Rozdział 8 - Usunąć przeszkody

Powiedzieć, że Alexandre się nie wyspał, to jakby nic nie powiedzieć. Przez ostatnie dni, mimo nadziei na lżejszy czas, ciągle miał coś do roboty i niemal wcale nie znajdował okazji na to, żeby się położyć. A to wyskakiwało coś z filmem, a to Rose chciała się spotkać, a to ojciec męczył go telefonami. To, w połączeniu z odkryciem podczas lotu powrotnego do Paryża, że cierpi na chorobę powietrzną, nie za dobrze go nastrajało na dalszy czas.

Kolejne siedem godzin, które musiał spędzić w samolocie, okazało się prawdziwym koszmarem. Zmęczenie narastało, a Jade, która poleciała z nim, zdawała się coraz bardziej znużona podawaniem mu kolejnych worków. Alexandre miał wielką nadzieję, że ten koszmar skończy się, gdy wysiądzie z samolotu, ale wtedy zrobiło się jeszcze gorzej. Ze zgrozą stwierdził, że gdy znalazł się na ziemi, w Paryżu było już południe, podczas gdy on doskonale pamiętał, że wylatywał jeszcze przed północą. Oczywiście wiedział o zmianie strefy czasowej, ale uświadomił sobie to z pełną mocą dopiero teraz. I nie był pewien, czy w tym stanie da radę jeszcze cokolwiek dziś zrobić. Marzył tylko o tym, żeby paść na łóżko, ale czuł, że jeszcze długo nie będzie mu to dane.

Ledwo odebrał bagaż i opuścił lotnisko, a usłyszał telefon. Westchnął pod nosem, bo przypuszczał, kto to mógł być. I nie pomylił się — gdy na ekranie zobaczył napis „Ojciec", natychmiast wyciszył dźwięk i odłożył telefon do kieszeni. Nie odrzucał połączenia, bo nie chciał się zdradzić tym, że nie przeoczył owego połączenia. A w tej chwili ojciec musiał sobie poczekać. Najlepiej całą wieczność, ale Alexandre wiedział dobrze, że to niewykonalne.

Tak bardzo żałował, że nie zignorował ojca wtedy, w lipcu! Po tej całej akcji z kradzieżą pucharu George'a Wiliamsa powinien był odesłać go do ochrony, która grzecznie, a może nawet i nie, co dodatkowo ucieszyłoby Alexandre, wyprowadziłaby go na zewnątrz... A on sam mógłby ignorować ojca po wieczność. Ale nie, musiał wdać się wtedy w rozmowę! A teraz się to na nim mściło. Ojciec ciągle szukał kontaktu, choć przez ten czas osobiście spotkali się może raz. Oczywiście podczas spotkania panowała bardzo niezręczna atmosfera, ale to nie przeszkadzało panu Delamode'owi bombardować syna coraz to kolejnymi telefonami. A Alexandre większość z nich zwyczajnie ignorował, w czym zdecydowanie pomagał mu fakt, że przez większość dnia w zasadzie nawet nie miał czasu na telefoniczne pogawędki, a gdy miał czas, to jakakolwiek motywacja odchodziła w niebyt.

Gdy wsiadł do metra, telefon odezwał się znowu. Ale tym razem na szczęście nie było to połączenie przychodzące, tylko wiadomość. I to nie od ojca, a od Aurélie.

„Jak tam lot?"

Czy Aurélie pilnowała czasu lotu co do minuty, że akurat teraz napisała? A nawet jeśli nie... To miała niezłe wyczucie. Alexandre zawahał się, zanim odpisał. Bo prawdę mówiąc, niespecjalnie wiedział, co powinien zrobić. Z jednej strony chciał się spotkać z Aurélie, ale z drugiej wolał tego uniknąć. A to wszystko przez Rose... Chociaż chciał opowiedzieć jej prawdę o Aurélie, to coś zawsze go powstrzymywało, a teraz Aurélie wróciła i Alexandre wiedział, że nie da rady odwlec tego spotkania. A gdy ją spotka... Czy powinien mówić jej o Rose? Wiedział, że czas konfrontacji się zbliża.

A może jednak zignorować to i unikać spotkania z Aurélie? Nie... Tak nie mógł zrobić. Był pewien, że prędzej czy później odkryłaby, co się działo. A wtedy musiałby się tłumaczyć nie z jednej rzeczy, a z dwóch. No dobra, niech będzie.

„Przeżyłem, ale ledwo" — odpisał.

„Oj :(" — przyszła niemal natychmiast odpowiedź.

„Jestem padnięty, marzę tylko o tym, żeby pójść spać".

„To chcesz się w takim razie spotkać? Możemy przełożyć to na jutro".

Alexandre zawahał się. Bardzo kusiło go, żeby się zgodzić. Wtedy mógłby sobie wszystko na spokojnie przemyśleć, a przede wszystkim się wyspać przed spotkaniem. Może wtedy będzie myślał bardziej jasno...

— Szykuj się, bo mamy jeszcze parę spraw do załatwienia — odezwała się Jade, siedząca obok niego.

Alexandre spojrzał na agentkę i westchnął ze smutkiem. Jak już Jade mówiła, że coś jest do załatwienia, to wiedział, że może zapomnieć o czasie wolnym.

„W sumie i tak będę mieć jeszcze dzień zawalony, więc spotkajmy się jutro, tak będzie lepiej" — napisał.

***

— Trochę to smutne — mruknęła Aurélie. — Ale cóż...

— Co takiego jest smutne? — Bruno podchwycił wątek.

Po obsłużeniu kilku klientów znalazł chwilę na zainteresowanie się przyjaciółką, jak zawsze siedzącą na jednym z wysokich stołków w pobliżu lady. Aurélie natomiast uniosła głowę znad telefonu.

— Ach, Alexandre i ja mieliśmy się dziś spotkać, ale przełożyliśmy to na jutro — wyjaśniła. — Trochę szkoda, ale trudno... Mówi, że będzie mieć zawalony dzień jeszcze.

— Wcale nie wyglądasz na jakoś specjalnie tym zmartwioną.

— Naprawdę? — Aurélie wcale nie czuła się „niespecjalnie zmartwiona"... A przynajmniej tak się jej wydawało. — Co masz na myśli?

— No wiesz... Gdyby mnie i kogoś, kogo bardzo kocham, rozdzielono na tak długo, jak ciebie i Alexandre, to pragnąłbym za wszelką cenę spotkać się z tym kimś jak najszybciej... A gdyby występowały kolejne przeszkody na drodze do tego, to zrobiłbym wszystko, żeby się ich pozbyć, a jeśli bym nie mógł, to na pewno nie byłbym tak spokojny jak ty.

Aurélie zamyśliła się. Chyba rozumiała, co Bruno miał na myśli, ale w zasadzie to nie była pewna, czy wielka miłość wyglądała u niej tak samo jak u niego. W zasadzie to nigdy nie miała takiego poczucia, że chciałaby pokonać wszelkie przeszkody dzielące ją i Alexandre, prędzej była skłonna je zaakceptować i poczekać, aż same znikną.

Prawdę mówiąc, uderzyło ją coś innego. Bruno to wszystko mówił tak, jakby sam coś takiego przeżył. Ale czy to mogło być możliwe? Nie, chyba nie... Przypomniała sobie, jak bardzo dawno temu Bruno wspominał jej, że się w kimś zakochał, ale o ile wiedziała, nadal nie był w żadnym związku. Ale czy to możliwe, żeby nadal kochał tę osobę? I czuł, właśnie tak, jak mówił, że chce pokonać wszystkie przeszkody? Czy w takim razie miał rację i ona też powinna czuć coś takiego?

— A w zasadzie skąd wiesz, że byś tak zrobił? — zapytała wreszcie.

— Cały czas to robię... To znaczy, może nie dosłownie. Nawet nie wiesz, jak chciałbym powiedzieć tej osobie, co do niej czuję...

— To czemu tego nie zrobisz?

— Jest, cóż, pewna przeszkoda.

— Przeszkoda?

— Jej szczęście. Wiem, że gdybym teraz powiedział jej o tym, to wcale nie byłaby szczęśliwa z tego powodu. I to, że nie mogę usunąć tej przeszkody, straszliwie mnie frustruje, wiesz? Ale nie wybaczyłbym sobie, gdyby była przeze mnie nieszczęśliwa.

— Niezła szczęściara z niej...

— Naprawdę tak sądzisz?

Aurélie w tej chwili uświadomiła sobie, co powiedziała, ale nie bardzo była pewna, co właściwie miała na myśli. Chyba po prostu cieszyła się, że jest na tym świecie ktoś, kogo jej najlepszy przyjaciel, na którym zawsze mogła polegać, darzy takim uczuciem, że zrobiłby dla niej wszystko. Tak, zdecydowanie o to musiało chodzić. Bo o nic innego nie mogło... To zwyczajna radość z odrobiny miłości na tym świecie, prawda?

— To znaczy, nie zrozum mnie źle... — zaczęła się tłumaczyć. — Wiesz, mam nadzieję, że ta, jak to ująłeś, przeszkoda, przestanie istnieć. Bo wiesz, tak mi się wydaje, że nie kochałbyś kogoś, kto by na ciebie nie zasłużył. No i wtedy... Wtedy chyba oboje będziecie szczęśliwi.

I ta myśl napełniła ją dziwnym smutkiem. Z jednej strony cieszyła ją wizja Brunona szczęśliwego, ale z drugiej... Wyobraziła go sobie u boku jakiejś nieznanej dziewczyny i poczuła się nieswojo. Nigdy nie przypominała sobie, żeby Bruno mówił w jej obecności o jakichś innych dziewczynach, być może z wyjątkiem Roxy i Sende, które to jednak poznał przez Aurélie. A jej wydała się dziwna myśl, że gdzieś tam jest dziewczyna, której ona najpewniej nie zna... O której istnieniu nigdy się nie dowiedziała.

— Może i tak... Może kiedyś się nam ułoży.

— Wiesz, teraz to serio jestem ciekawa, kto to jest — wypaliła znienacka Aurélie.

Czemu to zrobiła? Czemu? Czemu chciała to wiedzieć? Ech, co ją do tego podkusiło? Sama przecież nie chciałaby mówić nikomu o takich rzeczach, więc czemu Bruno miał jej cokolwiek powiedzieć?

— To znaczy... Nieważne, zapomnij.

— Ale to nie zmieni faktu, że jednak chcesz wiedzieć — zauważył Bruno.

— No trochę tak... — Westchnęła. — Bo nie mam pojęcia, kto to mógłby być.

— Kiedyś ci powiem — obiecał chłopak.

— Naprawdę?

— Ale to jeszcze nie jest odpowiednia pora.

— Dlaczego?

— Nie chcę zapeszyć. Ale mogę dać ci pewną podpowiedź. Wiesz, kim ona jest.

Aurélie uchyliła usta, zdziwiona. Jak to możliwe, że mogła znać wybrankę serca Brunona? Przecież już wcześniej ustaliła, że nie ma nikogo takiego, kto spełniałby kryteria! Żadnej dziewczyny, a była całkowicie pewna, że Bruno mówił cały czas o dziewczynie. Pomyślała natychmiast o Dorine, ale przypomniała sobie, że ją Bruno poznał później. To nie mogła być Dorine. Ani nikt z Zakonu.

Usiłowała przeczesać pamięć, żeby przypomnieć sobie kogoś, kogokolwiek, kogo oni oboje znaliby na tyle długo, że mógłby pasować. Z przyczyn oczywistych wykluczyła wszystkich dorosłych, a po tym przesiewie stwierdziła, że były tylko dwie jedyne opcje. Pierwsza była taka, iż był to ktoś, kogo Aurélie spotkała kiedyś, ale już zdążyła zapomnieć, że ktoś taki istnieje. A druga...

Na myśl o opcji numer dwa nie powstrzymała śmiechu.

— Co cię tak bawi? — zapytał Bruno, który zdążył właśnie podać ciastko kolejnemu klientowi.

— Ach, pomyślałam sobie właśnie coś zupełnie niedorzecznego, że tak mnie rozbawiło!

— To znaczy?

— Próbuję sobie przypomnieć, kogo ja to też znam i doszłam do pewnego wniosku...

— To znaczy?

— I jest tak absurdalny, że chyba aż oszczędzę ci zastanawiania się, co mi też siedzi w głowie.

No bo to, co sobie pomyślała, nie mogło być przecież prawdą. Nie w tej rzeczywistości. Mimo to zdziwiło ją, że taka myśl w ogóle się w jej głowie pojawiła. A potem sobie przypomniała, skąd doszła do takich wniosków. Bo przecież szła bardzo prostym tokiem: skoro nie było nikogo, kogo i Bruno, i ona by znali, kogo by pamiętała, to musiała tej osoby nie pamiętać. Ale z drugiej strony to działało tylko przy założeniu, że rozmawiali o jakiejś trzeciej osobie... Ale co jeśli trzeciej osoby nie było? A Bruno z pewnością nie mógł zakochać się w samym sobie. Wtedy zostawała tylko jedna jedyna opcja. Sama Aurélie. A ta myśl była tak absurdalna, tak niedorzeczna, że nie mogła nigdy przenigdy paść z jej ust. Bruno miałby się w niej zakochać? To śmieszne! Byli przyjaciółmi, od zawsze właściwie, ale to wcale nie oznaczało, że musiały się narodzić między nimi jakieś głębsze uczucia! Nie i kropka. Tak, to z pewnością musiał być ktoś, kogo Aurélie nie pamiętała. Zresztą, niby co mogłoby być w niej takiego atrakcyjnego, żeby Bruno uznał ją za godną uwagi? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

Ale na przykład Alexandre się spodobałaś — powiedział głosik w jej głowie. — Więc to chyba nie tak, że jesteś kompletnie nieatrakcyjna.

Ale Alexandre to co innego. Poznał ją już jako nastolatkę, nie znał jej z dzieciństwa... To zupełnie coś innego. A poza tym ich relacja rozwinęła się na tyle szybko, że on nawet nie miał czasu rozważyć wszystkiego i dojść do wniosku, że w zasadzie to nie ma w niej nic specjalnego. I ta nagła myśl ją przeraziła. Co będzie, gdy Alexandre pozna ją, ale tak naprawdę pozna? Czy wtedy, znudziwszy się nią, zostawi? A co jeśli to dzisiejsze przełożenie spotkania było spowodowane nie tylko nadmiarem obowiązków?

— Chyba cię zdołowała ta rozmowa — dostrzegł Bruno.

— Zdołowała? Nie no, skąd — zaprzeczyła szybko Aurélie. Trochę zbyt szybko.

Bo, prawdę mówiąc, tak, czuła się trochę zdołowana.

— Na pewno? To znaczy, wiesz, nie chcę ci sprawiać przykrości. Jeśli bardzo chcesz, żebym ci powiedział...

— Nie, nie trzeba! Naprawdę nie...

— Bo wiesz, ogólnie chciałbym z tym zaczekać, aż już wszystko mi się w miarę ułoży, ale jeśli ta niewiedza z jakichś przyczyn ma cię dołować...

— Nie o to chodzi. To znaczy — ciągnęła, czując potrzebę wytłumaczenia się — trochę się boję spotkać z Alexandre. Z tobą i z rodziną to było inaczej, bo jednak mnie dobrze znacie. A ludzie z Zakonu... To jednak po prostu sojusznicy w bitwie. A jakoś reakcji Roxy i Sende się nie bałam. Ale Alexandre? Wiesz, my się niemal nie znamy. Co, jeśli się zmienił przez ten czas? Ba, na pewno się zmienił, przez ten film...

— Nie martw się na zapas — poradził Bruno. — Spotkaj się z Alexandre i zobacz, co z tego wyniknie. Wiesz, jeśli uznasz, że zauroczenie wygasło, zawsze możesz to zakończyć.

— Mówisz poważnie? Ale to chyba nie jest za dobry pomysł...

— A dlaczego nie?

— To znaczy wiesz, zniknęłam w sumie trochę z mojej winy, a poza tym, czy to nie byłoby głupie, gdyby tak skończyć bez dania temu drugiej szansy?

— Jeśli będziesz tak czuć, to czemu nie. Ja tylko chcę ci powiedzieć, żebyś działała w zgodzie z samą sobą. Rób tak, jak czujesz, ale tak naprawdę, nie przez pryzmat cudzych poglądów i oczekiwań, a na pewno dobrze na tym wyjdziesz.

Aurélie wcale nie była tego taka pewna, ale uśmiechnęła się delikatnie, bo mimo wszystko brzmiało to dość pocieszająco.

— Dobra, nawet jeśli nie spotkam się dziś z Alexandre, to będę się powoli zwijać, bo mam trochę zadań do zrobienia... niestety.

Kupiła więc jeszcze ptysie na drogę (choć miała nadzieję, że obstanie się jej kilka na deser w domu, nie miała co do tego pewności), po czym, pożegnawszy się z Brunonem, ruszyła do domu. Jej głowa była pełna chaotycznych myśli, których w tej chwili nawet nie próbowała poukładać.

***

Następnego dnia wyglądało na to, że już nic nie stanie na przeszkodzie ku spotkaniu z Alexandre. Umówili się na piątą po południu, toteż Aurélie po lekcjach miała czas się przygotować.

— Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze — mruknęła.

— A co, masz obawy, że nie będzie dobrze? — zapytała Flyy, przyglądająca się jej próbom znalezienia idealnego stroju.

— To nie do końca tak... To znaczy, no dobrze... Co jeśli coś pójdzie nie tak? Wiesz, nie widziałam Alexandre tyle czasu... Nawet więcej go nie widziałam, niż widziałam, więc no.

— To skoro nie chcesz, to może sobie odpuść?

— Kto powiedział, że nie chcę? Po prostu się trochę niepokoję, to wszystko. A poza tym gdyby mi nie zależało, to chyba bym się nie martwiła, co nie?

— Może i tak... Ale i tak na mój gust zachowujesz się tak, jakbyś wcale nie chciała tam iść.

— To trochę skomplikowane... Bo człowiek nie codziennie znika na pół roku, no i no...

Wreszcie znalazła sukienkę, na tyle ładną, by chciała ją założyć na spotkanie z Alexandre, ale na tyle wygodną, by nie krępowała każdego jej ruchu i wreszcie, ubrawszy się i poprawiwszy fryzurę, wyszła z mieszkania. Umówiła się z Alexandre przed kamienicą, więc właśnie tam na niego czekała. I wtedy znowu zaczęła się stresować. Zaczęła chodzić w tę i we wtę, mając nadzieję, że to jakoś sprawi, że niepokój gdzieś uleci. Nie uleciał, toteż machinalnie wyciągnęła telefon, aby przejrzeć losowe memy z internetu. Jej uwadze nie uszło to, że gdy tak je sobie przeglądała, to zdążyła minąć ustalona godzina spotkania. Aurélie miała wielką nadzieję, że spóźnienie Alexandre nie okaże się jakieś duże.

I gdy o tym pomyślała, telefon akurat zawibrował. To była wiadomość od Alexandre.

„Przysięgam, że te tramwaje mnie wykończą".

„Aż tak źle?" — odpisała szybko Aurélie.

„Więcej stoimy niż jedziemy".

A zaraz po tym kolejna wiadomość:

„Wysiądę wcześniej, za jakiś czas już będę, obiecuję".

„Ok".

Po chwili zastanowienia Aurélie stwierdziła, że chodzenie w kółko jest bezcelowe, więc przeszła do owego pobliskiego skwerku, w którym czekała z Brunonem na Roxy i Sende w sobotę, i usiadła na ławce. Napisała jeszcze Alexandre, gdzie jest, gdyby ten jej szukał, a potem zamyśliła się. Nie przypuszczała, że wystąpią takie problemy i szczerze mówiąc, trochę ją to niepokoiło. Najpierw Alexandre przełożył spotkanie, a teraz się spóźniał... Czy to na pewno było spowodowane tylko trudnymi warunkami? A może stało za tym coś innego? No ale cóż, pozostawało jej tylko czekać.

Wreszcie, po upływie kolejnych piętnastu minut, doczekała się. Ujrzała postać w skórzanej kurtce, idącą w jej stronę i poznała, że to Alexandre. Ucieszyła się, ale jednocześnie poczuła w brzuchu ukłucie niepokoju. Teraz już nie ma opcji, żeby uciec. Chociaż hej, czemu w ogóle chciała uciekać? W końcu co złego mogło się stać? Przecież, mimo wszystko, ona i Alexandre jednak byli parą i chyba nie powinna się spodziewać z jego strony niczego nieprzyjemnego...

Wstała z ławki i poszła w jego kierunku. Znalazłszy się kilka metrów od niego, przystanęła, dlatego że on też się zatrzymał. Wstrzymała oddech. Nie bardzo wiedziała, jak się zachować, ale Alexandre rozwiązał ten problem za nią. Po chwili ruszył znowu, ale już nie szedł, tylko biegł. I zanim Aurélie się obejrzała, znalazła się w jego ramionach. Zanim zdążyła odwzajemnić uścisk, Alexandre odsunął się i położył dłonie na jej ramionach.

Wtedy Aurélie dostrzegła, że urósł nieco przez tych parę miesięcy. Dobrze pamiętała, że gdy go ostatni raz widziała, był od niej wyższy o jakieś pół głowy, ale teraz sięgała mu jedynie do podbródka. Nie zdążyła jednak przyjrzeć się mu zbyt długo, bo nagle nachylił się ku niej i ją pocałował.

Zachłanność tego pocałunku zaskoczyła ją. Z tego, co wydarzyło się wcześniej, miała wrażenie, że jeśli do niego dojdzie, to będzie raczej powolny i dość niezręczny. I zapewne by tak było, gdyby to ona wyszła z inicjatywą. Teraz jednak to nie ona tu prowadziła. Dała się więc ponieść i odwzajemniła pocałunek. I dopiero kiedy się skończył, przypomniała sobie o rzeczywistości.

— Wiesz, tęskniłem za tobą — odezwał się wreszcie Alexandre. — I dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo.

Aurélie na to wyznanie spłonęła rumieńcem. Zdążyła zacząć sobie wyobrażać wszelkie najgorsze scenariusze, a tu okazało się, że jednak nie było powodów do obaw! Alexandre za nią tęsknił, a po tym pocałunku była pewna, że nie było to kłamstwem. Nie wierzyła, że ktoś mógłby tak udawać, choć nie mogła powiedzieć, by była w stanie coś takiego wyczuć. W końcu Alexandre był jej jedynym doświadczeniem. A w tej chwili wcale nie miała ochoty zmieniać tego stanu. Zresztą, co musiałoby się w ogóle wydarzyć, by do tego doszło? Nie... o tym Aurélie nie miała ochoty myśleć.

— Gdyby to ode mnie zależało, to nigdy bym nie znikała...

— Wiesz, jednego nie rozumiem. Dlaczego w ogóle jakaś sekta się tobą zainteresowała? Nie wplątałaś się w coś złego?

Oczywiście, że się wplątała. Ale czy powinna mówić Alexandre prawdę? Z jednej strony nie chciała mieć przed nim sekretów, ale z drugiej... Bruno miał rację. Już zbyt wiele osób wiedziało, że była Muchą. Ale w zasadzie Alexandre był kimś, kto powinien wiedzieć. Może gdyby nie została porwana przez Odnowicieli, ukrywanie tego miałoby sens, ale tak...

Skoro jej rozmyślania poszły w tę stronę, niezmiernie zdziwiła ją jej własna odpowiedź.

— Nie, to nic takiego, przypadkiem się na nich natknęłam.

Nie całkiem było dla niej jasne, dlaczego skłamała. Co powstrzymywało ją przed powiedzeniem Alexandre prawdy? Czyżby obawiała się jego reakcji na tę wieść? Bo w zasadzie co powie na to wszystko? Jeśli dowie się, że Mucha, która wyzwoliła Modela spod władzy akumy, to w rzeczywistości sama Aurélie... Nie, jakoś nie miała ochoty odbywać takiej rozmowy. Gdyby tylko to było prostsze... Najlepiej byłoby, gdyby Alexandre sam się domyślił, tak jak Bruno. Ale czuła, że do tego raczej nie dojdzie, bo Alexandre przecież nie znał jej, zanim została Muchą, nie mógł dostrzec zmian.

— Ale nie mówmy już o tym, proszę, nie mam ochoty do tego wracać. Policja rozbiła sektę, więc to już za nami. Powiedz lepiej, co u ciebie? To znaczy, cały ten film... Jak to się w ogóle stało?

— W drodze ci powiem. Chodź ze mną.

I ruszyli, dość niespiesznie. Alexandre opowiedział, jak Jade, jego agentka, coraz bardziej zabiegała o współpracę z Agreste'ami, aż wreszcie, gdy udało się ją zrealizować, pewnego razu skontaktowała się z nim Betty Claymore, reżyserka castingu do „Darów demona". Jak stwierdziła, gdy tylko zobaczyła Alexandre na zdjęciach, ujrzała w nim Jose'a i koniecznie musiała sprawdzić, czy jej przeczucie jest słuszne. I tak właśnie rozpoczął karierę, chociaż jeszcze miał zapewnioną odrobinę spokoju, która pozwoliła mu spotkać się z Aurélie i przejść do kawiarni pani Mamie bez tłumu paparazzich na karku. Oczywiście był przekonany, że spokój ten skończy się po premierze filmu. Ale póki go jeszcze miał, to zamierzał go wykorzystać.

Aurélie bynajmniej to nie przeszkadzało.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top