ją całować, bo całuje świetnie, ale... Wiesz, o co mi chodzi — zakończyła, nie chcąc dalej się plątać.
— Chyba nie do końca... To znaczy, wiesz, tak naprawdę nie mam pojęcia, czy Alexandre dobrze całuje... Bo nigdy nie całowałam nikogo innego, nie mam żadnego porównania... — Aurélie czuła, że jej policzki zaczynają płonąć.
— Ale ci się podobało, więc to chyba nieźle, co nie? Wiesz, są różne podejścia do związków. Zwykle przedstawia się taką idealną miłość, gdzie jednocześnie przywiązujesz się emocjonalnie, ale i fizycznie. Nie wiem, czy to dobry przykład, ale chyba z Roxy tak mam, wiesz? To naprawdę fajne uczucie. Ale tak nie musi być, można mieć tylko jedno z tych.
— Tylko że, prawdę mówiąc, nie wiem, jak to jest ze mną i Alexandre. Wiesz, jak z nim jestem, to mam poczucie, że wszystko tak straszliwie pędzi... I nawet nie mam czasu się zastanowić, co tak naprawdę czuję. A po tym, co mi mówi Bruno, to w ogóle mam wątpliwości.
— Uuu, a co mówi Bruno? — zainteresowała się Sende. — Bo chętnie posłucham.
— Mówi, że jego zdaniem nie jestem tak przywiązana do Alexandre, jak mi się wydaje. I bo ja wiem, może ma rację? Wcale nie czuję tego, co on do swojej miłości...
— Swojej miłości? To on ma jakąś miłość? A to mnie zaciekawiłaś!
Słysząc to pytanie, Aurélie zastanawiała się, czy nie powiedziała za dużo. Ale zdecydowała się mówić dalej.
— Wiesz, nie rozpowiadaj tego zbytnio, nie wiem, czy Bruno by chciał... Ale mówił mi, że kogoś kocha... I że chciałby pokonać wszelkie przeszkody dzielące go od tego kogoś. No i jak go tak słuchałam, to zaczęłam się zastanawiać, czy ja i Alexandre na pewno...
— Czy na pewno do siebie pasujecie?
— Trochę tak... Ale wiesz, mam poczucie, że chyba jednak powinnam dać temu szansę. Bo to wszystko przez to, że zniknęłam. Gdyby nie to, wszystko wyglądałoby inaczej.
— Wątpię, czy nawet wtedy Alexandre wycofałby się z kręcenia filmu. I tak byście się rozdzielili.
— Ach, no niby tak...
— A właśnie, co do tego filmu, to właśnie sobie coś uświadomiłam... Czytałaś „Dary demona"?
Aurélie nie wiedziała, czemu Sende ją o to zapytała.
— Nie, jakoś nie miałam okazji — przyznała szczerze. — A co?
— Bo chodzi o to, że w książce jednym z głównych wątków jest romans głównych bohaterów, Mary i Jose'a. Uwielbiam go, nawiasem mówiąc, a Jose to najlepsza postać, ale o czym ja to... No Alexandre dostał rolę Jose'a, a z zapowiedzi filmu nie wynika, jakoby zmienili książkę tak, żeby wykluczyć romans Jose'a i Mary... Oczywiście nie mogliby tego zrobić, bo wtedy to w ogóle ten film byłby porażką! I tak będzie przez Alexandre, ale no... W każdym razie, na pewno słyszałaś te wszystkie historie, gdzie aktorzy grający na planie wielką miłość w realnym życiu też się ze sobą związują, a potem pobierają i w ogóle.
— I co sugerujesz? — Aurélie zmarszczyła brwi.
— Sugeruję, żebyś uważała na Alexandre. I upewniła się, czy jemu też się to nie przytrafiło.
— Naprawdę uważasz, że mogło?
— Już ja znam takich jak on! — zawołała Sende zapalczywie. — Niby się zauroczy w tobie i mówi ci, że jesteś miłością jego życia, ale po chwili się znudzi i rzuci dla innej!
— Ale Alexandre mnie przecież nie rzucił — przypomniała Aurélie.
— Bo takie typy dzielą się na dwie kategorie: taką i drugą, jeszcze gorszą, gdzie kręcą z inną na boku!
— Nie mówisz poważnie. Alexandre miałby tak robić?
— Mówię ci, przejrzałam go od razu! Myślisz, że czemu tak szybko przeszedł do całusków i w ogóle tych wszystkich wyznań miłości? Jak ktoś chce zbudować relację, to tak nie robi!
— Nie wydaje ci się, że na siłę się go czepiasz?
— Nie! Ale wiesz, rób, jak uważasz. To twój związek, nie mój. Ale jeśli chcesz mojej rady, to wybadaj Alexandre i zobacz, czy na pewno nie utrzymuje częstszych kontaktów z kimś takim jak Rose Anderson, aktorką, która gra Mary. To ładniutka dziewczyna, wielu już straciło dla niej głowę.
Aurélie nie odpowiedziała. Nie była pewna, co zrobić. Z jednej strony to, co mówiła Sende, miało sens, ale z drugiej strony nie chciała wyjść na jakąś zazdrośnicę, która chciałaby badać dosłownie wszystko, co dotyczyłoby jej drugiej połówki. To byłoby zwyczajnie nie w porządku.
— Wiesz, zdaje się, że wielu osobom się nie podoba to, że jestem z Alexandre — odezwała się wreszcie. — Ty marudzisz, Brunonowi też się to nie podoba, choć nie bardzo wiem, dlaczego, Flyy też się go jakoś uczepiła.
— Flyy? Kiedyś chyba coś wspomniałaś, kto to jest?
Aurélie rozejrzała się wokół siebie i stwierdziła, że nikt ich nie obserwuje. Nie wiedziała, co nią powoduje, ale zdecydowała się to zrobić tak czy siak.
— Okej, mogę was sobie przedstawić. Tylko proszę, nie przestrasz się. Flyy nie jest człowiekiem, tylko takim magicznym stworzonkiem, które trochę przypomina muchę. Flyy, możesz się pokazać.
Flyy nie omieszkała skorzystać z tego zaproszenia i wyfrunęła z kieszeni bluzy Aurélie, po czym zawisła przed przyjaciółkami. Sende otaksowała ją spojrzeniem i widać było, że ma ochotę krzyknąć, ale powstrzymała się.
— Cześć — powiedziała wreszcie, uśmiechając się, choć nieco niezręcznie. — Niezły z ciebie cudak.
— Nie cudak, tylko kwami — sprostowała Flyy. — A ty jesteś Sende, tak? Aurélie mi trochę o tobie opowiadała. Miło mi cię poznać, chociaż mam wrażenie, że ostatnio zawieram zbyt wiele znajomości...
— A czym jest właściwie kwami?
— Tym, co daje moc tym wszystkim posiadaczom miraculów. Więc to nie Aurélie jest taka super, tylko oczywiście ja!
— Tak, tak, ale beze mnie byśmy nie mogły mieć nieskończonej przemiany — wtrąciła się Aurélie.
— Właściwie to z Pierre'em też taką miałam — zauważyła Flyy. — No i to dzięki niemu mam nowe moce...
— Oczywiście, ale wiem, że za mną tęskniłaś. Przyznaj to!
— Jesteście urocze, wiecie? — skomentowała Sende.
— Ja, urocza? Wypraszam sobie! — Flyy naburmuszyła się, ale oczywiście jedynie na pokaz, bo już chwilę później na jej twarzy rozkwitł uśmiech.
***
Po jeszcze jakiejś godzince czy dwóch włóczenia się po mieście Aurélie w końcu wróciła do domu. I tak nie miała już żadnych lepszych zajęć, bo Alexandre, nawet tuż po powrocie do Paryża, bez przerwy był czymś zajęty. Myślała, żeby tylko wejść do domu i od razu wrócić do pokoju, żeby przez resztę dnia odpoczywać, może z wyjątkiem przerwy na kolację, ale szybko zmieniła swoje plany. Usłyszała w salonie głosy, z czego jeden z nich z pewnością nie należał do domowników, więc zaciekawiona zajrzała do środka.
Tam, na jednym z foteli, dostrzegła Estelle Monteil. Kobieta przyciskała chusteczkę do oczu, ale chyba tylko po to, żeby tusz na rzęsach nie rozmazał się jej jeszcze bardziej. Aurélie uznała, że nie będzie przerywać, ale zaczęła słuchać.
— Wiesz, może jednak ja i Aaron popełniliśmy jakiś błąd...
— Ćsi, nie zadręczaj się. — Coline położyła dłoń na jej ramieniu.
— Nie, ale posłuchaj mnie. Może rzeczywiście, gdy Brigitte się dowiedziała o naszej misji, powinniśmy byli ją porzucić, a nie jeszcze Brigitte w to wszystko wciągać? To jednak jest nasza wina, że ją spotkał taki los.
— Dobrze wiesz, że to nieprawda. Nie kazaliście jej przecież brać udziału w tej ostatniej bitwie, zresztą, ona też nie zamierzała. To wszystko był taki niefortunny zbieg okoliczności.
— Czasem mi się wydaje, że to jednak naprawdę coś więcej niż zbieg okoliczności. Wiesz, Aaron ciągle uważa, że nie ma żadnej klątwy, ale zaczynam myśleć, że jednak jakaś jest. Daniel, on... Nie wydaje mi się, że tak by się przy tym upierał całe swoje życie, gdyby nie miał podstaw wierzyć, że to prawda. No i wystarczy spojrzeć na to, co go spotkało. Jego, jego rodziców, a teraz jeszcze Pierre'a... Martwię się tylko, że przez to wszystko Pierre w końcu zrobi coś głupiego.
— Pierre jest raczej na tyle rozsądny, że się opamięta...
— Zaczynam w to wątpić. Kompletnie się załamał, a największy problem w tym, że uważa, że tylko on cierpi z powodu Brigitte. Nie chce dać sobie przemówić do rozsądku, dostrzec, że nam wszystkim jest ciężko i że właśnie z tego powodu musimy starać się wspólnymi siłami wrócić do normalności. Choćby po to, żeby nie zwariować. Próbuję go cały czas namówić, żeby wyszedł do ludzi, znalazł pracę i się ustabilizował, ale jedyne, co mi się udało osiągnąć, to to, że teraz całe dnie spędza w siedzibie Zakonu.
— Strażnicy mają go na oku?
— Prawdę mówiąc, Strażnicy starają się go unikać.
— Co masz na myśli?
— Chodzi trenować, tylko że jego treningi polegają na rozwalaniu wszystkiego wokół. No i nikt nie bardzo chce się do niego zbliżać, gdy jest w takim bojowym nastroju, sama rozumiesz. Ale w ten sposób nic nie osiągnie! Wcale nie poradzi sobie ze stratą, gdy tylko będzie niszczył wszystko wokół siebie! I już nie bardzo wiem, jak mu pomóc.
— Daj mu czas, to w końcu powinien to zaakceptować.
— Tak, może to by miało sens, gdyby chodziło tylko o niego. Ale najbardziej boję się o Malou. Teraz jeszcze jest zbyt mała, żeby cokolwiek zapamiętać i zrozumieć, ale i tak, w tej chwili to ja i Aaron się nią głównie zajmujemy, a przecież nie jesteśmy jej rodzicami. To znaczy, nie zrozum mnie źle, nie zostawilibyśmy Pierre'a z tym samego, zwłaszcza teraz, ale nie możemy całkowicie przejmować jego roli! Bo co będzie potem? Gdy Malou będzie starsza, a my zresztą też? Nie będziemy mogli wiecznie go zastępować w roli rodzica.
Coline nie odpowiedziała, a Estelle uznała, że może dalej mówić.
— Szczerze mówiąc, informacja o dziecku niespecjalnie mnie zdziwiła. Znaczy nie to, że się tego konkretnie spodziewałam, ale znałam Pierre'a i Brigitte na tyle, że przypuszczałam, że coś takiego może się stać. Starałam się im wyperswadować głupie pomysły, ale oni, jak to młodzi, oczywiście mnie nie posłuchali. I w zasadzie ich nawet nie winię. Tylko że wydaje mi się, że żadne z nich nie było na to gotowe. Oczywiście, zdawało im się, że gdy będą razem, pokonają wszystkie przeszkody i w sumie to uważam, że rzeczywiście mogliby sobie trochę pomóc. Tylko że żadne z nich nigdy nie próbowało sobie wyobrazić życia bez tego drugiego. A teraz, gdy Brigitte nie ma, to nie wiem, czy Pierre sobie poradzi jako ojciec. Jest taki młody... Jeszcze nic nie wie o życiu. Wiesz, Daniel chociaż już coś przeżył i mimo tego wszystkiego, co go spotkało, dawał radę wychowywać Pierre'a i myślę, że gdyby sam Pierre też miał więcej czasu, to dałby sobie radę. Tylko że teraz nie jest jeszcze na to gotów, widzę to przecież. No i nie wiem, co zrobić, naprawdę.
— Porozmawiaj z nim — odparła Coline. — Ale tak szczerze i postaraj się bez napięcia.
— Ale jak? Skoro on nas w ogóle nie chce słuchać?
— Przede wszystkim nie bierz go z zaskoczenia. Powiedz mu, że chcesz porozmawiać, żeby mógł się do tego przygotować. A poza tym tak sobie myślę, że powinien się spotkać ze specjalistą.
Na to Estelle prychnęła.
— Naprawdę myślisz, że jakiś terapeuta uwierzyłby mu, gdyby powiedział mu prawdę? Zresztą, nie wydaje mi się, że Pierre by się zgodził. Zawsze był dość zamknięty w sobie. Jak nawet nam nigdy nie wyjawił, co się stało, jak Daniel umarł, to naprawdę wierzysz, że obcemu człowiekowi powiedziałby o wszystkim, co go trapi?
Aurélie, która nadal podsłuchiwała w przedpokoju, przypomniała sobie, jak zupełnie niedawno Pierre właśnie jej się zwierzał. A czy ona przypadkiem nie była dla niego niemal obcą osobą? Jak to, co mówiła Estelle i to, czego sama doświadczyła, w ogóle mogło się ze sobą łączyć? No chyba że Pierre nie uznawał jej za obcą? Choć jej zdaniem było to bardzo, ale to bardzo dziwne.
Być może podsłuchiwałaby dalej, ale potrzeba kazała jej odejść do toalety, a gdy próbowała wrócić na stanowisko, matka i Estelle ją dostrzegły. Pomachała im obu.
— Cześć, Aurélie — przywitała się Coline. — Już wróciłaś?
— Tak, trochę się z Sende włóczyłyśmy, ale nic poza tym.
— Ach, rozumiem, okej. Chcesz się przysiąść?
— Nie, dzięki, jestem trochę zmęczona. Ale miło panią widzieć, pani Monteil — dodała, zwracając się do Estelle.
— Ciebie też. — Estelle uśmiechnęła się, choć był to uśmiech nieco wymuszony, wynikający raczej z uprzejmości, aniżeli ze szczęścia.
Po tej krótkiej rozmowie Aurélie poszła prosto do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Westchnęła, ni to z ulgi, ni to ze zmęczenia.
— Wiesz, życie jest strasznie skomplikowane — rzuciła do Flyy. — Nigdy się nie spodziewałam tego, tak szczerze. Tu to wszystko z Alexandre i w ogóle, a poza tym jak słucham tak, chociażby mamy i pani Monteil... Ech...
— Życie nigdy nie było proste, ale szczerze mówiąc, jestem zdziwiona, że dopiero teraz to dostrzegasz.
— Wcześniej... Wcześniej właściwie jakoś nie miałam jak.
I to była prawda. Wcześniej nigdy nie interesowała się tak naprawdę życiem. Oczywiście, mogła powiedzieć coś o tym, jak matka odeszła, a ojciec niemal przestał się nią zajmować, ale czy wtedy zauważała w pełni wszystkie komplikacje? Raczej niezbyt... Tak naprawdę przejmowała się tylko tym, żeby chodzić do szkoły i spędzać wolny czas głównie w domu, z wyjątkiem może spotkań z Brunonem. A od stycznia jednak trochę się zmieniło... Bardziej zaczęła się wszystkim przejmować. Bo czy to nie dlatego ostrzegła ludzi przed Chemiczką? Czy to nie dlatego ostatecznie przyjęła Miraculum Muchy i stała się bohaterką? Nie chciała już dłużej być biernym obserwatorem zdarzeń, akceptować wszystkiego takim, jakie było. I przez to zaczęła dostrzegać, jak bardzo to wszystko było skomplikowane.
I była zmęczona. Miała nadzieję, że to wszystko, w tym skutki ostatniej bitwy z Odnowicielami, wkrótce już nie będą miały takiego znaczenia. Oczywiście nigdy nie zostaną w pełni wymazane, ale chciała, żeby udało się nad nimi wreszcie przejść do porządku dziennego. Oczywiście ze szkołą już nie da rady zbyt wiele zrobić, bo nie łudziła się, że w liceum dałaby radę przeskoczyć klasę. Bo choć nauka może i nie szła jej najgorzej, to jednak nigdy nie była aż takim geniuszem, by dokonać czegoś takiego. A to oznaczało dwa lata w plecy, o czym doskonale wiedziała. I mimo wiedzy, że nie mogła z tym nic zrobić, i tak ją to smuciło.
W podobnym humorze była do końca dnia, toteż ostatecznie stwierdziła, że położy się spać wcześniej niż zwykle. Nie było sensu niczego robić, skoro i tak nie miała na to ochoty. A tak może się chociaż wyśpi...
Sen, jak na złość, długo nie chciał przyjść. Ale ostatecznie ją zmorzył.
Aurélie znalazła się w miejscu, które w pierwszym odruchu wzięła za restaurację. Widziała wszędzie stoliki z krzesłami i ludzi przy nich siedzących, chociaż żaden z nich nie miał twarzy. Po chwili zorientowała się, że zna to miejsce i wcale nie była to restauracja, a kawiarnia. Kawiarnia pani Mamie. A kiedy zrozumiała tę rzecz, zorientowała się również, że przy stoliku nie siedziała sama. Zobaczyła Alexandre siedzącego naprzeciwko niej. Zerknęła na niego, lecz on nie odwzajemnił spojrzenia. Zamiast tego zapatrzył się w telefon i co chwilę szybko coś w nim pisał.
— Zamówimy ciastko? — zapytała go wreszcie Aurélie.
— A, tak, możesz zamówić — odparł Alexandre, ale nie podniósł wzroku.
Aurélie poczuła się nieco dotknięta jego obojętnym tonem, ale nic nie powiedziała. Zamówiła ciastka, ale gdy już nawet kelner podał im dwie porcje, nie miała ochoty jeść. Coś ją dręczyło, lecz nie bardzo wiedziała co. Czy było to milczenie, które panowało? A może jeszcze coś innego?
— Spojrzysz może na mnie? — zapytała wreszcie, zaczynając czuć irytację.
— Zaraz... Jeszcze tylko odpiszę...
— To trochę nie w porządku...
— Jestem bardzo zajęty, jakbyś nie zauważyła! — Alexandre również się zirytował. — Mam tonę zajęć, nie to co ty, tylko z tą swoją szkołą. A ja to co, robię wszystko, żeby być najlepszym w tym, co robię, poświęcam temu czas, a ty jeszcze mi to wyrzucasz!
— Nie miałam czegoś takiego na myśli — zaprotestowała Aurélie, dość nieśmiało, choć czuła, że wkrótce sama też wybuchnie. — To znaczy wiesz, jeśli nie chciałeś tu przychodzić, trzeba było mi powiedzieć. Sama bym się sobą zajęła.
— Ach tak, rozumiem, że nie chcesz mnie widzieć? Świetnie, w takim razie zostawiam cię, bo skoro ci przeszkadza, że jestem tu tak, to nie będę wcale!
I jak powiedział, tak naprawdę zrobił. Opuścił kawiarnię, nawet nie tknąwszy swojego ciastka, a Aurélie została sama, osłupiała. Co jak co, ale po Alexandre nie spodziewałaby się czegoś takiego! Co w niego wstąpiło? To przecież nie mógł być on! Nigdy w życiu by się tak nie zachował, nigdy! Po pierwsze, na randce z nią nigdy nie zdarzyło mu się tak otwarcie klikać w telefon, co najwyżej odebrać pilny telefon od agentki. A co najważniejsze, nigdy by jej tak nie potraktował! To był wręcz nie do pomyślenia.
Aurélie pomyślała, że powinna to wyjaśnić. Może Alexandre nie odszedł zbyt daleko? Może jeszcze zdoła go dogonić? Wstała od stolika i już miała wyjść z kawiarni, ale gdy otworzyła oczy po kolejnym mrugnięciu, zorientowała się, że znajdowała się zupełnie gdzieś indziej. Leżała w łóżku, w swoim pokoju, a jedynym, co rozpraszało ciemność, były światła przebijające nieco przez roletę na oknie.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, że scena, której była świadkiem, nie wydarzyła się naprawdę, a miała miejsce jedynie we śnie. Ale gdy sobie to uświadomiła, odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że Alexandre nigdy nie zrobiłby jej czegoś takiego! To tylko jej wyobraźnia, zapewne karmiona wątpliwościami Flyy i Sende, spłatała jej takiego figla. Ale jednak sam fakt, że we śnie widziała takie rzeczy, wydał się jej nieco niepokojący. Chociaż... Chyba po prostu za dużo się tym wszystkim stresowała. Nic dziwnego, patrząc na to, co wydarzyło się ostatnimi czasy...
— Muszę wyluzować — powiedziała głośno do siebie. — O tak, odrobina luzu zdecydowanie mi się przyda.
I to powiedziawszy, ponownie ułożyła się do snu. Tym razem aż do rana nie dręczyły jej żadne wizje, a przynajmniej nie takie, które by pamiętała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top