35. NERENETTE

- Szczerze? – Dathmara spytała nieoczekiwanie surowym tonem, kiedy zostaliśmy we trójkę na korytarzu, stojąc przed wejściem do komnat królewskich. – Nawet nie chce mi się z tobą gadać.

Słowa wypowiedziane poważnym tonem przez różowoskórą niewiastę bodły moje serce niczym kolec jadowy naszego engerioskiego kompana. Nigdy wcześniej nie widziałem jej tak zawziętej ani niezadowolonej. Dathmara nie wyglądała na zranioną tylko na złą oraz rozczarowaną. Nie umiałem stwierdzić, którą negatywną emocję odczuwała mocniej, ponieważ na jej twarzy malowało się również zmęczenie. Nic dziwnego skoro przez cały dzień dotrzymywała towarzystwa Claudii, przesiadując niemalże do kolejnego dnia z nią i otaczając opieką. Opieką, jaką powinien zapewnić jej Valegor, gdybym nie zajął mu zbędnie czasu.

Kobieta odwróciła się ode mnie, nawet nie żegnając na dobranoc. Pierwszy raz od długiego, długiego czasu zamierzała zwyczajnie przekroczyć próg komnaty, zostawiając mnie bez słowa pożegnania na zewnątrz. Zerknąłem na Deshaya. Wyraz jego oblicza oznajmiał więcej niż jakiekolwiek werbalne twierdzenia, choć również nie brakowało na nim oznak zmęczenia. Podczas gdy my z Valegorem nawaliliśmy na całej linii, wszyscy dookoła stawali na wysokości zadania. Przesunąłem ręką po głowie, próbując opanować burzę myśli.

- Popłynęliście, stary. – Usłyszałem cichy głos mężczyzny o zielonych włosach, zanim ruszył w znanym tylko sobie kierunku. – Oj, popłynęliście.

Prawdopodobnie udawał się na spoczynek, skoro Valegor teoretycznie przynajmniej wrócił na włości. Nie byłem jednak pewny czy w aktualnym stanie nie stanowi zagrożenia sam dla siebie, szczególnie że nie wiedziałem, co ostatecznie orzeknie doktor Ozeene. Mogłem tylko wierzyć i mieć nadzieję, że z Claudią i maluchami wszystko przedstawiało się w jak najlepszym porządku, choć wątpiłem, aby nawet przy najlepszej diagnozie Valegor darował sobie wyrzuty sumienia. W końcu z własnej głupoty naraził na niebezpieczeństwo swoją żonę oraz nienarodzone dzieci.

Ozeene już jakiś czas temu zdiagnozował u Claudii poważne problemy z ciśnieniem, które wahało się momentami bardzo niebezpiecznie. Wszyscy staraliśmy się dokładać starań, aby jej zanadto nie denerwować, nawet jeśli brała odpowiednio dobrane medykamenty. Niestety dzisiejsza sytuacja mogła negatywnie wpłynąć na ciążę, prawdziwie zagrażając bezpieczeństwu kobiety oraz dzieci, a to był tylko jeden z problemów. 

Westchnąłem ciężko, uświadamiając sobie, że sam również musiałem coś zrobić. W chwili obecnej znajdowałem się w patowej sytuacji. Mój przyjaciel przechodził ciężki okres, a mi nie wypadało nawet wtargnąć do środka królewskich komnat i go wesprzeć. Claudia ceniła sobie wyjątkowo mocno ich osobistą przestrzeń. Valegor musiał zwyczajnie pamiętać, że jestem w posiadłości gotów zawsze podnieść go na duchu oraz wspomóc w każdy możliwy sposób. 

Gdyby tego było mało, Dathmara miała mnie po dziurki w nosie, a wszystko to na moje własne życzenie. Mieliśmy brnąć do przodu, a my nie dosyć, że się cofaliśmy, to jeszcze z hukiem. Nie mogłem jej stracić, a podświadomie czułem, że niewiele ku temu brakuje. Zerknąłem w jej kierunku, kiedy praktycznie przekraczała próg pokoju, nie zwracając na mnie nawet uwagi. Jej ignorancja bolała, dając mi fizycznie odczuć własne błędy. Nawaliłem i to ostro. 

- Dath! – zawołałem głośniej, niż powinienem. Jednak przejmowanie się ciszą nocną w chwili obecnej stanowiło raczej najmniejszy z moich problemów. – Dath, kochanie, poczekaj!

Ale Dathmara nie zaczekała. Zerknęła jedynie w moim kierunku, posyłając smutne oraz pełne rozczarowania spojrzenie fioletowych oczu o wyjątkowo jasnej, intensywnej barwie. Kochałem dotychczas spoglądać w jej oczy, dostrzegając odmienną gamę uczuć, a już szczególnie mocno podobały mi się, kiedy ogarnięta była ekstazą. Szczególnie że to ja mogłem podpisać się jako autor jej euforii.

Nie mogłem się zrażać, musząc opanować sytuację, jaka wymagała posprzątania burdelu, który sam poniekąd wywołałem. Byłem winny, tak. Jednak nie zamierzałem stracić najcenniejszego elementu życia, które powoli zaczynałem naprawdę odbudowywać z gruzów. Przed spotkaniem Dathmary sądziłem, że wraz z poznaniem Valegora zyskałem cel. Trafiając z nim na Irdium, otrzymałem znacznie więcej, niż w ogóle zdolny byłem przypuszczać, lecz w sercu nadal znajdowała się pustka, której nawet największe zaszczyty nie potrafiły zapełnić. Pustka czekająca na moją ukochaną. Odetchnąłem głęboko, wypuszczając powietrze nosem, po czym ruszyłem przed siebie. Cel miałem jasny i nie zamierzałem kapitulować. Claudii i tak chwilowo nie mogłem wesprzeć. 

- Co się...? Ner? – Dathmara stała na środku pomieszczenia, przesłaniając się zaledwie jakimś długim materiałem, który prawdopodobnie dopiero złapała w ręce zaskoczona najściem. W ciele wciąż krążyły procenty, chociaż czułem się znacznie trzeźwiejszy niż przed momentem w bibliotece, lecz wzrok działał cały czas perfekcyjnie. Bez trudu dostrzegłem, że kobieta stała przede mną naga bądź niemal naga, w akcie zbytniego zmęczenia rezygnując najwyraźniej z prysznica. – Co ty tu robisz?

- Przyszedłem – oznajmiłem tylko nieprzeciętnie prosto.

Zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnym wzrokiem. Lustrowała mnie dłuższą chwilę, jakby czekała na puentę, klarowny powód mojego przybycia. Powód, którym w rzeczywistości była ona sama. Coraz trudniej skupiając wzrok w jednym miejscu, skonsternowanym głosem podjęła wątek, ograniczając się do prostych konstrukcji. Albo chciała mieć całkowitą pewność, że w obecnym stanie zrozumiem każdy przekaz, albo sama była już wystarczająco wykończona intelektualnie.

- I co z tego?

- Jestem tutaj – odparłem znów prosto, choć najwyraźniej zbyt prosto. 

Dathmara wciąż nie rozumiała przekazu bądź zwyczajnie nie chciała rozumieć.

- Fajnie – stęknęła. – Możesz iść do siebie.

Obróciła się na pięcie, kierując stopy w kierunku łazienki. Zgarnęła z łóżka stój nocny. Bez problemu rozpoznałem przeźroczystą i skromną koszulkę nocną, jaką raptem wczoraj z niej ściągałem. Skupiając wzrok na oddalającej się sylwetce, przyuważyłem, że materiał ledwie przesłania pośladki, układając się wybitnie niziutko, z czego najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy. 

Nim zdołałem się ruszyć, Dathmara schowała się w przyległym pomieszczeniu. Z jednej strony pragnąłem przekroczyć próg w ślad za nią, być może nawet dołączając do niej pod prysznicem, podczas gdy z drugiej obawiałem się jej reakcji. Nic nie mogło zniszczyć mnie tak, jak odrzucenie ze strony ukochanej kobiety.

Kolejny głęboki wdech i wydech. Kolejna trudna decyzja, jaką przyszło mi podejmować z wciąż zamroczonym umysłem. Ostatecznie postanowiłem dać Dathmarze chwilę w samotności oraz odrobinę przestrzeni osobistej. Mnie kilka minut nie zbawiało, kiedy realnie pragnąłem spędzić z kobietą całe, miałem nadzieję, długie życie. Poruszyłem głową, próbując chociaż odrobinę bardziej się otrzeźwić, co poniekąd graniczyło z cudem w obecnym wydaniu, jednak zawsze warto było spróbować. Zresztą gotów byłem chwycić brzytwę gołymi rękoma, byleby tylko odzyskać zaufanie Dathmary. Rozciągnąłem ramiona. Przydałby mi się dobry sparing, lecz musiałem zadowolić się ledwie niewielkim odsetkiem codziennej rozgrzewki.

Niewiele myśląc, rozpiąłem koszulę, zsuwając ją z siebie. Nie dbałem o to, że upadła z cichym szmerem na podłogę, a ja rano nie będę miał w czym stąd wyjść. Bez cienia krępacji zsunąłem spodnie, im także pozwalając opaść i zostawiając na ziemi gdzieś między koszulą a łóżkiem. Przesunąłem ręką po głowie, jeszcze przez sekundę rozważając podjęcie mało racjonalnego planu, choć spoglądając na zamierzony czyn z innej perspektywy, w normalnym życiu prawdopodobnie jeszcze nieraz miałem posprzeczać się z Dathmarą. 

Valegor nigdy nie ustępował, więc może nadszedł właściwy moment, ażeby wziąć przykład z przyjaciela i przynajmniej w niektórych kwestiach postawić na swoim. Ruszyłem z miejsca, przymierzając się do wejścia na materac, kiedy przez ciężkie chmury ogarniające umysł przebił się kobiecy głos.

- Można wiedzieć, co właściwie robisz?

Zerknąłem na nią, niemal od razu żałując. Bogini, mogłem wyjść stąd w spokoju, zanim Dathmara opuściła łazienkę. Teraz nie wiedziałem czy bardziej cierpieć będę wskutek niezadowolenia mojej kobiety, czy ze względu na jej wygląd. Zauważyłem, jak zsunęła momentalnie wzrok wzdłuż mojej sylwetki, pąsowiejąc i w ułamku sekundy wracając spojrzeniem fioletowych oczu do mej twarzy. O dziwo, wcale nie wyglądała na przestraszoną tym, co z całą pewnością przyuważyła. W końcu sam czułem, jak ciasna w jednej chwili zrobiła się bielizna, odczuwając ból i rozpacz najbliższego przyjaciela błagającego konającym wręcz głosem, abym wypuścił go na wolność.

- Kładę się spać, kwiatuszku – odparłem, odchrząkując lekką chrypkę.

Nie kłamałem, chyba że w chwili obecnej. Początkowo faktycznie zamierzałem po prostu wsunąć się na materac, pod kołdrę i zasnąć, tuląc do siebie partnerkę. Teraz plany zaczęły ulegać zmianom, chociaż resztki zdrowego rozsądku podpowiadały, że dziś nic już z tego nie będzie. Tym bardziej, kiedy przypatrywałem się twarzy kobiety o włosach wyjątkowej, mało spotykanej barwy. 

Skrzyżowała ręce pod biustem, nie zdając sobie sprawy, że piersi, których tak pragnąłem obecnie zasmakować, wyeksponowała jeszcze mocniej tym niepozornym ruchem. No, chyba że zrobiła to celowo, lecz wtedy byłbym skończony. Przełknąłem, czekając na werdykt, mentalnie przygotowując się do batalii z pragnącą wyrzucić mnie na zewnątrz kobietą.

- Nie będziesz spać ze mną w tym stanie – oznajmiła nagle, ale ton głosu zostawiał pewną lukę. Przeczesała palcami luźno ułożone włosy, zaczesując pojedyncze kosmyki do tyłu. – Nie wiem, jak to zrobisz, ale musisz się umyć. Cuchniesz alkoholem.

Ukrywać, że odczułem ulgę, słysząc jej słowa, nie było najmniejszego sensu. Odczułem, kurwa, odczułem pierdolone ukojenie. Wcale nie zamierzała mnie wyrzucić, mimo iż nie wątpiłem, że owa idea przemknęła przez jej piękną, różową głowę. Podszedłem do niej powoli, nie chcąc zbędnie straszyć swej miłościwej oraz łaskawej damy, aby jej werdykt nie otrzymał aktualizacji. 

Nie cofnęła się, stojąc twardo w miejscu i obserwując bacznie każdy mój ruch. Żywiłem tylko nadzieję, że w chwili obecnej nie spoglądała na mnie, jak swego czasu przypatrywała się pieprzonemu Draconowi jebanemu Calveyralo, czekając na cios. Spojrzenie fioletowych tęczówek sprawiało wrażenie nieodgadnionego, dlatego nie potrafiłem stwierdzić, co siedzi obecnie w jej głowie, czując jednocześnie niepomierną dumę, gdyż stała cały czas w miejscu.

- Wezmę tylko szybki prysznic – zakomunikowałem, na co poprawiła mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu, czym wywołała niekontrolowany uśmiech na mej twarzy.

- Dokładny.

- Szybki, dokładny prysznic – poprawiłem, podkreślając warunek swojej ukochanej. Wypowiadając kolejne słowa, pochyliłem się, chcąc cmoknąć ją chociaż w policzek, co niestety spaliło na panewce. Dathmara może i nie cofnęła się, oddalając ode mnie, ale z wyraźnym niezadowoleniem odwróciła twarz, dając aż nazbyt wyraźnie do zrozumienia, że przyjdzie mi zapłacić za wybryk. Jakby dręczące mnie już poczucie winy nie wystarczało. – Zaraz wracam, skarbie.

Miałem szczerą nadzieję, iż przyjmie me słowa za pewnik, zapewnienie, jakiego nie sposób było obalić. Ruszyłem z miejsca, a chociaż wciąż nie byłem kompletnie zalany, alkohol wcale nie ułatwiał dotarcia do łazienki. Musiałem się skupić, aczkolwiek myśli cały czas krążyły wokół fioletowookiej niewiasty. 

- Wróć jak przestaniesz cuchnąć – wycedziła surowo.

Rozciągając ponownie usta w uśmiechu, wypuściłem powietrze nosem szybciej i mocniej niż zazwyczaj. Mogłem mówić i myśleć, co dusza zapragnęła, ale duma rozpierała całe moje ciało, buzując w nim o wiele mocniej niż jakieś tam marne procenty. Dathmara była moją kobietą i gotów byłem poświęcić życie, aby nigdy nie przestała w to wierzyć. Mruknąłem, dając znać, że zrozumiałem i mając nadzieję, że jednak słyszała, nawet jeżeli aktualnie układała się już w łóżku. Nie zwlekając, poszedłem pod prysznic, chcąc jak najszybciej zmyć z siebie zapach, który moja dama uważała za odór, zakazując wstępu do łóżka. Wspólnego łóżka, sprecyzowałem w myślach, uznając, iż czas najwyższy na zmiany.

Kolejny krok miał oznajmić jasno oraz wyraźnie światu, co łączy mnie z Dathmarą. Jednak to nie ona miała przenieść się do mnie, gdyż zdawałem sobie sprawę, że moja kanciapa nie zaspokoiłaby jej wymagań. Dath nigdy nie wspominała o własnych oczekiwaniach względem przyszłości, lecz wiedziałem, że zasługuje na więcej, niż mogłem jej zaoferować. Nie chciałem też mieszać przyjaciela zanadto w prywatne sprawy, choć nie miałem wątpliwości, iż bez problemu oraz z ogromnym zadowoleniem przydzieliłby mi którąś z większych komnat. W końcu sam jakiś czas temu stwierdził, że mamy zostać w posiadłości nawet z potomstwem. Niemniej jednak nadeszła pora na wspólne mieszkanie w jednym miejscu, co znaczyło, że wpuściła mnie wczorajszego poranka na więcej niż jeden wschód tutejszego słońca.

Zakręciłem wodę obmywającą ciało, a ostatnie krople ściekające z deszczownicy zsunąłem z głowy rękoma. Zaciągnąłem się powietrzem, próbując określić czy teraz otrzymam zezwolenie, żeby wsunąć się pod kołdrę, jednak aromat alkoholu zdawał się nie opuścić mnie w pełni. Istniała aczkolwiek opcja, iż zapach przesiąknął tak mocno nozdrza, że wyczuwałem go samoistnie. 

Ostatecznie postanowiłem wyjść, dochodząc do wniosku, że Dath może nie być zadowolona. Zużytej bielizny nie zamierzałem wkładać, a sen w ubraniu walającym się obecnie gdzieś na podłodze sypialni nie wchodził w rachubę. Pozostało kłaść się nago. 

Przesunąłem dłonią po twarzy, wciąż odczuwając skutki nadużycia trunków w bibliotece. Wprowadzenie zmian zwykle wymagało planu działania, więc należało obmyślić przynajmniej kilka pierwszych kroków. Wspólne mieszkanie nie stanowiło problemu ani kwestii podlegającej negocjacjom, nawet jeżeli Dath mogła próbować stawać okoniem, czego wręcz się spodziewałem. 

Moja kobieta otwierała się powoli, jednakże warto było czekać na obecne efekty, skoro karcąc mnie samym tonem głosu oraz spojrzeniem, nakazała bliższe spotkanie z wodą. Jednocześnie musiałem czym prędzej się położyć, gdyż sen miał okazać się tym razem krótki, dlatego uznałem, że najlepszą opcją jest odsunąć zmartwienie o odzież na później.

Złapałem ręcznik, owinąłem biodra i ruszyłem do sypialni. Nie zamierzałem spać w ręczniku, ale szczerze obawiałem się reakcji Dathmary. Niby niedawno sama nakłaniała do pozbycia się ostatnich barier, co niestety nie skończyło się zgodnie z planem, lecz nie byłem pewien, jak zareaguje obecnie. Mimo to wszedłem do przylegającego pomieszczenia, natychmiast spoglądając w kierunku spoczywającej w łóżku kobiety. Ściemniłem pokój, przesłaniając okna, kiedy dostrzegłem pierwsze promienie słońca w środku.

Przegięliśmy i to solidnie, skwitowałem w myślach. Podszedłem do łóżka, obserwując kobietę, podczas gdy nawet nie drgnęła. Jednakże szczerze wątpiłem, że pogrążyła się we śnie, na co wskazywał wciąż wyraźny oddech. Leżała plecami do mnie, zostawiając mniej więcej połowę łóżka wolną. Rozsunąłem poły ręcznika, odkładając go w pobliżu, po czym wsunąłem się pod pościel, układając do snu w taki sposób, aby jednocześnie przytulić ją do siebie. Liczyłem, że zaprotestuje, zatem kiedy wyczułem, jak napięła intuicyjnie mięśnie, byłem przygotowany na ripostę.

- Ner, my nie będziemy...

- Śpij, maleńka – szepnąłem, przerywając cicho.

- Może byłoby lepiej, gdybyś... - zaczęła, ale nie pozwoliłem jej dokończyć. 

Zdawałem sobie sprawę, co myśli, czując nad wyraz dosadnie twardą erekcję. Pożądałem jej i nic by tego nie zmieniło, więc musiała pogodzić się z faktem, że dzisiejszej drzemki oboje będziemy czuć drobną niedogodność.

- Kochanie, oboje jesteśmy zmęczeni i potrzebujemy się chociaż zdrzemnąć.

- Może ty jesteś zmęczony, ale on raczej nie – parsknęła.

- On będzie musiał przetrwać – zripostowałem poważnie, całując jej włosy. Rękę przerzuciłem przez jej talię, układając na brzuchu i przysuwając do siebie. – Słodkich snów, maleńka.

- Słodkich... - wymamrotała cichuteńko po dłuższej chwili, jakby czekała, aż zasnę.

Z jednej strony byłem na siebie wściekły, z drugiej zadowolony z wypracowanego konsensusu. Nie wyrzuciła mnie, urządzając karczemną awanturę. Jednak do końca nie miałem pewności czy zachowanie kobiety nie wynikało po prostu ze zmęczenia. Mimo wszystko do wywołania kłótni potrzebne było choć trochę więcej energii aniżeli do krótkiej, spokojnej wymiany zdań.

Dathmara przysnęła dopiero po kolejnych długich kilkunastu minutach, co poznałem nie tylko po głębszym, wolniejszym oddechu. Rozluźniła mięśnie, jakie wcześniej cały czas napinała niczym cięciwę łuku gotowego do wystrzału. W pamięci odtworzyłem słowa przyjaciela, wygarniając sobie po części własny upór. Szczerze nie sądzę, żeby Dracon tylko ją bił, rozbrzmiało kolejny raz w głowie przywołując tym samym wizje burzące krew w żyłach. 

Przesunąłem palcem po cieniutkim materiale okrywającym drobne ciało, otaczając ją ogonem, który nagle nie potrafił wygodnie ułożyć się przy nodze. Poprawiłem się ostrożnie, nie chcąc obudzić partnerki ani tym bardziej jej wystraszyć, po czym przymykając oczy, szepnąłem, mącąc ciszę i pozwalając ciału wreszcie zaznać odpocznienia. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Dziś króciutki rozdział. 

Mam jednak nadzieję, że bonus się Wam podobał. 

Czekam na Wasze opinie, a za wszystkie - także za głosy - ślicznie dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top