Rozdział 3 - Pogrzeb
Aurélie zrozumiała, że nie ma opcji, żeby wymigała się z pójścia na pogrzeb.
Wcale nie uśmiechało się jej patrzeć na to, jak chowano ciała poległych w bitwie, zwłaszcza że robiła wszystko, żeby o tym zapomnieć. Ale to chyba nie chciało być zapomniane. A zresztą, może to i lepiej. Pożegna się z ofiarami, choć poznała tylko dwie z nich. Więcej nie miała szansy... Ale z drugiej strony dzięki temu to wszystko nie bolało aż tak.
Znalazła w szafie sukienkę idealną na tę okazję: czarną i dość elegancką, ale też nie za ciepłą. Z cichym westchnieniem założyła ją, a gdy już się przyszykowała, zauważyła Coline wychodzącą z sypialni rodziców. Ona również miała na sobie czarne ubrania, choć akurat nie sukienkę, a jej makijaż stał się bardziej stonowany. W rękach trzymała kwiaty, specjalnie przygotowane na tę okazję. Obie były gotowe do wyjścia, a dalsze zwlekanie nie miało sensu.
Na klatce schodowej spotkały Brunona, zgodnie z umową. Mieli udać się na cmentarz w trójkę. Ku ich zadowoleniu Dorine zgodziła się ich podwieźć.
— Daję słowo, powinnam zacząć pobierać opłaty — oznajmiła, gdy tylko ich zobaczyła.
Coline na to wyciągnęła z torebki banknot i wręczyła go Dorine. Córka Lenga spojrzała na niego, jakby nie spodziewała się, że ktoś weźmie jej słowa na poważnie.
— To dla ciebie, w ramach podziękowania za to wszystko, co dla nas zrobiłaś.
Dorine otworzyła usta, ale ostatecznie nic nie powiedziała, prawdopodobnie nie chcąc się kłócić. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym schowała pieniądze i zaprosiła pasażerów do środka. Coline zajęła miejsce pasażera obok niej, a Aurélie i Bruno usiedli z tyłu, przy obu oknach. Miejsce na środku zostało puste. Aurélie skupiła się na widokach za oknem, ale wkrótce musiała przyznać, że jednak ją znudziły. Przeniosła spojrzenie na Brunona i dostrzegła, że on również na nią patrzy.
— Strasznie to dla mnie nierealne, ta bitwa... — mruknęła. — I że ktoś naprawdę tam zginął.
— Lepiej, żeby nikt nie zginął — zgodził się Bruno — ale nic na to chyba już nie poradzimy. Dobrze, że my przeżyliśmy...
— Prawdę mówiąc, nie wiem, czy nie wolałabym zamienić się z umarłymi.
— Nawet tak nie mów! — zaprotestował chłopak.
— Znaczy... No dobrze, może nie do końca... Ale to naprawdę jest straszne, te wszystkie ofiary... To nie powinno było się wydarzyć.
— Nie powinno, w tym się z tobą zgodzę. Oni wszyscy... poświęcili się po to, żeby już więcej nie dochodziło do czegoś takiego. I musimy dopilnować tego, żeby ich poświęcenie nie poszło na marne.
Aurélie zgodziła się z nim, choć dość niemrawo. Nie miała ochoty dalej podtrzymywać tej rozmowy, chociaż to ona ją rozpoczęła. Reszta drogi upłynęła jej w dość ponurym nastroju, choć nie dało się powiedzieć, by był on nieodpowiedni w stosunku do sytuacji.
Dotarłszy na cmentarz, Aurélie dostrzegła, że jest niemal pusty. Spojrzała pytająco na Dorine.
— Cmentarz Strażników, podobnie jak siedziba Zakonu, jest ukryty — wyjaśniła. — Tylko że ta magia jest nieco inna... Nawet jeśli odwiedzający nie jest Strażnikiem, to jeśli należy do rodziny czy przyjaciół któregoś ze zmarłych, może tam wejść. Chodźcie, pewnie już wielu przyszło.
I nie pomyliła się. Gdy podeszli do jednego z nagrobków, a Dorine musnęła go swoim kryształem, przeszła przez powietrze i praktycznie zniknęła. Pozostali podążyli za nią. Miejsce, które zobaczyli, wcale nie różniło się szczególnie od reszty, chyba jedynie tym, że było bardziej zatłoczone. Aurélie ujrzała wielu Strażników, podobnie jak ona ubranych na czarno, lecz większości nie była w stanie rozpoznać.
Wtedy właśnie ktoś do nich podszedł. Niewysoka kobieta o rozpuszczonych ciemnoblond włosach, na widok której Aurélie otworzyła usta ze zdziwienia. Czy to mogła być Brigitte? Nie... To przecież niemożliwe, Brigitte nie żyła! Po chwili zorientowała się, że ta kobieta to z pewnością nie była ona — wyglądała starzej. I wtedy do Aurélie dotarło, że to musiała być jej matka.
— Hej, Coline — przywitała się, choć dość ponuro. Nic dziwnego.
Coline podeszła do niej i uściskała na przywitanie, choć dało się wyczuć w tym również nutę pocieszenia.
— Och, Estelle... Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo ci współczuję...
— Mną się nie przejmuj. — Estelle otarła chusteczką łzy. — Wiedziałam, że do tego dojdzie...
— Wiedziała pani? — wyrwało się Aurélie. — Ale jak? To znaczy... Nie chciałam pani urazić...
— Nic nie szkodzi, em...
— Aurélie.
— Nic nie szkodzi, Aurélie. Moje miraculum pozwala mi przewidywać przyszłość — wyjaśniła. — Użyłam go kilka razy w bitwie, dzięki czemu mogłam pomóc mężowi. Ale w pewnym momencie... Zobaczyłam w wizji... jej ciało... martwe... Och... — Oczy Estelle znowu się zaszkliły. — Wizje nie kłamią, ale próbowałam sobie wmawiać, że jest inne wyjaśnienie. Ale niestety... Ale cóż, jakoś muszę się trzymać. Brigitte nie chciałaby, żebyśmy się kompletnie załamali, jak jej nie będzie, prawda? Zresztą... Jest tyle rzeczy, o które trzeba zadbać. Choćby o Malou...
— Malou? — powtórzyła Coline. — To znaczy, rozumiem, że chcesz pomóc w jej wychowaniu...
— Prawdę mówiąc, obawiam się, że muszę je przejąć na siebie! — zawołała Estelle, prawdopodobnie głośniej, niż by się spodziewała.
— Co masz na myśli?
— Och... Wiesz, ja i Aaron się jeszcze jakoś trzymamy... Ale Pierre...
Nie musiała kończyć. Aurélie doskonale zrozumiała, co Estelle miała na myśli. W końcu sama widziała, jak Pierre zareagował na śmierć Brigitte. I własnoręcznie musiała powstrzymać go przed dokonaniem egzekucji na Odnowicielach.
— Jest kompletnie niezdolny się nią zająć. Oczywiście się stara, ale myślami jest zupełnie gdzieś indziej. Wiecie, martwię się o niego. Że się z tego nie otrząśnie...
— Daj mu trochę czasu — poradziła Coline. — To dla niego szok... Zwłaszcza że był tego świadkiem...
— No prawie — mruknęła Aurélie. — Właściwie tylko Rousseau widział, co się stało. Opowiedział mi... Ale ja i Pierre... — Nie opowiadała nikomu wcześniej, co dokładnie zaszło w trakcie bitwy, ale chyba nadeszła na to pora. — Odpędzaliśmy Odnowicieli od Shouyi, a Brigitte zajęła się Mistrzem Odnowicieli. Rousseau jej pomógł i otworzył przejście do krainy umarłych, ale nie zdołał jej uratować. Mistrz wciągnął ją do zaświatów ze sobą... Gdy to zobaczyliśmy, już nie mogliśmy nic zrobić. To było straszne... Pierre nieomal stracił nad sobą kontrolę... — Tu zamilkła. Nie miała ochoty opowiadać dalej. Ale skoro już zaczęła. — Ale odzyskał rozsądek. A potem wreszcie udało się nam przekonać Odnowicieli, że to, co robią, tylko zniszczy świat i tyle...
Jej historia została przyjęta w milczeniu. Zresztą, co można było odpowiedzieć? „Cieszymy się, że udało się pokonać Odnowicieli"? „Szkoda, że Brigitte nie udało się uratować"? To wszystko zostało już wypowiedziane wcześniej. A i tak zaraz miała rozpocząć się ceremonia. Udali się więc na właściwe miejsce.
Mistrz ceremonii mówił naprawdę pięknie, lecz zdaniem Aurélie nie był w stanie w pełni oddać tego wszystkiego, co czuła w tej chwili. Może to dlatego że mówił o wszystkich poległych, jakby byli jedną osobą... Gdy już skończył, oddał głos bliskim zmarłych. Ich przemowy poruszyły Aurélie bardziej. Ale nie tylko ją. Bruno wydał z siebie zduszony okrzyk, kiedy jakaś starsza kobiecina opowiadała o Lesly, bibliotekarce Zakonu, poległej w bitwie.
— Spotkałem ją raz — mruknął tak cicho, że tylko Aurélie go dosłyszała. — Była dla mnie naprawdę miła... I jeszcze spotkałem jej syna, nie powinien był tracić matki tak szybko.
Ona sama natomiast najgorzej przeżyła moment, gdy nadeszła kolej na Jaqueline. Tym razem wystąpiła sama przywódczyni Hennion.
— Zapewne wielu z was zna tę historię, ale nie w pełni — zaczęła. — To pora, by ją opowiedzieć i oddać Jaqueline wszelkie należne jej honory.
Aurélie zauważyła, że nie tylko ona była zainteresowana tym, co przywódczyni miała do powiedzenia.
— Los Jaqueline od małego był naznaczony przez Odnowicieli. Zaczęło się, odkąd dokonali haniebnego czynu. Podszywając się pod członków naszego Zakonu, zabili jej matkę, a ją samą i jej brata Natana wcielili w swoje szeregi. Lata później wysłali rodzeństwo do nas, aby szpiegowali Zakon... Ale Jaqueline odkryła prawdę, zrozumiała, że Odnowiciele wcale nie chcą jej pomóc. Wtedy na jaw wyszło szpiegostwo jej i brata, lecz on cały czas ślepo wierzył naszym wrogom. Zginął w walce, lecz Jaqueline udało się uciec. Chciano posłać za nią pościg, lecz coś mi powiedziało, że to nie tak ma się skończyć. Sama ją odnalazłam. Ostrze sprawiedliwości pokazało, że jej serce jest czyste. Postanowiłam jej zaufać.
Strażnicy spoglądali po sobie. Wyraźnie było widać, iż wielu z nich nie miało pojęcia o tej historii. Prawdę mówiąc, Aurélie też nie, zwłaszcza że przez większość czasu myślała, że Jaqueline była po prostu wyjątkowo przyjazną wobec niej Odnowicielką.
— Jaqueline po tym wszystkim nie mogła się pokazać znowu w Zakonie, podejrzenia pod jej adresem by ją zniszczyły. Lecz to był również jej największy atut. Skoro ujawniła się jako szpieg, Odnowiciele nigdy w życiu nie podejrzewaliby, że mogłaby ostatecznie nadal należeć do Zakonu i tym razem to ich szpiegować dla nas. Zgodziła się podjąć tego zadania. I to dzięki niej wygraliśmy tę wojnę! Udzieliła nam mnóstwo informacji, w tym tę najcenniejszą. Zdobyła dla nas zaklęcie tymczasowego piętna, dzięki któremu zdołaliśmy ich ostatecznie pokonać! Kto jeszcze miał wątpliwości, teraz już nie może ich mieć. Jaqueline Pereira winna zostać zapamiętana jako jedna z najdzielniejszych Strażniczek, jakie zjawiły się w Zakonie!
Szkoda, że nie mogła usłyszeć tych wszystkich słów pochwały skierowanych pod jej adresem... Ale poza tym Aurélie pomyślała jeszcze o jednym. Odważyła się wystąpić naprzód, a kilkoro Strażników spojrzało na nią z zaciekawieniem.
— Ja... Chciałabym coś powiedzieć — odezwała się, drżącym, lecz wyraźnym głosem, patrząc prosto na Hennion.
Przywódczynię w pierwszej chwili to zdziwiło, lecz nie oponowała. Zaprosiła Aurélie obok siebie i dała znak, że może mówić.
— Nie napisałam żadnej przemowy — usprawiedliwiła się Aurélie szybko przed tłumem — ale źle bym się czuła, gdybym nie podziękowała Jaqueline. Dzięki niej w ogóle mogę tu stać i to mówić. Dzięki jej wysiłkom Odnowiciele postanowili nie uśmiercić mnie na miejscu, pokazała im, że zabicie mnie to byłby błąd. Gdyby nie ona, już dawno bym nie żyła. Jeśli w zaświatach mnie słyszą... To dziękuję... Za wszystko.
Aurélie pomyślała, że nie była to zbyt zgrabna przemowa, ale przecież nie o to chodziło, żeby się pięknie wysławiać. Bardziej chciała przekazać swoje uczucia, wszystko, co leżało jej na sercu... I faktycznie poczuła się odrobinę lepiej.
— To wszystko, co chciałam powiedzieć... — zakończyła nieco niezręcznie i wycofała się znowu w tłum.
***
Po pogrzebie Aurélie myślała, że już powoli będą wracać do domu, lecz okazało się, że to jeszcze nie koniec. Wcześniej nie zauważyła mistrza Fu w tłumie, ale gdy się przerzedził, staruszek sam ich znalazł. Dziewczynę uderzyło, jak źle wyglądał. Jakby starzej... A poza tym wydawał się dużo bardziej zmęczony.
— Chciałbym z wami porozmawiać — oświadczył bez ogródek. — Chodźcie ze mną. Tylko jeszcze... Ach, tak, są już.
Osobami, które dostrzegł, okazały się Estelle Monteil, mężczyzna obejmujący ją ramieniem, zapewne jej mąż, oraz Pierre, prowadzący wózek, w którym musiała leżeć mała Malou. Zaprosił ich ruchem ręki i Aurélie domyśliła się, że musiał im wcześniej wspomnieć o swoich zamiarach. Fu mruknął jeszcze coś niezrozumiale o Adrienie i Marinette, po czym cała siódemka udała się do siedziby Zakonu, a tam Fu poprowadził do jednej z salek, bardzo podobnej do tej, gdzie parę dni temu siedział z Aurélie. Stoliki nie były przewidziane na tyle osób, ale szybko poradzili sobie z tym problemem, dosuwając kilka krzeseł. Uwadze Aurélie nie uszło, że Pierre poruszał się dość niemrawo i usiadł jakby niechętnie, zerkając to na wózek z Malou, to na towarzyszy.
Wszyscy spojrzeli wyczekująco na mistrza. Co takiego chciał powiedzieć, że zebrał całą siódemkę?
— Mistrzu. — To Coline odezwała się jako pierwsza. — Nie wygląda mistrz najlepiej...
— Właśnie o to chodzi. — Fu westchnął. — Obawiam się, że mój czas się zbliża.
— Jak to możliwe? — zdumiała się Estelle. — Przecież mistrz się tak dobrze trzymał...
— Moja droga Estelle, nie jestem nieśmiertelny. Na mnie też musi przyjść czas.
— A mnie się zdawało, że tak — wtrącił Aaron. — Nie mówił mistrz, że ma jakieś dwieście lat?
— Dokładniej sto osiemdziesiąt sześć — sprostował Fu. — W każdym razie, jest historia, którą powinniście poznać.
Aurélie zaciekawiła się. Zawsze lubiła opowieści Wanga Fu, nawet gdy nie znała o nim prawdy, ale teraz, gdy już ją znała, tym bardziej ją wciągały.
— Jak może wiecie, w młodości, a właściwie to raczej w dzieciństwie, należałem do starego Zakonu Strażników. Tak jak obecny, zbieraliśmy miracula, aby chronić je przed wpadnięciem w złe ręce, a także zgłębialiśmy ich moce. Największy taki rytuał miał miejsce w czasie wielkiego zlotu Strażników raz na dziesięć lat. Członkowie Zakonu z całego świata zbierali się w pierwotnej siedzibie, w Tybecie, i medytowali nad miraculami. Byłem jeszcze zbyt młody, ale bardzo mnie to ciekawiło, więc przebrałem się i zakradłem do mnichów. Z początku wszystko było dobrze, lecz straciłem kontrolę nad zaklęciami... Miał miejsce straszliwy wypadek, w wyniku którego większość Strażników zginęła, a wielu stało się zupełnie niezdolnych do pełnienia służby. Zakon Strażników upadł.
Fu zamilkł na chwilę, wracając pamięcią do tamtych dni.
— Część miraculów udało mi się uratować, ale to ani trochę nie zmniejszyło mojego poczucia winy. Obiecałem sobie, że nie spocznę, póki nie odkupię swoich win. I wtedy ktoś... teraz już jestem niemal pewien, że był to jeden z bogów... przemówił do mnie. Do dziś pamiętam jego słowa. „Będziesz chodzić po tym świecie tak długo, aż nie dotrzymasz swej obietnicy". I tak się stało. Kiedy dożyłem już sędziwego wieku, czas się dla mnie zupełnie zatrzymał. Zorientowałem się, że moje ciało już się nie zmienia. Ale teraz... Wiem, że coś się zmieniło. Wraz z pokonaniem Odnowicieli zacząłem w pełni odczuwać moją starość. I wiem, że już wkrótce umrę.
Po tych słowach zapadła cisza. Aurélie nie umiała sobie nijak wyobrazić, że mistrz Fu, którego znała praktycznie od zawsze, choć dopiero od niedługiego czasu trochę bliżej, mógłby odejść! A dodając do tego fakt, że dopiero co pożegnała zmarłych, tym bardziej nie chciała, by staruszek do nich dołączył w tak krótkim odstępie czasu. Po prostu nie...
— Ale... Co to właściwie znaczy dla naszej drużyny? — Estelle przerwała milczenie. — Skoro mistrza nie będzie...
— Drużyna formalnie przestała istnieć w chwili, gdy oddaliśmy się pod protekcję Zakonu — przypomniał jej Fu.
— Formalnie może i tak, ale wie mistrz dobrze, że właściwie nadal ją stanowimy.
— No cóż, drużyna też już nie będzie potrzebna. Jeśli macie takie życzenie, możecie działać dalej dla Zakonu, ale Odnowiciele, stanowiący największe zagrożenie, już zostali pokonani.
— Czy mistrz czyta w myślach? — zapytała retorycznie Estelle. — To znaczy... Jeśli chodzi o Zakon, ja i Aaron dużo o tym myśleliśmy.
— I?
— Chcemy powrócić do normalnego życia.
— Naprawdę? — zdziwiła się Coline. — Kiedy... kiedy podjęliście decyzję?
— Prawdę mówiąc, już odkąd wróciliśmy do Paryża, po naszym zniknięciu, chcieliśmy z tym skończyć, tylko że na horyzoncie czaili się Odnowiciele. Byłoby nam głupio porzucić walkę w tak krytycznym momencie. Ale teraz... Już nic nas nie trzyma. A poza tym...
Estelle zamilkła, ale Fu patrzył na nią wyczekująco. Aurélie była przekonana, że staruszek wiedział doskonale, co chciała powiedzieć.
— Chodzi o... o Brigitte — dopowiedział Aaron. — Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, jaki los ją spotka, wycofalibyśmy się natychmiast.
— To i tak byłoby daremne.
Wzrok wszystkich przeniósł się na dotąd milczącego Pierre'a, który wypowiedział te słowa.
— Że co? — zwrócił się do niego Aaron.
— Nawet gdybyście wszyscy się wycofali, Brigitte i tak by zginęła.
— Nie wygaduj głupot! — Pan Monteil podniósł głos.
— Wcale nie wygaduję głupot! — Pierre również powiedział to głośniej. — Brigitte została skazana na śmierć, gdy tylko mnie poznała! Więc nieważne, co byście robili, to i tak nie miałoby to najmniejszego sensu!
— Niby jak poznanie cię miałoby skazać ją na śmierć?
— Już nie pamiętasz o klątwie? Dobrze o niej wiedziałeś! Zdawałeś sobie sprawę z tego, co za sobą niesie!
Aurélie nie miała zielonego pojęcia, o jaką klątwę niby chodziło Pierre'owi, ale uznała, że nie będzie się wtrącać. Coline i Bruno powzięli podobne postanowienie i tylko przypatrywali się lekko zaciekawieni tej kłótni. Fu natomiast posmutniał nieco (zapewne nie chciał, żeby jego kompani się tak przy nim zachowywali), a Estelle zakryła usta dłonią. W tym chaosie również Malou się przebudziła i zaczęła płakać.
— Proszę cię, nie zachowuj się jak twój ojciec! — Aaron zaczął tracić cierpliwość. — On też miał fioła na punkcie tej całej klątwy! I co, ta obsesja kompletnie mu zniszczyła życie! Zaprowadziła go do Odnowicieli! I przez to głupie przeświadczenie nigdy nie ułożył sobie życia, a jedyne, na co było go stać, to romans z boginią, która niszczy wszystko, czego tknie!
— Dobrze wiedział, że jeśli zwiąże się z człowiekiem, to przysporzy mu tylko cierpienia!
— Zrozum, że nie ma żadnej klątwy! Bastinowie wymyślili ją sobie, a potem ze strachu przed nią robili te wszystkie głupstwa, które niszczyły im życie! Byli nieszczęśliwi, ale nie przez jakiś tam czar boga śmierci, tylko przez własny przesąd!
— A jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? Mojej rodzinie nigdy się nie powodziło... A jeśli chodzi o Brigitte, to gdyby nie ja, to dalej by żyła! Na świecie nie byłoby Malou i ta wariatka Ferrer nigdy nie wywabiłaby Brigitte z domu! A wtedy nigdy nie pojawiłaby się na polu bitwy... I by nie zginęła!
— Ale się stało! A obwinianie wszystkich dookoła nie ma sensu! Musimy podjąć działania, żeby więcej...
— Żeby nie było więcej takich tragedii, to chciałeś powiedzieć? Ale nie obchodzi mnie to! Ratowanie innych nie przywróci Brigitte życia!
— Nie ty jedyny cierpisz po jej stracie! Naprawdę myślisz, że nas to nie boli? Że ja i Estelle nie chcielibyśmy, żeby to nigdy się nie wydarzyło? Oczywiście, że tak! Ale Brigitte nie chciałaby, żebyśmy wszyscy przestali żyć ze względu na nią!
— Skąd możecie wiedzieć, czego by chciała? Nie obchodziła was! Nie miała w was żadnego oparcia, a teraz zachowujecie się jak dobrzy rodzice? Teraz, gdy jej nie ma! I jeszcze prawicie mi morały! Chociaż to ja... Choć to ja byłem przy niej, gdy was zabrakło!
— Teraz to przesadziłeś. Brigitte zawsze nas obchodziła! Wychowaliśmy ją własnoręcznie... I ciebie zresztą też!
— To ja podziękuję za takie wychowanie! Mam dość!
To powiedziawszy, Pierre wstał ze swojego krzesła i szybkim krokiem opuścił salę. Wszyscy powiedli za nim wzrokiem, ale nikt nie kwapił się, żeby za nim pójść. Aaron i Estelle spojrzeli po sobie, a potem na pozostałych zebranych, jakby szukając ich poparcia.
— Uparty jak swój ojciec — oświadczył Aaron. — Czasem jest naprawdę niemożliwy!
— Spokojnie. — Estelle objęła męża ramieniem. — Wkrótce mu przejdzie. Ale wiesz, mogłeś być łagodniejszy...
— Łagodniejszy? Przez te wymysły o klątwie po prostu nie umiem go słuchać! Daniel tak samo! Twierdził, że przez nią nie może zaznać szczęścia... On po prostu uparł się, że chce być nieszczęśliwy! Właśnie dlatego nie chciałem, żeby Pierre znalazł te dzienniki. Że też ich od razu nie spaliłem w piecu! Wszyscy wyszlibyśmy na tym lepiej.
— Nie zadręczaj się tak, naprawdę...
— Ech, no dobrze... Chociaż w domu i tak będę sobie musiał z nim porozmawiać. I jeszcze Malou tu zostawił...
— Skończ, proszę — upomniała go Estelle, jednocześnie bujając wózkiem, by uspokoić wnuczkę. — Naprawdę, mistrzu, przepraszam za nich dwóch.
— Nic nie szkodzi, droga Estelle. Sprzeczki rodzinne, zwłaszcza w takich okolicznościach, to nie rzadkość. Pierre musi ochłonąć, nie zadręczajcie go. W każdym razie, wracając do waszej sprawy...
— Ach, tak... Ja i Aaron zdecydowaliśmy, że nasza misja dobiegła końca. Chcemy oddać Zakonowi nasze miracula.
— Rozumiem. — Fu skinął głową. — Wasza decyzja jest dość rozsądna, patrząc na okoliczności. A w takim razie co z wami? — Tu zwrócił się do Aurélie, Coline i Brunona.
— Em, no wiecie... — zaczął Bruno nieśmiało. — Jakoś nigdy nie miałem szansy, żeby Zebra mógł naprawdę zalśnić... No i tak sobie pomyślałem...
— Że chcesz pozostać bohaterem Paryża? — dopowiedział Fu.
Bruno skinął głową.
— Bez problemu — zgodził się. — Zakon z pewnością będzie potrzebować pomocy przy wyłapywaniu niedobitków Odnowicieli. A poza tym czyhają również inne zagrożenia.
— Będę pomagać Brunonowi — zadeklarowała się Aurélie. — Ludzie już znają Muchę...
— Przejdę w stan czuwania — uznała Coline. — To znaczy, może nie będę aktywnie walczyć, ale gdy będzie trzeba, będę do dyspozycji Zakonu.
— Świetnie. — Fu uśmiechnął się. — Ciekawi mnie jeszcze, co zrobi Adrien...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top