Rozdział 18 - Ceń chwilę obecną
Lucille Sucreceur nie była już małą dziewczynką, ale Aurélie nadal widziała w niej to samo dziecko, którym była, jak się urodziła.
Zaraz skończy szesnaście lat — skarciła się Aurélie w duchu. — Będzie praktycznie dorosła.
Ale to jeszcze nie były jej urodziny. Jeszcze nie była dorosła. Ale ona sama... Aurélie ledwo się obejrzała, a lata leciały. I każdego szesnastego lutego nachodziła ją refleksja na temat całego jej dotychczasowego życia.
Może i nie było idealnie. Nie spełniła swojego marzenia z dzieciństwa. Odpadła na pierwszym roku studiów chemicznych. Ale szczerze mówiąc, nie dziwiła się temu. I tak nie czuła tego powołania co kiedyś. Nie przyłożyła się do nauki. Zresztą, wypadło jej całe mnóstwo innych rzeczy. Pod koniec liceum, tego, które skończyła tak późno, Bruno w końcu się jej oświadczył i myślała bardziej o nadchodzącym ślubie niż chemii, już jej tak nie fascynującej.
A po nieudanych studiach wszystko szło jeszcze szybciej. Sucreceurowie zatrudnili Aurélie, a zaraz potem stała się już oficjalnie częścią ich rodziny. Niedużo czasu później na świecie pojawiła się Lucille, co oznaczało jeszcze więcej pracy. Ale nie była w tym sama. Z Brunonem było jej lżej. Dlatego drugiej ciąży się już tak nie bała, nawet pomimo faktu, że okazała się bliźniacza. A twarze dwóch uroczych chłopców, które ujrzała po wszystkim, były tego zdecydowanie warte.
Życie dalej jej płynęło, dokładnie tak, jak to wyśniła dawno temu. Ona, Bruno i dzieci. Razem, w urokliwym domku na obrzeżach Paryża. Nawet Mucha już praktycznie poszła w odstawkę. Chociaż Aurélie nadal pilnowała Miraculum Muchy, to jednak już coraz rzadziej krzyżowała plany drobnym przestępcom, aż wreszcie nawet Nadja Chamack, która chyba zamierzała być reporterką aż do śmierci, zdążyła zapomnieć o niej i o Zebrze. Zresztą, paryscy policjanci dobrze sobie radzili. Nie potrzebowali superbohaterów.
I we względnym spokoju Aurélie dożyła już trzydziestu siedmiu lat, o czym przypominała świeczka z tą liczbą wbita w tort. Świadomość własnego wieku jakoś jej nie smuciła, bo, prawdę mówiąc, to był symbol tego, że wytrzymała, że dała radę. Że dwadzieścia lat temu się nie poddała. I osiągnęła wszystko, o czym mogła marzyć.
Sięgnęła po talerze z zamiarem umieszczenia ich na dużym stole w salonie, gdzie mieli zasiąść wraz z gośćmi. Przeliczyła krzesła i zmarszczyła brwi.
— Dwadzieścia dwie osoby... Aż tyle zaprosiliśmy?
— To wcale nie tak dużo — zawołał Bruno z kuchni. — Zresztą, sama tyle mówiłaś.
— No tak... Czekaj, to kto ma przyjść?
— No my, Lucille, Adam i Oscar to oczywistość — zaczął wymieniać Bruno.
— To mamy pięć osób. Zaprosiliśmy też moich rodziców, twoich... — Doliczyła do dziewięciu. — Przyjdą Lucien, Véronique, Tommy, Annie...
— Anne przyjdzie? — jęknęła Lucille, która poszła do salonu za matką, by pomóc jej w nakrywaniu stołu. — A musi?
Lucille Sucreceur nikogo nie nienawidziła bardziej niż swojej kuzynki, Anne Voler. Anne, o kilka miesięcy starsza od niej, była zawsze zorganizowana, poukładana i zdobywała najlepsze oceny. Prawdę mówiąc, Aurélie przypominała ją samą sprzed zdobycia Miraculum Muchy... Tymczasem Lucille stanowiła jej zupełne przeciwieństwo i to prawdopodobnie z tego powodu brały się niesnaski między nimi. Kuzynki nie mogły się nawzajem znieść, ale Aurélie uznała, że nie zaproszenie Annie byłoby dość niemiłe.
— Nie musicie ze sobą rozmawiać — przypomniała rozczarowanej Lucille. — Przy rozdziale miejsc zadbamy o to, żebyście siedziały jak najdalej od siebie.
To nie usatysfakcjonowało Lucille i Aurélie dobrze o tym wiedziała, ale nie mogła już za bardzo zrobić nic więcej. Prawdę mówiąc, zamierzała po prostu pozwolić córce wstać od rodzinnego stołu po pierwszym posiłku i zaszyć się gdzieś z dala od Anne.
— No dobrze, niech będzie — burknęła dziewczyna.
— Okej, to na czym ja to skończyłam? — Aurélie wróciła do liczenia. — Trzynaście... Kto jeszcze? Ach, tak, ciocia Edmée!
Edmée, siostra Samuela Volera, akurat bawiła w Paryżu, więc Aurélie postanowiła wykorzystać okazję i zaprosić ją na swoje urodziny. Ciotka, którą rzadko widywała, zawsze miała pod ręką jakąś niewiarygodną opowieść, którą zabawiała towarzystwo.
— To jeszcze osiem osób, jak to się stało, to ja nie wiem — mruknęła. Wróciła pamięcią do czasów, gdzie nie mogłaby tak zapełnić krzeseł przy stole, ale szybko odgoniła od siebie te myśli. To nie były już tamte czasy. — Zaprosiłam też Roxy i Sende... Nawiasem mówiąc, podobno do siebie wróciły, ale nie wiem, czy to prawda.
— Chyba prawda — odparł Bruno. — Sende była jakaś szczęśliwsza niż zwykle.
— Dobrze dla niej — skomentowała Aurélie.
Ale nie umiała sobie w tej chwili przypomnieć, kto jeszcze miał przyjść, co było o tyle ironiczne, że to przecież było jej własne przyjęcie. Zastanawiając się nad tym, śledziła wzrokiem Adama i Oscara, którzy jak zawsze bawili się w policjantów i złodziei. Gdyby nie widziała ich codziennie, prawdopodobnie ciągle by ich ze sobą myliła, ale znała ich tak dobrze, że odróżniała ich bez trudu. Teraz policjantem był Adam, ścigający Oscara-złodzieja.
Oscar, uciekając przed bratem, nie zauważył stołu i wpadł na niego. Talerze na stole zadrżały, ale na szczęście żaden z nich nie spadł. Chłopiec się nie przewrócił, choć niewiele brakowało. Ale nie mógł już tu więcej tak biegać.
— Chłopcy, idźcie się bawić gdzieś indziej — poleciła im Aurélie.
— Ale mamo, tu mamy komisariat! — Adam wskazał misterną, przynajmniej w jego mniemaniu, konstrukcję z poduszek na kanapie. — Musielibyśmy go przenieść!
— Możecie się pogonić w przedpokoju, a komisariat mieć tutaj.
Rzuciła im nieznoszące sprzeciwu spojrzenie, które przez lata macierzyństwa zdążyła nieźle wypracować. Adam i Oscar nie śmieli protestować i przenieśli się do przedpokoju. Aurélie śledziła wzrokiem odchodzącego Adama-policjanta i dzięki temu przypomniała sobie, kogo jeszcze zaprosiła.
— Wpadną jeszcze Pierre i Malou — powiedziała.
Lucille wyraźnie ożywiła się na te słowa.
— Będzie Malou? — zapytała. — Myślałam, że nie ma jej w Paryżu...
— Nie dostała roli — wyjaśniła Aurélie. — Choć się bardzo starała, biedna. Nie wspominajcie przy niej o tym, bardzo jej na tym zależało.
Malou Bastin, prawdę mówiąc, wcale nie chciała być aktorką. Jej największym marzeniem było zostać gwiazdą rocka, ale mimo jej usilnych prób jeszcze żaden producent się nią nie zainteresował. Nieco większe szczęście miała do filmów, gdzie udawało się jej czasem dostawać epizodyczne role dziewcząt grających na gitarze czy śpiewających. Miała wielką nadzieję, że dzięki temu ktoś wreszcie na poważnie ją dostrzeże, ale cud jeszcze się nie wydarzył. Pozostawało jej dalej grać i wrzucać swoje kawałki na konto na YouTubie, gdzie miała aż dwunastu subskrybentów.
Gdyby to zależało od Lucille, Malou natychmiast zdobyłaby sławę na cały świat. Młoda Sucreceur mogłaby słuchać jej godzinami, ba, najchętniej nie odstąpiłaby samej Malou na krok! Aurélie dobrze wiedziała, że jej obecność ucieszy córkę i nieco złagodzi rozczarowanie związane z zaproszeniem Annie.
— To mamy osiemnaście osób, jeszcze cztery i to chyba wszystkie z Zakonu... — Teraz już przypomniała sobie, kogo zaprosiła. — Dorine, Rousseau, César i ten mały... Jak mu to było... Ronald? Czy jakoś tak...
Aurélie nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie gościć u siebie Antoine'a Rousseau, ale trochę się zmieniło. Rousseau usilnie starał się wynagrodzić wszelkie krzywdy, które ludzi spotkały z jego winy i szczególnie skupił się na Aurélie, za której porwanie cały czas czuł się odpowiedzialny. Dzięki temu odkryła, że Antoine w zasadzie nie jest taki zły i zaczęła utrzymywać z nim przyjacielskie stosunki. A gdy Rousseau znalazł sobie chłopaka, to na dodatek stał się bardziej otwarty niż wcześniej.
Césara, bo tak nazywał się ten chłopak, wcześniej nie znała, lecz, jak się okazało, znała go Coline. Spotkała go wcześniej kilka razy, choć nawet nie poznała jego imienia, nazywając go w myślach po prostu niebieskowłosym synem Cao. Jego los również naznaczyli Odnowiciele — usilnie próbując go zwerbować, szantażowali go, grożąc jego matce. César przez to, jakże by inaczej, przez chwilę pomagał wrogom, lecz bitwa w Brukseli pozwoliła mu się od nich uwolnić. Stanął po stronie Zakonu, co ostatecznie przypłacił utratą ręki (przez Richarda, stukniętego przyrodniego brata Pierre'a) i śmiercią matki, zabitej przez fanatycznych niedobitków Odnowicieli.
A jeśli o tych eks-Odnowicieli chodziło, Zakon całkiem sprawnie sobie z nimi poradził. Choć na początku chcieli przywrócić pełną chwałę swojemu szaleńczemu ugrupowaniu, Zakon skutecznie krzyżował im plany. Teraz czasem tylko ujawniali się pojedynczy, zbyt nierozsądni, by trzymać swoje zapędy w ukryciu. I bardzo szybko ich powstrzymywano.
I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że Shouyi nadal się nie pojawiła. Od czasu finałowej bitwy... Odkąd zniknęła w wybuchu, nie pozostał po niej żaden ślad. Poza medalionem, wiszącym na szyi Aurélie. Aurélie raz na jakiś czas próbowała wezwać boginię, ale bez skutku. Przepadła jak kamień w wodę. Dziewczyna zaczynała powoli wierzyć, że jej przodkini już się nie pojawi... A przynajmniej nie za jej życia.
Z myśli wyrwał ją dzwonek do drzwi. Położyła resztę talerzy na stole i otworzyła drzwi, zastanawiając się, kto mógł przyjść już tak wcześnie. Może rodzice? Ale nie... To byli Bastinowie. Aurélie otworzyła im drzwi i uścisnęła Pierre'a na powitanie.
W pewnym momencie przypuszczała, że Pierre'owi nie uda się, że tęsknota za Brigitte pochłonie go zupełnie i już nic z niego nie będzie, ale na szczęście się pomyliła. Chociaż w gorszych momentach nadal zaglądał do kieliszka, to jednak wyszedł na prostą. Największą zasługę miała w tym niejaka Mila, rekrutka Zakonu, która dołączyła parę miesięcy po zakończeniu wojny z Odnowicielami. Była córką bóstwa miłości, co Aurélie boleśnie przypomniało o Jaqueline... Jej naturalne talenty w dziedzinie emocji i niezwykłe zainteresowanie psychologią sprawiły, że już po chwili stała się kimś w rodzaju naczelnej terapeutki Strażników straumatyzowanych po wojnie. Jak sama wytrzymała tak potężną klientelę, z tak wieloma problemami, Aurélie nie wiedziała i nawet nie chciała wiedzieć, ważne, że jej działania odniosły skutek. Pierre obudził się. I miało być już tylko lepiej. Znalazł pracę — i to nie byle jaką, bo w policji. Zarekomendował go Martin, który niedługo potem przeszedł na emeryturę. Jak się okazało, bardzo słusznie. Z Pierre'em w swoich szeregach przestępczość w Paryżu szybko zmalała, a on sam odnalazł w tym zajęciu spełnienie.
Aurélie powstrzymała się od przytulania Malou, wiedząc, że ta niespecjalnie za tym przepadała i zaprosiła gości do środka. Bastinowie chętnie pomogli w nakrywaniu do stołu i dzięki temu Aurélie mogła wrócić do kuchni, by dopilnowywać ostatnich detali. Nie, żeby umiała jakoś szczególnie gotować — to Bruno był ich kucharzem. Ale przynajmniej już nie robiła trującej jajecznicy.
Gdy już wszystko było ogarnięte, a reszta gości jeszcze nie zaczęła się schodzić, Aurélie i Bruno odsapnęli w salonie. Dostrzegli, że Lucille i Malou gdzieś znikły, a w salonie siedział tylko Pierre. Aurélie pomyślała, że to niemal jak za starych dobrych czasów, gdy powstała drużyna bohaterów... Brakowało co prawda kilku osób. Adrien i Marinette już dawno nie działali dla Zakonu, ba, Agreste oddał nawet Miraculum Motyla, chcąc wrócić do normalnego życia. Po tym Aurélie już nie znała ich losów, chyba że z mediów, które nadal interesowały się Adrienem tak, jak to było za rządów jego ojca. A poza tym brakowało jeszcze Brigitte i mistrza Fu.
Fu, tak jak się spodziewał, umarł nie tak długo po wojnie. Jego pogrzeb okazał się wyjątkowo wielkim wydarzeniem, w którym uczestniczyła chyba z połowa Zakonu. W tym Aurélie, która nie mogła uwierzyć w to, że ten człowiek mógł kiedykolwiek umrzeć. Uważała, że mimo swoich słów przeżyje i kolejne sto lat, ale pomyliła się.
Mistrz miał rację. Życie nie mogło trwać wiecznie. Nic nie mogło trwać wiecznie.
I dlatego właśnie nauczyła się cenić to, co miała w chwili obecnej.
KONIEC
~~~~
Dobra, w tym miejscu muszę Was przeprosić za to opowiadanie. Miało wyjść inaczej, ale wyszło, jak wyszło. Pierwszym powodem są studia, gdzie okazuje się, że nie tylko na naukę trzeba znaleźć czas, ale ogólnie na ogarnięcie całego życia... Wiecie, ile czasu zajmuje gotowanie obiadów? Dużo... Żeby taki porządny obiad zrobić, nieraz i 3 godziny poświęcam, a i tak obracam się wśród obiadów „szybkich" xD Ale nie o gotowaniu tutaj, bo całkiem lubię to robić. W każdym razie łapiecie, czasu mam mniej, więc chciałabym go poświęcić na warrtościowe rzeczy, a pisanie wersji fanfikowych opek z NW w tym momencie nie jest już takie. Nie wydam tego, nic z tym nie zrobię, bo się za bardzo zaplątałam w masie strasznych koncepcji, z których nie da się wyplątać. Wolę nie dopracować wersji FF na rzecz poświęcenia się wersji non-ff, którą może nawet uda mi się wydać. A drugi powód, czyli ogólnie wypalenie tą historią (w tej wersji, bo nadal uważam, że NW ma mega potencjał, którego nie zamierzam zmarnować), zawarłam w powodzie numer jeden xD
Ogólnie największą wadą tego opka na poziomie techniczno-fabularnym jest tempo akcji – na początku się wlecze, a na końcu przyspiesza i nagle wszystko dzieje się bardzo szybko. Ale już nie chciało mi się tego ciągnąć... Ani poprawiać. Bo widzicie, mój główny grzech numer 2 to fakt, że to nie zostało zbetowane xD To surowa wersja. Ale uznałam, że szkoda mojego czasu na czytanie tego i ponowne załamywanie się. Jestem poważnym studentem i muszę się na kolokwium uczyć, a nie opka czytać... xD To ofc wymówka, bo w chwili, jak tłumaczę się z tego opka, wcale nie uczę się na kolokwium.
Wyszczególniłam wyżej poziom techniczno-fabularny, bo jest jeszcze jedna wada, ale ona jest wadą samej koncepcji, od samego początku. Odkąd w ogóle chwyciłam za długopis, by radośnie spisywać opka. Domyślacie się, o co mi chodzi. Tą wadą wszystko niszczącą jest Aurélie Voler. O ile w NW jakoś sobie jeszcze z nią radziłam, przerzucając całą masę rzeczy z nią związanych na inne postacie (Jaqueline, ekhem) i pozbywając się jej na 90% czasu, o tyle tutaj wszystkie błędy koncepcyjne Aurélie wypłynęły na jaw. Aurélie jako postać jest nijaka, jest pierdołą bez własnej inicjatywy, a Brunélie wywołuje uczucie braku zasłużenia. Nie ze strony Brunona – osobiście jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, jak mi wyewoluował jako postać. Może i podejmuje całą masę głupich decyzji, ale coś robi, jego postać naprawdę wpływa na bieg fabuły. A Aurélie? Ona w zasadzie nie robi nic. A w ogóle w Brunélie jest najbardziej bezczynna. Szczerze mówiąc, nie potrafię sobie przypomnieć niczego, co zrobiłaby dla Brunona choćby jako przyjaciółka. Ona tylko daje mu się lubić i w zasadzie go wykorzystuje (głównie jako emocjonalne wsparcie, ale czy ona kiedykolwiek mu je dała?). Przez to też czuję, że to opko nie bardzo ma sens. Oczywiście, mogłabym to jeszcze zmienić, żeby Aurélie coś dla Brunona zrobiła, ale gdy zorientowałam się, co mi najbardziej nie gra, było już za późno, by chciało mi się coś z tym robić.
I tak właśnie wylądowałam w tym punkcie, z shipem, który w sumie to nie jest satysfakcjonujący, i masą nierozwiązanych wątków. Co do wątków – razem z planujemy wkrótce wstawić wielki esej, który wyjaśni wszystkie te wątki. Bo tak, to już nie spoiler – nasze opka są ze sobą powiązane. Szczegóły będą w eseju, ale jako że nie ma sensu już utrzymywać nic w tajemnicy, to jak zapytacie mnie o coś na discordzie, to to chętnie wyjaśnię. A nuż okaże się, że trzeba coś do eseju dopisać xD
Także... Dzięki wszystkim tym, którzy dotarli aż tutaj, jesteście serio wielcy. Do zobaczenia... kiedyś tam. Może zobaczycie kiedyś moje nazwisko na półce w empiku? bo tak, raczej jeśli będę coś wydawać, to pod swoim nazwiskiem. A wtedy przestanie być tajemnicą :P choć oczywiście już parę osób wie, jak się nazywam, to już nie taki sekret xD
Do zobaczońska!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top