26. DATHMARA

Znałam odpowiedź na pytanie, dlaczego nie zaprosiłam Nerenette do środka ani na minutę. Wiedziałam również doskonale, czemu przerwałam wyjątkowo przyjemny pocałunek, praktycznie uciekając od niego w mgnieniu oka. Co więcej, obawiałam się, że on też znał te informacje, w związku z czym nawet nie próbował dociekać. W przeciwnym razie musiałabym wspomnieć o Draconie, a Ner przecież kompletnie nie chciał o nim słuchać. Tak stanowiła jedna z zasad określających nieprzekraczalne granice, które ustanowił. Aż strach pomyśleć, co nastąpi, kiedy zaproszenie na ślub lady Laili faktycznie dotrze na Irdium, a Valegor zdecyduje się wziąć w nim udział.

Słysząc znajome krążenie za drzwiami komnaty, wychyliłam nos za drzwi. Deshay zgodnie z przypuszczeniem pełnił już wartę. Stał tyłem, spoglądając przed siebie, ale mimo to doskonale zdawał sobie sprawę z mej obecności na miejscu. Rozpoznałam to po błyskawicznym napięciu mięśni, które w moment rozluźnił. Zastanawiałam się czy rozpoznawał mnie po krokach, zapachu, czy może wniosek wysuwał na podstawie informacji, iż dalej za wejściem do mego pokoju znajdowała się już tylko ściana. Wolałam go jednak nie wypytywać.

- Dzień dobry, Dathmaro – przemówił pierwszy, nie zerkając nawet w moim kierunku.

- Czemu się tam tak wpatrujesz? – spytałam cicho, jakby mój głos miał spłoszyć zwierzynę na polowaniu. 

Podeszłam bliżej, stawiając ostrożnie każdy następny krok. Znajdowaliśmy się w rezydencji a nie pośród lasu, mimo to i tak uważałam, żeby nie narobić zbędnego rabanu.

- Bez większego powodu. – Dopiero teraz zwrócił się w moim kierunku, wzruszając ramionami. – Po prostu... Och, Dathmaro, wyglądasz... ślicznie.

- Dziękuję.

Chociaż nie zamierzałam się rumienić, uniknięcie uczucia palenia na policzkach okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli podejrzewałam. Postanowiłam jednak nie zawracać do sypialni, żeby zmienić garderobę. Poniekąd pragnęłam swym obecnym wyglądem zrekompensować się Nerowi, którego zostawiłam w nocy praktycznie bez słowa na korytarzu. Dlatego zdecydowałam się na strój zakupiony podczas pierwszych zakupów na Irdium.

Zielonkawa bluzeczka teoretycznie odsłaniała więcej niż moje dotychczasowe kostiumy, przesłaniając skórę brzucha oraz rąk delikatną i zdobioną haftami siateczką. Dodatkowo przesłaniała również dekolt, ponieważ materiał bluzki krojem przywodził na myśl gorset kończący się powyżej linii piersi, osłaniając je skrzętnie. Długie, jasnoniebieskie spodnie zostały miejscami celowo przetarte, podobnie jak swego czasu czynili to Ziemianie. Prawdopodobnie z tego powodu wpadły Claudii natychmiast w oko, kiedy nabyła dla mnie i dla siebie po kilka par w różnych kolorach. Zwieńczeniem stylizacji śmiało można było uznać grafitowoniebieskie szpilki odsłaniające stopę niemalże w całości, srebrny, ozdobny pasek oraz srebrne kolczyki.

- Wystroiłaś się tak z jakiegoś konkretnego powodu?

- Na pewno nie dla ciebie. – Mimowolnie rozciągnęłam usta, słysząc niski, groźny głos Nera wychylającego się zza zakrętu. Posłał Deshayowi mordercze spojrzenie, wymijając go bez słowa i podchodząc prosto do mnie. Lekko zawstydzona zatknęłam kosmyk za ucho, jednak po chwili ponownie ułożył się po swojemu, kiedy Revoltańczyk pochylił się i cmoknął mój policzek. – Wyglądasz przepięknie, maleńka.

- Dziękuję - odparłam nieśmiało.

- Zostawiłbym was samych, ale przypominam, że mam obowiązki. – Deshay skrzyżował ręce na nadbrzuszu, posyłając Nerowi aroganckie spojrzenie. Nic a nic nie robił sobie z jego niewerbalnych oraz werbalnych ostrzeżeń, podczas gdy Nerenette ani na moment nie wypuścił mnie z objęć, w których znalazłam się przy przywitaniu z nim. – Jeśli chcecie więcej prywatności, możecie zabarykadować się w sypialni. Zapukam, jak Claudia będzie cię potrzebować.

- Nie słuchaj go, maleńka – przemówił Ner. – Nie wypocząłeś wczoraj? Czy może samotność ci doskwierała?

- Wypocząłem i ku zaspokojeniu twej ciekawości stwierdzę, iż miałem towarzystwo – odparł buńczucznym tonem.

Eratupirt nie pełnił wczoraj warty podczas przyjęcia. W zasadzie Valegor dał mu większość dnia wolnego, samemu strzegąc bezpieczeństwa małżonki, chociaż mimo starań nie uchronił jej przed stresem. Stresem, przerażeniem, jakie na pewno odczuwała, a także reakcjami organizmu, na które po prawdzie nie miał nawet wpływu. Ciekawa byłam czy Lemyrthianin faktycznie teraz zakaże Claudii wszelakich aktywności, aczkolwiek domyślałam się też, że jego żona nie wyleżałaby spokojnie w łóżku przez kilka miesięcy. 

Nawet przyjmując taksowanie czasu metodą irdiumską, należało wziąć pod uwagę, że musiałaby przeleżeć jakieś trzy, strasznie długie miesiące. Każdy z miesięcy na Irdium trwał bowiem siedemdziesiąt dwa dni, czyli zdecydowanie dłużej niż na Ziemi. Rok irdiumski również był tutaj dłuższy, bo podzielony został aż na osiem różnych miesięcy, jednak nijak nie wpływało to na rozwój bądź długość stanu błogosławionego. Na Ziemi prawidłowa ciąża trwała około dwieście osiemdziesiąt dni, więc czterdzieści pełnych tygodni, tu wystarczyło dokonać przelicznika irdiumskiego bądź precyzyjniej rzecz ujmując lemyrthiańskiego. Tak czy owak, nowa władczyni z pewnością nie pozwoliłaby zamknąć się na cztery spusty na dłużej niż to konieczne.

- Więc chyba źle spałeś, bo zrobiłeś się dzisiaj nieznośnie zgryźliwy - wytknął Ner.

- Przestańcie, proszę – wtrąciłam się. Nie dosyć, że tuż obok rozciągał się królewski apartament, to jeszcze sypialnię dalej zajmowała jej wysokość Yallane we własnej osobie. Wolałam nie zostać przyłapaną przez władczynię Lemyrthii pośród kłócących się samców. – Claudia raczej nie będzie zadowolona, słysząc tę waszą wymianę zdań tuż pod swoimi drzwiami, a Valegor tym bardziej.

- Możesz być spokojna. Jego ciężko będzie teraz wyprowadzić z równowagi – stwierdził Ner, wywołując pytanie kompana rozbrzmiewające w korytarzu.

- Co przegapiłem?

Dużo, jedyna myśl, jaka wpadła mi do głowy, przedstawiała prawdę nad wyraz konkretnie. Jednocześnie sama nie byłam pewna czy jestem na bieżąco z nowinkami. Z wypowiedzi Nera wnioskowałam jedynie, że Claudia szczęśliwie nie poroniła i wciąż cieszyła się brzemiennym stanem, choć z tą radością było u niej różnie. Niby myśl o macierzyństwie napawała ją szczęściem, ale czasem zdarzał się moment, gdy pozwalała się zatracić sobie w melancholii. 

- Powiem ci, bo i tak byś się dowiedział. – Nerenette dźwignął kącik ust w drapieżnym uśmiechu, jakby rzucał Deshayowi wyzwanie. – Claudia jest w ciąży, prawda, maleńka?

- W sumie to nie rozmawiałam z nią po wizycie lekarza – przyznałam.

Nie chciałam samowolnie rozpowiadać na prawo i lewo, że faktycznie kobieta spodziewa się dziecka. Zdawałam sobie sprawę, że zamierzała przekazać szczęśliwą nowinę mężowi dzisiaj w trakcie niespodziankowego przyjęcia, podczas gdy obecnie zastanawiałam się czy w ogóle się ono odbędzie. Sytuacja wczoraj przedstawiała się groźnie, chociaż królowa Yallane zapewniała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Któż znał się lepiej, jeżeli nie ona? Z drugiej jednak strony mogła powiedzieć wszystko, co podniosłoby Claudię na duchu, nie chcąc jej dodatkowo straszyć.

- No, i się zaczęło – westchnął Deshay. – Choć z potencjałem Valegora można było się domyślać, że lada dzień jego panna będzie biegać z brzuszkiem.

Podejrzewałam, że Lemyrthianin otoczy teraz małżonkę znacznie mocniej opieką, szczególnie jeśli naprawdę cokolwiek zagrażało jej bezpieczeństwu. Jej oraz dziecka. Chociaż pewnym sprawom zapobiec nawet najlepszy ochroniarz nie potrafił. Całkiem prawdopodobnym zdawało się jednak, że Eratupirt będzie miał teraz ręce pełne pracy, a nawet otrzyma pomocnika. 

- Chyba miło mi to słyszeć. – Całą naszą trójkę dobiegł życzliwy, pełen uczucia, kobiecy głos. Królowa Yallane wychyliła się nieznacznie z komnaty, posyłając mężczyźnie o zielonych włosach pobłażliwe spojrzenie. – Dathmaro, moja droga, mogłabyś kazać poinformować mnie, gdy Claudusia wstanie? Przejdę się do ogrodu, a bardzo chciałabym osobiście sprawdzić, jak czuje się matka moich wnucząt.

- Jak sobie życzysz, wasza wysokość.

Skinęłam nisko głową, pragnąc okazać królowej jak największy szacunek. Jakby nie spojrzeć, przyczyniła się ona dosyć mocno w ocaleniu mi życia, kiedy potrzebowałam pomocy. Skutkowało to tym, że obecnie szanowałam ją nie tylko za piastowaną pozycję, ale także dobre serce, jakie bez wahania okazała mi na Lemyrthii.

- Czy ja się przesłyszałem, czy jej wysokość wspomniała o wnukach?

Gdy tylko królowa zniknęła z pola widzenia, a odgłos kroków ucichnął, Deshay zwrócił głośno uwagę na wypowiedź władczyni. Zmarszczyłam brwi, odtwarzając w głowie wypowiedziane przez nią sformułowanie. Faktycznie, użyła liczby mnogiej, co mogło oznaczać jedną z dwóch opcji. Albo miała na myśli pojęcie czysto ogólnikowe, przewidując, iż w przyszłości jej nowa synowa sprowadzi na świat więcej pociech, albo wczorajsza wizyta lekarza przyniosła więcej niż tylko dobre wieści względem samopoczucia tutejszej monarchini.

- Dobrze usłyszałeś. – Odwróciłam głowę w stronę, skąd dobiegł nas znajomy głos. Valegor stał w przejściu prowadzonym do komnat w pełnej krasie, dumnie dźwigając kąciki ust. Otaczająca go aura nie pozostawała wątpliwości. Władca Irdium z dumą zamierzał oznajmiać światu, iż oczekiwał przyjścia na świat kilku potomków. – Mamy bliźniaki.

- No, no – Ner niemalże zagwizdał z uznaniem. – Moje gratulacje. Cieszymy się razem z wami, prawda?

- Mogę wejść i zobaczyć się z Claudią? – spytałam, zamiast popierać głośno słowa mężczyzny.

Nazbyt oczywistym zdawało się jego oznajmienie. Nawet bez jawnej aprobaty Valegor powinien mieć pewność, że również jestem zadowolona z obrotu sytuacji. Bardziej jednak niż jego reakcja zastanawiał mnie stan pani domu. Claudia potrzebowała czasu, aby uporać się z myślą, że w ogóle nosi pod sercem dziecko, a co dopiero teraz, kiedy liczba oczekiwanych pociech uległa zwiększeniu.

- Naturalnie, Dath - stwierdził. - Ja niestety muszę dopilnować, aby nasi goście nie poczuli się pozostawieni samym sobie – poinformował. – Przyślę wam zaraz śniadanie, więc nie musicie wychodzić.

- Claudii nie wolno?

- Ależ oczywiście, że wolno. – Rozciągnął usta w uśmiechu, słysząc mój zmartwiony oraz przejęty ton. – Ale wolałbym, żeby jeszcze odpoczęła. Nie powinna też nadwyrężać się zbytnio, więc przez kilka dni nie będzie doglądać postępów prac remontowych. – Skinęłam głową, przyjmując posłusznie dyspozycje, otrzymując przy tym jeszcze lekką naganę z jego strony. – Dathmaro, nie zachowuj się jak zwykła służąca. Pamiętaj, że jesteś przede wszystkim naszą przyjaciółka, ale miej po prostu na względzie samopoczucie Claudii, zalecenia lekarza i fakt, że przy ciąży zwyczajnie nie może się przeciążać. Zwłaszcza przy podwójnej.

- Ciąża to nie choroba, Val. – Podchodząca ku nam Claudia, która znikąd pojawiła się za plecami mężczyzny, sprawiała wrażenie niezadowolonej zachowaniem męża. – Nie dogorywam na łożu śmierci, tylko mam w brzuchu dwójkę dzieci, więc nie traktuj mnie jak kaleki.

- Nie śmiałbym, kotku – odparł, zwracając się do żony. Powstrzymałam cisnący się na usta uśmiech, nie chcąc wywoływać wojny między właścicielami posiadłości. Claudia bez wątpienia także zdawała sobie sprawę, że Valegor odpuścił tylko dla świętego spokoju nie zaś dlatego, że realnie zgadzał się z małżonką. – Ale i tak masz się oszczędzać. Pamiętasz, że miałaś zrobić wszystko dla naszych maleństw?

Claudia wyglądała niczym naburmuszona, mała dziewczynka. Gdyby spięte luźno w kuc włosy zaczesała w dwa kucyki, tylko wsparłaby tym wizerunek rozpieszczonej nastolatki. Usta zacisnęła w cienką linię, mrużąc przy tym oczy i mierząc niemalże morderczym spojrzeniem męża. Nie śmiałam wątpić, że zrobiłaby wszystko dla swych dzieci, jednak Valegor raczej nie obrał mądrej taktyki, aby przypominać o tym swej połowicy. W dodatku okręcając sytuację na własną korzyść.

- Cóż, w takim razie wejdę już do środka – powiedziałam. Postawiłam już pierwszy krok, kiedy przypomniałam sobie dyspozycję królowej Yallane. – Jej wysokość prosiła, aby dać jej znać, gdy wstaniecie, więc...?

- Jasne, powiem matce, że jej ukochana Claudusia już jej wyczekuje – zadrwił Valegor. Znałam go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że w rzeczywistości odpowiadała mu relacja panująca między dwiema najbliższymi jego sercu kobietami. Przynajmniej na razie, ponieważ istniało prawdopodobieństwo, że za kilka miesięcy Valegor nie będzie widział świata poza kolejną lub nawet dwiema kolejnymi istotami płci pięknej i podobno słabszej. – Bądź grzeczna, kotku. Sprawdzę.

- Idź już, jak masz iść – odparła udająca nadąsanie szatynka, kiedy została cmoknięta w policzek.

- Pilnuj jej, Dath.

- Będę – zapewniłam, pozwalając mężczyźnie mnie wyminąć. Zamierzałam ruszyć we właściwym kierunku, a nawet postawiłam już następny krok, kiedy ktoś złapał mnie za ramię, zaciskając lekko palce na łokciu. W pierwszej chwili omal odruchowo wykręciłam rękę napastnika, dopiero w kolejnej przypominając sobie, że w pobliżu nie przebywał żaden agresor. – Ner?

- A pożegnać się nie zamierzasz, kochanie?

Spurpurowiałam, zdając sobie sprawę, że świadkiem sytuacji był już nie tylko Deshay, ale również Claudia i Valegor. Ten ostatni pochylił lekko głowę, próbując zamaskować rosnący uśmiech zadowolenia. Wyraźnie kibicował przyjacielowi. Tymczasem Nerenette nie zamierzał ustępować. Sprawiał wręcz wrażenie zdeterminowanego w osiągnięciu celu. Cóż, skoro chciał i potrzebował pożegnania, postanowiłam wywiązać się z oczekiwań oraz sprostać jego na szczęście niewygórowanym potrzebom.

- Miłego dnia – pożyczyłam cicho. 

Zamarłam, dostrzegając rosnący uśmiech pod spłaszczonym nosem mężczyzny. Pochylił się, dając do zrozumienia, że pożegnanie w moim wydaniu raczej go nie satysfakcjonowało. Nim zdołałam zareagować w sensowny sposób, dociskał usta do moich, po czym mijając mnie i dołączając do Valegora, wypowiedział słowa pożegnania.

- Miłego dnia, maleńka. – Spalenie kolejnego rumieńca zdawało się niemal niemożliwe, a jednak czułam, jakbym płonąć poczęła dopiero teraz. – Ja też sprawdzę później, jak się miewasz, kochanie.

Nie czekając, aż obaj mężczyźni znikną za zakrętem, czym prędzej przekroczyłam próg komnat królewskich. Drzwi zamknęły się, moich uszu dobiegło ciche kliknięcie zamka, ale i tak najdotkliwiej czułam palące, przewiercające spojrzenie szmaragdowych oczu. Pomimo że bardzo chciałam zniknąć lub chociaż przesłonić się włosami, nie dysponowałam taką możliwością. Uczynić się niewidzialną nie potrafiłam, zaś włosy wciąż jeszcze nie osiągnęły dawnej długości.

- Jak się czujesz? – spytałam, chcąc przerwać ciszę i maksymalnie odwrócić od siebie uwagę. 

Claudia zrobiła nieokreśloną minę, wykrzywiając odrobinę usta, po czym idąc na taras, zabrała głos.

- W sumie bez większych zmian.

- Ale chyba zdecydowanie lepiej niż wczoraj? – Przysiadłam na siedzisku obok przyjaciółki, nie spuszczając z niej wzroku. Miałam nadzieję, że mnie nie okłamie. W czasie naszej znajomości powinna już zdołać się przekonać, że nie powtórzę niczego Valegorowi ani nikomu innemu, zachowując każde jej słowo w sekrecie. – Mocno nas wszystkich wystraszyłaś.

- Tak, wiem i naprawdę bardzo mi przykro - powiedziała pokornie, wręcz kajając się przede mną. - Za wszelką cenę chciałam zataić przed Valegorem, że jestem w ciąży, żeby zrobić mu niespodziankę.

- Cóż, sądzę, że i tak się udało – odparłam z uśmiechem. Sięgnęłam dłonią po oblata, częstując się przysmakiem leżącym na stoliku. Szatynce tak bardzo przypadły do gustu te przekąski, że służba dbała, aby zawsze jakieś oblaty znajdowały się pod ręką. – Valegor jest mega szczęśliwy.

- Wczoraj był jeszcze wściekły.

- Pokłóciliście się?

- Nie. – Posłała mi pokrzepiający uśmiech. Realnie bałam się, że relacja pomiędzy nimi mogłaby się pogorszyć. Gdyby ich małżeństwo zaczęło się sypać, dla nikogo innego również nie istniałaby szansa na szczęśliwe pożycie. – Nic nawet nie powiedział, ale potrafię rozpoznać, kiedy jest zły. Wczoraj był i to bardzo.

- Wiesz? Nie wiem dokładnie, jak się czuł, ale na pewno był przerażony – stwierdziłam, przypominając sobie wczorajszą akcję. – Jeśli nawet był zły, podejrzewam, że bardziej na siebie niż na ciebie.

- Możliwe – przyznała, przegryzając oblata. – Ale nie zmienia to faktu, że naraziłam nas na niebezpieczeństwo.

- Nie wiedziałaś przecież. – Próbowałam podnieść rozmówczynię na duchu. Gołym okiem widać było, że żałowała, iż ani na moment nie pozwalała sobie zwolnić oraz odpocząć. – Każda kobieta inaczej przechodzi ten stan. Twoja kuzynka Tiris na początku wyglądała jak siedem nieszczęść i zwracała praktycznie co krok, pamiętasz? - spytałam, przypominając jej, jak miało to miejsce na początku. - Szczerze mówiąc, dziwię się, że wytrzymała na waszym weselu, choć nie dam sobie ręki uciąć, że nie zwróciła ani razu. Poza tym idę o zakład, że jakby Dikla zaszła w ciążę, gołymi rękami wybudowałaby sobie kolejna posesję.

Claudia parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie przytoczoną sytuację. Kto jak kto, ale jeśli starsza siostra Valegora ciężko znosiłaby ciążę, dla zwyczajnych i prostych niewiast nie istniałaby najmniejsza nadzieja. Dikla była prawdziwą kobietą z jajami. Metaforycznie, bowiem fizycznie na własne oczy widziałam, że nie wyhodowała sobie męskiego przyrodzenia. Przynajmniej w trakcie wesela. Od tamtego czasu mogła biegać po Argejonie, dumnie prezentując penisa członkiniom swego haremu, który ponoć posiadała w każdej posiadłości.

- Tak, ona faktycznie nie dałaby się jakimś tam skurczom – potwierdziła, ledwie panując nad śmiechem. – Za to jej dzieciak na bank musiałby bić rekordy Guinessa w byciu najbardziej przypakowanym testosteronem osobnikiem.

- Strach myśleć, co by było, gdyby to ona czekała bliźniąt - stwierdziłam. 

Nie miałam pojęcia, co przyjaciółka miała na myśli, rozprawiając o rekordach. Całkiem możliwe, że Ziemianie porównywali swoje dzieci pod względami konkretnych wytycznych niczym na olimpiadzie. Jakby nie patrzeć, wiedziałam, że po urodzeniu ziemskie dziecko jest mierzone i ważone, a także otrzymuje jakąś punktację, więc mój wniosek nie brzmiał totalnie irracjonalnie. W jakimś celu przecież dokonywali tych wszystkich pomiarów.  

- Jezu, apokalipsa i ragnarok w jednym – palnęła Claudia, próbując nie udławić się oblatem. – Cały wszechświat drżałby na myśl przed nimi.

- Przed kim?

Odwróciłyśmy obie głowę niczym na komendę. Co prawda, królowa zapowiedziała, że osobiście pragnie sprawdzić, jak miewa się jej brzemienna synowa, jednak jakoś nie wzięłam pod uwagę możliwości przyłapania podczas żartów strojonych z jej rodzonej córki. Mimowolnie spuściłam głowę, chociaż wcale nas nie krytykowała. Jeszcze, aczkolwiek przebrzmiewający cichy głos doświadczenia, jakie zdobyłam głównie w kontaktach z lady Moiel, sugerował, że surowa nagana i nieprzejednane spojrzenie to wszystko, czego mogłam oczekiwać. Jednak Claudia nie miała ani oporów, ani tym bardziej wyrzutów sumienia. Po prawdzie, nawet zazdrościłam jej tego rozluźnienia, dostrzegając mimowolnie kolejne podobieństwo.

Lady Moiel zawsze faworyzowała Lailę, traktując pobłażliwie nawet ciężkie przewinienia. Ze spokojem i niesłychaną cierpliwością tłumaczyła jej rzekome błędy, zaznaczając, na co powinna zwracać w przyszłości uwagę. Co prawda, Laila za każdy razem sprawiała wrażenie potulnej oraz przyjmującej z pokorą nauki, nawet jeśli jakiś czas później okazywało się, że jednak poszły one w las. Wtedy w sumie nic złego się nie działo. Lady Calveyralo ponownie udzielała lekcji przyszłej synowej, dokładając starań, aby Laila nie tylko zapamiętała, ale również zrozumiała ich powagę. 

W przeciwieństwie do mnie. Ja miałam tylko solidnie zapamiętać lekcje, których nawet nie udzielała ona, lecz Dracon. Jedynym przejawem nadciągającej kary była mimika przyszłej, niedoszłej szczęśliwie teściowej. Zaciskała usta, niemal sznurując je i posyłając mi mordercze, wręcz nienawistne spojrzenie, niemal sugerując synowi, że powinien wbić mi do głowy lekcję dobrych manier oraz stosownego zachowania.

- Dath? – Głos Claudii wyrwał mnie z sideł przykrych wspomnień. Przeniosłam spojrzenie, które nieświadomie wbiłam w talerz oblatów na szatynkę. Przyglądała mi się z troską, jakiej naprawdę nie potrzebowałam. – Wszystko dobrze, Dath?

- Tak, przepraszam. - Machnęłam ręką, wskazując, iż naprawdę nic się nie stało. - Zamyśliłam się tylko.

- Na pewno? – spytała, kiedy królowa Yallane przesiadła się obok mnie. 

Dłoń położyła w geście pełnym wsparcia na mojej, zwracając na siebie całą uwagę.

- Wspomnienia, prawda? – Nie musiałam nawet odpowiadać. Królowa matka zdawała się widzieć oraz rozumieć zdecydowanie więcej, niż mogłam w ogóle przypuszczać. – Mnie też jeszcze czasem dopadają, ale cały szkopuł tkwi w tym, że nie możesz pozwolić im się zagarnąć.

- Staram się – przyznałam.

- Wiem. I wiem, że to wcale nie jest proste, ale inaczej nie ruszysz dalej – oznajmiła, zmieniając w ułamku sekundy wyraz twarzy na lekko rozmarzony. – A chyba zdawało mi się wcześniej, że nawet całkiem dobrze ci idzie.

- Mamo – zbeształa ją delikatnie Claudia, co kompletnie zaburzało moje dotychczasowe wyobrażenie rodziny. Nawet Laila nie czuła się aż tak swobodnie w obecności kobiety, z którą spędziła zdecydowaną większość życia. Albo przynajmniej połowę. – Nie widzisz, że się rumieni?

- A kto jej broni? – odpowiedziała królowa. – Na jej miejscu też bym się rumieniła, jakby mnie taki przystojniak podrywał - zaszczebiotała.

- Mamo.

- Oj, nie bądź pruderyjna, Claudusiu. – Królowa matka z rozbawieniem pogroziła córce palcem przed oczami. – Nie jestem wścibska, ale dwie małe istotki rosnące pod twym sercem nie wzięły się z powietrza.

Będąc świadkiem takiego luźnego zachowania obu kobiet w pierwszym momencie byłam w lekkim szoku. O ile znałam Claudię na tyle, aby wiedzieć w teorii, czego po niej oczekiwać, o tyle zachowanie królowej matki wprawiało w osłupienie. Jednak jakbym miała głębiej rozważyć tę kwestię, jej dzieci w sumie gdzieś musiały nabrać pewnych niezbywalnych nawyków. Tymczasem lekki, niemal niedostrzegalny rumieniec oblał policzki szatynki, kiedy kobieta w średnim wieku wspomniała półgębkiem o jej wyczynach seksualnych z mężem.

- Valegor ma swoje sposoby - przebąknęła, maskując zawstydzenie.

- Nie wnikam. – Królowa Yallane uśmiechnęła się, a przed zagryzieniem dostarczonego niedawno śniadaniowego przysmaku dodała: - Grunt, że są skuteczne. – Claudia mało elegancko wypluła govedenę, którą właśnie próbowała popić. Podczas gdy ona ocierała usta serwetką, jakby fakt ten mógł jakkolwiek podnieść wartość jej manier, królowa obronnym głosem wypowiedziała kolejne słowa. – No, co? Chyba mi się nie dziwisz, że bardzo chcę zostać babcią.

- Tak, jakbyś już nie była, mamo – oznajmiła przekornie szatynka.

- Oj, tam, nie marudź – zganiła ją żartobliwie. – Im więcej wnuków, tym weselej.

Wsunęłam do ust kawałek remołka, tutejszego owocu o wyglądzie brunatnej gruszki i smaku soczystego melona, zagryzając go dyskretnie. Kobiety kompletnie nie miarkowały się ze względu na moją obecność, dogryzając sobie i żartując otwarcie, co trzeba było przyznać, okazało się niezwykle miłe. 

Traktowały mnie, jakbym była naprawdę jedną z nich. Jakbym była im równa, nawet jeżeli w rzeczywistości wszystko przedstawiało się całkowicie inaczej. Wszak straciłam definitywnie prawo nazywania się Calveyralo, stając się oficjalnie służką na zamku przyjaciółki, a mimo to traktowano mnie niczym najprawdziwszego członka rodziny. Rodziny Valliran. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Taka oto wesoła familia się nam kroi tutaj... 

Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z rozwoju wypadków :) 

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. 

I pamiętajcie, że Wasza aktywność motywuje jak nic innego <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top