23. DATHMARA

Przyjęcie zdawało się dopięte na ostatni guzik. Nayreo świetnie sprawdzała się w swej roli. W zasadzie ogarnęła większość tematu związanego z zakąskami, przekąskami, trunkami, a nawet elementami zdobniczymi mającymi udekorować salę jadalną. Nic dziwnego, że piastowała zacne stanowisko kuchmistrzyni w rezydencji monarchów. Na życzenie Claudii przebrzmiewać miała także cicha nutka muzyczna, co stanowiło nie lada urozmaicenie tego typu oficjalnych przyjęć. Zaś następnego dnia odbyć miało się niespodziankowe przyjęcie na cześć Valegora.

Naprawdę zdumiewał mnie fakt, że udało się przyjaciółce zorganizować dodatkową imprezę bez wiedzy męża, Nerenette, a nawet Deshaya. Ten szczęśliwie nie deptał nam po piętach, mając jedynie baczenie na bezpieczeństwo małżonki swego mocodawcy. Znaczyło to, że wzroku z Claudii nie spuścił, lecz rozsądnie trzymał się w odległości pozwalającej na w miarę swobodną rozmowę. Dodatkowym plusem pozwalającym na utrzymanie wszystkiego w sekrecie zdawało się dzisiejsze przyjęcie. W końcu nikogo nie dziwiło, że nagle otwierano spiżarnie, uzupełniając zapasy oraz przeglądając starannie ich zawartość.

Claudia odesłała mnie do siebie, zostając w towarzystwie teściowej. Miałam po drodze doglądnąć tylko jedną rzecz, a później wyszykować się na przyjęcie, bo jako dama dworu musiałam znajdować się pod ręką. Nie mogło wszak dojść do sytuacji, kiedy królowa Irdium potrzebowałaby czegokolwiek, zostając bez swej wiernej służki. Chcąc, nie chcąc, musiałam być obecna na przyjęciu. 

Podejrzewałam natomiast, że przyjaciółka potrzebuje pomówić z teściową w cztery oczy. Od kilku dni, a mianowicie wizyty w klinice yerthenneiskiej Claudię nosiło. Nie potrafiła usiedzieć spokojnie w miejscu ani zebrać do kupy myśli. Szczęśliwie Valegor nie potrzebował tłumaczenia nietypowego zachowania żony. Wszak na jej głowie spoczywało całkiem sporo nowych obowiązków, w związku z czym miała pełne prawo być odrobinę roztrzepana. I chociaż nie do końca chciałam zostawiać przyjaciółkę przed pierwszym publicznym wystąpieniem w roli władczyni planety, uznałam, iż doskonale przygotuje się ona pod okiem jej wysokości Yallane. W końcu nikt nie mógł jej lepiej przygotować niż sama królowa matka.

Osobiście postanowiłam skorzystać z nadmiaru wolnego czasu, szykując się do trwania wiernie przy boku mej mocodawczyni. Wszak wciąż niewiele się zmieniło. Miałam służyć jej radą oraz podpowiedzią, zatem jako oficjalna dworka królowej nie mogłam prezentować się niczym psu z gardła wyjęta. Przypatrując się własnemu odbiciu, wygładziłam dłońmi długą oraz prostą suknię w pięknej, jagodowej barwie, która perfekcyjnie kontrastowała z cukierkowo różową cerą. Przechyliłam głowę, na co srebrzyste i długie kolczyki zakołysały radośnie, mieniąc w świetle mnogością kolorów, zaś palcami przesunęłam po naszyjniku z tego samego kompletu. Claudia podarowała mi rano biżuterię, twierdząc, że perfekcyjnie podkreśli mój wygląd, nad czym nie miałam czasu zanadto się zastanawiać, słysząc pukanie.

- Ner? – pytanie wymknęło się z mych ust, kiedy na zewnątrz dostrzegłam drobiącego w miejscu mężczyznę. – Coś się stało?

- Mogę wejść?

Skinęłam głową, przesuwając się, aby mógł swobodnie wkroczyć do środka. Podejrzewałam, że Deshay jak zwykle trwał na posterunku, a co za tym szło, widział, jak wpuszczam mężczyznę do środka. W pamięci mimowolnie odtworzyłam prośbę przyjaciela o niezranienie Nerenette. Zamknęłam drzwi, odcinając nas od reszty świata i próbując odgadnąć, czego właściwie szukał u mnie główny doradca władcy Irdium. Przez myśl przemknęło, że zacznie wypytywać o przylot królowej Yallane, ale zamierzałam milczeć w tej sprawie jak grób. 

- Mam nadzieję, że nic złego się nie stało – zaczęłam, dostrzegając, z jakim zdenerwowaniem kroczy po zajmowanej przeze mnie komnacie. 

Przystanął w pół kroku i zwrócił na mnie uwagę, patrząc, jakby dostrzegł mnie dopiero teraz. Wciągnęłam powietrze głęboko w płucach, kiedy do głowy wpadła myśl, że żałuje wcześniejszego zachowania i pragnie prosić, abym puściła je w niepamięć. Po prawdzie nie mogłam się dziwić. 

- Skąd pomysł, że stało się coś złego?

- Nigdy wcześniej mnie nie odwiedzałeś – przyznałam, dodając: – A już tym bardziej nie byłeś tak... podminowany. Co jest?

- Dathmaro... - zaczął, robiąc krok w moją stronę. – Ja...

- Tak?

Objęłam się ramionami, czekając na potwierdzenie własnych przypuszczeń. Wolałam, żeby oznajmił mi prosto z mostu, jak miały się sprawy. Nie chciałam angażować się w coś, co nie posiadało przyszłości, zaś relacja z mężczyzną z dnia na dzień prezentowała się w coraz mocniej skomplikowany sposób. Nawet jeżeli tych dni nie upłynęło aż tak dużo. Choć z drugiej strony zachowanie Nera sprawiało wrażenie zdecydowanego. Gdyby wymazać z pamięci dzisiejszy pocałunek, wszystkie jego czyny oraz słowa wskazywały, że myśli poważnie o związku. Powoli zaczynałam nawet w to wierzyć, podczas gdy teraz prawdziwy lęk ogarnął serce trwogą, podpowiadając, że pragnie się wycofać.

- Muszę ci coś powiedzieć – oznajmił poważnie. Skinęłam głową, obserwując uważnie jego twarz. Nie bardzo wiedziałam, kiedy jego mimika potwierdzi coraz głośniej przebrzmiewające w głowie czarne scenariusze. – Nie zrozum mnie źle, Dath – zaczął, jakby szukając odpowiednich słów, jednak moją świadomość ze zdwojoną siłą uderzył pewien fakt. Odkąd przekroczył próg komnaty ani razu nie padło żadne czułe sformułowanie, jakich w ostatnim okresie używał nagminnie, a jedynie zdrobnienie mego faktycznego imienia. – Wiem, że może nie powinienem, ale...

- Żałujesz – dokończyłam, kiedy zwiesił mu się głos.

- Co? – spytał ze zdecydowanym ożywieniem.

- Nie musisz się tłumaczyć, naprawdę – zapewniłam, próbując zamaskować rosnący w duszy smutek. Dracon miał rację. Byłam zużyta i niewiele warta dla jakiegokolwiek mężczyzny, o czym lada moment miałam się przekonać. Potarłam rękoma ramiona, jakby gest ten miał nie pozwolić mi się rozpaść. Byłam skończoną idiotką, pozwalając wyobraźni zapuścić się w rejony, jakie już zawsze zionąć powinny pustką, zasypiając w nieogarniętym mroku. – Dałeś się ponieść, a...

- Ponieść? – spytał. Nie dźwignęłam wzroku, wbijając go uparcie w podłogę. Bałam się, że patrząc prosto w oblicze Nerenette dostrzegę tam ten sam cień niechęci, jaki zauważałam na twarzy Keryjczyka. – O czym ty mówisz? Dath?

- Że nie musisz... ponosić konsekwencji... tamtej sytuacji – wydukałam. Niemal paliłam się ze wstydu, zdając sobie sprawę, że głupia zaczynałam naprawdę oczekiwać więcej. Zdecydowanie więcej niż Ner mógł mi najwyraźniej zaoferować. Pod powiekami zaczęłam odczuwać nieprzyjemne pieczenie, obiecując sobie, że nie uronię ani jednej łzy. – Rozumiem, że ten... pocałunek... niewiele znaczył i...

- Niewiele znaczył? – powtórzył, jakby nie dowierzał własnym uszom. 

Mimochodem speszyłam się mocniej, a nerwy targające moim ciałem przejmowały coraz większą kontrolę nade mną. Nie pojmowałam, dlaczego to tak utrudnia. Wystarczyło poprzeć, potwierdzić i zwiać. 

- Jesteś mężczyzną i rozumiem, że masz... No, wiesz... potrzeby, a ja...

- Przestań – polecił twardo, łapiąc mnie za ramiona. Odniosłam wrażenie, jakby chciał mną potrząsnąć niczym głupią, szmacianą i nic niewartą lalką, narzucając mi wyrzucenie z pamięci całego incydentu. – Spójrz na mnie – nakazał, ale nie potrafiłam zmusić się, aby unieść wzrok. Już i tak czułam się odarta, a świeże rany pozostawione na sercu oraz duszy przez Dracona ponownie poczęły się otwierać, zadając ból. Pieczenie pod powiekami nasiliło się, ale musiałam pozostać nieugięta we własnym postanowieniu. Niestety Ner nie ustępował, ponownie powtarzając polecenie, które w końcu wypełniłam. – Spójrz. Nie mam bladego pojęcia ani o czym mówisz, ani skąd taki pomysł w ogóle przyszedł ci do głowy, ale do jasnej cholery, nie zrezygnuję z ciebie. A ten pocałunek... - zaczął, szukając słów. - Yarhta, Dath, czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z tego, co ja do ciebie czuję?

- Ner...

- Żadnego wykręcania się i koniec z owijaniem w zergets – oznajmił twardo, a wręcz surowo. – Nie jestem najlepszą partią, wierz mi, ale i tak zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś zechciała ze mną zostać. Nawet nie wyobrażam sobie, że mogłabyś chcieć mnie zostawić i odejść ode mnie. – Wyznanie mężczyzny wbiło mnie w podłoże. Gdyby nie trzymał mnie mocno za ramiona, najpewniej jak długa zaściełałabym teraz podłogę. Po prawdzie zaczęłam zastanawiać się czy przypadkiem nie przysnęłam, śniąc obecnie rozmaite dziwactwa. Jednak Nerenette stojący na wprost i wlepiający we mnie intensywne spojrzenie w odcieniu arsenu sprawiał wrażenie jak najbardziej prawdziwego oraz namacalnego. – Mówiłem ci już i dawałem do zrozumienia, że kiedyś zostaniesz moją żoną, ale jednocześnie też próbowałem być cierpliwy. Nie jestem, na najgłębsze czeluści Xerebu - przyznał. - Zamiast tego jestem egoistycznym draniem, który nie zamierza czekać, aż dasz mi szansę wsunąć się do twego serca i zająć przynajmniej niewielką cząstkę twego życia.

- Ner, ja...

Nie miałam bladego pojęcia, jak zareagować, aby przekazać mu pełnie własnych myśli. Obaw, nadziei, marzeń. Wypływające z jego ust słowa sprawiały wrażenie ułudy. Jeśli śniłam, tylko lady Moiel potrafiła wpłynąć na mój sen, żebym w pierwszej kolejności wniosła się ponad wyżyny jak teraz, aby następnie spaść w dół z hukiem oraz kretesem w najgłębsze czeluści. I tego obawiałam się zdecydowanie najmocniej. Upadku. Poczucia straty, a także rozczarowania. Przymknęłam powieki, odwracając głowę, jakby otaczająca mnie rzeczywistość lada moment miała pęknąć bezpowrotnie niczym mydlana bańka.

- Dath, maleńka – usłyszałam pełen niezwerbalizowanej prośby głos mężczyzny stojącego na wprost. – Spójrz na mnie. Nie unikaj mnie.

- To nie jest prawdziwe – odparłam, drżącym głosem. 

Próbowałam sama siebie przekonać o tym, że śnię, a Moiel Calveyralo podjęła właśnie próbę zniszczenia mnie. Odwet za upokorzenie, jakiego na Lemyrthii zaznał jej pierworodny nawet nie z mego werdyktu. Kara za ośmieszenie ich moimi wyczynami na głównej planecie całego sojuszu, zanim dowiedzieli się, iż wcale nie pobieram nauk. Nawet nie oczekiwałam odpowiedzi, którą dosłyszałam zaledwie sekundę po rozbrzmieniu w komnacie własnych słów.

- Jest, maleńka. Zapewniam cię, że jak najbardziej jest prawdziwe.

- Ale...

- Wiesz, że nie odpuszczę, prawda? – spytał poważnie. 

Dopiero teraz spojrzeniem przesunęłam po ciele Nera, docierając aż po tęczówki o nietypowej barwie. Wykrzywiłam usta. Miałam nie płakać, cholera, nie płakać, powtarzałam w myślach, ledwie panując nad cisnącymi się na zewnątrz łzami. 

- Nie wiem tylko czy warto.

- Jakoś cię przekonam, że tak – odparł, ujmując w palce podbródek. 

Niestety tym prostym sposobem skutecznie uniemożliwił mi odwrócenie głowy. Przez moment Ner sprawiał wrażenie rozluźnionego i spokojnego. Niestety słysząc moją kolejną wypowiedź, gwałtownie spiął mięśnie, wykrzywiając przy tym okrutnie twarz. Zdawałam sobie sprawę, że moja przeszłość stanowiła ogromny problem, jaki Nerenette ciężko pokonywał. Nieszczęśliwie musiał stawić czoła problemom, aczkolwiek po prawdzie nie byłam pewna czy nie potrzebowałam zrobić tego samodzielnie. Bez tego nie mogłam jednak zacząć nowego rozdziału. 

- Wybacz, ale Dracon miał...

- Nie chcę nigdy więcej słyszeć, jak plugawisz swe usta imieniem tego skurwysyna – warknął groźnie, wprawiając mnie w szczere osłupienie. Chociaż nie przypuszczałam, iż mężczyzna mógł posiadać łagodne usposobienie, nie sądziłam jednocześnie, że skrywa on w sobie aż tak wielki mrok. Zamrugałam, próbując dojrzeć spojrzeniem jego wnętrze, jednak mimo wszystko nie potrafiłam odczuwać lęku. Jakby jego mrok stanowił bezpieczną przystań, gdzie mogłam się schronić nawet podczas najgorszych burz. – Żeby była między nami jasność, maleńka, ten skurwiel jest przeszłością.

- Moją przeszłością – wtrąciłam. 

Przyłożył palec do ust, nie puszczając podbródka, w sposób nakazujący ciszę.

- Zamkniętą przeszłością – sprecyzował. Jednak największe wrażenie wywarło na mnie następne twierdzenie mężczyzny. – Skup się lepiej na teraźniejszości i nigdy, ale to nigdy więcej nie wracaj do tego, co było.

- Moją teraźniejszością jest Claudia – oznajmiłam, zastanawiając się nad jego reakcją.

- To tylko jej część. Naprawdę twoja rzeczywistość to ja, a przyszłość to my.

- Ner...

- Cii... - szepnął, przesuwając opuszkiem po dolnej wardze. Mimowolnie kapryśna pamięć przywołała spośród wspomnień chwilę, kiedy ostatni raz to samo robił Dracon. I chociaż moja świadomość dokładała starań, ażeby porównać obie sytuacje, wskazując podobieństwa, ja żadnych dostrzec nie potrafiłam. – Zrozum, maleńka, że należysz do mnie. – Wzdrygnęłam się mimowolnie, kiedy wewnętrzna ja ponownie usiłowała porównać Nera i jego słowa do Keryjczyka. On również nie omieszkał przypomnieć mi niemal przy każdej okazji, iż byłam przedmiotem znajdującym się w jego posiadaniu. Jednak zanim zdołałam intuicyjnie odsunąć się od mężczyzny, on zrobił coś, na co Dracon nigdy by się nie zdobył. Chwycił mą dłoń, oplatając w talii ogonem, jakby zabezpieczał się przed możliwą ucieczką z mojej strony, a następnie przytknął jej wnętrze do miejsca, gdzie większość humanoidów posiadała serce. – Ja już zawsze będę należał do ciebie.

Łza czająca się pod powieką spłynęła po policzku, a moje przyrzeczenie szlag jasny trafił. Wyznanie Revoltańczyka ujęło mnie do głębi, paraliżując wręcz. Pomimo to nie czułam się niczym zamknięta w potrzasku, z jakiego nie ma drogi ucieczki. Nie potrzebowałam uciekać, chociaż nie wątpiłam, iż chwila na osobności byłaby wskazana.

- Przepraszam – odparłam, ścierając wolną ręką mokrą ścieżynkę z policzka.

- Nie – usłyszałam. – Nigdy nie przepraszaj za coś takiego, maleńka.

Wbiłam spojrzenie w jego niebiesko-szare oczy. Niekontrolowanie zaciągnęłam się powietrzem, dostrzegając w nich uczucie, jakiego tak mocno zawsze pragnęłam. Spojrzenie Nerenette w chwili obecnej przypominało to, którym Valegor nieustannie obdarzał Claudię, na co zadrżały pode mną nogi. Teraz już na pewno musiałam oczekiwać upadku w wielkim stylu. 

Docisnęłam dłoń mocniej do skrytej pod materiałem koszuli klatki piersiowej, przesuwając wzrokiem wolno w tamtą stronę. Nie spodziewałam się wyczuć cokolwiek pod twardą, łuskowatą skórą, dlatego w ogromne osłupienie wprowadził mnie fakt, iż lekkie pulsowanie dotarło do zakończeń nerwowych moich palców. Ner nie udawał, naprawdę oddając mi całego siebie łącznie z sercem, które zdecydowanie biło mocno, rozprowadzając krew po całym jego ciele.

- Ner?

- Tak, maleńka?

Pragnęłam mu podziękować. Swoim wyznaniem oraz uporem wlał w moje serce nadzieję na lepszą przyszłość. Przyszłość u boku osoby, dla której będę w końcu naprawdę najważniejsza. Przyłożyłam drugą dłoń do jego torsu, lecz na drugiej piersi nie wyczuwałam już subtelnego i delikatnego pulsowania. Wszystko miało dwie strony medalu. Lęk przed upadkiem z każdą kolejną sekundą ogarniał mnie coraz mocniej, dlatego z ciężkim sercem wypowiedziałam kolejne słowa, z trudem przeciskając je przez ściśnięte gardło.

- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł.

- To wcale nie jest pomysł – zaprzeczył stanowczo, aczkolwiek delikatnie zarazem. Chociaż głowę spuściłam, ponownie spojrzenie wbijając gdzieś nisko przed siebie, dostrzegłam typową dla pochylania się pracę mięśni. Kiedy kolejne słowa rozbrzmiały w pomieszczeniu, czułam na twarzy jego ciepły oddech. – To rzeczywistość, maleńka.

Odruchowo uniosłam głowę, chcąc spojrzeć jeszcze w arsenowe oczy. Poszukać ponownie w spojrzeniu Revoltańczyka uczuć dostrzeżonych ledwie przed momentem. Jeśli mówił prawdę, cały czas powinnam móc je przyuważyć. Jednak gdy tylko nasze spojrzenia spotkały się w pół drogi, jego wargi przykryły moje, zaś niepróżnujący język mężczyzny wsunął się do środka przez nieznaczną szparę. Ten pocałunek był inny niż oba poprzednie. Łagodny i delikatny, jednak nie przypominał już muśnięcia motylich skrzydeł.

Nawet natrętna świadomość ucichła, nie umiejąc jakkolwiek porównać tej sytuacji do przeżyć doznawanych u boku Dracona. Ciche mruknięcie Nerenette dobiegło moich uszu, wybudzając poniekąd z transu, w jakim na moment się znalazłam. Dopiero teraz zorientowałam się, że mój język nie spoczywał już spokojnie na swoim miejscu, tańcząc wokół jego. Przesunęłam dłońmi po torsie, sięgając ramion, aby w kolejnym ruchu objąć szyję mężczyzny. Twarde w dotyku łuski nijak odpowiadały doświadczanym doznaniom. Tymczasem jego dłonie spoczęły na moich biodrach, gdyż cały czas talię otaczał ogonem, któremu najwyraźniej nie wystarczało już owijanie umięśnionej nogi.

- Ner, zaczekaj – odsunęłam się, jedną rękę ponownie układając na korpusie, kiedy dotarło do mnie, że jakimś niezrozumiałym sposobem próbował unieść mnie ogonem. Nie chodziło nawet o to, że próbował mnie podnieść, lecz o fakt, dokąd próbował się ostatecznie dostać. Kolejne mruknięcie nie przywodziło na myśl zadowolenia. – To... zbyt szybko.

Pod wpływem spojrzenia mężczyzny uznałam, iż nieuzasadniona odmowa jest słabym pomysłem. Nieuzasadniona dla niego, ponieważ wyraźnie dał do zrozumienia, że nie zamierza czekać ani borykać się z przeszłością związaną z moim poprzednim partnerem. Chcąc, nie chcąc, niestety musiałam rozprawić się z tamtym mrocznym okresem życia samodzielnie. Oprócz negatywnych wspomnień raniących wciąż fizycznie duszę, potrzebowałam uzyskać odpowiedź na pytania kłębiące się w głowie.

- Dobrze – odpowiedział, choć słyszałam, iż nie był zachwycony. – Na razie skończymy na pocałunku.

- Ner, proszę.

- Proś, o co zechcesz, maleńka, ale pewne granice są nieprzesuwalne.

- Granice?

- Owszem, granice – przyznał. Widząc malujące się na mej twarzy zaskoczenie, sprecyzował: – Od dziś jesteśmy razem i nie zamierzam tolerować odmowy. Mówiłem już, nie jestem cierpliwy. – Dracon też nie był, dodała przebudzona ponownie świadomość. – Po drugie, nie chcę słyszeć więcej o tym gnoju.

- Ner...

- Wiem, że wspomnień nie wymażesz jak za dotknięciem jakiejś zaczarowanej wici – przerwał mi, nie pozwalając dojść do słowa. – Ale zrobię co tylko w mojej mocy, dopełniając życia, abyś nigdy więcej nie rozpamiętywała tamtego okresu.

Słowa ugrzęzły w gardle. Jeśli ktokolwiek i jakkolwiek potrafił poruszyć serce, Nerowi udało się to bez dwóch zdań najlepiej. Wcześniejsze deklaracje starałam się traktować pobłażliwie niczym żart, jednak obecna konwersacja wytrąciła mi z rąk całkowicie taką możliwość. Nerenette nie tylko myślał o mnie poważnie, ale wiązał ze mną swoją przyszłość. Przyszłość trwającą całe dalsze życie. Wyraźnie powiedział, w jaki sposób dopełni swą egzystencję.

- Powinniśmy chyba...

- Mam nadzieję, że nie próbujesz się właśnie wykręcić – oznajmił.

- Bez względu na to, co próbuję, pora się zbierać – odparłam, dostrzegając kątem oka wiszącą na ścianie tarczę solarnego zegara. – Byłby trochę wstyd, gdyby ich królewskie wysokości zostały wystawione przez służbę.

- Nie jestem służącym – stwierdził z aroganckim uśmiechem.

- Tylko prawą ręką króla Valegora – skwitowałam z przekąsem. – Wiesz, że tytuł nie zmienia pozycji? Oboje służymy najwyższym zarządcom Irdium.

- Ja robię to z wyboru – zapewnił. – Nigdy nie zdradzę Valegora, a odkąd jest z Claudią, ona również stanowi...

- Priorytet – dopowiedziałam, kiedy zamilkł. Wyglądał, jakby zdał sobie sprawę z błędu, którego po prawdzie nie mógł popełnić. Claudia była priorytetem też dla mnie, zaś o reszcie wolałam jednak mężczyźnie nie wspominać. Musiałabym wtedy przekroczyć przynajmniej jedną z wyznaczonych przez niego granic. Jak inaczej miałam opowiedzieć mu o tajemnicach związanych z Claudią i ze mną, jakie powoli wypływały na wierzch, jeśli nie wolno było wspomnieć mi słowem o Draconie. – Nic nie szkodzi.

- Nie zmienię tego, ale pamiętaj, że to ty jesteś dla mnie centrum wszechświata.

- Skoro tak twierdzisz.

- Dath...

- Ner – tym razem to ja przerwałam mężczyźnie. – Wierz mi, byłabym okropnie zła, gdybyś miał inną drabinę priorytetów.

- Jesteś idealna – westchnął, rozciągając usta w uśmiechu.

- Musimy iść – przypomniałam, skutecznie zmieniając temat.

Liczyłam, że wypuści mnie z objęć swego ogona, jednak najwyraźniej się przeliczyłam. Nim owinął go ponownie wokół nogi, oplótł mnie ciaśniej, dociskając do siebie. Zadrżałam w niemym oczekiwaniu, wbijając wzrok w wąską linię pełniącą rolę ust rozmówcy. Zanim docisnął je do moich, poczułam wplatające się we włosy jego długie palce. Na kolejny pocałunek byłam mentalnie przygotowana, a wręcz niecierpliwie na niego wyczekiwałam. Jednak kiedy już do niego doszło, musiałam przyznać, że każdy raz z Nerem był inny, natomiast gdyby nie oczekiwano nas na wydarzeniu towarzyskim zorganizowanym przez Claudię, nie byłam pewna czy ostatecznie w ogóle byśmy się na nim pojawili. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Kochani, mam szczerą nadzieję, że ujęłam Was tym rozdziałem za serce. 

Czekam na Wasze komentarze, bo ciekawa jestem niezmiernie, jak postrzegacie rozwój relacji tej dwójki. 

Jesteście wspaniali <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top