Rozdział 4 - Nie można żyć wiecznie

Adrien, trzymając delikatnie Marinette za rękę, prowadził ją do kwatery przywódców Zakonu. Oboje zjawili się na pogrzebie poległych Strażników, mimo że większości nawet nie znali, a sama Marinette już od wielu miesięcy do Zakonu nie należała. Ale jednak... Poza tym przywódcy poprosili, żeby oboje się u nich stawili. Prawdę mówiąc, Adrien podejrzewał, o co mogło chodzić, ale stwierdził, że nie będzie dzielił się swoimi przemyśleniami co do celu ich wizyty. Nie chciał się pomylić.

Gdy zapukał, do środka wpuściła ich przywódczyni.

— O, jesteś już, Adrienie — przywitała się. — I również Marinette.

— Po co... po co miałam tu przyjść? — zapytała dziewczyna. — To znaczy, nie jestem już częścią tego wszystkiego.

— Nie należysz już do Zakonu, lecz byłaś ostatnią Biedronką. Z tego powodu was tu wezwałam... Byliście ostatnimi posiadaczami miraculów Biedronki i Czarnego Kota. Może dowiedzieliście się, że po bitwie Zakon Strażników odzyskał miracula.

— Czy... chcecie, żebyśmy znowu stali się Biedronką i Czarnym Kotem? — zapytała Marinette, ale ta myśl nie wydawała się jej bynajmniej cieszyć.

— Gdyby nie było to tak niebezpieczne, to być może. Ale te miracula... Ich moc jest zbyt silna. Sami byliście świadkami tego, ilu skusiła i jak katastrofalne okazały się skutki jej użycia. Prawdę mówiąc, zamierzamy je zniszczyć.

— To w takim razie po co nas wezwaliście?

— Pomyśleliśmy, że być może chcielibyście się pożegnać ze swoimi kwami. Tikki i Plagg zgodzili się poświęcić dla dobra świata, lecz wyrazili życzenie, że w miarę możliwości chcieliby was jeszcze zobaczyć.

Czyli Adrien jednak się pomylił. Podobnie jak Marinette pomyślał, że przywódcy być może chcą powrotu Biedronki i Czarnego Kota, ale jednak nie... Trochę smutno mu się zrobiło na tę myśl. Owszem, mając teraz Miraculum Motyla po ojcu, pomagał Zakonowi zza kulis, lecz to nie było to samo. Tęsknił za walkami Czarnego Kota, za tymi emocjami, które mu przy tym towarzyszyły, ale najbardziej za Plaggiem, który choć był leniwy, na wszystko narzekał i śmierdział camembertem, stał mu się najbliższym przyjacielem, któremu mógł powierzyć wszystkie tajemnice. A teraz, skoro Miraculum Czarnego Kota miało zostać zniszczone...

— A właściwie to skoro miracula są tak niebezpieczne, to czemu nie zniszczono ich wcześniej? — zapytał po dłuższym milczeniu.

— Przez te wszystkie lata Zakon nie miał do tego środków. Kwami posiadają potężną moc i nie można ich zostawić samopas, ich energia jest bardzo niebezpieczna. Aby nie zniszczyć świata, trzeba ją rozproszyć w odpowiedni sposób. Tak się składa, że teraz mamy do tego artefakty bogów żywiołów.

— A czy właśnie ich użycie niemal nie zniszczyło świata?

— Odnowiciele użyli ich w zły sposób — wyjaśniła przywódczyni. — Połączyli energię miraculów, zamiast ją rozproszyć i tylko dzięki pelerynie Tigili udało się zapobiec ostatecznemu wybuchowi. Ale jeśli od razu magię rozproszymy, wtedy nie powinna być dla nikogo niebezpieczna.

Adriena nieco zaniepokoiło określenie „nie powinna", ale nie poruszył tej kwestii.

— Rozumiem...

— W każdym razie, żeby nie przedłużać... Proszę, możecie porozmawiać z kwami.

Przywódczyni wyciągnęła ku nim dwa sześciokątne pudełeczka, takie same, w jakich po raz pierwszy znaleźli miracula, podarowane im przez Wanga Fu. Adrien wziął do ręki jedno z nich i otworzył. Tak jak kiedyś, z pudełeczka wydobyło się oślepiająco zielone światło, a po tym przed nim ukazał się Plagg: mała, czarna istotka przypominająca kota. Ale w przeciwieństwie do ich pierwszego spotkania kwami wcale nie wyglądało, jakby zamierzało zdemolować kwaterę przywódców Zakonu dla czystej zabawy, wręcz przeciwnie — było raczej przygaszone. Podobnie jak Tikki, która zawisła przed Marinette.

— Hej, Adrien — odezwał się Plagg. — Wiesz, trochę tęskniłem...

Zdecydowanie brakowało mu dawnego entuzjazmu. Mimo to Adrien i tak poczuł pieczenie pod powiekami. Już tak długo go nie widział...

— Ja też, ale chyba trzeba się z tym pogodzić. To prawda, że zgodziliście się poświęcić?

— A czy jest jakieś inne wyjście?

— Czy nie można by po prostu pilnować miraculów tu, w Zakonie?

To pytanie Adrien zadał połowicznie Plaggowi, a połowicznie przywódczyni.

— Niedawne doświadczenia pokazały, że nawet najlepiej strzeżone artefakty da się wykraść — odparła przywódczyni. — Tyle że takich przedmiotów jak artefakty bogów nie możemy zniszczyć. Spotkałaby nas za to sroga kara ze strony bóstw. Ale miracula nie należą do bogów, a moc tych dwóch jest zbyt niebezpieczna. Nie możemy ryzykować tego, żeby ktokolwiek, choćby nie wiem, o jak dobrych zamiarach, mógł otwierać przejście do zaświatów.

— Sam słyszysz — skomentował żałośnie Plagg. — Skoro nasza moc może niszczyć świat...

— Od kiedy jesteś taki uległy? — Adrien zirytował się. — Przecież twoja moc to samo w sobie niszczenie i nigdy nie miałeś z tym problemu!

— To coś innego, Kotaklizm nie jest w stanie zmieść całego świata z powierzchni ziemi! A poza tym...

— Co poza tym?

— Jeśli energia zostanie odpowiednio rozproszona, to może będę w stanie wreszcie zaznać spokoju... Ja i Tikki przyjęliśmy na siebie największą część energii rozszalałej Ziran, od tamtego czasu nasze dusze zupełnie się zmieniły... Ale tak, to może wreszcie zaznamy spokoju w zaświatach.

— Chciałeś tego przez cały czas? — zdziwił się Adrien. — Zawsze myślałem, że chcesz żyć...

— Życie jest zabawne, wiesz? Ale jednak, po tak długim czasie, jesteśmy zmęczeni. Prawda, Tikki?

Tikki, pogrążona w rozmowie z Marinette, spojrzała na Plagga. Uśmiechnęła się lekko, choć dość smutno.

— Prawda... Chcemy rozpocząć nowy etap.

— Znowu mnie opuścisz — mruknęła smutno Marinette. — No cóż...

— Nie będziesz sama. — Adrien podszedł do niej i objął ją ramieniem. — Przecież masz mnie, nie pamiętasz o tym?

— No tak...

Ale jednak Adrien wiedział, o co jej chodziło. Relacja z kwami była czymś zupełnie innym niż z drugim człowiekiem. Nawet jeśli dziewczyna kochała Adriena z całego serca, to jednak do Tikki również była przywiązana i to jej jedynej przez tak długi czas mogła się zwierzyć z problemów i Marinette, i Biedronki.

— Nie chcę się żegnać — przyznała Marinette.

— Nie smućcie się — powiedziała Tikki, wyjątkowo optymistycznie jak na tę sytuację. — Nie odejdziemy tak całkowicie. Będziemy w waszych sercach. A poza tym... Nasza magia będzie krążyć po świecie. Prędzej czy później trafi i do was.

— No dobrze... — zgodziła się wreszcie Marinette. — Żegnaj, Tikki. Nigdy cię nie zapomnę.

Tikki zniknęła, powracając do kolczyków, a dziewczyna zamknęła powoli pudełko. Adrien za to spojrzał na Plagga.

— Będę zamawiać camembert na twoją pamiątkę — obiecał. — Żegnaj, druhu.

Plagg również zniknął. Adrien i Marinette oddali miracula przywódczyni. Kobieta pokiwała głową i pozwoliła im opuścić kwaterę. Wyszli z niej i weszli w korytarz wiodący do głównej części Zakonu. Mieli jeszcze złożyć wizytę mistrzowi Fu w jego pokoju, o co poprosił ich jeszcze przed pogrzebem. Mimo że Adrien miał ochotę chwilę pobyć w samotności, żeby przetrawić to ostatnie spotkanie z Plaggiem, to wiedział, że nie ma co przeciągać tego spotkania. Potem będzie miał czas dla siebie...

Wtem dostrzegł, że ktoś nadchodzi z drugiej strony, najprawdopodobniej kierując się tam, skąd oni sami wyszli. Wkrótce ten ktoś ich minął i Adrien bez trudu go rozpoznał. Musiał przyznać, że Pierre Bastin od zawsze go nieco niepokoił, a teraz, kiedy wyglądał na wyraźnie wzburzonego, to już szczególnie. Mimo to nie cofnął się; kiedy Pierre gwałtownie otworzył drzwi kwatery przywódców i wszedł do środka, Adrien zatrzymał się i zerknął w tamtą stronę. Marinette spojrzała na niego pytająco.

— Nie wiem, jakoś tak zaintrygowało mnie to — wyjaśnił cicho, bo zauważył, że Pierre nie zamknął drzwi, a nie chciał, żeby zwrócił na nich uwagę.

— To chyba nie nasza sprawa...

— No tak...

I miał już ruszyć dalej, ale usłyszał podniesiony głos.

— Muszę się zobaczyć z bogiem śmierci! Pozwólcie mi go wezwać!

— Nie ma mowy.

Adrien i Marinette spojrzeli po sobie. Pierre chciał wzywać boga śmierci? Ale po co? Co miało mu to dać?

— Muszę spróbować go przekonać! Brigitte nie zasłużyła na śmierć i wszyscy o tym wiedzą! Więc niby dlaczego ma siedzieć w tych głupich zaświatach?!

— Nie ma sposobu, by przywrócić do życia kogoś, kto umarł! — Przywódczyni również podniosła głos.

— Tak czy siak chcę porozmawiać z tym bogiem! Powiem mu, co myślę o tej jego klątwie!

— Kłócenie się z bogiem to najgorsze, co możesz zrobić! Zmiecie cię w pył!

— Nie obchodzi mnie to, nie spocznę, póki nie spróbuję! Zresztą, lepsze bycie pyłem niż takie życie!

— O wezwaniu boga śmierci możesz tylko pomarzyć! Nikt nie może tego zrobić, to zniszczy świat. Więc jeśli tyle miałeś do powiedzenia, możesz wyjść.

— Świetnie!

W drzwiach znowu ukazał się Pierre, jeszcze bardziej zirytowany niż wcześniej. Adrien, skołowany podsłuchaną rozmową, widząc go, poczuł nagły przypływ gniewu. Nie panując nad tym, co robi, zastąpił mu drogę. Pierre prawie na niego wpadł, ale w porę się zatrzymał. Spróbował go wyminąć, ale Adrien mu na to nie pozwolił.

— Co ty wyprawiasz? Przepuść mnie! — krzyknął.

— Nie ma mowy! — Adrien nie ustąpił. — Nie wierzę... Naprawdę chcesz próbować przywracać kogoś, kto umarł?

— To moja sprawa, nie wtrącaj się!

— A właśnie, że moja!

— A co ty niby możesz wiedzieć, hę?

— Wiem, że próby przywracania zmarłych do życia to bardzo, ale to bardzo zły pomysł! Chyba nie chcesz skończyć jak mój ojciec?

— Twój ojciec? Nie obchodzi mnie twój ojciec!

— To może powinien. Po śmierci mojej matki owładnęła nim obsesja przywrócenia jej do życia! To go zniszczyło! Naprawdę chcesz tego samego dla siebie?

— Jeśli o to ci chodzi, to nie zamierzam tworzyć złoczyńców terroryzujących Paryż — prychnął Pierre. — To domena Agreste'ów, nie moja.

— Dobrze wiesz, że nie o złoczyńców chodzi! To nie Paryż najbardziej ucierpiał na tym wszystkim, tylko on sam i jego najbliżsi... — Myśli Adriena pomknęły ku tym wszystkim momentom, kiedy Gabriel, rozpaczliwie pragnąc ponownego spotkania z Emilie, zupełnie nie zwracał na niego uwagi, jak się od siebie oddalali i po pewnym czasie już niemal nie mogli się nazywać rodziną. — Poświęcił życie dla tej obsesji i to dosłownie! Nigdy się z tym nie pogodził i przez to sam umarł! Musisz się opamiętać! Na pewno masz dla kogo żyć!

— Żyłem dla Brigitte! A teraz nie mam po co!

— Tak ci się tylko wydaje.

— Nic nie wiesz!

Pierre odepchnął Adriena na bok i poszedł dalej korytarzem. Ten chciał już za nim pobiec i dalej próbować mu przemówić do rozsądku, ale zatrzymała go Marinette, która położyła mu dłoń na ramieniu. Adrien odetchnął kilka razy.

— Dzięki — mruknął. — Gdyby nie ty, to bym go dogonił... A wtedy...

— Wiem, że to musiało cię zdenerwować, ale tak chyba nie przemówisz mu do rozsądku.

— Zachowuje się jak mój ojciec! Miał obsesję na punkcie mamy... Wiesz, mnie też bolało jej odejście, ale trzeba się z tym pogodzić!

— Ćsi, spokojnie... — Marinette przytuliła go. Adrien odwzajemnił uścisk. — Wiesz, za to cię kocham. Trzymasz się swoich wartości, a jednocześnie chcesz pomóc innym.

— Szkoda, że to nie wychodzi — mruknął Adrien.

— Wychodzi. Pomogłeś przecież mnie. A on — dodała, mając na myśli Pierre'a — też wkrótce przekona się, że miałeś rację.

— W zasadzie nie mam pojęcia, co mnie do tego podkusiło, żeby mu nagadać. Tak po prostu nagle...

— Nie zadręczaj się tym tak. Chodź, spotkajmy się z mistrzem Fu, zobaczmy, co ma nam do powiedzenia.

O dziwo znaleźli mistrza nie w jego pokoju, a w jednej z salek, gdzie zebrali się również inni jego współpracownicy. Wszyscy poza Pierre'em.

— Jakoś szybko porozmawialiście z przywódcami — zauważył Fu.

— Tak... Pozwolili się nam pożegnać z Plaggiem i Tikki — odpowiedziała Marinette.

— Dla tych, którzy jeszcze ich nie poznali — mistrz zwrócił się do pozostałych — to są Marinette i Adrien, którzy dawniej byli Biedronką i Czarnym Kotem.

Dorośli pokiwali im uprzejmie głowami, Bruno, który wcześniej już ich poznał, nie zwrócił na nich specjalnej uwagi, natomiast Aurélie obrzuciła ich szybkim spojrzeniem i odwróciła się, najwyraźniej czymś speszona. Adrien i Marinette dostawili sobie krzesła i usiedli przy nich.

— Po co mistrz chciał się z nami widzieć? — zapytał Adrien.

Na to pytanie Fu powtórzył to, co powiedział pozostałym o swoim przewidywanym odejściu z tego świata. Adrienowi na tę myśl zrobiło się niesamowicie smutno — najpierw pożegnał się z Plaggiem i Tikki, a teraz jeszcze musiał z mistrzem? Trochę dużo tych pożegnań... Marinette zdawała się podzielać jego uczucia, bo otarła łzę z kącika.

— To przykre... — wydusiła wreszcie. — Najpierw kwami, teraz mistrz... Świat nie jest sprawiedliwy.

— Nie można żyć wiecznie, to by się wkrótce sprzykrzyło — stwierdził Fu. — Jestem już przeszłością. To wy stanowicie przyszłość tego świata, nie ja, pamiętajcie o tym.

— No tak...

— I tak nie mógłbym być z was bardziej dumny. Byliście naprawdę dobrymi bohaterami. A może nadal będziecie... Co planujesz? — zwrócił się do Adriena.

— Będę dalej pomagać zza kulis — oświadczył chłopak.

Po tym stwierdzeniu zapadło chwilowe milczenie. Przerwał je dopiero Fu:

— Nawiasem mówiąc, jestem ciekaw, widzieliście może Pierre'a? Wyszedł stąd na krótko, zanim przyszliście...

— Widzieliśmy! — potwierdził Adrien, nieco gwałtowniej, niż zamierzał.

Marinette, jakby w obawie, że chłopak znowu się zirytuje, położyła swoją dłoń na jego ręce i sama opowiedziała zebranym o zajściu, którego była świadkiem. Fu pokiwał smutno głową.

— Prawdę mówiąc, tego się obawiałem — westchnął. — Teraz będzie dla niego szczególnie ciężki czas. Dobrze, że Zakon zdecydował się zniszczyć te miracula. Nie będą już nikogo kusić.

Dalsza rozmowa już się nie kleiła. Zebrani zgodnie stwierdzili, że to był najwyższy czas, żeby się rozejść. Prawie wszyscy już podeszli do wyjścia, gdy dało się jeszcze usłyszeć głos Fu:

— Coline, ty zostań, chciałbym zamienić z tobą jeszcze słówko.

Coline posłuchała i została, a pozostali już wyszli. Adrien nie mógł nie zauważyć ukradkowych, nieśmiałych spojrzeń rzucanych mu przez Aurélie. Marinette również je dostrzegła.

— O co jej chodzi? — zapytała.

— To pewnie wina tych głupich plotek sprzed paru miesięcy — domyślił się. — Pamiętasz?

— Ach, te...

— Chyba nadal się nimi zadręcza, choć minęło tyle czasu... Ale nie ma się co przejmować, wątpię, by rzeczywiście coś do mnie czuła. A nawet jeśli... Mam ciebie, to mi wystarcza.

Marinette uśmiechnęła się i przysunęła do niego, by delikatnie go pocałować. A potem już ruszyli ku wyjściu na świat, żeby nacieszyć się ostatnim dniem wakacji.

Tymczasem Wang Fu i Coline Voler udali się w przeciwną stronę. Po pokonaniu niezliczonej ilości ciągów schodów znaleźli się wreszcie w pokoju mistrza. Tam, poza łóżkiem, szafą i szafką nocną, znajdował się jeszcze stolik z dwoma krzesłami. To właśnie je zajęli. Coline spojrzała na mistrza.

— O czym chciał mistrz ze mną porozmawiać?

— Hm... Bo widzisz, gdy umrę, to już nikt poza tobą nie będzie znał o tobie prawdy.

— Ale czy to jest pełna prawda? — powątpiewała Coline. — Skoro Aurélie jest potomkinią Shouyi, to znaczy, że ja też nią jestem, prawda? Bo chyba nie Samuel...

— Samuel z pewnością jest zwyczajnym człowiekiem. Prawdę mówiąc, podejrzewam, że obie te sprawy się ze sobą łączą. I to, co cię spotkało, ma jakiś związek z Shouyi.

— Naprawdę?

— I jestem pewien, że dowiesz się, o co chodzi. Nawet jeśli nie teraz, to jednak sama musisz przyznać, że ostatnio stało się kilka dziwnych rzeczy. Aaron, Estelle i ich kwami zniknęli po dotknięciu Laski Cao, a powrócili po paru miesiącach, zupełnie nic nie pamiętając. Shouyi zniknęła, gdy próbowała rozproszyć magię. Rozumiesz, do czego zmierzam?

— Wszyscy dotykali źródła mocy, tak jak ja... I zupełnie nie dało się ich odnaleźć. Nawiasem mówiąc, Shouyi nadal nie da się znaleźć...

— Jej nieobecność trochę mnie niepokoi — przyznał Fu. — Jej postać łączy się z całą tą sprawą. Od wieków miała na pieńku z Odnowicielami, jest przodkinią twoją i twoich dzieci...

— Czyli myśli mistrz, że oni wszyscy trafili do innych światów? To znaczy, Shouyi i Monteilowie...

Fu skinął głową.

— Być może nawet do twojego świata.

— A skąd wiadomo?

— Nie wiadomo — stwierdził Fu. — Ale jeśli miałbym obstawiać... Skoro w twoim świecie trafili się potomkowie Shouyi, musieli przywędrować stąd. Oni albo sama Shouyi... A przez ciebie, Aurélie i Luciena oba światy nierozerwalnie się związały.

— Czy nie powinniśmy powiedzieć o tym Zakonowi?

— Nadal nie jestem co do tego przekonany. Jeśli wiedza o innych światach trafi w niepowołane ręce, może się wydarzyć coś jeszcze gorszego od tego, co planowali Odnowiciele.

— Co może być gorszego od planów Odnowicieli?

— Wyobraź sobie, że dowiedziano by się o innych światach. Co, jeśli wtedy ktoś postanowiłby zniszczyć je wszystkie?

— Nie brzmi to za wesoło... Ale chyba tym bardziej powinniśmy powiedzieć o tym Zakonowi!

— Jeszcze nie. Jestem pewien, że to kiedyś wypłynie... I dopiero wtedy powinnaś ujawnić, co wiesz. Nie ma sensu zbyt obnosić się z wiedzą o ważnych sprawach. A poza tym... Aurélie potrzebuje odpoczynku. Nie ma sensu mówić jej jeszcze wszystkiego. Jak to mówią, niewiedza bywa błogosławieństwem.

— Oszukuję ją przez cały czas... Zresztą, ich wszystkich. A poza tym, co jeśli ktoś dowie się przypadkiem?

— Myślisz, że jest taka szansa?

— Brigitte zrozumiała, kim jestem. Pomyliła mnie z moją alternatywną wersją, tą, która musiała się przenieść na moje miejsce, ale i tak. Powiedziała mi, że Zakon ma to zdjęcie. Więc niewykluczone, że jeszcze ktoś mnie rozpozna...

— Nie przejmowałbym się tym zanadto — uznał Fu. — Zresztą, możesz liczyć na Brigitte. Ona nigdy nie wydałaby cudzych sekretów.

— Nie zdziwię się, jeśli ostatecznie i tak powiedziała o tym Pierre'owi. Prosiłam, by nikomu nie ujawniała tej wiedzy, ale wie mistrz, jak blisko byli ze sobą...

— Nawet jeśli powiedziała, to wątpię, że Pierre to zapamięta. Nie widział tego zdjęcia, nie wryło mu się w pamięć tak jak Brigitte. A poza tym jestem przekonany, że w którymś momencie Pierre będzie próbował wyrzucić z pamięci wszystko, co Brigitte kiedykolwiek mu mówiła. Nawet twoją tożsamość...

Coline coraz bardziej miała jednak ochotę zignorować polecenia mistrza Fu i wszem wobec wyznać rodzinie prawdę. I tak nie mogła nic zmienić — póki co nie było szansy na powrót do rodzimego świata — ale przynajmniej poczułaby się lepiej po zdobyciu się na uczciwość.

— Zapewniam cię, że długo nie będziesz musiała się z tym kryć. Wytrzymasz. A poza tym twoja rodzina zrozumie, że ukrywałaś to dla ich dobra.

— No tak...

Coline ciekawiło, czy przewidywania Fu się sprawdzą. Czy naprawdę wszystko wyjdzie na jaw? A może... może nawet uda się jej powrócić tam, skąd pochodziła? Może jeszcze uda się jej spotkać siostrę? O ile w ogóle jeszcze będzie chciała ją widzieć...

— Czy to już wszystko? — zapytała Coline. — Czy chce mistrz coś jeszcze ode mnie?

— Nie, chciałem porozmawiać tylko o tym.

— To w takim razie będę się już zbierać do domu...

Coline wstała i zasunęła za sobą krzesło. Odwróciła się w stronę drzwi.

— Zanim jeszcze odejdę, odwiedzajcie mnie czasem — poprosił Fu.

— Z przyjemnością.

To powiedziawszy, Coline opuściła pokój mistrza.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top