24. CLAUDIA
Matka Valegora była zaiste wspaniałą kobietą. Emanowała spokojem oraz miłością, akceptując decyzje innych. Moje decyzje. Co więcej, w jej obecności naprawdę czułam się bezpiecznie na tyle, żeby podzielić się z nią własnymi obawami, które nawiedzały mnie od czasu wizyty w klinice ze zdwojoną siłą. Rozumiała, a przynajmniej sprawiała wrażenie osoby bezbłędnie odczytującej targające mną sprzeczne odczucia.
- Ale powiesz mu, kochanie, prawda? – spytała z troską w głosie.
Niejednokrotnie powtórzyła mi, że jestem jej niczym córka, dając to również wiele razy do zrozumienia swym zachowaniem. Niemniej jednak nie mogłam oczekiwać, że weźmie moją stronę, zapominając przy tym całkowicie o synu, którego z resztą również kochałam, choć z całą pewnością w odmienny sposób.
- Oczywiście, że tak – odparłam. – Wiem, że pewnie irracjonalnie boję się jego reakcji, ale powiem mu - zapewniłam. - Normalnie pewnie już bym to zrobiła, ale wtedy nie znalazłabym niczego, co mogłabym wręczyć Valegorowi jutro w ramach prezentu. Wiem, to strasznie oklepane.
Teściowa spoglądała na mnie z lekkim uśmiechem goszczącym na jej twarzy. Nie miałam pewności czy to pełen pobłażliwości wyraz, czy może w ten niewerbalny sposób próbowała przekazać, jak głupim zdawało się moje zachowanie.
- Wcale nie - zanegowała. - Co więcej, jestem absolutnie pewna, że taki prezent spodoba mu się bez dwóch zdań najbardziej ze wszystkich możliwych opcji.
- Tylko później najpewniej zamknie mnie na cztery spusty w domu.
- Posłuchaj, moja droga i zapamiętaj sobie. – Pochyliła się ku mnie, kładąc dłoń na udzie, a w jasnobrązowych oczach dostrzegłam pełnię matczynego uczucia. – Valegor nie jest moim jedynym dzieckiem, a po nim urodziłam jeszcze całą gromadkę. Nie wspominając już o dzieciach, które wydały na świat jego siostry - poinformowała, chociaż doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. - Jeśli tylko nic wam nie będzie zagrażać, jestem pewna, że nie uwięzi cię tutaj niczym w klatce.
- Mam nadzieję – wyznałam. – Tylko... boję się, że nie pozwoli nam lecieć na Ziemię.
- Słyszałam o twojej siostrze. – Posłałam jej pytające spojrzenie. Nie przypominałam sobie, abym głośno rozmawiała z kimś na Lemyrthii o swoich przypuszczeniach. Owszem, wspomniałam o spotkaniu z Moiel i Reythenem, a także o siostrze Randomowi, ale wątpiłam, aby po niewiele wartych przesłankach zdołał określić prawdopodobny scenariusz. Choć może zdołał? Nie znałam Randoma na tyle dobrze, aby wiedzieć, na jak wysokim poziomie znajdują się jego zdolności dedukcji. – Valegor może i siedzi na co dzień na innej planecie, ale utrzymuje stały kontakt z Randomem.
- Więc wszyscy już wiedzą?
- Wiedzą, ile powinni – zapewniła, poklepując mnie w udo. – Ale nie sądź, że Valegor nie stanie na głowie, żeby cię ochronić, a z tego co wiem, przeciwnika w tym wypadku na pewno zlekceważyć nie wolno i...
Zamilkła, kiedy dobiegł nas hałas dochodzący z zewnątrz. Obie obróciłyśmy głowę w kierunku wyjścia z komnaty, jaką przydzieliłam teściowej. Chciałam, żeby na czas pobytu czuła się nie tylko komfortowo, ale również doceniona pod każdym względem. Nie miałam pojęcia, na jak długo postanowiła zawitać na Irdium, jednak nie zawahała się, gdy tylko usłyszała ode mnie wieści. Mogłam trzymać je w tajemnicy przed mężem, czekając na właściwą okazję, aczkolwiek potrzebowałam przynajmniej dobrego słowa. Yallane zdawała się idealna do roli doradczyni, choć nawet przez myśl mi nie przeszło wtedy, że bez wahania przybędzie na inną planetę.
- Matko – Valegor przekroczył próg komnaty bez pukania. Wstałam z szezlonga, idąc w ślad za teściową, która powstała, nadstawiając przy tym mężczyźnie policzek. Widziałam jak na dłoni łączące ich uczucie, zwłaszcza kiedy Lemyrthianin ucałował lica kobiety o skórze podobnej do jego. – Nie wiedziałem, że zjawisz się z wizytą. Tak szybko się stęskniłaś?
- Matka nigdy nie musi się tłumaczyć z odwiedzin u swojego dziecka, zapamiętaj to sobie – zrugała go łagodnie, kiedy zajął miejsce u mego boku, otaczając ramieniem. – Poza tym pragnęłam zobaczyć na własne oczy, jak się miewa moja kochana córcia.
- Widzisz? – spytał teatralnym tonem. – O syna się już nie martwi.
Kobieta klepnęła go w ramię. Sprawiała wrażenie, jakby droczyła się z synem, nie zachowując dla siebie żadnych sekretów. Przyglądając się jednak królowej Yallane, ciekawa byłam, ile własnych sekretów skrywa ta pozornie niewinna osóbka. Wszak nie można było uznać, iż nie ma żadnych grzeszków na sumieniu, skoro chroniąc dzieci, tuszowała morderstwo własnego męża. Nawet jeśli był kanalią, żyła, jakby poderżnięcie mu gardła przez własną córkę w ogóle nie miało miejsca.
- Dobrze wiem, że dajesz sobie świetnie radę.
- Cieszy mnie twoja wizyta – przyznał. – Chociaż mogłaś coś przynajmniej bąknąć, że przylatujesz.
- Wtedy byłbyś gotów zmienić plany i odwiedzić nagle jedną ze swoich letnich posiadłości – stwierdziła półżartem, półserio. – Nie jestem taka głupia, synu. - Pomachała palcem wskazującym, negując. - Teraz przynajmniej mogę nacieszyć się i tobą, i córką.
- Cóż, będziesz musiała odrobinę poczekać z tym nacieszeniem się Claudią – oznajmił. – Moja żona jest dziś oczekiwana przez kilku ważnych gości, których zresztą sama sprosiła na przyjęcie. Mam nadzieję, że weźmiesz w nim udział.
- Już zaprosiłam mamę – wtrąciłam.
- To prawda, Valegorze. Claudusia o wszystko zadbała. – Uśmiechnęłam się mimowolnie, lekko paląc rumieniec. Nikt poza teściową nie używał tego zdrobnienia, a ja czułam się niczym mała dziewczynka wymagająca stałej opieki. – A tymczasem nie zawracaj mi głowy. Przyjęcie lada moment, a przygotowania w lesie.
- Wyglądasz wspaniale, matko.
- Wiem, Valegorze – odparła, zaskakując mnie nieznacznie. – Ale ty mógłbyś się lepiej zaprezentować - zakomunikowała, ewidentnie drocząc się z mężczyzną. - Jeśli się nie ubierzesz, będziesz wyglądać przy mojej Claudusi niczym jakiś obdartus.
- Mamo... - zaśmiałam się.
- Chodź, moja królowo. Musisz pomóc mi nie przynieść ci wstydu – zaakcentował z udawanym oburzeniem, wyprowadzając mnie na zewnątrz. – I co ja mam z tobą począć, kotku?
- Cóż – zaczęłam, wchodząc do naszej komnaty. – Na początek mógłbyś się jakoś zaprezentować.
- Czyżbym ci się nie podobał? – Objął znienacka talię, kładąc dłonie nisko na brzuchu. Przez myśl przemknęło mi nawet, że jakimś cudem już wie, wyprzedzając w ten sposób plany na unikalny prezent urodzinowy. Złożył pocałunek na ramieniu, wargami muskając delikatnie skórę i owiewając ciepłym oddechem szyję. – Zdawało mi się do tej pory, że mój wygląd cię nie odstrasza.
- Valegor – jęknęłam, kiedy dłoń przesunął niżej. Pocałował wrażliwe na dotyk miejsce za uchem, łaskocząc nieznacznie skórę. – Musimy iść na przyjęcie, pamiętasz?
- Yhym – mruknął, okręcając mnie wokół własnej osi. Obecnie nie tylko otaczał z każdej strony, ale również uniemożliwiał skuteczną ucieczkę, dociskając usta do moich w pełnym pożądania pocałunku. Skubnął delikatnie dolną wargę, rozbudzając drzemiące w ciele pragnienia. – Podobno spóźnienie się jest w dobrym guście.
- Nie sądzę, żeby generałowie się z tobą zgodzili – odparłam żartobliwie.
Ułożyłam dłonie na umięśnionych ramionach mężczyzny, próbując wysunąć się z objęć.
- Jesteś okrutna – stęknął, na co zaśmiałam się szczerze.
Cmoknęłam go w usta, zwiększając dzielący nas dystans. Nie mogłam pozostać dłużej w jego objęciach, ponieważ nie dotarlibyśmy na przyjęcie nawet w przeciągu najbliższej godziny. Wtedy z całą pewnością nie postrzeganoby mnie jako najlepszą pierwszą damę, nawet gdybym przeprowadziła ogromną reformę całego szkolnictwa, opieki medycznej i wprowadziła mnóstwo rozmaitych udogodnień ułatwiających życie mieszkańcom Irdium. Z jednej strony bowiem świat ten cechowała nowoczesność, z drugiej jego mieszkańcy zdawali się pogrążeni gdzieś w poprzedniej epoce.
- Ktoś musi – odparłam. – Przebierz się, nie będę czekać wiecznie.
- I marudna jak moja matka – dodał, oddalając się do przylegającego pomieszczenia pełniącego rolę garderoby.
- Twoja matka jest wspaniała – zripostowałam, celowo podkreślając ostatnie słowo. Podeszłam do wnęki, gdzie skrywało się palenisko domowego ogniska. Nigdy nie przepadałam za ogniem, niemalże czując trwogę na myśl o gorących językach płomieni, lecz widok tych ogników napawał mnie niewytłumaczalnym spokojem. Dosypując specjalnego tworzywa podtrzymującego długo ogień, szepnęłam, jakbym wypowiadała życzenie do spadającej gwiazdki. – Też chcę taka być.
Podobnie jak nigdy wcześniej nie robiłam wielu rzeczy, tak też nie wydawałam przyjęć, będąc ich gospodynią. Tymczasem od dłuższego czasu lawirowałam pomiędzy gośćmi, którzy zjawili się na me zaproszenie ze wszystkich stron planety. W krótkim czasie Valegor przedstawił mnie generałowi Sabarowi ze śródkontynentu Ulutho, generałowi Xcento z północnego kontynentu Geise, a także generałom Hyoth, Naxavie oraz Eo. Wraz z nimi musiałam przyswoić wręcz błyskawicznie imiona partnerek zajmujących miejsce u boku każdego z gości, zaś najmniej do gustu zdecydowanie przypadła mi Arsene, żona generała opiekującego się kontynentem Airagao, gdzie zostałam sproszona już jakiś czas temu.
Arsene sprawiała wrażenie kobiety próżnej i niewiele wnoszącej w jakiekolwiek towarzystwo. Niemniej jednak to ona została strażniczką domowego ogniska posesji generała Eo. Ten natomiast stanowił zupełne przeciwieństwo rozpieszczonej zanadto małżonki. Twardo stąpał po ziemi, wypełniając wszelkie zalecenia Valegora niczym najprawdziwsze rozkazy. Bez dwóch zdań pozostawał wiernym oraz oddanym żołnierzem, w związku z czym nie wprawiało mnie w zdumienie powierzenie mu w opiekę całego kontynentu. Bardziej zadziwiał mnie dobór małżonki, lecz w tę kwestię nie powinnam się wtrącać.
- Irya Claudio, fenomenalne przyjęcie – rzekł zauroczony Xcento, używając grzecznościowej, irdiumskiej formuły.
Nie wiedzieć czemu, z jego zachowania wywnioskowałam, iż ogromną sympatią pałał do tego typu wydarzeń towarzyskich.
- W rzeczy samej – zawtórowała zajmująca miejsce u jego boku niewiasta o błękitnych oczach barwy nieco ciemniejszej niż u Megan. – Nasza królowa potrafi podejmować gości. Z całym szacunkiem, wasza wysokość.
- Ależ absolutnie się nie gniewam – zapewniła znajdująca się przy nas Yallane. Jako matka Valegora zajmowała miejsce u jego boku z drugiej strony. Wbrew pozorom czułam się raźniej, mając ją przy sobie. – Absolutnie się zgadzam. Claudia to nie tylko urodzona królowa, ale też wspaniała przywódczyni. Słyszeliście zapewne, że zamierza zrewolucjonizować szkolnictwo na Irdium?
- Szkolnictwo? – spytał zdumiony Sabar, dołączając do naszego grona. Kolejne pytanie wypowiedział, zwracając się ku mnie. – Wybacz mi, wasza wysokość, ale co jest nie tak twym zdaniem z naszymi szkołami?
- Absolutnie nic – odparłam. Zdawałam sobie sprawę, że zachęcić zapatrzonych w tradycję mężczyzn do zmian mogłam wyłącznie sposobem. Rzucanie oskarżeń, a także wytykanie nieprawidłowości niczego by nie wskórało, mogąc co najwyżej zniechęcić zacnych panów do współpracy. Chcąc, nie chcąc, ich poparcie zdawało się kluczowe. – Jednak nic nie jest idealne bez stałego nanoszenia poprawek, nieprawdaż?
- Dążenie do perfekcji – wtrącił Eo. – Coś, co nasze niewiasty potrafią nawet bez naszej pomocy.
Uśmiechnęłam się grzecznościowo, unosząc delikatnie kąciki warg. Mężczyzna zabrzmiał protekcjonalnie, a wręcz szowinistycznie, jednak nie zamierzałam mu tego wypominać. Jeszcze nie, bowiem nie wątpiłam, że nadarzy się znacznie lepsza okazja, ażeby wytknąć mu błędy występujące w jego toku myślenia. Z takim pojmowaniem przestawało nawet dziwić, dlaczego jego żona zachowuje się jak typowa lalka. Niczym żona ze Stepford, zawtórowała podświadomość, przypominając stary film z dzieciństwa.
Rozchyliłam usta, chcąc dodać cokolwiek, nie komentując przy tym zanadto punktu postrzegania rzeczywistości przez generała Eo, kiedy silny skurcz podbrzusza nieoczekiwanie wstrząsnął ciałem. Na moment zaparło mi dech w piersiach, podczas gdy niekontrolowanie złapałam za ramię Valegora, zaciskając na nim palce z całej siły. Przed oczami pojawiły się mroczki, zaś kolejny skurcz dosłownie zgiął mnie w pół.
Ktoś wyjął mi z dłoni pucharek napełniony sokiem, lecz mózg nie zarejestrował kto. Zamrugałam parokrotnie, wracając do równowagi, a spojrzeniem omiotłam otoczenie. Zebrani wokół ludzie sprawiali wrażenie realnie przestraszonych oraz przejętych.
Żona Eo mówiła coś do mnie, ale jej słowa nie docierały jeszcze do zamglonego umysłu. Czułam natomiast jak zaaferowana zajęła miejsce przy boku, wachlując jednym ze swych eleganckich wachlarzy. Powietrze stanowiło element, jakiego niestety wciąż mi brakowało, dlatego im dłużej Arsene machała swymi atrybutami, tym jaśniej zaczynałam myśleć. Zerknęłam na realnie przerażone oblicze męża podtrzymującego mnie ręką otaczającą talię.
- Szanowni goście wybaczą – przemówiła królowa Yallane, a jej wypowiedź była pierwszą, która w całości dotarła do mych uszu. Podeszła bliżej mnie podobnie jak Dathmara, która również znajdowała się w pobliżu i ujęła moją rękę, otaczając z drugiej strony ramieniem. – W pewnych stanach zbyt długo bez spoczynku żadna kobieta nie potrafi funkcjonować prawidłowo.
Zerknęłam na męża, dostrzegając nieokreślony wyraz twarzy. Nie byłam pewna czy pojął okrężne tłumaczenie matki, choć inni chyba zrozumieli nad wyraz dobrze. Generał Sabar już wznosił toast za przedłużenie rodu zacnego Valegora Vallirana, kiedy z pomocą teściowej wciąż stałam w jego pobliżu. W sumie musiałam stwierdzić, że czułam się lepiej, mroczki zniknęły, nagła słabość odeszła, zaś ból minął. Niestety nie wszystko prezentowało się różowo.
Lemyrthianin co prawda upijał łyk z wsuniętego mu w dłoń świeżo napełnionego pucharka, lecz spojrzeniem przewiercał mnie na wskroś. Jednak nie to zdawało się najgorsze, ale nagłe poczucie wilgoci przemaczającej koronkową bieliznę, jakby dosłownie miała spłynąć po udach, rozlewając się u stóp na podłodze. Nie miałam pojęcia, co się dzieje ani jak zareagować, a mimo to przerażenie zdjęło mnie, godząc do żywego. Coś takiego nie powinno mieć przecież miejsca.
- Mamo – wyszeptałam, pochylając się nieznacznie ku niej. Werbalizując obawy, ostatnie słowo wypowiedziałam praktycznie bezgłośnie. – Ja chyba... krwawię.
- Spokojnie, kochana – odszepnęła, nieco głośniej zwracając się do zebranych. – Państwo wybaczą, ale moja córka musi odpocząć.
Ledwie szłam, podprowadzana do komnaty przez matkę Valegora. Po prawdzie niewiele faktów z przejścia potrafiłabym wymienić. Ostatni kawałek pokonałam niesiona przez męża, który ułożył mnie w łóżku. Do świadomości dotarło, że matka nakazała komuś wezwać medyka w trybie natychmiastowym. Bodajże Dath miała dopilnować, abym mogła wygodnie rozłożyć się w komnacie i bez wstawania zaczekać na przybycie specjalisty. Jeśli zamroczony obawami umysł zdołał poprawnie zarejestrować, Valegora trzeba było gruntownie uspokajać, gdyż on również opuścił przyjęcie, wymigując się z obecności pośród gości. Poczułam kolejny skurcz i dodatkową porcję wypływającej ze mnie cieczy.
- Mamo – szepnęłam przerażona.
- To nic, kochanie. To naprawdę nic – odparła, trzymając mnie za rękę. – Musisz się tylko uspokoić. Nic wam nie grozi.
Teraz nie istniała już opcja, aby Valegor błędnie pojął przesłanki. Jego mina jednak niczego nie wyrażała. Szczęścia ani obawy. Przypominał poniekąd kamienny posąg, trwając przy mnie, chociaż mimo wszystko mogłam wyczuć emanujące od niego uczucia. Zerkając pobieżnie na rodzicielkę, przesunął dłonią po włosach, owijając sobie brązowy kosmyk wokół palca. Oddychałam spokojnie oraz miarowo, a problemy z oddechem niemal zniknęły, nie licząc tych wynikających z rosnącego przerażenia. Łzy piekły pod powiekami, chociaż dzielnie je powstrzymywałam. Bałam się nie tyle o siebie, co o najbliższą sercu osobę.
- Lekarz lada moment przybędzie – powiadomiła Dathmara, wkraczając do pomieszczenia.
Nawet nie zorientowałam się kiedy wyszła. Myśli bombardowały moją świadomość, kreując już czarne scenariusze w zastraszającym tempie. Chyba nigdy aż tak mocno nie odczuwałam strachu. Jutro zamierzałam sprawić Valegorowi prezent, a dziś wszystko mogło się definitywnie skończyć.
- Idź do Nera i dopilnujcie, aby goście się nie nudzili – zarządził mój mąż, cały czas gładząc wolnymi ruchami głowę.
Skinęła głową i zniknęła za drzwiami, kiedy ponowny skurcz znacznie łagodniej nawiedził ciało, ale pomimo mniejszej intensywności znów poczułam, jak w jego wyniku wilgoć wycieka na zewnątrz. Pościel była do wymiany, ale miałam to w głębokim poważaniu. Mogłam wymienić wszystkie meble, pozbywając się każdego jednego, byleby tylko nic złego się nie stało.
- Mamo... - szepnęłam przerażona. – Ja...
- Nie denerwuj się, kochana. Wszystko jest dobrze – uspokajała. Kolejne słowa wypowiadała, patrząc mi prosto w oczy. Poklepała wierzch mej dłoni, podczas gdy powstrzymywałam cisnące się na zewnątrz łzy. Szloch cisnął się na usta, choć zdawałam sobie sprawę, że miałam być silna. Zerknęłam na Valegora. Jego bure oczy nie odstępowały mnie, śledząc każdy mój ruch, jednak gdzieś w ich głębi dostrzegłam czający się mrok. – Masz, wypij to, kochana.
Powiodłam wzrokiem z męża na królową matkę. Nie miałam pojęcia, skąd wzięła pucharek z dziwną, mętną cieczą o białej barwie. W sypialni znajdowały się wyłącznie sok oraz govedena, która zresztą wymagała podgrzania. Bez słowa sprzeciwu przejęłam naczynie, przystawiając je do ust. Kto jak kto, ale królowa matka z pewnością nie pragnęła mojej śmierci, więc mogłam jej zaufać. Gorzki, paskudny posmak przejął władzę nad kubkami smakowymi, gdy wlałam białe ohydztwo do gardła, krzywiąc się.
- Obrzydliwe.
- Wiem, ale skuteczne. Wypij do końca – stwierdziła, zachęcając.
Łagodne polecenie teściowej przebrzmiewało w głowie, krążąc gdzieś pośród ciemności. Nie rozumiałam, jakim cudem wszystko wokół spowijał mrok oraz cisza. Bezgraniczny spokój otulał duszę niczym cieplutka pierzynka, spod której z wolna dopiero wychylały głowę obawy targające mną wcześniej, przed erą nicości. Bodźce oraz odczucia zdawały się docierać z niebotycznej wręcz odległości, jakby oddzielała mnie od nich niewidzialna, mentalna sfera.
Głosy rozmawiających cicho osób brzmiały znajomo, nawet jeżeli nie rozróżniałam żadnego słowa. Czyjaś ręka przesunęła się po mojej głowie, a dopiero znacznie później rozpoznałam, że Valegor gładzi czule me włosy. Wtedy też dotarło do mnie, że to on prowadzi cichą konwersację z inną obecną w pomieszczeniu osobą, cały czas czuwając przy mym boku. Uchyliłam powieki, co udało mi się dopiero za drugą próbą, lecz światło zniekształciło obraz, rozpraszając mrok.
- Clauduś? – Głos Valegora wabił, choć gdzieś pod skórą powstawać do życia poczęły demony utworzone z lęków szalejących wcześniej w mej podświadomości. – Kotku?
- Powinna odpocząć. – Powiodłam wzrokiem za kobiecym głosem, dostrzegając zasiadającą w nogach łóżka teściową. – Teraz, Valegorze - podkreśliła. - Nie kilka kolejnych miesięcy.
Drgnęłam, próbując się podnieść przynajmniej do pozycji siedzącej. Czułam się otumaniona oraz ociężała, a w dodatku nie do końca panowałam nad własnym ciałem, co irytowało. Valegor pomógł mi przysiąść, pilnując, żebym gwałtownie nie opadła z powrotem na miękkie poduchy. Tak jakby mogły zrobić mi krzywdę.
Westchnęłam, usiłując dojść do siebie i zorientować się, co właściwie się stało, kiedy mężczyzna przysunął mi pucharek wypełniony cieczą podobną do wody. Wspomnienia mimowolnie ożyły, gdy ożywczy smak źródlanej cieczy przepłukał gardło. Smak nieporównywalnie inny aniżeli dziwaczna substancja podana mi wcześniej przez teściową.
- Co się stało? – wychrypiałam. – Zemdlałam?
- Nie – zaprzeczył mężczyzna, przechylając pucharek, żebym wypiła więcej.
- Już nie chcę – zakomunikowałam, odsuwając od siebie jego dłoń trzymającą naczynie. Odłożył je na bok, odstawiając w pobliżu na blacie pełniącym rolę nocnej półeczki. – Więc?
- Kotku... - zaczął niemrawo, kiedy teściowa przerwała mu zdecydowanym, aczkolwiek łagodnym głosem.
- Podałam ci środek nasenny.
- Co takiego?
Poczułam, jak krew odpływa z twarzy. Środek nasenny bez dwóch zdań odpowiadał za mój obecny stan, ale przecież nie należało samowolnie zażywać żadnych substancji w... Zamarłam, uświadamiając sobie, co prawdopodobnie się stało.
- Córko, uspokój się, proszę – powiedziała łagodnie. – Nie możesz się denerwować.
Denerwować się, powtórzyłam w głowie, unaoczniając oczami wyobraźni wytworzony przez podświadomość czarny scenariusz. Jeśli miałam rację, a obawy były uzasadnione, teraz w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby dopiero zacząć się denerwować. Przypomniałam sobie mimowolnie ciepło odczuwane pomiędzy udami, kiedy nieznana ciecz zmoczyła bieliznę, wypływając niekontrolowanie z mojego ciała. Szloch wydobył się z gardła, choć prawdę powiedziawszy, bałam się nawet płakać.
Dopiero teraz spojrzałam po sobie. Nie leżałam w sukni, w jakiej prezentowałam się gościom podczas przyjęcia. Ktoś przebrał mnie, ubierając w luźną halkę. Chyba nawet pościel została zmieniona, bo obecna posiadała inny odcień. Wciągnęłam powietrze, ledwie panując nad sobą. Wszystko przepadło.
- Kotku, spokojnie – odezwał się Valegor, tuląc do siebie. Wzniesione tamy nie wytrzymały, a na policzki spłynęły pierwsze łzy. Nie mogłam być spokojna, a nie potrafiąc nawet ubrać uczuć w słowa, zwyczajnie zawyłam wtulając się w klatkę piersiową mężczyzny. Pogładził mnie po włosach i plecach, otaczając ramionami tworzącymi bezpieczną przystań, gdzie mogłam pozwolić sercu rozsypać się na kawałeczki. Wiedziałam, że powinnam zapytać, formułując jednoznacznie pytanie, lecz strach przed odpowiedzią niszczył mnie od środka. – Posłuchaj, proszę.
- Clauduś, nie płacz. – Głos matki przebił się przez tłumiony szloch i łzy. – Wszystko jest dobrze, naprawdę.
Zerknęłam na nią, przesłaniając dłonią usta. Nie mogło być dobrze, jeśli straciłam najbliższą sercu kolejną istotę. Poczucie winy już mordowało mnie tysiąckrotnie, choć nawet nie usłyszałam potwierdzeń najgorszych z możliwych przypuszczeń. Jednak co innego mogła oznaczać wcześniejsza sytuacja, wilgoć spływająca po wewnętrznej stronie ud, ból i rwanie w podbrzuszu?
- Dobrze? – wyszlochałam, nie dowierzając.
- Tak, kochanie, nie płacz – zapewniła. – Był tu lekarz, zbadał cię i stwierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Więc dlaczego...? – nie dokończyłam pytania, bojąc się je w ogóle wypowiadać.
- Czasem się tak zdarza – odparła, rozciągając usta w pełnym czułości uśmiechu. – Szczególnie kiedy...
Zerknęła na Valegora, jakby pytała go niemo o pozwolenie. Powiodłam spojrzeniem za jej wzrokiem, patrząc wyczekująco na mężczyznę. Wyraz jego twarzy nic nie zdradzał albo to ja byłam zbyt przerażona, żeby dojrzeć prawdę. Musiałam wiedzieć dokładnie, co się działo, a dziwna tajemniczość doprowadzała mnie jedynie do szaleństwa.
- Możesz nas zostawić? – zapytał. – Chcę sam pomówić z żoną.
- W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać, synku – stwierdziła, przykładając dłoń do jego policzka. Ucałował ją z wdzięcznością, po czym zwróciła się do mnie, zgarniając luźne kosmyki włosów do tyłu, niczym matka gładząca głowę swego dziecka. To nie zwiastowało niczego dobrego. Natomiast teściowa zwróciła się jeszcze do mnie. – Pomówimy później. Pamiętaj, moja droga, że jestem tu dla ciebie, więc nie wstydź się do mnie przyjść z czymkolwiek, dobrze?
Skinęłam głową. Mimo że łzy przestały płynąć niczym szalone, nadal czułam ich obecność pod powiekami. Nadal sączyły się na policzki, chociaż zdecydowanie wolniej niż przed momentem. Kobieta wstała, a chwilę później zniknęła z pola widzenia. Ciche kliknięcie zwiastowało jej wyjście z apartamentów, jakie zajmowałam z mężem. Uniosłam głowę, napotykając spojrzenie szarobrązowych oczu i dostrzegając, że przepełnione od emocji tęczówki drżą.
- Val?
- Wiem, dlaczego mi nie powiedziałaś, choć kompletnie nie rozumiem – przyznał.
Skłoniłam głowę, zrywając kontakt wzrokowy. Czułam się winna.
- Myślałam, że zrobię ci prezent, a tymczasem... - głos mimowolnie mi się zawiesił.
- Zrobiłaś – odparł. Ponownie spojrzałam prosto w oczy mężczyzny. Rozciągnął usta, uśmiechając się po chwili szczerze. – Oj, wierz mi, kotku, że zrobiłaś. Choć wolałbym nieco inaczej się dowiedzieć. Następnym razem masz mi powiedzieć od razu.
- Następnym razem? – spytałam mimochodem. Szczery śmiech mężczyzny pozwolił wierzyć, że wbrew pozorom naprawdę nic groźnego się nie stało, chociaż wciąż nie rozumiałam. – Co powiedział lekarz? Skąd...? No, wiesz...
- Nic się nie martw - zapewnił. - Kazałem sprowadzić z Lemyrthii nowoczesny sprzęt do...
- Kazałeś sprowadzić sprzęt? – przerwałam mu z przerażeniem. – Jak niby zbadał mnie bez niego?
- Normalnie. Yerthenneiska klinika posiada mimo wszystko kilka przydatnych rzeczy, ale chcę wiedzieć więcej, więc Random nakazał przesłać nam bardziej nowoczesny ekwipunek - zakomunikował. - W końcu chodzi przecież o jego bratanków. Poza tym masz odgórny przykaz...
- Czekaj – nakazałam, prostując się i wodząc wzrokiem po twarzy Lemyrthianina. Dopiero teraz dotarło do mnie, że całym sobą mężczyzna uwidaczniał nie jakieś zwykłe szczęście, a nieopisaną wręcz dumę. – Bratanków?
- Albo bratanice – odparł. – W sumie jeszcze trochę zbyt wcześnie, żeby określić płeć, ale...
- Bratanice – powtórzyłam niekontrolowanie. W głowie panowała pustka, aczkolwiek jeden prosty wniosek nasuwał się sam. – To jest ich więcej niż... jedno?
- Mamy bliźniaki, kotku – poinformował.
Gdybym nie zasiadała wygodnie w łóżku, grunt osunąłby się spod mych nóg. Oddech wstrzymałam podświadomie w płucach na dłużej, niż tego wymagały. Mamy bliźniaki, rozbrzmiało w głowie echem. BLIŹNIAKI. Nie wierzyłam własnym uszom. Co prawda, brałam pod uwagę, że wielodzietność w rodzinie Valegora może udzielić się również nam, ale perspektywa zdawała się póki co tak odległa, że wręcz nieprawdopodobna.
Odetchnęłam, wypuszczając wreszcie powietrze i dostrzegając, że mężczyzna cały ten czas bacznie mi się przygląda, czekając mej reakcji w dokładnie taki sam sposób, jak robił to, chcąc usłyszeć uznanie na temat Lemyrthii bądź Irdium.
Dłoń przyłożyłam do brzucha, jakbym w ten banalny sposób miała zweryfikować jego słowa. Wiedziałam, że na wyczucie jakichkolwiek ruchów było jeszcze zbyt wcześnie, ponieważ nasze maleństwa były zwyczajnie zbyt maleńkie, abym mogła poczuć ruchy. Nasze maleństwa, powtórzyłam w myślach, podczas gdy łzy ponownie zwilżyły moje policzki. Przesunęłam ręką po podbrzuszu, obiecując samej sobie, że ochronię je przed całym złem tego świata.
- Jeszcze ich nie znam, a już je kocham – wyznałam cicho, aczkolwiek słyszalnie. – Zrobię dla nich wszystko.
- To dobrze, skarbie – odpowiedział. Zerknęłam na Valegora. Mieszkanka rozmaitych uczuć emanowała z jego oblicza, otaczając mnie niewidzialnym płaszczem ochronnym. – Bo będziesz musiała dużo odpoczywać.
Kwestia o odpoczynku nie do końca przypadła mi do gustu. Nie chodziło o relaks, ale gdzieś w podświadomości słowo użyte przez małżonka wiązało się z uwięzieniem w złotej klatce. Miałam szczerą nadzieję, że mężczyzna jednak zachowa resztki zdrowego rozsądku i nie zamknie mnie na cztery spusty z dala od cywilizacji, wyczekując potencjalnego zagrożenia z każdej strony.
Moja nadzieja odnosiła się również co do innej kwestii, w której mimo wszystko nie zamierzałam ustąpić, nawet gdybym miała zgodzić się na poczwórną ochronę. Ślub siostry wymagał mojej obecności, zaś wychodziło na to, że nie zjawię się na weselu wyłącznie w obecności jednego Vallirana.
^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^
Wiem, że rozdział jest długi, ale mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam to. Chciałam zamknąć tę sytuację w jednym fragmencie, wszystko pokazując z perspektywy Claudii. W końcu sytuacja słabo dotyczy Dath i Nerenette, ale jest na tyle ważna, że nie da się przejść mimo ;)
Dajcie znać, jak podobał się Wam rozdział.
Mam nadzieję, że udało mi się wzbudzić w Was tym razem całą gamę emocji. Pamiętajcie, że jesteście niesamowici <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top