34. NERENETTE
Jedno słowo potrafiło zrujnować wszystko, o czym zdołałem przekonać się o poranku. Gdybym wcześniej zdawał sobie sprawę lub zwyczajnie przemyślał dwa razy słowa, które wypowiedziałem w kierunku ukochanej, najpewniej po prostu przełknąłbym je w ciszy. W dodatku oboje byliśmy niezaspokojeni, bo w potrzebę mojej słodkiej Dath absolutnie nie wątpiłem. Nie po tym, jak praktycznie zaciągnęła mnie do sypialni, rozbierając wzrokiem. Przez moment, a w zasadzie większą część naszej chwili Dathmara była zdecydowana i nieprzeciętnie seksowna, co wyjątkowo mi pasowało. Tym bardziej plułem sobie w brodę, że ostatecznie powołałem się na swoje cholerne przywileje.
Fakt, pragnąłem widzieć pożądanie przepełniające fioletowe spojrzenie niewiasty. Co więcej, pragnąłem potwierdzić teorię, że w stanie silnego podniecenia jej oczy nabierają innego, intensywniejszego kolorytu, co przyuważyłem w bibliotece. Gdybym mało posiadał argumentów, to właśnie w oczach potrafiłem dostrzec bezbłędnie emocje, jakie skrupulatnie skrywała, dokładając starań, aby nie wypłynęły na wierzch. Dlatego pragnąłem bez ustanku móc spoglądać w oczy kochanki. Niestety, głupi przywilej wszystko zepsuł, pozostawiając mi jedynie możliwość nacieszenia się jej bliskością, z której po prawdzie nawet nie zamierzałem rezygnować. Chociaż dopuszczałem przez moment myśl, że zraniona postanowi jednak wyrzucić mnie za drzwi.
- O czym myślisz? – Valegor szturchnął mnie w ramię, zadając proste pytanie. Zerknąłem na niego, przywołując sam siebie do porządku. – Ner?
- O Dath – przyznałem krótko, postanawiając wrócić do właściwego tematu. – Za ile przyleci dostawa? Nie powinni już być?
- Powinni – potwierdził. – Ale Dikla podobno potrzebowała więcej czasu, niż początkowo zakładała, żeby skompletować zamówienie.
- Zamówienie? - Nie kryłem zdziwienia. - Zdawało mi się, że Claudia nawet nie ma większego pojęcia, co twoja siostrzyczka prześle w ramach wsparcia.
- Dobrze ci się zdawało – stwierdził zmęczonym głosem. – Dlatego właśnie osobiście to odbieramy.
- Chyba nie spodziewasz się roznegliżowanych tancerek opuszczających pokład statku zaraz po wylądowaniu? – zapytałem półżartem.
Znając starszą siostrę przyjaciela, wszystkiego można było oczekiwać. Pierwszym transportem miała podesłać jakieś przydatne elementy do nauki, zgodnie z programem rozwoju szkolnictwa na Irdium opatrzonym patronatem królowej Claudii. Szczęśliwie Argejon cieszył się kilkoma uczelniami zacnych oraz szanowanych w galaktyce nauk, w związku z czym dla Dikli większego problemu nie stanowiło wsparcie prawdopodobnie nowej ulubionej bratowej.
Zwłaszcza że szkoła miała być naprawdę ogólnodostępna i nie chodziło bynajmniej wyłącznie o status społeczny. Claudia pragnęła równej edukacji zarówno dla chłopców, jak i dziewczynek. Równy start, równe szanse w przyszłości. Przynajmniej w teorii, bowiem na Irdium wiele musiałoby się jeszcze zmienić, żeby kobiety faktycznie piastowały zacne stanowiska.
- Iskra jedna raczy wiedzieć, co ta kobieta tu ześle – stęknął Val. Zerknął na mnie, odrywając wzrok od głównej platformy doku. – Co z twoją panią?
Gdyby to Deshay zadał pytanie, sugerując, że pozbawiony zostałem zupełnie własnej woli i jaj przy okazji, oklepałbym mu mordę. Nie ze złości, a nawet nie w akcie zaprzeczenia. Fakt pozostawał faktem, a Dath naprawdę dzierżyła nade mną władzę. Zresztą gdybym nawet miał co do tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości, wystarczyłoby rzucić okiem na własny sprzęt.
Nie wątpiłem zupełnie, że jaja zsiniały, emitując nieprzyjemną niedogodność od dłuższego już czasu, mimo to nie uskarżałem się na własny los. Val przetrwał, co prawda kilka krótkich dni podróży Tadmorem, w postanowieniu celibatu, więc ja też musiałem wierzyć, że dam radę. Szczególnie że to nie moja kobieta okazała się piekielnicą, choć Dath niewiele dziś rano brakowało, aby dorównać jej poziomem.
- Raczej w porządku – odrzekłem nieprzekonanym głosem. Zupełnie niezamierzenie skupiłem na sobie zaintrygowanie przyjaciela. Czułem jego świdrujący, przenikliwy wzrok. Potarłem dłonią kark, próbując znaleźć właściwe słowa na opisanie sytuacji. Przyjaźniliśmy się, ale o własnych eskapadach seksualnych wiedzieliśmy niewiele, jeśli chodziło o związek. – Zawaliłem relację z Dath.
- Co? – W głosie Lemyrthianina słyszałem zdumienie. Nie stał już bokiem ku mnie, lecz zmienił pozycję, zwracając się do mnie całym ciałem. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że te wszystkie tygodnie przeczekałeś nadaremno?
- Nie – stwierdziłem. – Ale z każdym krokiem w przód mam wrażenie, że cofamy się przynajmniej o kilka następnych.
Valegor pokiwał głową. Wyraz twarzy miał wyrozumiały, jakby moje przeżycia znał z autopsji. Nie znał, chociaż bez wątpienia jego związek także przeżywał wzloty i upadki, zaś osobiście podejrzewałem, że wkrótce obu nas zastanie armagedon. Czas mijał nieubłaganie, a z każdym kolejnym dniem coraz niecierpliwiej wyczekiwaliśmy keryjskiego posłańca, ewentualnie statków bojowych.
- Ja do tej pory mam czasem takie wrażenie – westchnął cicho, kiedy dostrzegliśmy zbliżający się argejoński transportowiec. Barwy Argejonu prezentował dumnie, mieniąc się złotem, czerwienią i herbacianym brązem w promieniach słonecznych. – Ale wiesz co? – Posłałem mu pytające spojrzenie, ruszając za nim w kierunku miejsca wytyczonego na lądowanie pojazdu. Nie byłem całkowicie przekonany czy puenta przypadnie mi do gustu, szczególnie kiedy do rozstania z kobietą mego życia na bliżej nieokreślony czas dzieliło nas coraz mniej godzin. Dysponowałem z każdą kolejną minutą coraz mniejszymi możliwościami do efektywnego działania. – Gdybym się poddał, dziś plułbym sobie w brodę.
- Ja już sobie pluję – wyznałem niemal niesłyszalnie.
Jednak wzrok Valegora wskazywał, że druh doskonale usłyszał każde ciche słowo, jakie z siebie wyrzuciłem. Ponieważ niestety przestaliśmy przebywać w odosobnieniu, a wokół nagle wzmógł się gwar wznoszony przez pracowników, nie skomentował ich w żaden konkretny sposób bodajby mruknięciem. W sumie nadeszła najwyższa pora skupić się na obowiązkach. Ponadto sam byłem niezmiernie ciekaw, co w rzeczywistości przesłała Dikla, szybko orientując się, że nie półnagie tancerki erotyczne.
Rozładunek trwał w najlepsze kolejną godzinę. Trzeba było przemieścić naukowe pomoce oraz sprzęty prosto do placówki, umieszczając je tymczasowo w składzie. Wolałem jednak nie przyznawać głośno racji Claudii, która swego czasu uparła się na choć jeden duży magazyn w placówce i kilka pomniejszych rezerwuarów. Gdyby nie jej upór oraz zawziętość, dziś kombinowalibyśmy, gdzie to przechowywać.
O dziwo, Dikla wywiązała się z powierzonego zadania perfekcyjnie, stając na wysokości zadania i wyznaczając wysoko poprzeczkę innym wspomagającym patronat królewski personom. Takiej ilości fachowego sprzętu w jednym miejscu dawno nie widziałem, a co więcej, przestałem się dziwić notowaniom argejońskich uczelni w lemyrthiańskich sondażach i nie tylko.
- Claudia wspominała coś o tematyce, jaką zamierza wprowadzić w program? – zapytał nagle Valegor.
Uniosłem głowę znad skrzyni, gdzie znajdowały się starannie opakowane holobliczki tematyczne, mierząc mężczyznę spojrzeniem. Holobliczki były puste, co świadczyło o ich nowości. Używane zawierały bowiem partię materiału, jaką wyświetlały w danym momencie. Co lepsze modele posiadały mocno rozbudowany chip, jakiego wykorzystanie zwiększało możliwość wyświetlanych danych. Dodatkowo można było ustawić sposób ich prezentacji, ponieważ dana informacja mogła być ukazywana niezmiennie aż do chwili wprowadzenia ręcznej zmiany bądź naprzemiennie, kiedy specjalny mechanizm samoczynnie wymuszał przeskok prezentacji w określonym odstępie czasowym.
Tymczasem Valegor zaglądał do trzymanego w rękach pudła, jednego z wielu w jego pobliżu. Sięgnął do środka, wyjmując niewielki sześcian przypominający tradycyjną kość do gry. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Dikla przesłała słynne, argejońskie scitryki. Scitryki na pierwszy rzut oka przypominały klocki o kształtach brył geometrycznych zależnych od tematyki zawartych na nich informacji. Argejon dysponował solidnie rozbudowaną bazą naukową, a także podziałem segmentów tematycznych, którym szczycił się pośród innych planet nie tylko sojuszu, lecz całej galaktyki.
Podejrzewałem, że w pudle dzierżonym przez Lemyrthianina znajdowały się same sześciany o ściance długości nie większej niż trzy centymetry. Jeśli pamięć mnie nie myliła, na sześciennych scitrykach zamieszono wiadomości z zakresu botaniki. Znaczyło to, że w kolejnych pudłach znaleźć mogliśmy śmiało prostopadłościany, graniastosłupy, ostrosłupy, kule i inne bryły, jakich nazw z pamięci nie potrafiłem przytoczyć. Co więcej, gdzieś pośród pakunków powinny znajdować się specjalnie dedykowane do nich projektory, gdyż każdy projektor dostosowany został do różnego rodzaju kształtu, żeby nie obciążać zbędnie urządzenia. Choć po prawdzie obiło mi się o uszy, że argejońscy uczeni od dłuższego czasu pracowali nad wytworzeniem modułu obsługującego bezawaryjnie każdy scitryk bez względu na jego kształt bądź rozmiar.
Dodatkowo gdzieś wśród scitryków musiała znajdować się instrukcja a także specyfikacja. W końcu niezaznajomieni z metodą działania mechanizmu musieli wiedzieć, jak z nim skutecznie postępować. Inną kwestią była orientacja w tematyce. Specyfikacja stanowiła swoistego rodzaju rozpiskę, ściągę oznajmiającą co i gdzie się znajduje. Zakładając przykładowo, że sześciany dotyczyły botaniki, trzeba było umieć odgadnąć, jaki materiał zajmował chipy zielonych, czerwonych bądź żółtych scitryków.
- Jeśli nawet, to na pewno nie mnie – odparłem zdumiony.
Nigdy wcześniej na własne oczy nie widziałem żadnego scitryka. Słyszeć natomiast, a widzieć stanowiło olbrzymią różnicę. Na żywo wywoływały one bowiem wrażenie, którego realnie żaden opis nie mógł bezbłędnie oraz precyzyjnie oddać. Zostawiłem skrzynię z holobliczkami, podchodząc bliżej mężczyzny oglądającego w palcach żółty, sześcienny scitryk. Przejąłem go od niego delikatnie, jakby w obawie, że od silniejszego chwytu rozpadnie się niczym kropelka wody, oglądając także dokładnie z każdej strony. Teraz nie miałem żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości, Claudia była ulubioną bratową Dikli.
- Trzeba to wszystko przejrzeć – zalecił. – Lista zawiera całkiem pokaźną ilość elementów.
- Lista? – Pomimo chęci nie ukryłem zdumienia słyszanego w głosie. – Masz na myśli...
- To. – Chwycił trzymane pudełko w drugą rękę, odsłaniając pokaźny plik dokumentów dzierżonych w lewej dłoni. – Spis wszystkich elementów. – Zerknął na kartki, przepatrując pobieżnie zawarte na nich informacje. – Wygląda na to, że Di kazała spisać każdy scitryk, moduł, a nawet kopie dokumentacji.
- Ciekawe czemu nie przesłała tego plikiem sieciowym - zastanowiłem się.
- Jakoś... wolę nie myśleć, że uważa nas za aż takich prymitywów – oznajmił Valegor poważnie po chwili namysłu.
Cóż, osobiście też wolałem tak nie myśleć. Zwłaszcza jeżeli starsza siostra kompana o niecodziennych zapędach potrafiła posługiwać się bezproblemowo scitrykami, a my nie. To ona uchodziła za dzikuskę większą od nas, podczas gdy tak zaawansowana technologia oraz szeroko pojmowane zagadnienia naukowe nie stanowiły dla niej większego problemu.
Starsza siostra Valegora naprawdę posiadała wiele twarzy, nawet przybierając szereg męskich zachowań. Nie można było szczerze ująć jej takich przymiotów jak inteligencja czy błyskotliwość. Nagle w porównaniu z niewiastą poczułem się malutkim, nic nieznaczącym pyłkiem na wietrze. Ciekaw byłem, ile z wiadomości umieszczonych na chipach scitryków przyswoić zdołała Dikla pomiędzy kolejnymi melanżami, jakich bez cienia wątpliwości w murach jej pałacu także nie brakowało.
- Claudia będzie zadowolona – stwierdziłem, wkładając delikatnie scitryk z powrotem do pudełka.
Spojrzenie brązowych oczu przyjaciela zdawało się wskazywać, że tkwiłem w kolosalnym błędzie, zaś wypływające z jego ust słowa przekaz ten potwierdzały.
- Zadowolona? - spytał, wyżej dźwigając brwi. Ważył przez moment to określenie, po chwili wskazując mi mój błąd wypowiedzią wzbogaconą o lemyrthiańskie przekleństwo. - Ona będzie, yarhta, wniebowzięta.
Podważanie zachwytów małżonki przyjaciela mijało się z celem. Byłem nawet gotów uznać, że jeśli tylko dowie się, co właściwie dostała od Dikli w pierwszym transporcie, zrezygnuje z wyjazdu nad lagunę. Jednak wtedy też mielibyśmy poważny kłopot. Jakoś wierzyć mi się nie chciało, że Claudia z takim zapleczem będzie cierpliwie czekać, aż zakończymy prace remontowe, doprowadzając do stanu używalności wszystkie pomieszczenia w wyznaczonym budynku. Co prawda, nie zostało już wiele do zrobienia, jednak jak zwykle najwięcej uwagi wymagały niuanse.
Jeżeli miałem być szczery, sądziłem, że przejęcie transportu zajmie nam znacznie krócej niż w rzeczywistości. Liczyłem na to zajęcie około dwóch, może trzech godzin z opóźnieniem dostawy, jaką zawsze brałem pod uwagę. Punktualność w transporcie galaktycznym raczej nie istniała, chyba że mowa tyczyła Tadmora. Tam każdą minutę nieuzasadnionego opóźnienia śmiało można było przypłacić życiem, szczególnie że sława właściciela jednostki raczej nie napawała optymizmem.
Wszystko musiało przy Torisie chodzić jak w zegarku, a ponadto odnosiłem wrażenie, że jako usprawiedliwienie niedociągnięć brał pod uwagę wyłącznie racjonalne argumenty wystosowywane przez asystentkę. Ewentualnie wszystkie napływające ze strony Tiris. Niestety w realnym życiu nic nie szło zgodnie z zamierzeniami, czasem jedynie spotykając się z nimi gdzieś w pół drogi ledwie na moment. Z tego też powodu powrót do domu odwlókł się aż do wieczora, kiedy tutejsza gwiazda poczęła chować się wolno za horyzontem.
- Powiesz jej, co dostała? – spytałem, przerywając ciszę.
Valegor był spięty, chociaż starał się zamaskować drzemiące w nim demony. Mimo prób, jak na dłoni widać było, że planowany wyjazd ciężarnej żony już teraz dawał się mu we znaki. Nie oceniałem, doskonale rozumiejąc. Perspektywa braku regularnego kontaktu z Dath oddziaływała negatywnie również na mnie.
- Napijesz się? – odparł wymijająco.
Wyglądało na to, że oboje będziemy topić uczucia w alkoholu. Dokładałem starań, aby nie oszaleć, lecz mimochodem w pamięci niczym film odtwarzałem trzy niebotycznie długie dni na Lemyrthii. Bałem się poczuć bez Dathmary dokładnie tak samo jak wtedy, co niestety było więcej niż ledwie prawdopodobne.
Potaknąłem głową, akceptując propozycję. Nie odezwałem się jednak słowem, dopóki nie weszliśmy do biblioteki, gdzie oprócz dokumentów znajdował się także świetnie zaopatrzony barek. Valegor rozlał do pucharków złocisty trunek, po czym wręczył mi jeden z nich. Gdy tylko palce zacisnęły się na złotej nóżce, stuknął swoim w mój, a następnie opróżnił całość za jednym zamachem, dolewając sobie kolejną porcję.
- Od jutra tak będziemy spędzać wieczory? – Zerknąłem na Valegora. Rozparł się wygodniej w fotelu na wprost, palcami jednej ręki pocierając twarz, podczas gdy drugą ciągle trzymał spoczywający na pulpicie biurka pucharek. – Smutni, samotni i pijani.
- O ile do ich powrotu wciąż będziemy przy zdrowych zmysłach, bracie – dodał markotnie.
Podzielałem lęki mężczyzny. Kiedyś uznałbym go za przewrażliwionego, przesadzającego, ale nie dziś. Dziś próbowałem rozkminić, jak sam mam przetrwać rozłąkę. Westchnąłem, co nie umknęło uwadze przyjaciela, który w pamięci na pewno miał naszą wcześniejszą wymianę zdań.
- Oby.
- Więc?- spytał nagle, ewidentnie zmieniając temat i nadając naszej dyskusji nowego toku. - Co takiego stało się między wami?
- Dracon się stał – wycedziłem, warcząc nieopanowanie. Valegor dźwignął brew, po czym bez słowa nalał alkoholu do świeżo opróżnionego przeze mnie naczynia. – Nie wiem, co ani jak mam robić, żeby jej tego gnoja nie przypominać.
- Nie przypominać? – powtórzył, nadając słowom formę pytającą. – Niby jak ty jej go przypominasz? Bo prawdę mówiąc, nie rozumiem.
- Ja czasem też nie – westchnąłem, ponownie wlewając piekący w przełyk trunek do gardła. Kolejna dolewka wcale nie miała rozwiązać mi języka. Miałem się rozluźnić, oczyszczając myśli, co z mętlikiem obecnym w głowie wcale nie należało do prostych zadań. Valegora również dręczyły złe przeczucia, bowiem zaraz za mną opróżnił swój kielich, napełniając go na nowo do pełna. – Wczoraj wszystko było pięknie, niemalże idealnie, a dziś zjebałem to wszystko, prosząc, żeby nie zamykała oczu.
- Wiesz? Szczerze nie sądzę, żeby Dracon tylko ją bił – odparł spokojnie poważnym tonem, mierząc mnie bacznym spojrzeniem.
Zacisnąłem zęby tak mocno, że przez moment miałem wrażenie, jakbym za lada sekundę miał w ten sposób samodzielnie złamać sobie szczękę. Valegor wypowiedział głośno moje wcześniejsze podejrzenia, werbalizując je. Nie chciałem nawet myśleć, co moja dziewczynka musiała przejść u jego boku, poznając ledwie próbkę, kiedy cała poobijana pomimo całego bólu, jaki bez wątpienia doskwierał jej przy każdym ruchu, pojawiła się na uroczystości zaślubin.
- Zajebię gnoja – warknąłem, składając przysięgę samemu sobie. – Po prostu go zajebię.
- Mam nadzieję, że pozwolisz mu jednak trochę pożyć – stwierdził szczerze. Głos przyjaciela brzmiał mrocznie, przypominając stare dzieje. Uniosłem wzrok znad pełnego w połowie naczynia, wyszczerzając zęby. Sam nie potrafiłem określić jednoznacznie, jaka alternatywa prezentowała się przyjemniej. Szybkie, aczkolwiek brutalne morderstwo czy długa, powolna zabawa wymyślnymi torturami. – Claudia nie wyobraża sobie nie lecieć na Ziemię.
- Chce zobaczyć się z siostrą – przypomniałem, czego w sumie nie musiałem robić. Valegor z całą pewnością nie zapomniał o szwagierce, jaką ostatni raz widział lata temu. – Toris ją namierzył?
- Toris niewiele mówi – przyznał ponuro, nie kryjąc braku ukontentowania. – Jest na Ziemi. Żyje. Podobno ma się lepiej niż Dathmara.
- Podobno – zaznaczyłem.
Obaj wiedzieliśmy, że skoro noga Torisa osobiście nie postanęła w posiadłości Calveyralo, mogliśmy wiedzieć tyle, co o sąsiadujących galaktykach. Wciąż o wiele za mało, szczególnie że ledwie ogarnialiśmy własny system gwiezdny, nie wspominając już innych planet naszej galaktyki. Opróżniłem kielich, a Valegor jak na zawołanie napełnił oba nasze pucharki, po czym opróżnił swój i ponownie go napełnił.
- Jeśli dzieje się jej krzywda... - zaczął, zwieszając głos.
Domyślałem się, że mężczyznę o bordowych włosach zżerało poczucie winy. W końcu skazał siostrę własnej żony na marny żywot i wcale nie chodziło o bogactwa, jakich dyplomatom keryjskim z pewnością nie brakowało. Walcząc o własne przetrwanie świadomie bądź nie, wykonał wyrok na szwagierce.
- Spokojna głowa – przejąłem wątek. – Rozjebiemy ich wszystkich w drobny puch, bracie.
- Rozjebiemy w puch – powtórzył, spoglądając na mnie lekko przymroczonym już spojrzeniem. – Byleby tylko Claudia nie rozjebała później nas.
- Claudia nas nie rozjebie – uznałem. Z niewyjaśnionych przyczyn czułem intuicyjnie, że śmierci dostąpimy w inny sposób niż z ręki królowej Irdium. Zawsze mogłem obwieścić się realistycznym optymistą, choć kolejne zdanie znaczyło naszą sytuację raczej realistycznym pesymizmem. – Co najwyżej naśle na nas kuzynkę.
- I ona rozpierdoli nas w drobny puch – podłapał natychmiast, werbalizując toczące się po mojej głowie myśli.
O sytuacji na Quintarze słyszeli już chyba wszyscy. Większość bazowała na plotkach, historyjkach powtarzanych cichcem między sobą w ciemnych alejkach. Quintariańskie media nie milczały, a partnerka współczesnego Zdobywcy zapracowała sobie na liczne nazwy oraz epitety w tamtejszych brukowcach. Wcześniej nawet nie podejrzewałem, że tamtejsi dziennikarze to takie same harpie jak wszyscy inni, ponieważ mowa była o kapłańskiej nacji wybranej przez najwyższą boginię całej galaktyki. Ponadto każdy, kto nie wierzył mediom, doskonale wiedział, że żadna plotka nie powstawała bez ziarenka prawdy.
Tymczasem nawet my nie do końca znaliśmy prawdę, lecz po niewielkim przedstawieniu, jakie nieopatrznie Tiris urządziła na weselu w trakcie konwersacji z Diklą, gotów byłem dać wiarę słowom plotkarzy i krwiopijczych paparazzich. Gdyby tego było mało, nikt nie wątpił, iż władza na planecie kapłanów uległa gwałtownemu przewrotowi. Wystarczyło zapoznać się z nagłówkami królującymi na ich tabloidach, a także występującymi stopniowo w mediach obiegających coraz szersze pasmo nadawania. Najwyższa kapłanka Saradriala przeszła do historii podobnie jak jej syn, Sabian.
Wbrew pozorom nie siedzieliśmy długo w bibliotece, chociaż też żaden z nas jeszcze nawet nie zaczął zabierać się za próbę dźwignięcia tyłka z siedziska. Alkohol skutecznie stępiał umysł oraz ciało, niwelując nasz pesymizm, a procenty krążąc w krwioobiegu, wręcz buzowały w żyłach. Nie wiedząc kiedy, przeskoczyliśmy z tematu Keryjczyków oraz Tiris do Randoma, obmawiając przy tym chyba wszystkich krewnych Lemyrthianina.
Przechyliłem pucharek maksymalnie, opróżniając go któryś już raz z kolei. W chwilach jak ta cieszyłem się, że jedna z półek prezentujących trunki znajdowała się w zasięgu ręki Valegora, chociaż z coraz mniejszą pewnością chwytał następną butelkę. Kilka opróżnionych leżało w podnóża biurka, jedna nawet zdołała się roztrzaskać, aczkolwiek w tym momencie odór alkoholu przeszkadzał nam najmniej.
- Więc Gadath? – spytałem. – Nie jest za młody na takie eskapady?
Gadath był bratankiem Valegora i jedynym synem Hadona. Dziwiłem się, że miał przylecieć jutro na Irdium za zezwoleniem ojca, aby razem z Claudią i resztą świty jechać nad lagunę Seithe Degao. Tym bardziej, jako że dopiero wkraczał w wiek młodzieńczy.
- Shineris zakazała Hadonowi wypadów, odkąd brał udział w polowaniu na Argejonie – Valegor poinformował spokojnie, przeciągając niektóre słowa. – Ponoć poszalał z Di. Chętnie za to obróciła sytuację, podsyłając nam dzieciaki - stwierdził dziwnym tonem. - Jej zdaniem Claudia będzie miała okazję sprawdzić się w roli... ciotki.
Parsknąłem śmiechem. Doskonale wiedziałem, co przyjaciel zamierzał przekazać. Shineris niewiele ustępowała charakterem Claudii, choć była jednak o wiele bardziej ułożona. Również łatwiej było pójść z nią na kompromis, ponieważ zwyczajnie przyjmowała do wiadomości, że działanie wymaga czasu. Przypuszczałem, że cichcem dopinguje jednak Claudii pomysłu i z tego względu pod perfekcyjnym pretekstem sytuacyjnym wysyłała do niej Lemi.
Ponoć niejednokrotnie powtarzała, że Lemi powinna otworzyć się na nowe horyzonty, a także doświadczyć czegoś przed momentem, kiedy Hadon wskaże pretendenta do jej ręki. Niestety Lemi lada dzień miała świętować siedemnaste urodziny, a to znaczyło nie mniej i nie więcej niż zyskanie uprawnienia do zamążpójścia. W zasadzie Shineris wykorzystywała ostatnią szansę na stworzenie córce bodźców, jakich w pałacowych komnatach nie mogła doświadczyć, a ponieważ oficjalnie ta przylatywała z wizytą do rodziny, nikt nie mógł jej tego zakazać.
- Więc Claudia jedzie odpocząć z dzieciakami twojego brata – zaśmiałem się. – Kto by pomyślał, że tak szybko zyska uznanie twoich sióstr?
- Moja matka – wyznał spokojnie pewnym głosem.
Fakt, matka Valegora od początku była oczarowana Claudusią. Zresztą nie tylko ona. Patrząc na to z tej perspektywy, dziw brał, że trojaczki nie wprosiły się na wspólny wypad z siostrzyczką. Chociaż z drugiej strony może i się wprosiły, tylko my jeszcze o tym nie zostaliśmy poinformowani. Od niespodziankowego przyjęcia Valegora nic by mnie już nie zdziwiło, zwłaszcza komitywa pomiędzy Claudią i członkami jego rodziny, nie licząc Randoma, który unikał bratowej niczym ognia xerebiańskiego.
- Nie sądziłem, że będziesz marnować tu czas ze mną i popitką – przyznałem, zmieniając temat kolejny raz i przejmując butelkę od mężczyzny o lawendowej skórze.
Wzrok miałem perfekcyjny, jednak mimo wszystko jego perfekcja nie przeszkodziła mi w rozlaniu płynu do kielichów i wokół nich. Straciłem na precyzyjności ruchów, chociaż wciąż nie byłem pijany a ledwie podpity.
- Marnować? – parsknął podchmielony przyjaciel. Kompletnie nie przeszkadzało mu, że wino spływało mu obecnie po palcach zaciskających się na nóżce naczynia, kiedy czekał, aż nam poleję. – A co innego miałbym robić?
- Nie wiem. – Zza moich pleców dobiegł nas wściekły, kobiecy głos. – Może spędzić czas ze mną? Co? Nie brzmi wystarczająco dobrze?
- Masz przejebane – zakomunikowałem niemalże bezgłośnie, poruszając wolno wargami, żeby przekaz dotarł w pełni do podpitego kompana.
- Ty też, Ner – warknęła ponad moją głową Claudia.
Słyszała, a to znaczyło, że równie dobrze mogłem zacząć szykować sobie szafot. Pokiwałem głową, przyznając jej w myślach rację. Mimo to opróżniłem jeszcze dopiero co napełniony kielich, potem zwracając się do niewiasty i dostrzegając stojącą w jej pobliżu Dathmarę.
- Cześć, kochanie – odparłem, nie słuchając nawet tłumaczącego się Valegora.
Mamrotał coś do wściekłej niczym stado aldipilionów partnerki. Dawno nie widziałem kobiety tak rozzłoszczonej, choć może rzeczywiście słusznie się piekliła. W końcu lada dzień miała wyjechać, a mąż wolał spędzać czas na piciu z przyjacielem.
- Nawet nie myśl, że będę cię prowadzić! – krzyknęła, zagłuszając cichuteńki głos Dathmary, przez co nie słyszałem, co mówiła.
- Kotuś, weśliszmy z Nerem tylko na jednego.
Słysząc zawiany głos kumpla, który zresztą również opróżnił kolejny kieliszek na oczach żony, straciłem nadzieję na łaskę. Dureń tylko nas pogrążył, skoro nie potrafił poprawnie powiedzieć zdania, sepleniąc.
- Jednego?! Ty to nazywasz jednym?! – Claudia zajęła miejsce pomiędzy mną a Valegorem, przy boku biurka. Nieszczęśliwie stanęła po niewłaściwej stronie, bez trudu i w zasadzie natychmiastowo zauważając puste butelki, przypadkiem kopiąc jedną nogą. Valegor dźwignął się, chwiejąc na nogach. Wyciągnął ręce, jakby próbował przytulić szatynkę, kiedy ta cofnęła się o krok, wyrzucając z siebie kolejne pretensje. – Nie waż się mnie dotykać w tym stanie! Śmierdzisz, bóg jeden raczy wiedzieć...
- Bogini – poprawił, mamrocząc i wybijając małżonkę z rytmu.
Posłała mu pytające, pełne zdumienia spojrzenie, jakby dziwiło ją, że potrafi cokolwiek jeszcze z siebie wymruczeć. Albo że miał czelność jej przerywać.
- Ty mnie tu nie poprawiaj w kwestii semantyki – warknęła po chwili, szybko odzyskując utraconą równowagę.
- Kotuś...
- Nie! – Cofnęła się, kiedy zrobił niepewny krok w jej kierunku. – Ty chyba nie myślisz poważnie, że będę tachać na górę twoje wielkie, zalane cielsko?!
- Clau...
- A ty się nie wtrącaj! – ryknęła na mnie, nim zdołałem wypowiedzieć jej pełne imię. Iskra mi świadkiem, ale chyba regały zadrżały pod wpływem jej głosu. – Dwóch niby dorosłych facetów, a zachowujecie się jak dzieci! Wy w ogóle wiecie, jaka jest pora?
- Pora? – zapytał zdziwiony Lemyrthianin.
Wydąłem wargi, próbując znaleźć właściwą odpowiedź. Jak na mój gust ledwie zmierzchało, może nawet słońce schowało się już całkiem za horyzontem, a Claudia odrobinę zanadto przesadzała.
- Dwudziesta piąta? – spytałem, imitując niewinność i przy okazji naciągając odrobinę podejrzenia.
Ostatnie promienie słońca pewnie ledwie znikły z powierzchni, oświetlając teraz inną część planety. Dwudziesta piąta w tej części Irdium wcale nie była późną porą, zwłaszcza że życie zaczynało tutaj toczyć się dopiero koło szóstej rano, czyli jakieś trzy godziny po brzasku, a to i tak głównie dla służby. Choć przyznać musiałem, że Claudia często również wcześnie wstawała. Północ określana mianem dwudziestej czwartej na Ziemi, w Yerthennei wytyczała faktycznie połowę nocy w odrobinę bliższym bądź dalszym przybliżeniu i adekwatnie odpowiadała godzinie dwudziestej ósmej. Ponadto wiedziałem, że ostatnimi czasy nawet Claudia kładła się spać dopiero po dwudziestej szóstej, czasem nawet dalej, a jeśli zagalopowali się z Valegorem, zakładałem, że wymiar senny odwiedzała grubo po przysłowiowej północy.
- Dwudziesta piąta? – prychnęła. Nie wiedziałem czy była zła, czy nie przyjmowała do wiadomości mojej odpowiedzi. – Dwudziesta piąta, tak? Dath, powiedz tym głąbom, bo nie wytrzymam – warknęła przez zaciśnięte zęby, chociaż nie dała kobiecie dojść do słowa, zanim ponownie się na nas wydarła. – Jest, kurwa, czwarta! – Valegor zdębiał, ja zesztywniałem. Niemożliwym zdawało się, aby czas tak bardzo przeciekł nam między palcami. Zerknąłem na Dathmarę, która lekko pokiwała głową, jakby nie chciała dodatkowo drażnić już rozwścieczonej niewiasty. – Czwarta nad ranem, a ja się zastanawiam, gdzie podziewa się mój mąż!
- Kotku, przepra...
- W dupie mam twoje przeprosiny! – Valegor przesłonił usta, drugą ręką przeczesując włosy. Wytrzeźwiał podobnie do mnie w tempie ekspresowym. – Ty wiesz w ogóle przez co ja przechodziłam? – Szturchnęła go, ale ustał na nogach. Po minie widać było, że żałował i kompletnie nie było mu do śmiechu, kiedy żona, absolutnie słusznie, suszyła mu głowę. – Jak się martwiłam czy nic się nie stało? Pomyślałeś w ogóle o tym?! Jesteś samolubnym, egoistycznym i... Och!
Claudia w jednej chwili pochyliła się do przodu, łapiąc za, zaokrąglony z dnia na dzień coraz mocniej, brzuch. Przerażenie wyciekało z Valegora niczym alkohol z pucharka, który niedawno jeszcze napełniałem nieświadomy później pory. Dathmara natychmiast doskoczyła do przyjaciółki, choć Valegor również gotów był ją asekurować. Sam także wstałem z miejsca, zrywając się do pionu, choć podejrzewałem, że Val nawet w obecnym stanie był gotów wnieść żonę na piętro i ułożyć wygodnie, a przede wszystkim bezpiecznie w łóżku. Nie wiadomo skąd, pojawił się Deshay, którego wcześniej nie dostrzegłem. Nie mieszał się, najwyraźniej pozwalając nam opanować sytuację. W końcu ponoć zgodnie z niejakim porzekadłem troje to już tłok, a licząc Claudię było nas nawet więcej.
- Przepraszam, kotku.
Głos Valegora łamał się niczym gałązka na porywistym wietrze.
- Nie powinnaś się tak denerwować – jęknęła równie przerażona Dathmara.
- Powinnaś usiąść – wtrąciłem. – Val.
- Jasne – zaaprobował moją sugestię, podprowadzając Claudię do zajmowanego przez siebie przed momentem fotela. Szatynka ciężko i płytko łapała powietrze, próbując zapanować nad oddechem. – Usiądź, kotku. Desh, sprowadź, kurwa, lekarza – warknął polecenie, choć nie sądziłem, aby rozładowywał złość na mężczyźnie. W większym stopniu usiłował nie zgnębić samego siebie, pomimo to wiedziałem, że gdyby cokolwiek stało się maluchom, nigdy by sobie tego nie wybaczył. – Już, kotku, jestem przy tobie.
- Teraz? – stęknęła przez zaciśnięte zęby, łapiąc oddech.
Wykrzywił usta, nie znajdując właściwej riposty. Czuł się winny. Nie mogłem stać obojętnie, szczególnie że też ponosiłem odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Gdybyśmy pilnowali czasu, nie chlejąc kielicha za kielichem, Claudia nie denerwowałaby się przez kilka ostatnich godzin, co mogło przynieść ze sobą opłakane skutki.
- Proszę, napij się.
Podałem szatynce kielich świeżo zdjęty z regału, który napełniłem wodą. Szczęśliwie barek naprawdę był solidnie wyposażony nie tylko pod względem procentowych napojów, których pomimo chęci Claudia pić nie mogła.
Po chwili partnerka przyjaciela czuła się na tyle dobrze, żeby w naszej drobnej asyście dotrzeć do królewskiego apartamentu, gdzie raptem kilka minut później praktycznie wbiegł poganiany przez Deshaya doktor Ozeene. Widać było, że Desh sprowadził mężczyznę z domu, bowiem ten nawet nie wyglądał jak uznany medyk z wieloletnią praktyką, choć dzielnie dzierżył ze sobą przybornik.
^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^
Kochani, kolejny rozdział za nami.
Jest to jeden z dłuższych rozdziałów. Mam nadzieje, że się Wam podobał. Dajcie znać w komentarzach :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top