Rozdział 17 - Nie wołaj mnie

Bruno nawet nie próbował ukrywać szczęścia, które w tej chwili zupełnie nim owładnęło. Nie przypuszczał, że to właśnie w tę nudną, szarą sobotę wszystko się zmieni. A jednak... Aurélie była tu, z nim. I chciała tego samego.

Najchętniej zatrzymałby ją przy sobie na cały dzień, ale wiedział, że pozostała jeszcze ta mała, drobna sprawa. Ale gdy Aurélie ją rozwiąże, będą mieli dla siebie nawet więcej niż jeden dzień. Tygodnie, miesiące, a może i lata? Może... Może nawet całe życie? Taka wizja bardzo mu się spodobała.

Aurélie wstała, więc również się podniósł. Spojrzała mu w oczy.

— Dziękuję ci za wszystko — powiedziała. — Dzięki tobie mam odwagę... Zrobię to, co powinnam.

Odwróciła się i odeszła. Bruno rozmarzony obserwował, jak opuszcza park i znika pomiędzy pobliskimi budynkami. Dopiero Ahiiya, o którego istnieniu chłopak zdążył na parę pięknych chwil zapomnieć, wytrącił go z transu.

— No proszę, proszę, nie spodziewałem się tego — odezwał się swoim szyderczym tonem. — Z samego ranka paść na cukrzycę!

— Przymknij się — odparł Bruno, choć szczerze mówiąc, uwaga Ahiiyi niezbyt go ubodła.

— A wiesz, co jest w tym najbardziej ironiczne? — ciągnęło kwami. — Wszyscy podejrzewacie, że ten... jak mu było... Alexandre... ją zdradza. Tymczasem właśnie teraz ona zdradziła jego! Jak się z tym czujesz?

Bruno nie patrzył na to od tej strony, choć w zasadzie się tym tak nie przejmował. Może gdyby Aurélie nie planowała zaraz z Alexandre zerwać, to by go to jakoś ubodło, ale tak nie miało to znaczenia.

— Wierzę, że Aurélie rozwiąże to we właściwy sposób.

Tymczasem Aurélie nadal nie zdobyła się na to, żeby do niego zadzwonić. Prawdę mówiąc, nie miała ochoty rozmawiać z Alexandre telefonicznie. Chciała się z nim spotkać osobiście, od razu. A z tego, co słyszała, dzisiaj miał mieć wolne... O tak, mała wizyta z zaskoczenia dobrze mu zrobi.

Właściwie nie wiedziała, czemu miała takie opory przed uprzedzeniem go. I przed sprawdzeniem, czy w ogóle był w domu. A jeśli go nie będzie, to trudno... Zrobi to później, ale zrobi na pewno.

— No proszę, takiego obrotu zdarzeń się nie spodziewałam — skomentowała Flyy. — Myślałam, że okażesz się równie beznadziejna co Brigitte, miesiącami kryjąc swoje uczucia, żeby potem wybuchły w najgorszy, niekontrolowany sposób...

— Nie chciałam powtórzyć jej błędu — stwierdziła Aurélie. — A poza tym, skoro to sobie uświadomiłam, to chyba nie było sensu tego odwlekać.

— Czyli teraz tylko idziesz złamać serce gwiazdorowi Hollywoodu i będziesz wolna, na zawsze szczęśliwa i takie tam?

Aurélie nie spodobał się fragment o łamaniu serca, ale tak, właściwie tak miało być. Kiwnęła głową.

I dostrzegła, że znalazła się tam, gdzie chciała. Koło wieżowca, w którym teraz mieszkali Alexandre i jego matka. Uśmiechnęła się, choć bez radości. Choć nadal była zdeterminowana, żeby zrobić, co trzeba było, to teraz docierało do niej w pełni, jak bardzo nieprzyjemne może to być. Musiała to jakoś ubrać w słowa... Tak, żeby nie zranić Alexandre bardziej, niż było to konieczne.

Zanim jednak dotarła do wejścia, dostrzegła dwoje ludzi. I bez trudu ich poznała. Oto Alexandre Delamode i Rose Anderson stali naprzeciwko siebie, pogrążeni w cichej rozmowie. Żadne z nich nie dostrzegło Aurélie, w czym upewniła się, kiedy Rose przyciągnęła Alexandre do siebie i cmoknęła.

Aurélie, ku lekkiemu zdziwieniu, zauważyła, że nawet jej to już nie zabolało. Może to dlatego, że podświadomie od początku przyznała Sende rację? Że cały czas była przekonana o zdradzie Alexandre? Teraz tylko widziała to na własne oczy. A poza tym straciło to już zupełnie znaczenie.

Alexandre tymczasem odsunął się od niej i gorączkowo rozejrzał się wokół. Aurélie chciała się schować, ale nie zdążyła. Po spojrzeniu, jakie rzucił w jej stronę, wiedziała już, że ją dostrzegł. Zorientował się, że wszystko widziała. Zastygła więc w miejscu — nie chciała, żeby wziął ją za tchórza. Obserwowała go, zastanawiając się, co zrobi. Teraz, gdy wszystko się wydało.

Ostatecznie poprowadził Rose do wieżowca i zniknęli w środku. Aurélie pomyślała, że chciał od niej uciec, ale nie zamierzała mu na to pozwolić. Zastanawiała się nawet, czy nie pójść za nim, ale rozmyśliła się. Tymczasem po kilku minutach Alexandre zjawił się znowu i zmierzał prosto w jej stronę. Czyli jednak nie uciekał. A to ciekawe.

Dostrzegła, że był spięty. Nie odzywał się, ale i ona nie zamierzała. Pierwszy ruch należał do niego.

— Mogę to wyjaśnić, słowo! — odezwał się wreszcie. — To nie tak jak myślisz... Ja i Rose jesteśmy przyjaciółmi...

— Bardzo bliskimi, jak widzę — odpowiedziała Aurélie. — Widziałam tego całusa.

— To jest zupełnie inaczej! — zapierał się Alexandre.

— Nie udawaj. — Aurélie skrzyżowała ramiona na piersi. Dlaczego Alexandre jeszcze przeczył prawdzie? — Wszystko widziałam.

— Przysięgam, że ci to wynagrodzę, tylko mi wybacz!

— Mogłabym... — Zawiesiła głos. — Mogłabym, ale to i tak nie ma sensu.

Alexandre otworzył szerzej oczy. Tego chyba się nie spodziewał.

— Ach tak, rozumiem...

— Nie, nie rozumiesz. Wiesz, to nawet nie chodzi o ciebie i Rose Anderson. Nawet gdyby nie istniała... Nawet gdybym nie widziała tego, co teraz, miała pewność, że nie masz nikogo na boku, to i tak bym tu przyszła.

— Jak to? To... O co chodzi?

— Próbowałam już wiele razy przekonać siebie, że my... to znaczy ja i ty... Że to ma jakikolwiek sens. Tylko że już wiem, że nie ma. To koniec.

— Co? Ale jak to koniec? Nie, nie! To naprawdę wszystko jedno wielkie nieporozumienie!

— Czy ty mnie w ogóle nie słuchasz? Nie zrywam z tobą ze względu na Rose! Po prostu nie mogę tkwić dłużej w związku bez miłości. Nie mam ochoty oszukiwać się dalej, że cię kocham. Nie kocham i właściwie tak naprawdę nigdy nie kochałam. Teraz to wiem. Tak będzie lepiej.

— Nie... Nie możesz mi tego zrobić...

— Tym, czego nie mogę ci zrobić, jest dalsze oszukiwanie cię. To byłoby nieuczciwe.

— Ale teraz... zostanę już zupełnie sam! Jak Rose się dowie...

Oczywiście. Bardziej przejmował się Rose niż nią. Naszła ją nagła ochota, by samej wyjawić Rose Anderson prawdę, ale ostatecznie wycofała się z tej myśli. To już nie była jej sprawa. Ona swoje skończyła, a przyszłe życie miłosne Alexandre pozostawało czymś, w czym nie chciała brać udziału.

— Ode mnie się nie dowie — zapewniła w końcu. — To twoje życie, nie moje.

— Naprawdę?

— Naprawdę. Jeśli masz jeszcze trochę przyzwoitości, sam jej powiesz.

Alexandre nie odpowiedział. Chyba nie zdołał tak szybko przetrawić tej informacji. Aurénie nie oczekiwała jednak reakcji. Powiedziała, co miała powiedzieć. Zrobiła, co miała zrobić. I nic więcej jej tu już dłużej nie trzymało.

— Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia — oznajmiła. — Żegnaj.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. Zostawiała przeszłość za sobą. Zmierzała ku przyszłości, w której miała pewność, czego chce.

— Aurélie! — usłyszała wołanie. — Aurélie, zaczekaj!

Ale ona nie zamierzała czekać. To wszystko skończyło się na dobre. I po raz pierwszy od dawna w pełni poczuła spokój. Teraz wszystko było już zupełnie dobrze.

— Aurélie!

Nie wołaj mnie, Alexandre — pomyślała. — Pozwól mi odejść.

***

Alexandre musiał zapomnieć, że okno jego mieszkania wychodziło akurat na placyk przed wejściem do wieżowca. Rose Anderson miała dobry widok.

Zaskoczył ją, gdy nagle zaciągnął ją do mieszkania i kazał zaczekać. Postanowiła więc go wypatrywać i jej zdziwienie tylko urosło, gdy dostrzegła go w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Kim ona była? I czemu Alexandre rozmawiał z nią akurat teraz? Czy nie mógł z nią porozmawiać później?

Znajdowali się zbyt daleko, by Rose mogła odczytać coś z ich twarzy, więc nie umiała się domyślić, czego dotyczyła ich rozmowa. Wreszcie dziewczyna odwróciła się i odeszła, a po chwili Alexandre wyciągnął za nią rękę, jakby chciał ją zatrzymać. Nie pobiegł jednak za nią. To wszystko było bardzo dziwne.

W końcu Alexandre wrócił się do wieżowca i Rose zaczęła się zastanawiać, czy powinna go o to pytać. Zanim zdążyła podjąć decyzję, chłopak wkroczył do salonu. Nie był zadowolony, co dało się stwierdzić na pierwszy rzut oka.

— Co się stało? — zapytała Rose ze współczuciem. — Widziałam, jak rozmawiałeś z jakąś dziewczyną... Pokłóciliście się?

Alexandre westchnął.

— Rose... — zaczął. — To chyba pora, żebym wszystko ci powiedział.

***

O trzeciej w nocy Sende chciała już iść spać, ale powiadomienie z Twittera pokrzyżowało jej plany.

Oczywiście zawsze obiecywała sobie, że to już ostatnie, że zaraz pójdzie spać, ale ostatecznie okazywało się, że nie jest na tyle silna. I tak właśnie przesiedziała aż tyle czasu... Czasem jeszcze dostawała jakieś powiadomienia od Roxy, która bynajmniej nie przejmowała się tym, że był środek nocy. Pewnie znowu się gdzieś włóczyła z tym swoim gangiem... A Sende leżała w łóżku, nie umiejąc zasnąć.

Aby nie pomóc sobie w zaśnięciu, kliknęła powiadomienie. Z początku nie zrozumiała, o co chodziło, bo to była odpowiedź do jakiegoś posta, a z jej treści, brzmiącej „Tak", niewiele wywnioskowała. Dopiero później zauważyła nick osoby, która jej odpowiedziała. To była the_real_rose_anderson. Czy to znaczy, że odpowiedziała na ten jeden post?

Gdy wątek się załadował, przekonała się, że tak w istocie było. Z rana Rose Anderson na swoim Twitterze wstawiła post w rodzaju „zapytaj mnie o cokolwiek". Sende, której szpiegowskie poszukiwania dowodu na jej romans z Alexandre w ogóle się nie sprawdziły, nie omieszkała skorzystać z tej okazji. Niewiele myśląc, natychmiast wysłała pytanie.

„Czy ty i Alexandre Delamode jesteście parą?".

Choć z początku ciągle odświeżała powiadomienia w nadziei, że Rose odpowie, to po godzinie się jej znudziło i niemal zapomniała, że o to zapytała. A teraz właśnie zobaczyła, że Anderson zobaczyła jej post i nawet odpowiedziała! I to jedno krótkie „tak" wystarczyło. Sende miała dowód, którego pragnęła. Zrobiła zrzut ekranu.

Gdyby nie to, że był środek nocy, natychmiast pobiegłaby do Aurélie i pokazała jej, by udowodnić swoją rację, ale w takim układzie musiała poczekać do rana.

Niestety przez kolejne godziny niemal nie spała, a gdy już zasypiała, był to sen przerywany. Kiedy ostatecznie otworzyła oczy, nie czuła się szczególnie wyspana, a zegar wskazywał już dziesiątą. Z dziesiątej niemal w mgnieniu oka zrobiło się popołudnie, a Sende dopiero wtedy jakkolwiek się rozbudziła. Zebrała się więc i popędziła do Volerów, w nadziei, że zdąży pokazać Aurélie posty, zanim ta zamknie jej drzwi przed nosem.

Dotarłszy pod właściwe mieszkanie, zapukała. Skrzyżowała palce, mając nadzieję, że to coś da, aż wreszcie drzwi otworzyły się. Stała w nich Aurélie. Widząc Sende, otworzyła usta, zaskoczona, ale nie zamknęła drzwi, co chyba stanowiło dobry znak.

— Sende? Co ty tu robisz?

Sende już szykowała słowa na swoją obronę, ale zauważyła, że w głosie Aurélie nie ma wyrzutu. Raczej zdziwienie.

— To znaczy... Jak za ostatnim razem, no wiesz... Powiedziałam kilka słów za dużo. Przepraszam.

Ach, a więc o to chodziło! Sende uśmiechnęła się.

— Wybaczam. Zresztą, mnie też trochę poniosło.

— Więc wszystko już w porządku?

— Jak najbardziej! Mogę wejść?

— Jasne, wchodź!

Aurélie wpuściła Sende, a ta wkroczyła do salonu. Gdzie na kanapie siedział jeszcze ktoś: Bruno. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się go tutaj, ale jego obecność jej nie przeszkadzała. Usiadła na fotelu, a Aurélie przysiadła się na kanapie obok Brunona. Oboje spojrzeli na Sende z wyczekiwaniem.

— To co chcesz pokazać?

— Miałam rację, wiecie? — powiedziała.

— W czym?

— Patrzcie!

Podsunęła im telefon ze zrzutem ekranu postów i wyjaśniła, jak to się stało, że Anderson w ogóle jej odpowiedziała.

— Czyli miałam rację co do tych dwojga, od samego początku! — Rozpromieniła się. — Ja to jednak mam intuicję!

Nie wiedziała, jakiej reakcji się spodziewała, ale na pewno nie takiej, jaką ujrzała. Aurélie i Bruno spojrzeli na siebie, a potem znowu na Sende i wybuchnęli śmiechem.

— Co? — zapytała. — Co was tak śmieszy?

— Tak się składa, że jesteś trochę do tyłu — wyjaśniła Aurélie. — Już wiemy, że ze sobą kręcą.

— Jak to?! — wykrzyknęła Sende. — Ale skąd? Widzieliście wcześniej tego posta?

— Aurélie ich widziała — dodał Bruno. — Przyłapała na gorącym uczynku.

— Co?! Ale... To prawda?

— Tak. Rzeczywiście, miałaś rację.

Sende zmarszczyła brwi. Skoro Aurélie już wiedziała o tym wszystkim... Czemu mówiła o tym tak lekko? Co tu się działo? Ile ją ominęło?

— Chyba powinniśmy jej powiedzieć. — Aurélie zwróciła się do Brunona.

— No, biedaczka jest strasznie skonfundowana... Chociaż potrzymanie w niepewności kusi...

— Nie no, nie bądźmy tacy... Zresztą, to chyba i tak dzięki niej to wszystko.

— O czym wy mówicie? — zniecierpliwiła się Sende.

— No dobrze... Powiedzmy — postanowił Bruno. — Aurélie?

Aurélie uśmiechnęła się jakby konspiracyjnie. Ale Sende widziała, że ta była wyjątkowo z siebie zadowolona. Co było naprawdę, ale naprawdę dziwne.

— Możesz być z siebie dumna — oznajmiła wreszcie. — Przemówiłaś mi do rozsądku. Dzięki tobie... i paru innym okolicznościom... zrozumiałam, czego chcę.

— To znaczy?

— Zerwałam z Alexandre.

Sende otworzyła szeroko usta. To w ogóle było możliwe? Jak to się stało?

— Zabawne, że akurat tego samego dnia nakryłam go z Rose. Ale to nie dlatego z nim zerwałam. Zrozumiałam, że go nie kocham.

— No nareszcie! A myślałam, że to będzie trwać wiecznie, wiesz?

— Na szczęście nie. Wiesz, jak mi ulżyło?

Sende domyślała się tego.

— Czyli... Teraz jesteś sama? — zapytała.

Aurélie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Tak się składa, że nie!

— Jak? Jak to w ogóle się stało? To... Kto to jest?

Aurélie chwyciła Brunona za rękę. Ten gest był wystarczająco wymowny.

— TAK! — Sende wstała i wyrzuciła ręce w górę. — WIEDZIAŁAM!

Po chwili jednak zreflektowała się, z jak przesadnym entuzjazmem zareagowała na tę wieść i z powrotem usiadła. Ale i tak... Nie spodziewała się teraz właśnie tej nowiny. A że Aurélie wydawała się z tego powodu naprawdę szczęśliwa, czyniło ją jeszcze lepszą. Czy cokolwiek mogło teraz pójść źle?

— Widzę, że się ucieszyłaś — zauważyła Aurélie.

— Bo pasujecie do siebie, co tu jeszcze mówić!

— Oczywiście, że tak — potwierdził Bruno. — To przecież my.

— To co... Kiedy ślub?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top