38. NERENETTE

Nie czułem się niezbędny Valegorowi. Nie dzisiaj, kiedy wiedziałem, że lada moment również uda się do sypialni. Niby z jednej strony chciał skorzystać ze spotkania z najmłodszym z braci, jednocześnie nie zamierzając podpaść Claudii. Ani tym bardziej ponownie jej zdenerwować. 

Problemy z ciśnieniem niestety nie stanowiły jednorazowych ekscesów, lubiąc się powtarzać, dlatego przyjaciel wolał trzymać rękę na pulsie, nie dając żonie powodu do nadmiernego denerwowania się. Jednakże nie ruszyłem z jadalni wcześniej, aniżeli po powrocie Anera oznajmiającego, że zarówno Gadath, jak i Lemi są w swoich pokojach.

Zanim opuściłem dużą jadalnię, gdzie dziś wyjątkowo zaserwowano wieczerzę, usłyszałem pełen wdzięczności głos mężczyzny. Zdawałem sobie sprawę, dlaczego dziękował, lecz nie zamierzałem wnikać. Miałem chwilowo na głowie ważniejsze sprawy, szczególnie że wcześniej jakoś nie przygotowałem mojej kobiety na nadchodzące zmiany. Podejrzewałem, że dostrzegła je, ledwie przekraczając próg sypialni, dlatego też wolałem czym prędzej zamienić z nią słowo, wyjaśniając. 

Liczyłem na brak awantury za samowolkę, aczkolwiek argument miałem dobry. Wszak wyraźnie zakomunikowałem Dathmarze, że wpuszczając mnie dobrowolnie do komnaty, nie będzie miała już opcji odwrotu. Ponoć nie chciała zawracać z obranej ścieżki, ale równie dobrze pragnęła oddać mi się wcześniej niż dzisiejszego poranka. Jak zdołałem się już przekonać na własnej skórze, plany rzadko pokrywały się z rzeczywistością.

Nie pędziłem, chociaż bez cienia wątpliwości pragnąłem jak najprędzej dotrzeć do miejsca docelowego, zanim Dathmara wyciągnęłaby błędne wnioski, wychodząc mi naprzeciw. Tego typu kwestie zdecydowanie wolałem omówić z nią sam na sam bez zbędnych świadków. Dodatkowym motywatorem zdawali się goście, którzy wcale nie musieli oglądać naszych prywatnych niesnasek oraz Claudia zamieszkująca dosłownie za ścianą. Nawet jeśli ścianą z naszym pokojem sąsiadowała garderoba królewskiej pary, a nie sypialnia.

Wkroczyłem we właściwy korytarz, mijając po drodze dwie służące, które doglądały, aby jej wysokości niczego nie brakowało w porze nocnej. Podobno Claudia często budziła się, jeśli nie z powodu coraz silniejszych zachcianek, to próbując zaspokoić pragnienie. Z tego też względu w komnatach królewskich zawsze znajdował się dzbanek ze świeżą wodą oraz sokiem wyciskanym prosto z owoców zwykle bezpośrednio przed jego dostarczeniem wieczorem do komnaty. Skinąłem kobietom głową, domyślając się źródła igrającego na twarzach obu pań uśmiechu.

Moja zażyłość z Dathmarą w zasadzie nie zaskakiwała już żadnego mieszkańca posesji Valegora, nawet jeśli moja kobieta peszyła się, kiedy przypadkiem ktoś przyłapał nas na cichszej wymianie zdań, co dopiero wspominać o bardziej intymnej sytuacji. Przypomniałem sobie naszą ostatnią schadzkę w bibliotece, ciesząc się, iż szczęśliwie nikt nie wszedł do środka, ponieważ w przeciwnym razie Dath natarłaby mi uszu. 

Przystanąłem przed właściwymi drzwiami, nie zamierzając pukać. W końcu jakby nie patrzeć, również miałem tutaj mieszkać, o czym zdążyłem poinformować Valegora, zaznaczając tylko, że nie zastanie mnie więcej w częściowo opuszczonej części rezydencji. Przesunąłem dłonią po głowie, jakbym zaczesywał nieistniejące włosy do tyłu, wciągnąłem głęboko powietrze i zrobiłem krok do przodu, otwierając tym samym drzwi.

Pierwszym, co ujrzałem, było zaskoczenie wymalowane na twarzy Dathmary stojącej przy komodzie. Patrzyła na mnie spojrzeniem sugerującym, że nie spodziewała się mojej wizyty bądź w ogóle czyjegokolwiek najścia, przyglądając mi się bacznie. Odniosłem wrażenie, że czeka aż usprawiedliwię bezceremonialne wtargnięcie do pomieszczenia, które dotychczas zajmowała w pojedynkę. 

Cóż, będzie musiała przyjąć do wiadomości i przywyknąć, skwitowałem w myślach, rozciągając szerzej usta na samą myśl o wspólnym pożyciu. Wkroczyłem głębiej bez wyraźnego, werbalnego zaproszenia, ponieważ Dath wyłącznie stała wpatrzona we mnie, obserwując każdy ruch. Dźwięk zamykanych drzwi wypełnił pomieszczenie, przepełniając powietrze, kiedy wzrokiem omiatałem sylwetkę kobiety.

- Ostatnie przygotowania? – zagadnąłem, dostrzegając, że stoi w pobliżu przyszykowanych bagaży. 

Jednocześnie starałem się zapanować nad nieprzyjemnym ukłuciem. Widok walizek świadczył o nieuchronnym wyjeździe ukochanej, który zbliżał się wielkimi krokami. Zerknęła na pakunki, przenosząc z powrotem nieco skonfundowane spojrzenie na mnie.

- Nie, w zasadzie jestem już niemal spakowana.

- Niemal?

Nie byłem pewien, na co właściwie liczyłem. Gdyby nagle oznajmiła, że wyjazd odwołany, prawdopodobnie skakałbym z radości niczym szaleniec, jednak nic takiego miało się nie wydarzyć. Szczególnie że o ile Dathmara przekonała Valegora do pomysłu opuszczenia posesji, o tyle przełożenie wypadu bądź jego całkowite odwołanie nie leżało już zupełnie w jej gestii. Tymczasem nic nie zapowiadało, aby Claudia miała zrezygnować z powziętych planów. Swoją drogą ciekaw byłem czy przyjacielowi spogląda się na zapakowane rzeczy żony równie ciężko, co mi przychodziło oglądanie walizek partnerki.

- Jutro rano zapakuję tylko drobne środki osobiste, ale to dopiero wtedy, gdy przestaną być mi już potrzebne – wyjaśniła.

- Rozumiem.

Podszedłem bliżej, zmniejszając dzielącą nas odległość. Dath stała cały czas w miejscu, gdzie zastałem ją, wchodząc do pomieszczenia. Nie ruszyła się ani o centymetr, zbliżając się do mnie bądź oddalając. Po prostu trwała względnie nieruchomo, gestykulując jedynie rękami i prowadząc prostą konwersację. Ułożyłem dłonie na jej biodrach, mierząc wzrokiem. Patrzyliśmy sobie w oczy, bowiem uniosła głowę wyżej, wbijając fioletowe spojrzenie prosto w moje.

- Ner... - zaczęła, wzdychając.

Posiadałem świadomość, w jaki sposób oddziaływałem na nią. Tym bardziej mając w pamięci dzisiejszy poranek, którego za żadne skarby nie chciałem wymazać ze wspomnień. Wspomnień, jakie prawdopodobnie miały utrzymywać mnie jakkolwiek przy życiu w najbliższym czasie.

- Tak, maleńka?

- Możesz mi wyjaśnić, co robią tu twoje rzeczy?

Nad wyraz proste pytanie wymagało o wiele bardziej skomplikowanej odpowiedzi, nawet jeżeli w rzeczywistości wystarczyło oznajmić fakty. Wprowadziłem się, dwa proste słowa nie chciały wypłynąć z moich ust, chociaż oddawały one najlepiej obecny stan faktyczny, jaki najwyraźniej Dathmara niedawno dostrzegła. To tłumaczyło, dlaczego zastałem ją w okolicach komody, gdzie niestety również wciąż spoczywały bagaże, które z największą przyjemnością rozpakowałbym z powrotem.

- Powiedziałem ci wyraźnie, że wpuszczając mnie do środka, już się mnie nie pozbędziesz – odparłem, wzruszając ramionami.

- Niby i racja – stwierdziła po dłuższej chwili ciszy, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Prawdę mówiąc, o wiele bardziej wolałem spędzać czas produktywniej, aniżeli tłumacząc się z decyzji, jaką mogła nieopacznie uznać za radykalną. – Ale wiesz, że nie miałam na myśli... no, wiesz... wspólnego mieszkania?

- Więc wyrzucasz mnie? – zapytałem, przechylając głowę.

Również nie przerywałem wzrokowej więzi. Ponadto przysunąłem się bliżej, jakby moja bliskość miała pomóc kobiecie podjąć określoną decyzję. Uniosłem jedną rękę, przykładając ją do twarzy niewiasty i zatykając luźny kosmyk granatowo-fioletowych włosów za ucho. Pasowało mi, że na noc Dathmara nie miała w zwyczaju spinać włosów, a odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy, prawie wcale ich też nie przycinała. Raz jeden krótko po przylocie na Irdium zdecydowała się podciąć końcówki, ale zrobiła wtedy tylko tyle.

- Wiesz przecież, że nie to miałam na myśli – obruszyła się. – Po prostu nie przypuszczałam, że wprowadzisz się bez słowa.

- Maleńka, jesteśmy razem. Sama mówiłaś, że nie ma już odwrotu – zakomunikowałem, wypowiadając kolejne słowa powoli, aby dotarły one do jej świadomości. - Nie wyobrażam sobie żyć bez ciebie, nawet jeśli lada moment będę musiał jakimś cudem trzymać w ryzach zdrowy rozsądek, jednocześnie dokładając starań, aby utrzymać jak najdalej od szaleństwa samego władcę Irdium.

- To brzmi trochę tak, jakbyście najbliższych kilka dni mieli spacerować po posesji w kaftanach.

- Co po prawdzie jest całkiem prawdopodobne – przyznałem.

Uśmiechnęła się, rozciągając mimowolnie usta. Ciekaw byłem, że perspektywa naszego szaleństwa bawiła ją odrobinę. Ułożyła dłonie na torsie, sunąc nimi do góry i obejmując szyję. Jedną dłonią przesunęła jeszcze wyżej, jakby łapiąc mnie za głowę, usiłowała utrzymać całą moją uwagę na sobie. Niewykonalne, jeśli sam dobrowolnie cały czas skupiałem się tylko i wyłącznie na stojącej przede mną różowoskórej piękności.

- Nie będzie tak źle – odparła tonem sugerującym, że wbrew pozorom do wygłaszanej racji próbuje przekonać samą siebie zamiast mnie. – Nim się obejrzysz, przywiozę Claudie z powrotem wypoczętą i zadowoloną.

- Nie obraź się – stwierdziłem. – Ale bardziej niż na jej powrocie zależy mi na twoim.

- Hmmm... - mruknęła. – Sądzę, że wbrew pozorom nie będziesz się zbytnio nudził.

- Tak sądzisz? – Objąłem ją w pasie, przyciągając bliżej. W sumie nasze ciała już przywarły do siebie, chociaż wciąż grzecznie staliśmy na środku pomieszczenia. – A to niby dlaczego?

- Bo będziesz musiał zrobić tutaj porządek – zakomunikowała, zbijając mnie z pantałyku.

Zmrużyłem brwi, przymrużając oczy i mierząc ją bacznie z góry. Musiałem się przy tym mocno skupić, gdyż rozciągający się w dole widok zapierał dech w piesiach. Szczególnie że dzisiejszy strój nocny Dathmary zdawał się jeszcze bardziej skąpy aniżeli poprzedni. Przesunąłem językiem po wardze, usiłując ją bodajby odrobinę zwilżyć. Z minuty na minutę coraz więcej uwagi skupiałem na wyglądzie swojej kobiety, przez co spapugowałem ją, usiłując rozszyfrować przekaz.

- Porządek.

- Yhym – mruknęła. – Nie mam bladego pojęcia, jak to zrobisz, ale górna szuflada jest moja.

Parsknąłem śmiechem, słysząc poważny głos kobiety. Zaklepała górną szufladę, gdzie pobieżnie udało mi się wrzucić dzisiaj raptem kilka swoich ciuchów. Pochyliłem się, całując niewiastę trzymaną w objęciach. Gdybym kiedykolwiek wątpił, że była perfekcyjna, wystarczyło przywołać w pamięci jakąkolwiek wspólnie spędzoną chwilę. Nawet obecną.

- Cokolwiek zechcesz – zapewniłem.

Sprawnym ruchem okręciłem Dathmarę wokół jej własnej osi, przez co zaskoczona opierała się plecami o mój tors. Intuicyjnie odchyliła głowę, robiąc miejsce i ułatwiając dostęp. Wiedziałem, że doskonale wie, jak powinna postąpić, chociaż myśl, w jaki sposób ową wiedzę pozyskała, doprowadzała mnie do szczerej, prawdziwej kurwicy, szałem zalewając oczy. Mimo to zepchnąłem myśli na dalszy plan, odgarniając jej włosy i układając na drugim ramieniu. Obecnie miałem zadanie do wykonania i za wszelką cenę chciałem sprostać wymaganiom, chociaż ona zdawała się żadnych nie stawiać.

- Ner... - jęknęła głośno. – Żegnasz się?

Oparła się o komodę, układając ręce na jej blacie. Obsypując pocałunkami odsłonięte w większości ramię, docisnąłem ją nieznacznie do przodu, cały czas mając na uwadze jej reakcje. Wplotłem palce we włosy, łapiąc tym sposobem tył głowy Dath, podczas gdy drugą dłoń już wsuwałem w czarno-zieloną bieliznę. Bez trudu namierzyłam właściwe miejsce, z niemałym zadowoleniem odkrywając, że kobieta była już wilgotna, czekając na pieszczoty, jakich jej ciało domagało się wręcz automatycznie.

- Jeszcze nie teraz. Oprzyj się o mnie, kochanie – poleciłem, chociaż zdawałem sobie sprawę, że komenda była całkowicie zbędna.

Dathmara pozwalała się prowadzić bez cienia wyrzutu. Obecnie nie dowierzałem wręcz, że jeszcze niedawno jednym pieprzonym słowem pozbawiłem ją wiary w siebie. Teraz nie spoglądałem jej w oczy, co utrudniało bez wątpienia obecne ułożenie, jednak postanowiłem większą uwagę zwrócić na sygnały wysyłane przez jej ciało, ewentualnie słowa. 

Na moment puściłem granatowo-fioletowe włosy, wyplątując z nich dłoń. Sprawnym ruchem rozpiąłem suwak, uwalniając erekcję. Jeśli sądziłem, że moje jaja będą aktualnie w lepszy stanie, myliłem się. Obecnie nie siniały z niezaspokojonego pożądania, ale najlepszy przyjaciel niemal notorycznie gotowy był do akcji, żądając zaspokojenia.

- Ach... - jęknęła, gdy wsuwałem się wolno do jej wnętrza. Uniosła lekko nogę, opierając przód stopy na uchwycie dolnej szuflady. Przyśpieszyłem, jedną ręką pocierając mokrą od soków kobiecość, drugą oplatając partnerkę w talii. – Ner...

Spięła się instynktownie, gdy przesunąłem ogonem po jej ciele. Niby przywykła, gdyż za każdym razem włączałem go do naszych zabaw, lecz podejrzewałem, że tym razem to nie ogon sam w sobie stanowił problem, tylko obrany kierunek. Musnąłem nim wewnętrzną część uda, przesuwając stopniowo ku górze, aż wreszcie zacząłem wędrować nim w rejonach jej odsłoniętych pośladów, bowiem majtki jakiś czas temu zsunąłem w dół. Obecnie bielizna leżała na podłodze, oplatając kostkę nogi nadal spoczywającej na podłożu.

- Nic się nie dzieje, kochanie – zapewniłem, czując chwilowy przestrach. – Pozwól nam spróbować, a jeśli ci się nie spodoba... - Przyssałem ustami do złączenia szyi z obojczykiem. – Obiecuję, że wtedy przestanę.

- Ner...

Nie potrafiłem dosadnie określić czy w słowie ujęła zadowolenie dotychczasowymi wyczynami, jakich mimo wszystko nie przerywałem, czy może strach przed nowym doświadczeniem. Nowym ze mną, bowiem niestety coraz mocniej wątpiłem, aby Dracon oszczędził jakąkolwiek cząstkę kobiety, kolejny raz wspominając słowa przyjaciela. 

Tym razem postanowiłem odpuścić i nie poszedłem na całość, minimalizując własne zachcianki do momentu, kiedy wyczułem, że Dath lada moment osiągnie orgazm. Mrucząc jej do ucha, jak wspaniała jest i nie przestając zagłębiać się w niej, wsunąłem czubek usztywnionego ogona w dziurkę pomiędzy pośladkami.

- O bogini! – krzyknęła, bez wątpienia czując mnie w środku, nawet jeśli nieznacznie. Dostrzegłem, jak zacisnęła palce na meblu, wykrzykując niezrozumiałe słowa przeplatane jękami rozkoszy, gdy w jednym momencie osiągnęła spełnienie, zaciskając się wokół mnie zarówno z przodu, jak i z tyłu. Wysunąłem ogon, po chwili również opuszczając wnętrze kobiety penisem, ale cały czas przytrzymując ją z uczuciem. – Rety, Ner, to było... niesamowite – oznajmiła po chwili, łapiąc przerywany oddech.

Niesamowicie to czułem się dumny z własnych osiągnięć. Co tam stanowisko prawej ręki Valegora, kiedy dane było mi dostąpić spełnienia z ukochaną, na jaką czekałem cierpliwie tyle długich tygodni. Czułem, jak powoli równa się jej oddech, kiedy tuliłem Dath od tyłu, masując palcami brzuch. Jednak musiałem coś jeszcze załatwić, nie zachwycając się na myśl o kapsułce, w której posiadanie dzisiaj wszedłem. Niemniej jednak miałem jeszcze chwilę czasu, pozwalając mojej kobiecie dojść w pełni do siebie, a także ogarnąć się. Skoro wcześnie rano musiała wstać, chciałem, żeby chociaż się wyspała.

Kiedy Dath opuściła wreszcie łazienkę, wciąż żałowałem, że wyszedłem z inicjatywą. Z drugiej jednak strony patrzyłem na sprawę racjonalnie. Z perspektywy statusu naszego związku, czekało nas jeszcze mnóstwo pracy, zanim zdołamy sami się porozumieć, wypracowując pewne schematy. Nie chciałem utrudnień, skoro nasz grunt wciąż zdawał się grząski, nawet jeżeli nie dopuszczałem myśli, że Dath mogłaby mnie zostawić. Nie, to jedno było absolutnie niedopuszczalne, gdyż zwyczajnie już bym jej na to nie pozwolił.

Odsunąłem się po chwili, wyczuwając, iż doszła do siebie. Cmoknąłem różową skórę na skroni, po czym ruszyłam z miejsca. Niedaleko na stoliku znajdował się nocny pakiet, gdyż Claudia nie była jedyną osobą w posiadłości wymagającą nocą stałego dostępu do wody pitnej. Co więcej, osobiście dopilnowałem, aby dziś na tacy spoczywały przynajmniej dwa naczynia, które służki ułożyły starannie przy dzbanku. 

- Pora spać – oznajmiłem, napełniając jeden z kubków wodą. Podszedłem z napełnioną szklanką do ukochanej, wręczając jej naczynie i wyciągając do niej drugą rękę, kiedy przejęła wodę. Zerknęła na kapsułkę spoczywającą w dłoni, po czym niepewny wzrok przeniosła na mnie. – Weź, to od Ozeene'a.

- Co to?

- Kapsułka blokująca. Jedna na cykl, ale w tym weźmiesz dwie – poinformowałem, siląc się na spokój. Tak należało postąpić i niestety doskonale o tym wiedziałem. – Jedną dziś, drugą jutro rano i po sprawie.

Przejęła ode mnie medykament. Obejrzała uważnie lek, zanim zdecydowała się go zażyć. Niewielka, nieznacznie podłużna kapsułka o bladoniebieskiej barwie wypełniona żelem o odpowiednich właściwościach. Niestety wątpiłem, że zmieni zdanie. Dath była pewna swego, co nieraz zaobserwowałem, kiedy podejmowała jakieś decyzje, chociaż zwykle robiła to niechętnie. Jednak ta prezentowała się odrobinę inaczej, gdyż dotyczyła jej samej. Zerknęła na mnie, zażywając pigułkę i popijając wodą, opróżniając naczynie do dna. Droga powrotna właśnie przepadła. 

- Nie sądziłam, że naprawdę się zgodzisz – uznała, odkładając pustą szklankę na miejsce.

- Przecież powiedziałem, że ogarnę temat.

- Wiem – stwierdziła, a wsuwając się pod kołdrę, dodała: - Ale i tak myślałam, że zmienisz zdanie.

- Nie okłamałbym cię, maleńka – zapewniłem. – Poza tym mamy jeszcze mnóstwo czasu.

- Tak sądzisz?

- Owszem – odpowiedziałem natychmiast, podpierając się na materacu i pochylając tuż nad nią. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, nie odrywając spojrzenia od mej twarzy. – A teraz kładź się. Lepiej, żebyś jednak spała, kiedy wrócę spod prysznica.

- Ner? 

Złapała mnie za rękę, powstrzymując przed oddaleniem się. Chciałem pozwolić jej zasnąć spokojnie, ale po minie rozpoznawałem, że coś zaprząta jej myśli. Skoro już rozmawialiśmy szczerze, wolałem nie zaprzepaścić takiego okazji, czekając, aż kolejny raz odważy się przede mną otworzyć. 

- Tak, maleńka?

- Ja chcę mieć dzieci - zapewniła, ale w jej głosie słyszałem przestrach. Miałem nadzieję, że nie boi się mojej opinii. - Po prostu wolę się nie śpieszyć. 

- Nic się nie martw - poprosiłem. - Pomyślimy o tym, gdy będziesz gotowa.

Cmoknąłem ją w usta, niemal pędem mknąc do łazienki. W przeciwnym wypadku istniała duża szansa, że nie pozwoliłbym jej zmrużyć oka jeszcze dłuższy czas, natomiast nie chciałem wykończyć partnerki. 

Dając Dathmarze czas na wkroczenie w senny wymiar, wziąłem prysznic, odświeżając się po całym dniu i ciesząc się, jak łatwo przyszło mi poinformować o kolejnym etapie związku. Strumienie ciepłej wody spływały po moim ciele, gdy usiłowałem wyryć w pamięci wspólnie spędzone chwile. Wiedziałem już, że mnie również czeka dosyć wczesna pobudka. Nie mogłem wszak pozwolić Dath wyjechać bez pożegnania, jakie pozwoli przetrwać mi przynajmniej częściowo rozłąkę.

Zgodnie ze złożonym samemu sobie przyrzeczeniem, nazajutrz nie wypuściłem Dathmary z łóżka przed pożegnaniem. Długim oraz namiętnym pożegnaniem, choć prawdę powiedziawszy, zbyt krótkim jak na mój gust. Gdyby decyzja należała do mnie, nie wypuściłbym kochanki z łóżka ani teraz, ani później, ani w ogóle. Chyba że jawiłaby się przed nami perspektywa powtórki tego wieczora, a także każdego kolejnego. Jednak skoro możliwość taka nie istniała, usiłowałem dokonać niemożliwego, ryjąc w pamięci każdy kolejny pocałunek, dotyk, każdą pieszczotę. Niestety zbyt mało, aby przetrwać, zaś spoglądając na Valegora, kiedy ten żegnał się z żoną, gotów byłem iść o zakład, że nie ja jeden cierpiałem.

Cały dzień, podobnie jak kolejne zdawały się osnute mrokiem i smutkiem. Niby posesja wróciła do pierwotnego stanu. Niby wiele się tutaj nie zmieniło. Obecnie było jak kiedyś. Valegor, ja oraz służba dbająca, aby wszystko współgrało ze sobą, dążąc do perfekcji. Niby też cały ten czas robiliśmy swoje, oddając się pracy, a wręcz wpadając w jej wir za dnia, oddając się obowiązkom bladym świtem, a kończąc zmierzchem bądź później. Nawet jedzenie nie smakowało tak samo, z każdym kolejnym dniem coraz bardziej przypominając wióry. Wstawałem, jadłem i piłem, a następnie poświęcałem się pracy, aby w międzyczasie znów coś przekąsić i wypić, ostatecznie z każdą nocą wracając do sypialni, gdzie powinna czekać już na mnie ukochana kobieta. Niestety, nie czekała.

Dodatkowo każda wizyta w pomieszczeniu tylko wzmagała uczucie beznadziei, zwielokrotniając je. Tutaj jak nigdzie indziej zadręczałem się brakiem obecności swojej partnerki. Pomimo że zabrała ze sobą dwie pełne walizki, wszędzie dostrzegałem Dathmarę. Gdzie nie spojrzeć, przypominały mi o niej albo porozkładane po pomieszczeniu rzeczy, albo wspomnienia wspólnych doznań. Wielokrotnie chciałem nawiązać połączenie, upewniając się, że jest cała, zdrowa i szczęśliwa, lecz powstrzymywałem się, jak tylko mogłem. 

Jednocześnie wykorzystałem nadmiar czasu uzyskany z niemalże bezsennych nocy na porządkach. Nie tylko przetransportowałem wszystkie swoje rzeczy, jakich w rzeczywistości nie posiadałem wiele, do komnaty Dathmary. Po prawdzie, teraz już do naszej. Ponadto uporządkowałem je w sposób udostępniający górną szufladę kobiecie, uznając, iż przydałoby się nam więcej miejsca na rzeczy. Należało rozważyć albo zmianę aranżacji, albo pokoju. 

Kolejnego, piątego dnia nieobecności Dathmary jak każdego innego jadłem śniadanie w ciszy, zajmując miejsce przy stole z Valegorem. Nastrój panował co najmniej wisielczy, a nam nawet nie chciało się podejmować dyskusji. Wiedziałem, że przyjaciel rozmawiał z żoną, aczkolwiek niewiele to zmieniało. Odległość się nie zmniejszyła, a Claudia nie zasiadała z nami przy stole, denerwując notorycznym dopytywaniem o postęp prac, podobnie jak uwagami na temat naszej nieporadności. Czasem odnosiłem wręcz wrażenie, że postrzegała nas jak bandę trutni niezdatnych do czegokolwiek. 

Nawet mi brakowało upierdliwości królowej, a cóż dopiero orzec o zadurzonym w niej po uszy mężczyźnie. Po prawdzie jednak rozumiałem jego uczucia, spoglądając w kierunku miejsca, jakie zwykle zajmowała Dath. Zerknąłem po raz kolejny, kiedy nagle do pomieszczenia wtargnął jeden z ochroniarzy, sapiąc przy tym ciężko, jakby właśnie sprintem pokonał maraton.

- Jaśnie Valegorze, Nerenette. – Głos mężczyzny przepełniony był jawnym poruszeniem. – W sali konferencyjnej czeka na holołączach generał Eo. Ponoć to pilne, jaśnie panie.

Dwie pozornie niepozorne informacje uderzyły moją świadomość z potęgą gromu. Pilne połączenie od Eo oznaczało komplikacje, na jakie nie byliśmy przygotowani. Dodatkowo zapanowały one w miejscu, gdzie przebywała Claudia wraz z Dathmarą oraz resztą świty. 

Widziałem, jak Valegor w ułamku sekundy pobladł, kiedy jego mózg także przetworzył informacje, dochodząc prawdopodobnie do wniosków nienawiedzających jeszcze mej głowy. Nie wątpiłem, że czarny scenariusz wytworzony przez przyjaciela tyczył żony bądź co gorsza noszonych przez nią pod sercem bliźniąt. Możliwości istniało wiele, a choć bez wątpienia Eo otoczył królową opieką, na wiele z opcji nie mógł nic poradzić.

- Val – zwróciłem się do mężczyzny przypominającego chwilowo martwy i zimny posąg. Gdyby nie drgająca na szyi żyła, nie byłbym nawet pewien czy na moment nie stracił przytomności przynajmniej w mentalnym wymiarze. – Valegorze! – Złapałem jego ramię, trzęsąc nim, byleby tylko zwrócić jego uwagę. Spojrzał na mnie przesiąkniętym przerażeniem wzrokiem, przełykając ciężko. – Musimy iść do konferencyjnej. Inaczej nie dowiemy się, czego chce Eo.

- Musimy iść – powtórzył, a w głosie słyszałem pustkę świadczącą o tym, że obawy przejęły władzę nad ciałem mężczyzny. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Mam nadzieję, że kolejny rozdział przypadł Wam do gustu. 

Dajcie znać, co sądzicie o rozwoju akcji i jakie są Wasze podejrzenia względem połączenia od Eo.

 Czekam z niecierpliwością na komentarze. Pamiętajcie moi drodzy, że to Wasze działanie motywuje mnie do pisania i publikowania <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top