Rozdział 15 - Powrót do przeszłości

Wiecie, właściwie nie pamiętam już dokładnie mojego pierwszego spotkania z Brigitte.

Minęło już sporo lat od tamtego momentu, a poza tym w tamtej chwili nie myślałem specjalnie o jakichkolwiek znajomościach. Wszystko i tak było wystarczająco pokręcone. Zdążyłem już zrozumieć, że ojciec w jakiś nie do końca zrozumiały dla mnie sposób umarł, zresztą, byłem nawet na jego pogrzebie... A Aaron i Estelle zabrali mnie ze sobą do Francji, mówiąc, że od teraz będę mieszkać z nimi. Może gdyby nie działo się to tak szybko i Tigili nie grzebałaby w mojej pamięci, może łatwiej byłoby mi... Nie, dobra, nie byłoby mi łatwiej tego ogarnąć.

I właśnie wtedy spotkałem Brigitte. W tamtej chwili nie bardzo myślałem o zawieraniu znajomości, ale nie miałem za bardzo jak unikać Monteilów, a i oni już się postarali, żebym spędzał z nimi czas. Wtedy sobie jakoś tego nie uświadamiałem, ale teraz rozumiem, po co to robili. I jakoś tak to poszło... Zaprzyjaźniliśmy się. Bardzo szybko stała mi się bliska, była dla mnie niemal jak siostra... A te parę lat później okazało się, że wspólne poszukiwanie miraculów, ciągłe narażanie życia, to wszystko zbliża dużo bardziej niż w sposób rodzinny.

Ale nie było to takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nie obudziłem się pewnego dnia z myślą: „hej, chyba kocham Brigitte", nie powiedzieliśmy sobie od razu, co czujemy i nie było od razu wielkiej miłości. Tak sobie myślę, że dzięki temu przynajmniej nie było nudno. Nie, to przebiegało troszkę inaczej.

Zawiało nas wtedy do Stanów, ale już nawet nie pamiętam dokładnie, gdzie. Pamiętam za to to dojo... To było naprawdę duże dojo, które prowadził prawdziwy mistrz sztuk walki, prosto z Japonii. Jego biznes cieszył się całkiem sporą popularnością i nic dziwnego, był naprawdę dobry w tym, co robił. W każdym razie zainteresowało nas to dojo, ale nie z powodu nauki sztuk walki... No dobrze, troszkę tak. W sumie to właśnie zostając na niby adeptami tej szkoły, ja z Brigitte wkręciliśmy się w to wszystko. A to dlatego, że ponoć miało ono jakiś związek z miraculami.

Później okazało się, co to był za związek. Nielegalne turnieje walki, podczas których następował obrót miraculami. Nasz sensei dobrze wiedział, co tam się działo, choć to nie on to organizował. Był zastraszony... A gdy prawda wyszła na jaw, obrócił się przeciwko organizatorom tego całego procederu, co niemal przypłacił życiem. Przeżył, ale nie zachował sprawności. Dojo by upadło, gdyby nie miał wnuka...

I bardzo wiele zawdzięczam właśnie jemu. Dość dobrze go pamiętam. Nazywał się Keitaro, ale wbrew swojemu imieniu był tylko w ćwierci Japończykiem, reszta jego rodziny miała europejskie korzenie. I był ode mnie starszy o jakieś pięć lat, gdy go poznałem, właśnie skończył osiemnaście. Bardzo poważnie traktował sztuki walki i wiedziałem, że chciał przejąć dojo po dziadku, gdy przyjdzie odpowiedni czas — prawdę mówiąc, był jedynym kandydatem, bo ojciec Keitaro, syn senseia, nie był zainteresowany tym ani trochę. A sensei nigdy nie oddałby dojo komuś spoza rodziny...

I pewnie się zastanawiacie, co ma do mnie i Brigitte wnuk jakiegoś senseia, który miał dojo w Stanach? Cóż... Keitaro kompletnie mnie zafascynował. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, ale wiedziałem, że nigdy wcześniej się tak nie czułem. Miałem ochotę spędzać z nim każdą wolną chwilę i niemal zapomniałem o tym, po co tam właściwie byliśmy. Oj, Brigitte była wtedy na mnie na serio zła. Myślę, że wcześniej niż ja zrozumiała, co się święci. Ale cóż, jak miałem trzynaście lat, nie byłem zbyt domyślny.

W pewnym momencie to, że praktycznie na niczym nie umiałem się skupić, zaczęło mnie irytować. Chciałem to z kimś przegadać, ale Aaron i Estelle wydali mi się do tego nieodpowiedni, a Brigitte zdawała się na mnie obrażona... Zresztą, z nią też byłoby mi dziwnie o tym mówić, co było o tyle zabawne, że jak dotąd mówiłem jej praktycznie o wszystkim. Tak sobie myślę, że może jeśli wtedy bym jej powiedział, to by się przestała boczyć, ale skąd mogłem wiedzieć? O Huuncie nawet nie myślałem, bo jak zawsze zbyłby mnie milczeniem i nic by mi po tym było. Tak więc ostatecznie padło na samego Keitaro. Co, jakby się zastanowić, było naprawdę dziwne. Ale co poradzić? Nie rozumiałem tego jeszcze.

To było dosłownie na dzień przed tym, jak rozbiliśmy ten gang, a dziadek Keitaro został ranny. Nic nie zapowiadało tych wydarzeń, toteż Keitaro był bardzo rozluźniony. Spotkaliśmy się pod wieczór, gdy zachodziło słońce. Na tyłach dojo zwykle nikogo nie było, adepci na ogół nie mogli tam wchodzić, ale Keitaro mnie tam wpuścił. I tak siedzieliśmy razem, a ja zupełnie zapomniałem języka w gębie. Milczenie po długim czasie przerwał dopiero on.

— Miło tu tak z tobą siedzieć, ale chyba nie po to chciałeś się spotkać?

Spojrzałem na niego, wyrwany nagle z transu. Napotkałem wtedy jego ciemne oczy i wreszcie wszystko pojąłem. Zrobiło mi się bardzo, bardzo głupio, ale nie odwróciłem wzroku. Nawet pomimo faktu, że poczułem gorąco i miałem ochotę natychmiast stamtąd uciec. Ale nie mogłem. Może to dlatego, że na twarz Keitaro wpłynął wyraz zrozumienia i zorientowałem się, że już obaj wiemy, co się święci? Chyba chciałem usłyszeć, co miał do powiedzenia, tak po prostu...

— Od kiedy?

Tylko to powiedział, a ja się wreszcie ośmieliłem, żeby się odezwać.

— Od samego początku. Gdy tylko się poznaliśmy, ja już... I z każdym następnym razem coraz więcej o tobie myślałem i jakoś tak... Lubię cię, ale tak lubię lubię, bardzo lubię!

Właściwie nawet nie przejmowałem się tym, że on też był chłopakiem. To było to, czym najmniej się martwiłem. Bardziej się chyba bałem, że mnie wyśmieje, że bezlitośnie pokaże mi, że to nie ma racji bytu... Oczywiście nie miało, ale chyba bardziej się przejmowałem tym, że nie zrozumie...

Keitaro uśmiechnął się delikatnie.

— Nie przypuszczałem, że darzysz mnie uczuciem takiej natury — przyznał. — I trochę nie wiem, co powiedzieć...

— Jeśli uważasz to za głupie, to powiedz — bąknąłem nieśmiało.

— Głupie? Nie, to nie jest głupie. Uczucia nie są głupie. Po prostu zaskoczyłeś mnie.

— A ty? Co czujesz?

— Niestety nie to samo, nie będę cię oszukiwał. Ale wiesz, czuję się uhonorowany, to dla mnie zaszczyt. Jesteś naprawdę dobrym przyjacielem.

— Przyjacielem...

— Przyjaźń to bardzo cenny dar, wkrótce to zrozumiesz.

— Może i tak... Ale... Naprawdę nie domyślałeś się wcześniej?

— Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że kochasz tę... jak jej było... Brigitte, o właśnie!

Z zaskoczenia aż zamrugałem. Że ja i Brigitte? Wtedy nigdy nie przeszłoby mi to przez myśl. Keitaro zauważył moje zdziwienie.

— Wyglądacie w swoim towarzystwie tak swobodnie — wyjaśnił. — No i ona jest bardziej w twojej kategorii...

— Bo jest dziewczyną? — mruknąłem bez przekonania.

— Bo jest w twoim wieku — sprostował Keitaro. — Jestem trochę dla ciebie za stary, nie sądzisz?

Westchnąłem. W tamtym momencie wydawało mi się, że wiek nie robi różnicy, ale po latach rozumiem, jak Keitaro musiał się czuć. Czasem zastanawiam się, czy pamięta jeszcze młodszego chłopca, który się w nim podkochiwał... W każdym razie ja jego pamiętam.

Tamtego dnia nie rozmawialiśmy już więcej, a potem nawet nie mieliśmy okazji. Następnego dnia cała prawda o obrocie miraculami wyszła na jaw, a niedługo po tym ja i Monteilowie ruszyliśmy dalej. Ale nie zapomniałem o tym wszystkim. A już w szczególności o tym, co powiedział mi Keitaro.

Szybko zdałem sobie sprawę, że moje zauroczenie nim było raczej powierzchowne. Gdy przestaliśmy się widywać, to już o nim tak nie myślałem. Ale jego słowa powracały do mnie jak echo. „Byłem przekonany, że kochasz Brigitte... Ona jest w twojej kategorii...".

To, że Brigitte zdawała się bardziej niż zawsze szukać mojego towarzystwa, wcale nie pomagało mi pozbierać myśli. Nie wiedziałem, co do niej czuję. Oczywiście, byliśmy bliskimi przyjaciółmi, pod pewnymi względami była dla mnie jak siostra... Mogłem jej powiedzieć praktycznie o wszystkim... No, może z wyjątkiem Keitaro, choć jestem pewien, że tego się domyśliła. I nie mogłem nie zauważyć, że przestawała być małą dziewczynką. Dorastała, zresztą tak jak ja. I właściwie to nawet byłem sobie w stanie już wtedy wyobrazić coś więcej między nami.

Aż wreszcie miała miejsce jedna misja. Brigitte i Estelle wybrały się na nią z Coline, a ja z Aaronem zostaliśmy w Paryżu, bo coś tam było, że tylko one jako kobiety mogły to zrobić. I wtedy właśnie obudziła się we mnie tęsknota. Wiecie, jakie to uczucie, gdy nic nie umiecie zrobić, bo jedna sprawa tak zaprząta wasz umysł, że tylko o niej myślicie i myślicie? A gdy próbujecie przestać, jest tylko gorzej? Właśnie tak wtedy miałem.

Odwiedziliśmy wtedy mistrza Fu. Wcale nie planowałem wtedy się nikomu zwierzać, ale tak wyszło, że wywołałem Flyy. To było na krótko po tym, jak Brigitte zrzekła się Miraculum Muchy, więc chciałem nieco dotrzymać jej towarzystwa. Rozmowa się nam nie kleiła i Flyy dość szybko zauważyła, że coś jest ze mną nie tak.

— Może powiesz, o co chodzi? — poprosiła. — Bo w sumie to teraz równie dobrze mogę wrócić do miraculum, na jedno wyjdzie...

— Sam nie wiem, jakoś tak nieswojo się czuję... Brigitte wyjechała na misję...

— Tęsknisz za nią? Za tą zołzą, naprawdę?

— Ej! — zaprotestowałem. — Nie nazywaj jej zołzą!

— Ohoho, chyba nadepnęłam ci na odcisk? — Flyy bynajmniej nie wyglądała, jakby żałowała. — Ale dobrze wiesz, że nie znoszę jej! Och, jak dobrze, że już nie muszę się z nią użerać! Teraz niech Umii się z nią męczy!

— Dobra, wiem, zrozumiałem już. Nie lubisz jej. Ale nie nazywaj jej tak w mojej obecności.

— Ooo, rozumiem... Będziesz jej bronić, tak? To nawet romantyczne!

— Romantyczne? — powtórzyłem. — Co masz na myśli?

Nie żebym sam o tym nie myślał, ale byłem ciekaw, co Flyy ma do powiedzenia.

— Wiesz, jesteście w siebie tak zapatrzeni, że aż dziwi mnie, że sam tego jeszcze nie dostrzegasz!

Postanowiłem pociągnąć temat.

— Wiesz, właściwie to nie jestem pewien, ale chyba dostrzegam... Bo tak jakby... Non stop o niej myślę, okej? No i tak no, chciałbym, żeby tu była.

— A więc, non stop o niej myślisz... Rozwiniesz?

Zamrugałem. Co tu było do rozwijania? Co jeszcze mogłem powiedzieć?

— O co chodzi? — zapytałem, ale nie doczekałem się odpowiedzi, więc zdecydowałem się ciągnąć. A nuż coś z tego słowotoku miało wyniknąć? — No... Myślę. O niej. Widzę ją, tak zupełnie zwyczajną jak zawsze, ale coś w tym obrazie jest takiego, że nie umiem wyrzucić jej z głowy. Wiesz, Brigitte nie jest jakąś miss świata, ale chyba nie chciałbym nawet, żeby taką była, bo wtedy... to nie byłaby ona. No i... potrafi być czasem niemiła. Bardzo niemiła. I o tym też myślę. I chyba wolałbym nawet się z nią teraz pokłócić o jakąś pierdołę, niż tak za nią tęsknić...

Wiedziałem, że mówię kompletne głupoty, ale już się nakręciłem. Nie umiałem przestać. Kątem oka dostrzegłem, że Flyy zaskoczył mój słowotok, mimo to nie przejmowałem się. Mówiłem dalej. A gdy już dotarłem do końca tej długaśnej opowieści, w której wymieniłem chyba każdą możliwą z cech Brigitte, wreszcie nabrałem powietrza. Spojrzałem jeszcze raz na Flyy, a ona kiwnęła głową.

— Okej — stwierdziłem. — Zdecydowanie ją kocham.

— Świetnie! — odpowiedziała Flyy. — To skoro już to wiesz, to teraz musisz jej tylko o tym powiedzieć. Co prawda nadal uważam, że gust masz dość średni, ale no cóż, nie każdy ma taki świetny jak ja.

— Skończ już z tymi przytykami, proszę cię.

— No dobrze, już dobrze... No to skończyliśmy na tym, że skoro już wiesz, co czujesz, to musiałbyś jej powiedzieć, tak?

Ta myśl mnie przeraziła. Jak niby miałbym to zrobić? Na samą myśl o tym robiło mi się gorąco. A poza tym jaka była szansa na to, że Brigitte czuła to samo? Czy nie czekało mnie znowu odrzucenie? Chyba już wolałem dusić to w sobie, niż żeby się okazało, że moje uczucia nie są odwzajemnione. A o ile znałem Brigitte, to gdyby tak się stało, to między nami zrobiłoby się bardzo niezręcznie, a nasza przyjaźń mogłaby zostać zniszczona na zawsze...

— A naprawdę muszę?

— Z tego co wiem, to Brigitte nie potrafi czytać w myślach... Jak niby chcesz cokolwiek ruszyć, jeśli nie będzie wiedziała, że ją kochasz?

Westchnąłem. Flyy miała rację. Jeśli chciałem, żeby stała się dla mnie kimś więcej, musiała zdawać sobie sprawę z tego, że tego chcę.

— No dobrze. Powiem jej, kiedy wróci z misji.

Ale gdy Brigitte wróciła z misji, zachowywała się jakoś dziwnie. Ilekroć próbowałem ją zatrzymać, żeby porozmawiać, ona mnie zbywała i uciekała. Zacząłem już myśleć, że czymś jej zawiniłem i nie chce mnie widzieć, ale chciałem wiedzieć chociaż, co takiego zrobiłem! Zaczęło mnie to trochę frustrować, ale mimo to nadal chciałem jej wyznać uczucia. Dlatego ją obserwowałem i szukałem idealnej okazji. Przy okazji uwadze mi nie uszło, że chociaż nie chciała ze mną rozmawiać, to ona też mnie obserwowała. Raz przy kolacji przyłapałem ją na gorącym uczynku i natychmiast odwróciła się, spłoniona. W tej chwili zaczęła we mnie kiełkować myśl, że być może nie jestem skazany na porażkę, że ona też czuje to, co ja... Tylko w takim razie czemu nie chciała rozmowy?

I wtedy właśnie pomyślałem, że jeśli następnego dnia nie uda mi się z nią porozmawiać, to napiszę jej to w liście i podłożę w pokoju. Może chociaż przeczyta?

Ale następnego dnia nie było mi dane myśleć o żadnych listach. Dostaliśmy cynk o paru typach spod ciemnej gwiazdy, a jakże, z miraculami. Tym razem sprawa była dość prosta, bo od razu ich odkryliśmy, a poza tym grasowali pod Paryżem, więc to była krótka wycieczka. Ale walka do łatwych nie należała. To była banda szalonych toreadorów, z czego każdy miał jakieś bykowate miraculum. Aarona i Estelle zajęli pozostali, a ja i Brigitte stanęliśmy sami oko w oko z matadorem, największym i najwredniejszym z całej bandy.

Podejrzewam, że teraz dość szybko bym sobie z nim poradził, ale mieliśmy do dyspozycji tylko ograniczone moce miraculów i tak wyszło, że dość szybko wypadłem z gry. To znaczy, może i byłem przytomny, ale nie byłem zbyt dużą pomocą dla Brigitte. Nadal jestem pełen podziwu dla niej, że praktycznie sama tego drania załatwiła, ale teraz sobie myślę, że chyba zmotywowało ją to, jak mnie potraktował...

Bez miraculum nasz matador okazał się dużo mniejszy i już nie stanowił zagrożenia. A to, co było dalej, pamiętam bardzo dokładnie aż do teraz.

— Żyjesz? — usłyszałem obok siebie.

Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że jednak odpłynąłem. Nic dziwnego, skoro oberwałem parę razy w głowę. Ujrzałem Brigitte, klęczącą obok mnie. Wyglądała na zmartwioną, ale zaraz jej twarz rozjaśnił wyraz ulgi.

— Żyjesz! — zawołała i rzuciła mi się na szyję.

Odwzajemniłem uścisk, ale tylko jedną ręką, bo drugą podpierałem się o ziemię.

— Żyję, tak...

Gdy Brigitte wypuściła mnie z objęć, pomogła mi wstać. Pomyślałem wtedy, że to byłby idealny moment, by porozmawiać z nią o tym wszystkim, co leżało mi na sercu. Spojrzałem jej w oczy.

Ale nie zdążyłem nic powiedzieć. Zanim się obejrzałem, chwyciła przód mojej koszulki, gwałtownie mnie do siebie przyciągnęła i pocałowała prosto w usta.

To nie trwało długo, ale wystarczyło, żeby wprawić mnie w szok. Poczułem, że się czerwienię, ale podejrzewam, że to było niczym w porównaniu z tym, jak wyglądała wtedy ona. Nie dość, że była cała czerwona, to jeszcze wydawała się bardziej niż ja zaskoczona tym, co zrobiła.

I zanim zdołałem powiedzieć choć słowo, ona odwróciła się na pięcie i uciekła.

Tak po prostu, bez żadnego wyjaśnienia. I aż nie umiałem uwierzyć, że to stało się naprawdę, że mi się nie przyśniło. Pocałowała mnie. Brigitte Monteil, dziewczyna, którą kochałem, naprawdę mnie pocałowała. Tylko dlaczego uciekła?

Na domiar złego po tym wszystkim jeszcze bardziej zaczęła mnie unikać. Szczerze mówiąc, zaczęło mnie to już powoli irytować. O co jej do diaska chodziło? Musiałem się koniecznie dowiedzieć. I kilka dni po tym incydencie, gdy przechodziłem pod pokojem Brigitte, usłyszałem jej sfrustrowany krzyk. Wcale nie chciałem podsłuchiwać, ale pokusa okazała się silniejsza.

— Czemu tak to zepsułam? — jęknęła.

— A tam, nie zepsułaś — odpowiedziała Umii, jak zawsze beznamiętnie.

— To co mam zrobić?

— Może przestać już jęczeć? Wyjdź z pokoju, przewietrz się czy coś...

— Mamy zimny kwiecień...

— To zostań tu, nie wiem, rób, co chcesz.

Brigitte nie odpowiedziała. Stałem tam jeszcze chwilę, bo nie przyszło mi do głowy, że Brigitte mogłaby naprawdę wyjść z pokoju. Gdy drzwi otwarły się, cofnąłem się, żeby mnie nie uderzyły. Szybko wycofałem się, w nadziei, że nikt się nie zorientuje, że podsłuchiwałem. Ale postanowiłem wykorzystać okazję i spróbować złapać Brigitte na chwilę.

Poszła akurat w moim kierunku, więc niby to przypadkiem zaszedłem jej drogę.

— Cześć — powiedziałem, siląc się na beztroskę.

Brigitte wyglądała, jakby chciała stamtąd uciec. Nie odpowiedziała.

— Możemy chwilę pogadać? — kontynuowałem.

— No dobrze... — mruknęła, choć bez przekonania.

Weszliśmy do pustego pokoju gościnnego. Spojrzałem jej w oczy.

— Słuchaj... Nie wiem za bardzo, od czego zacząć...

— Przepraszam — weszła mi w słowo. — Wiesz, za to ostatnio... To nie miało tak wyjść.

— Jeśli chodzi o to, że mnie unikałaś, to w porządku — odparłem. — Nie gniewam się.

— Tak, za to też... Nie, chodzi mi o to, co zrobiłam... Jak... — Widziałem, że nie bardzo umie dojść do słowa. — No wiesz, po pokonaniu tego matadora!

Zrozumiałem, co miała na myśli. I zdziwiło mnie to.

— Przepraszasz mnie... za pocałunek? — upewniłem się. — Dlaczego?

Zaczęło narastać we mnie jakieś nieprzyjemne uczucie. Nie byłem pewien, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

— Nie chciałam cię pocałować, to wyszło przypadkiem — oświadczyła. — Udawajmy, że to nigdy się nie wydarzyło, dobrze?

Poczułem się, jakbym dostał pięścią w brzuch. A więc to tak... Czyli jednak myliłem się, sądząc, że coś z tego może być! Tylko że nie mogła tak od razu? Powiedzieć mi, że nie widzi we mnie nikogo więcej, a nie robić taki cyrk? Bo kto normalny całuje kogoś tylko po to, żeby potem udawać, że to nie miało miejsca?

— Dobrze. — W tym jednym słowie wyrzuciłem całą złość. — Tylko nie dawaj mi więcej nadziei.

I odszedłem, tak samo jak ona wtedy.

Oj, miałem wyrzuty sumienia. Ogromne. Miałem ochotę zawrócić, powiedzieć wszystko, ale coś mnie powstrzymywało. Bo skoro żałowała tego pocałunku, to nie mogło znaczyć, że odwzajemnia moje uczucia. Czy był sens o tym dalej myśleć? Nie... Miałem wielką ochotę uznać Brigitte za kolejną nieszczęśliwą miłość i iść dalej. Ale jednak... To zabolało dużo bardziej niż odmowa Keitaro. Nie chciałem tak tego zostawić.

Zawarliśmy coś w rodzaju milczącej umowy i przy Aaronie i Estelle udawaliśmy, że wszystko jest w porządku. I chyba wychodziło nam to na tyle dobrze, że w czasie kolejnej wyprawy wysłali nas na pomniejszą misję. Nie miała być trudna, to był jeden samotny posiadacz miraculum o dość banalnej mocy pola siłowego. Ale przez to wszystko straciliśmy rytm. Nie umieliśmy się dogadać i ledwo się obejrzeliśmy, a nasz przeciwnik uwięził nas w swoim polu.

Korciło mnie, żeby Teleportacją się przenieść poza pole i natrzeć na niego, ale czułem, że takie rzucenie się bez planu nie miało sensu. Zrozumiałem, że musimy omówić dalszą strategię. Spojrzałem na Brigitte. Ku mojemu zdumieniu zupełnie się skuliła — wcisnęła głowę między kolana i objęła je rękami.

— Masz jakiś pomysł? — zapytałem nieśmiało.

— Nie... — mruknęła Brigitte w odpowiedzi.

Szczerze mówiąc, byłem aż zdziwiony, że nie zignorowała mnie.

— Ech, to wszystko moja wina...

— Wcale nie — zaprotestowałem. — Zresztą jeszcze nie przegraliśmy. Wydostańmy się z tej głupiej bańki i mu przyłóżmy.

— Jak nie moja wina? Wszystko zepsułam!

Przypomniałem sobie, jak się tu znaleźliśmy. Złoczyńca chciał uwięzić Brigitte i skoczyłem, chcąc ją odepchnąć. Tylko że zabrakło mi chwili i tak właśnie tkwiliśmy tu oboje. Nie powiedziałbym, że to jej wina.

— Stałam jak kołek, chociaż mogłam uciec, ale nie... Lepiej wtedy przesadnie myśleć o tym, jak wszystko psuję i zepsuć jeszcze więcej!

— O czym ty...

— Dobrze wiesz, o czym! Boże, jestem taka głupia...

Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Zauważyłem w jej oczach łzy. Widząc ją tak, natychmiast zapomniałem o całej urazie z ostatnich dni.

— Nie jesteś głupia — zapewniłem ją. — Skąd taki pomysł?

— To czemu robię tyle głupot? Ja naprawdę nie chciałam, żeby to wszystko tak wyszło, ale spanikowałam!

To mi jakoś nie pasowało do użalania się nad tym, że złoczyńca nas uwięził.

— O co ci chodzi?

— Dobrze wiesz, o co! Wszystko poszło nie tak! Od tego głupiego matadora... Wiesz, wtedy, gdy mówiłam, że nie chciałam cię pocałować... To nie do końca była prawda...

Poczułem sensację w okolicach żołądka, ale nie przerywałem. Teraz, kiedy wreszcie Brigitte z własnej woli nawiązała do tego pocałunku, chciałem się dowiedzieć, co miała do powiedzenia na ten temat.

— Też nie do końca kłamstwo... — ciągnęła. To podobało mi się mniej. — To znaczy, chciałam wtedy powiedzieć ci... W zasadzie wszystko. Ale nie umiałam się zdobyć na to... Pomyślałam sobie, że pewnie weźmiesz mnie za wariatkę i mnie odrzucisz... I tak spontanicznie wyszło, że zamiast cokolwiek powiedzieć, to cię pocałowałam... Tylko że to wszystko nie tak! To nie miało być w tej kolejności...

Teraz to wszystko nabierało sensu. To dlatego się tak zdenerwowała!

— Bałaś się, że tego nie odwzajemnię?

Brigitte skinęła głową.

— Nigdy nie spodziewałam się, że się w kimkolwiek zakocham, wiesz? — mruknęła. — A już na pewno nie, że akurat w tobie. Nie chciałam stracić twojej przyjaźni...

Nie umiałem powstrzymać uśmiechu.

— To dokładnie tak samo jak ja, wiesz?

Brigitte otworzyła szeroko oczy.

— Co powiedziałeś?

— To, co słyszałaś. — O tak, to była idealna pora, żeby wszystko wyznać. — Kocham cię.

Spłonęła rumieńcem. A zaraz po tym też się uśmiechnęła.

— Naprawdę? To znaczy... Naprawdę?

— Naprawdę.

— Naprawdę nie chciałam, żeby to tak wyszło... Teraz mi strasznie głupio.

— Nie wracajmy do tego — uznałem. — Teraz już wszystko wiemy. I możemy zrobić wszystko we właściwej kolejności. W takim razie z wielką chęcią powiem to jeszcze raz. Kocham cię, Brigitte.

Brigitte otarła łzy.

— Ja ciebie też.

Przysunąłem się do niej bliżej.

— A teraz pora na element drugi.

Chwyciłem delikatnie jej podbródek i zbliżyłem się. Zawahałem się, chociaż dobrze wiedziałem, że mogę to zrobić. Oboje tego chcieliśmy. Ale jakoś nie chciałem tego zepsuć. Nie drugi raz. I wreszcie pokonałem opór. Pocałowałem ją.

Ten drugi-pierwszy pocałunek okazał się bardzo przyjemny, choć właśnie wtedy przypomniałem sobie, że nie możemy przeciągać struny. Czekał nas jeszcze złoczyńca do pokonania. To aż dziwne, że nam nie przeszkadzał.

— Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło — powiedziała Brigitte. — Teraz możemy skopać mu tyłek.

Wymyślenie strategii i pokonanie naszego wroga nagle stało się dziecinnie proste.

I czy potem było bajkowo? Nie powiedziałbym. Byliśmy dla siebie pierwszymi, we wszystkim. To było ekscytujące, ale wiele musieliśmy się jeszcze nauczyć. Kłóciliśmy się, dość dużo, nawet kilka rozstań zaliczyliśmy. Ale jednak zawsze do siebie wracaliśmy. I pchaliśmy naszą relację do przodu. Na początku nigdy nie pomyślałbym, że dojdzie aż do tego, że na tym świecie pojawi się Malou. Ale jednak... Szkoda tylko, że Brigitte nie będzie świadkiem tego, jak Malou dorasta.

I wiecie co? Trochę mi lepiej. Jak tak to opowiedziałem, to przez chwilę nawet poczułem się, jakby znowu była obok mnie. Dzięki.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top