Rozdział 6 - Pokrzepienie

Pierwszy tydzień szkoły, choć pozbawiony przygód, i tak zdołał całkiem nieźle zmęczyć Aurélie. Nic dziwnego więc, że w sobotę, gdy wreszcie się obudziła, było już dobrze po dziewiątej. Flyy nie próbowała jej budzić wcześniej — chyba wzięła sobie do serca groźbę o zrzekaniu się miraculum na noc i Aurélie nie zamierzała jej uświadamiać, że nawet w najgorszym wypadku wcale nie zamierzała owej groźby spełniać. Po tym, co się wydarzyło, nigdy nie zrzekłaby się Miraculum Muchy. Jedyna różnica względem dawnych czasów polegała na tym, że zdejmowała je z włosów i zakładała na rękę, bo nie nosiła już warkocza, uznawszy, że warkocz rzeczywiście nie był zbyt dobrą fryzurą, jeśli nie chciała znowu stracić miraculum.

Późniejsze ogarnianie się sprawiło, że z dziewiątej zrobiła się jedenasta, a później południe i Aurélie w duchu ucieszyła się, że zdecydowała się zjeść jedynie małe śniadanko, bo zaraz nadeszła pora obiadu. I w ten sposób upłynęła jej niemal połowa dnia. Zaczęła się zastanawiać, czy odwiedzanie Zakonu akurat dziś to w takim razie dobry pomysł... Ale z drugiej strony Sende zapraszała ją na kręgle dopiero o dziewiętnastej. A teraz była trzynasta... Chyba sześć godzin jej wystarczy, prawda? A zresztą, nawet nie musi wracać do domu pomiędzy tym... Podjęła decyzję. Najpierw Zakon, potem kręgle. To brzmiało jak świetny pomysł.

Aurélie ubrała się i wyszła z domu, po czym ruszyła w stronę przystanka. W czasie drogi autobusem upłynęły jej kolejne minuty, dość nudne zresztą, ale wreszcie znalazła się tam, gdzie chciała: przy cmentarzu Père-Lachaise. Miała już wejść na teren cmentarza, ale nagle sobie o czymś przypomniała. Odnalazła w pobliżu małą kwiaciarnię, gdzie kupiła dwa kwiatki, po czym niespiesznie, zamiast szukać grobu Abelarda i Heloizy, odnalazła wejście na cmentarz Zakonu.

Gdy znalazła się w tej części, ogarnął ją dziwny spokój, którego nijak nie umiała sobie wytłumaczyć. Bo czy nie dziwne było odczuwanie spokoju w otoczeniu zmarłych? Czy nie powinna się raczej smucić ich losem, a samej czuć niepokój co do tego, w jaki sposób ona sama zakończy życie? Może i tak, ale z drugiej strony... I tak jakoś umrze, więc czy był sens się o to martwić? Chciała jedynie zrobić coś dobrego, zanim śmierć po nią przyjdzie. A jeśli chodziło o tych, którzy leżeli pod nią... Oczywiście, wolałaby, żeby żyli, ale przecież nadmierne rozpaczanie nad nimi nie przywróci im życia. A poza tym, sami wybrali poświęcenie. Zginęli, by tacy jak Aurélie mogli żyć, więc czy nie najlepszy hołd odda im, żyjąc sama jak najlepiej?

Znalazła się przy grobie Jaqueline. Pochyliła się i położyła na nim pierwszy z kwiatów — białą chryzantemę. Stała tam przez chwilę i wpatrywała się w płytę z wyrytym nazwiskiem i datami urodzenia oraz śmierci, po czym ruszyła dalej. Najchętniej obdarowałaby kwiatami wszystkich zmarłych, lecz nie miała na to tyle czasu i pieniędzy, więc w ten sposób zdecydowała się upamiętnić właśnie Jaqueline i jeszcze jedną bliżej znaną jej osobę — Brigitte.

Gdy to uczyniła, jeszcze chwilę tam stała, a potem wreszcie skierowała się do siedziby Zakonu. Nie spotkała tam żywej duszy — siedziba była opustoszała, co sprawiło, że Aurélie poczuła się tam nieco niepewnie. Jeszcze nigdy nie była tu sama... A co, jeśli nie znajdzie nikogo, kto mógłby jej pomóc? Albo...

— Nie, uspokój się — powiedziała na głos. — Znajdziesz.

— Mówisz do siebie? — zainteresowała się Flyy. — A może widzisz duchy?

— Mówię do siebie, bo w tobie najwyraźniej nie znajdę godnego uwagi rozmówcy.

— Ej! To nie było miłe!

— Och, oczywiście, że mówię do siebie! Zresztą, co za różnica, czy sobie coś pomyślę, czy powiem, tu i tak nikogo nie ma, a ty i tak dowiesz się wszystkiego, kiedy znowu się przemienię.

— No teraz to nie masz za bardzo po co się przemieniać, Paryż jest wyjątkowo spokojny...

— Coś mi się wydaje, że tylko do czasu. A poza tym, gdy zacznę trenować...

Urwała. Zdawało się jej, że usłyszała coś w rodzaju walki. Zmarszczyła brwi.

— Flyy, też to słyszałaś?

Kwami potwierdziło.

— Jak myślisz, co to było?

— Pewnie jakiś trening — uznała Flyy. — Tu masa Strażników trenuje...

— Nie sądzisz, że to wyjątkowo intensywny trening?

Rzeczywiście, dźwięki były niezwykle głośne i częste. Aurélie miała nadzieję, że Flyy ma rację i to faktycznie był zwyczajny trening, a nie prawdziwa walka. Z tą myślą miała już przejść obok sali, z której dochodziły dźwięki i pójść dalej, ale zatrzymała się. Pomyślała, że może dobrze byłoby popatrzeć na ów trening. Właściwie nie wiedziała, kogo dokładnie powinna zapytać o naukę magii, więc może tutaj ktoś byłby jej w stanie podpowiedzieć? A skoro trenował tak intensywnie, to może był nawet dobry w tym, co robił...

Aurélie zajrzała do sali treningowej i pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, były fioletowe błyski w oddali. Później dostrzegła inne detale: całe mnóstwo manekinów z oderwanymi rozmaitymi częściami ciała leżącymi na podłodze i samotną postać dekapitującą właśnie kilka kolejnych kukieł. Aurélie przeszło przez głowę, że gdyby byli to prawdziwi ludzie, to nie byłoby za wesoło...

— Ktoś tu się nieźle wkurzył — skomentowała Flyy.

— Może jednak sobie pójdę... — mruknęła Aurélie do kwami.

I już miała się wycofać, ale wtedy postać, jakby wyczuwszy jej obecność, przestała na chwilę bić się z manekinami i odwróciła się prosto w jej stronę.

— Pierre? — zdziwiła się Aurélie.

— Wiesz, jesteś dość niedomyślna — skomentowała Flyy. — Nikt w Zakonie nie świeci takim fioletem.

— A skąd niby ja miałam to wiedzieć? — żachnęła się dziewczyna. — Jestem w Zakonie od jakichś dwóch tygodni, a to może moja trzecia wizyta tutaj...

Pierre tymczasem podszedł bliżej i przyjrzał się Aurélie, jakby nie bardzo dowierzał, że ją widzi.

— Aurélie, co ty tu robisz? — zapytał zdziwiony. Czyli zdecydowanie nie dowierzał. — To znaczy... Nie spodziewałem się tu ciebie spotkać. Zwykle nikt tu nie przychodzi...

Odwrócił wzrok. Aurélie zrozumiała, że raczej nie chciał, by ktoś go obserwował w tej sytuacji.

— Przechodziłam tutaj, a gdy usłyszałam huki, to weszłam zobaczyć, co się dzieje, to wszystko — wyjaśniła zgodnie z prawdą. — To znaczy, właściwie szukam kogoś, kto mógłby mi pomóc trenować magię, bo trochę zaczęłam, jeszcze z Jaqueline, ale nie wiem, co robić dalej i jak usłyszałam trening, pomyślałam, że może tu znajdę kogoś, kto mi pomoże... No i tak natknęłam się na ciebie.

W pierwszej kolejności Aurélie nie myślała o tym, by zwracać się do Pierre'a, ale może to on mógłby ją czegoś nauczyć? Brigitte wspominała, że uczynił postępy, ale Aurélie nie bardzo wiedziała, co dokładnie objęły.

— Muszę cię rozczarować, ode mnie raczej niczego się nie nauczysz — odparł po chwili. — W magii jestem beznadziejny... No chyba że chcesz się nauczyć bić.

To w sumie też powinna podszlifować... Ale po tym, co zobaczyła, nie była pewna, czy wybranie Pierre'a na swojego mentora to byłby dobry pomysł. Te myśli musiały się odbić na jej twarzy, bo chłopak westchnął cicho pod nosem.

— W zasadzie mogłem się tego spodziewać, ale wiesz, nie chciałem cię nastraszyć. Właściwie rzadko robię coś takiego. — Wskazał na zniszczone manekiny. — I to nawet nie do końca trening, bardziej... wyładowanie emocji.

Zapanowało niezręczne milczenie. Aurélie miała wrażenie, jakby Pierre chciał coś powiedzieć, ale nie umiał się przemóc, nie zamierzała jednak na niego naciskać. W końcu nigdy nie zdążyli się poznać na tyle, by mówić sobie całe mnóstwo rzeczy. Zastanawiała się, czy nie odejść, skoro i tak Pierre nie mógł jej pomóc w nauce magii. Oszczędzi im obojgu w ten sposób dalszej niezręczności.

— To ja już pójdę — wymamrotała i odwróciła się.

— Zaczekaj! — zawołał Pierre.

Aurélie ponownie na niego spojrzała, zastanawiając się, co powie dalej.

— Już kompletnie nie wiem, co mam robić — wyrzucił z siebie po chwili.

— To znaczy?

Prawdę mówiąc, domyślała się, o co mu chodziło.

— Po tym wszystkim, po tej bitwie, ech...

— Nam wszystkim jest ciężko — przyznała dziewczyna. — Mnie też...

— No chyba nie wszystkim, bo Monteilowie za nic nie chcą tego zrozumieć! — Pierre nagle podniósł głos, a Aurélie instynktownie odsunęła się nieco. — Och, zachowują się kompletnie tak, jakby nic się nie stało, jakby to nie ich rodzona córka zginęła w tej bitwie!

— Wcale nie — zaprzeczyła Aurélie. — Widziałam ich przecież na pogrzebie... Mocno to przeżywają. A poza tym nawet oddali miracula... Wcześniej nie czuli takiej potrzeby. Naprawdę się przejmują...

— Tak? To wcale tego nie widać! Tylko chcą, żebym przeszedł do porządku dziennego... Ale jak niby mam przejść do porządku dziennego nad czymś takim? Brigitte była dla mnie wszystkim, rozumiesz? Wszystkim! Bez niej... Jak ja mam żyć?

Aurélie otwierała już usta, żeby coś powiedzieć, ale zawahała się. W pewnym sensie rozumiała Pierre'a — sama czuła się podobnie, kiedy opuściła ją najpierw matka, a potem ojciec. Tyle że żadne z nich nie umarło. A poza tym przez cały czas miała Luciena. Nigdy tak naprawdę nie została zupełnie sama. Ale co by było, gdyby tak się stało? Gdyby Lucien też odszedł? Nie... Takiego scenariusza nie chciała sobie wyobrażać. To byłoby najgorsze, co mogłoby się zdarzyć.

I wtedy zrozumiała, że właśnie to najgorsze przytrafiło się Pierre'owi.

— Wiesz... Prawdę mówiąc, nie wiem, co powiedzieć. — Postanowiła zdecydować się na szczerość. — Gdy moi rodzice odchodzili, był ze mną Lucien...

— A ja nie mam nikogo...

Pierre poruszył się i Aurélie pomyślała, że chce wrócić do treningu, ale nie, przysiadł tylko na ławeczce stojącej przy ścianie. Dziewczyna dołączyła do niego, choć prawdę mówiąc, nie wiedziała, czy na coś się jeszcze przyda. Nie miała pojęcia, jak mogłaby pomóc...

— Może jednak nie jesteś zupełnie sam... Mieszkasz z rodzicami Brigitte, prawda? To znaczy... Nie za bardzo wiem, o co chodzi, ale...

— Przygarnęli mnie, gdy umarł mój ojciec, ale dobrze wiem, że zrobili to głównie z poczucia obowiązku... Teraz mi to wypominają! Jeśli o nich chodzi, to nie mam ochoty z nimi o niczym rozmawiać.

— Ale musi być ktoś, komu możesz zaufać... Ktoś, kto może ci pomóc to przetrawić... To znaczy, wiesz... Mnie zawsze pomagało wygadanie się Lucienowi. Rozumie mnie jak nikt inny.

— Teraz to chyba jedynie mógłbym się wygadać Malou, ale co mi po tym, skoro i tak nie zrozumie, co do niej mówię? — Tu Pierre utkwił w Aurélie spojrzenie, a ona po raz pierwszy dostrzegła, jak niecodzienny był odcień jego oczu. — Wiesz, moje życie nigdy nie było normalne... W dawnej szkole nikt i tak mnie nie lubił, a później podróżowałem dużo po świecie i nie znalazł się nikt, z kim miałbym lepszy kontakt. Była tylko Brigitte, ale teraz... Nie wiem, po prostu nie wiem! Bez niej wszystko straciło sens...

Pierre ukrył twarz w dłoniach, co sprawiło, że Aurélie poczuła się bardzo nieswojo. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, żeby było lepiej, a rozmowa zmierzała w zdecydowanie złym kierunku. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby Pierre się jej tu rozpłakał! Wtedy już zupełnie nie wiedziałaby, co zrobić. Myślała gorączkowo i przeszło jej przez głowę, że Flyy zapewne mogłaby jej pomóc... W końcu znała Pierre'a dużo dłużej niż ona. Tylko rodziło się pytanie, jak dobrze...

Dziewczyna spojrzała na kwami błagalnie, w nadziei, że zrozumie, o co jej chodziło. Flyy jednak ją rozczarowała, bo tylko pokręciła głową. Aurélie westchnęła. Miała wielką ochotę stamtąd odejść, ale doszła do wniosku, że to byłoby jeszcze gorsze, niż siedzieć tutaj. Musiała coś zrobić, cokolwiek, żeby nie wyszło na to, że nawet nie próbowała pocieszyć Pierre'a.

Wreszcie zdecydowała, że nie będzie nic mówić. Zamiast tego wyciągnęła rękę i nieśmiało poklepała go po ramieniu. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.

— Jestem beznadziejna w pocieszaniu — oświadczyła natychmiast. — Ale wiesz... Daj sobie czas. Teraz to wszystko może ci się wydawać beznadziejne, ale może wkrótce podejdziesz do tego inaczej...

— Wątpię — odparł Pierre — ale dzięki za wysłuchanie. — Pozwolił sobie na westchnięcie. — Wiesz, nie będę cię tu dłużej zatrzymywać.

— Ta, to ja już pójdę...

Aurélie wstała i tym razem naprawdę wyszła. Odeszła na jakieś kilkanaście metrów od sali treningowej i dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.

— Tego się nie spodziewałam — zwróciła się do Flyy. — Nie mam pojęcia o pocieszaniu ludzi! Jak bardzo beznadziejnie wypadłam?

— Mogło być gorzej — skwitowało kwami. — Ale wydaje mi się, że nieważne, co byś powiedziała, to by i tak niedużo pomogło.

— Mówisz?

— Pierre, jak już się załamie, to tak konkretnie. Teraz to by chyba potrzebował, żeby Brigitte powróciła z zaświatów, a jak wiemy, to niemożliwe. A wątpię, że szybko znajdzie sobie kogoś, z kim będzie tak blisko jak z nią. Chociaż ja jego gustu osobiście nie rozumiem, nigdy nie lubiłam Brigitte.

Aurélie, prawdę mówiąc, również nigdy nie darzyła Brigitte zbyt wielką przyjaźnią, ale z pewnością znała ją gorzej niż Flyy.

— Choć, fakt faktem, Brigitte nauczyła się, jak postępować z Pierre'em, była w tym niezrównana.

— No to nieźle...

— Ale i tak na ciebie nie nakrzyczał, to chyba sukces — uznała Flyy.

— Ta... — Aurélie odczuła potrzebę zmiany tematu. — Dobra, chodźmy poszukać jakiegoś speca od magii, zanim jeszcze znowu natknę się na kogoś, kto będzie potrzebował pocieszenia. Tylko dokąd mam iść?

— Może do biblioteki? Tam, nawet jeśli nie znajdziesz żadnego nauczyciela, to może coś ci doradzą, książki dadzą...

— A jeśli nie?

— Zawsze możesz też iść do przywództwa.

Aurélie wolała jednak nie iść do przywództwa. Chociaż przywódcy Zakonu wydawali się w porządku, to jednak nie chciała im zawracać bez powodu głowy. A w razie czego, jeśli naprawdę niczego nie znajdzie, to może będzie mogła jeszcze zapytać Brunona. Albo...

— No przecież, czemu ja wcześniej na to nie wpadłam!

I zamiast skierować się do biblioteki, przeszła do kwater mieszkalnych i odnalazła pokój należący do mistrza Fu. Zapukała, a staruszek zaprosił ją do środka. Gdy weszła, okazało się, iż właśnie raczył się gorącą herbatą.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam mistrzowi...

— Oczywiście, że nie, bardzo mi miło, że wpadłaś. Proszę, usiądź.

Aurélie usiadła na wolnym krześle. Mistrz natomiast podał jej pusty kubek i wskazał na opakowanie liściastej herbaty oraz czajniczek, z którego wydobywała się para. Zastanawiając się, czy Fu przewidział w jakiś sposób jej przyjście, dziewczyna również zaparzyła sobie herbaty. Nie próbowała jej jednak od razu pić, wiedząc, że skończyłoby się to poparzonym językiem, który musiałaby znosić przez kolejne dni. Zamiast tego utkwiła wzrok w mistrzu, zastanawiając się, jak sformułować swój problem.

— Jak upłynął ci pierwszy tydzień szkoły? — zapytał Fu po chwili milczenia.

— Całkiem nieźle, trochę się pomęczyłam, ale nie było większych przygód. Choć przyznam, nie spodziewałam się, że będę znowu w klasie z Rousseau.

— Ach tak, młody Antoine jest dość interesującym człowiekiem. Słyszałem, że skruszony po swojej ucieczce powrócił do matki, ale postanowił nic nie wspominać jej o prawdzie. Którą, oczywiście, ona zapewne znała, bo Yan nie krył się nigdy z faktem, że jest bogiem. I nawet przychodzi do siedziby Zakonu trenować.

— Rousseau dołączył do Zakonu?

— Tak, podobnie jak ty zrobił to dzień po bitwie. Tłumaczył to faktem, iż chciałby zostać lepszym człowiekiem i wreszcie zrobić coś dobrego. A poza tym, moim zdaniem — tu mistrz uśmiechnął się delikatnie — choć stara się tego nie okazywać, chciałby zostać zauważony.

— Zauważony?

— Dwoi się i troi, by pokazać się z jak najlepszej strony.

— Nigdy go o coś takiego nie posądzałam — przyznała Aurélie. — W szkole zawsze raczej próbował się wtopić w tło. Ale nie znałam go, zresztą praktycznie nikt go nie znał. No może Jean, ale szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby i on nie znał Rousseau w pełni. No i na pewno nie wiedział, że za kumpla miał Odnowiciela.

Tu wreszcie Aurélie zdecydowała się spróbować herbaty. Natychmiast tego pożałowała, bo ta wcale jeszcze nie nadawała się do picia.

— W zasadzie nie przyszłam tu rozmawiać o Rousseau — odezwała się, gdy już tylko przestała czuć pieczenie na wargach.

— Domyśliłem się, lecz uznałem, że nie będę cię poganiać. A zresztą, miło mi się rozmawia o wszelkich tematach.

— To miło z mistrza strony. W każdym razie, przyszłam do Zakonu, żeby poszukać sposobu na trenowanie magii. Wie mistrz, jeszcze u Odnowicieli Jaqueline nauczyła mnie podstaw. I stwierdziła, że mam potencjał, więc chyba fajnie byłoby go rozwinąć... Tylko nie wiem, do kogo się zwrócić. Trochę błądziłam po siedzibie, spotkałam Pierre'a, ale nie był w stanie mi pomóc.

— Martwię się o Pierre'a — stwierdził nieoczekiwanie Fu. — To wszystko nim wstrząsnęło, a Monteilowie nie mają pojęcia, jak do niego trafić. Jak się czuł?

— Źle. Próbowałam pomóc, ale chyba moja pomoc tu na nic... W każdym razie pewnie dalej rozbija manekiny. Ciekawe, co Zakon powie...

— Te manekiny są magiczne i po czasie same się zregenerują, więc nimi bym się na twoim miejscu nie przejmował. W każdym razie, jeśli byś mogła, to miej od czasu do czasu oko na Pierre'a.

— Dlaczego ja? Chyba nie będę najlepsza... Praktycznie go nie znam! To już nawet Bruno spędził z nim więcej czasu...

— Cóż, dorośli podchodzą do jego sprawy inaczej, więc się nie nadadzą, a Bruno... Cóż, mógłby nie okazać odpowiedniego wyczucia. A poza tym ty byłaś przy nim, gdy to wszystko się wydarzyło. Będziesz w stanie najlepiej go zrozumieć.

Aurélie poważnie w to wątpiła, ale przemilczała to. Zamiast tego niepewnie kiwnęła głową.

— No dobrze... Będę mieć go na oku. — Czuła, że tą obietnicą narobi sobie niemało kłopotów, ale już trudno. I tak przez cały ten rok wpakowała się w wiele okropnych sytuacji, więc czymże było pocieszanie ledwo znanego jej towarzysza walki, który dopiero co stracił najważniejszą osobę w swoim życiu? — W każdym razie, co do tej magii... To gdzie miałabym się zgłosić? Bo w sumie to myślałam o bibliotece, ale założę się, że jest tam tyle tomiszczy, że nigdy się w tym nie rozeznam...

— Dorine zna się trochę na magii — odpowiedział Fu. — Najlepiej zrobisz, jeśli się z nią spotkasz, a ufam, że będziesz mieć okazję się z nią spotkać.

— Po czym mistrz wnioskuje?

— Kupujesz często ptysie u Sucreceurów, czyż nie?

No tak, to była prawda. Aurélie zastanawiała się jednak, czy staruszkowi na pewno chodziło tylko o tę jej małą obsesję na punkcie ptysiów, zresztą powszechnie znaną każdemu, kto znał ją dłużej niż przez pięć minut.

— Tak...

Nie, zdecydowanie musiało mu chodzić o ptysie. Ona sobie już zbyt wiele wyobrażała... To wszystko wina Flyy i Sende, tak...

— Nawiasem mówiąc, znalazłaś sobie dobrego przyjaciela. Bruno Sucreceur to dobry chłopak.

Aurélie nagle zauważyła, że w pomieszczeniu zrobiło się wyjątkowo gorąco, co było o tyle dziwne, że nawet jeszcze nie zdążyła wypić swojej herbaty.

— No tak, jest dobrym przyjacielem... — stwierdziła, podkreślając z mocą ostatnie słowo.

— Oczywiście.

Uśmiech Fu zdał się Aurélie nagle nieco ironiczny. To niemożliwe, żeby on też coś insynuował! Nie, nie, musiało się jej już zdawać! Och, zdecydowanie będzie musiała sobie pogadać z Flyy. I z Sende. A potem nigdy nie dopuścić do spotkania tych dwóch, co mogło być o tyle trudne, że już powiedziała Sende o istnieniu Flyy...

Na szczęście okazja do rozmowy z Sende nadarzała się już dziś wieczorem. W końcu miały się spotkać na kręglach. A poza tym mieli być tylko Roxy i Bruno... Bruno! Och nie, czyli jednak teraz rozmowa z Sende zdecydowanie odpadała. Za nic nie mogła pozwolić, żeby Bruno się o tym dowiedział. Nie zniosłaby takiego skompromitowania się przed nim! A do tego wolała nie wiedzieć, co by sobie pomyślał. Oczywiście zapewne uznałby cały pomysł za zupełnie niedorzeczny, ale czy na dodatek by się jeszcze nie obraził? A tego by nie chciała.

Sprawdziła godzinę i doszła do wniosku, że dzisiaj jednak nie będzie szukać Dorine. Zdecydowała się spędzić jeszcze trochę czasu u Fu (i przy okazji wypić wreszcie herbatę), gdzie już na szczęście udało się jej wyprowadzić rozmowę z dala od tematu Brunona. Ostatecznie, uznawszy, że to było całkiem przyjemne popołudnie, opuściła siedzibę Zakonu i wróciła do domu, by przygotować się na wieczór z przyjaciółmi.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top