13. DATHMARA

Droga na Irdium wbrew pozorom minęła szybciej, aniżeli mogłam podejrzewać. Kilka godzin zdawało się umknąć w przestrzeni niczym kilka minut, chociaż zdawałam sobie doskonale sprawę ze złudności swych obserwacji. Ich subiektywność polegała przede wszystkim na mojej miłości do przebywania w kosmicznej przestrzeni, gdzie nic się nie działo, a wszystko ogarnięte pozostawało bezmiernym spokojem. Spokojem, jakiego brakowało mi, odkąd sięgałam pamięcią. Jednak kiedy zsiadłam z pokładu Yerthii w towarzystwie przyjaciół, z tyłu głowy rozbrzmiała myśl stwierdzająca, że chyba właśnie nadeszły lepsze czasy nie tylko w sferze marzeń.

Irdium nie różniło się mocno od wielu planet, jednak posiadało pewien magnetyzm. Nagle przestałam się dziwić Valegorowi oraz jego nadmiernej fascynacji tym miejscem. Szczególnie kiedy dotarliśmy do Yerthennei, miasta, które zdawało się tętnić życiem dwadzieścia osiem godzin na dobę. Claudia również obserwowała z uwagą okolicę, jakby w ten sposób pochłonąć miała każdy, najmniejszy nawet szczegół, podczas gdy Valegor opowiadał z pasją o swym królestwie. Odnosiłam nawet wrażenie, że nie dostrzegł fascynacji wyzierającej ze spojrzenia szmaragdowych oczu, czekając koniecznie na pochlebstwa. Należne zresztą, gdyż władcą był wyśmienitym, a Yerthennea pomimo dosyć przestarzałego klimatu posiadała własny urok.

- Jeśli masz ochotę, możemy wybrać się jutro zwiedzić okolicę – zaproponował, nie odrywając spojrzenia od partnerki.

- Szczerze? – Skinął głową. – Nie jestem pewna czy jutro w ogóle zwlekę się z łóżka.

Słysząc słowa żony, uśmiechnął się szczerze. Prawdę powiedziawszy, nawet podczas wesela Lemyrthianin nie był aż tak rozluźniony jak obecnie, choć wtedy otaczał się niemalże tylko członkami rodziny. Niemalże, podkreślił cichutki głosik w głowie, podsuwając kolejny raz obraz Dracona. Westchnęłam, opuszczając niezamierzenie gardę, gdyż nie odpowiadało mi nigdy ukazywanie emocji innym.

- My też możemy się wybrać na wycieczkę – zagadnął Ner, pochylając się ku mnie.

Wiedziałam, że obrazy rozciągające się za oknami aerocaru starego typu nie oddają w pełni uroków Yerthennei ani okolic. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że jako osobista służka Claudii nie dysponuję własnym czasem wedle uznania. Chociaż w sumie godziny pracy ani czas wolny nie zostały jeszcze określone wśród warunków współpracy, gdyż chwilowo Valegor stworzył dopiero zarys funkcjonowania mojego stanowiska. Zerknęłam na Nerenette, rozchylając usta, aby udzielić odpowiedzi, lecz Deshay zajmujący miejsce po mojej drugiej stronie wyprzedził mnie, rzucając jakby od niechcenia.

- Dzięki, Ner, ale nie jesteś w moim typie.

Razem z Claudią wybuchłyśmy śmiechem. Gdyby ktoś szedł z boku i usłyszał ich wymianę zdań, nawet tak skąpą w słowa, bez cienia wątpliwości wziąłby ich za stare, dobre małżeństwo a nie poznających się dopiero co znajomych. Nerenette posłał mężczyźnie oburzone spojrzenie, jakie samo w sobie świadczyło, że propozycja zwyczajnie nie obejmowała jego osoby.

- Wyobraź sobie, że ty w moim też nie.

- Nie masz serca, Ner – zażartował Deshay, łapiąc się teatralnie za własne. Kiedy siedzący po mojej prawej Nerenette przekręcił oczami, potrząsając głową na zachowanie kompana, ten otoczył mnie ramieniem i zwrócił się do mnie na pokaz. – Sami zrobimy sobie wycieczkę, prawda?

- Zabieraj od niej łapy – warknął Revoltańczyk, przyciągając mnie do siebie. 

Gdybyśmy nie znajdowali się we wnętrzu pojazdu, bałabym się czy nie doszłoby między nimi do rękoczynów. I po co? Przecież byliśmy tylko paczką obcych sobie osób, które połączyły wspólne wydarzenia, rozwijając nieco głębsze więzi. Dziwną paczką złożoną z Lemyrthianina władającego Irdium z ramienia brata, Revoltańczyka pełniącego funkcję jego prawej ręki oraz doradcy, Ziemianki władającej od dziś tą planetą wespół z mężem, Eratupirta z krwiożerczego Engeriosa i służki pochodzącej z planety wolno umierającej własnym tokiem, która za sobą miała więcej przeżyć, niż mogłoby się komuś zdawać.

- Dobra już, dobra – stęknął Deshay, udając kapitulację. Kiedy mrugnął do mnie okiem, jego głos ponownie wypełnił wnętrze kilkuosobowego pojazdu. – Zabiorę cię na wycieczkę, jak będzie zajęty.

- Nie liczyłbym na to – odparł, nie ustępując.

Pokręciłam głową, uznając, iż dwóch teoretycznie dorosłych mężczyzn zasiadających po obu moich bokach o wiele lepiej odnalazłoby się w roli naburmuszonych dzieci. Niestety to ja robiłam za zabawkę, którą żadne z nich nie chciało się podzielić, zachowując wyłącznie dla siebie. Mimowolnie zmarkotniałam, gdy uderzył we mnie sens metafory przebrzmiewającej w mej głowie. Dracon również traktował mnie jak zabawkę. Z jednej strony wcale nie byłam mu niezbędna ani potrzebna, z drugiej bez pomocy Torisa nigdy bym się od niego nie uwolniła. Niestety odnosiłam wrażenie, jakbym nadal tego nie zrobiła, chociaż Keryjczyk pokonywał obecnie drogę na Ziemię, podczas gdy ja lada moment miałam otrzymać przydział nowego miejsca w galaktyce.

- Ner.

Usłyszałam cichy głos Claudii. Imię przyjaciela brzmiało wymownie w jej ustach, ale pomimo to nie zdobyłam się na odwagę, aby unieść wzrok, odrywając go od własnych kolan i sprawdzić, czego mogła od niego oczekiwać. Po prawdzie, niczego robić nie musiałam. Palce Nerenette spoczywające na ramieniu przesunęły się w górę i w dół, a później z powrotem, jakby niewerbalnie dodawał mi otuchy. Doskonale czułam delikatne muśnięcia, chociaż ubranie skrupulatnie przesłaniało skórę ramion oraz rąk, ponieważ rękawy kurteczki ciągnęły się aż po nadgarstki.

- Zaraz będziemy w domu – zapewnił, a Valegor poprawił go zaledwie sekundę później.

- W sumie to już jesteśmy.

Wiedziona ciekawością podniosłam głowę, wyglądając przez szyby na zewnątrz. Yerthennea wyglądała schludnie, chociaż Irdium bez cienia wątpliwości należało do biedniejszych planet znajdujących się pod pieczą Rady Panteo. Domy nie wznosiły się wybitnie wysoko, sięgając chmur ani nie przyjmowały dziwacznych kształtów. Miasto tworzyły głównie niskie budynki parterowe, jedno bądź maksymalnie dwupiętrowe, a każdy z nich kończył albo płaski dach, albo kopuła. Prawdziwą rzadkością było napotkanie wyższej budowli, której nie wzniesiono z obrabianych kamieni, cegieł lub drewna. Dlatego też oczekiwałam raczej skromnej posiadłości. 

Tymczasem własnym oczom nie dowierzałam, że ktoś o usposobieniu lemyrthiańskiego księcia, który lata spędził na tułaczce, może posiadać taki styl. Gotowa byłam przysiąc, iż rezydencję przejął po poprzednich właścicielach, równocześnie ostatecznie przejmując władzę na Irdium. Budynek już z daleka sprawiał wrażenie nie tylko dużego, ale również przestronnego oraz jasnego, ociekając luksusem na odległość.

Na teren posesji wjechaliśmy przez potężne ogrodzenie wielką, dwuskrzydłową bramą. Nikt nas nie zatrzymał, nikt nie wylegitymował, co oznaczało mniej więcej tyle, że obsługa rezydencji oczekiwała przybycia swego władcy. Przed oczami rozciągały się zielone tereny pełne kwiatów oraz ogrodowych ozdób. Ogrodowe fontanny zachwycały swym wyglądem nawet z daleka, podobnie jak migoczący z oddali błękit. Nie drgnęłam, ponieważ nawet wychylając się najprawdopodobniej nie zdołałabym jednoznacznie określić ze swojej pozycji czy dostrzegłam zdobione jezioro, czy część basenową, chociaż zauważyłam białą ramę oddzielającą błękit od ścieżki.

- Wow.

Głos Claudii odbił się echem wewnątrz pojazdu, kiedy okręcając się oraz wiercąc w ramionach męża, podziwiała zewnętrzną ścianę rezydencji. Jasne, beżowe ściany dwukondygnacyjnego budynku zostały oświetlone w delikatny, subtelny sposób, co wywoływało najprawdziwszy efekt zachwytu, kiedy niebo spowijać zaczynały wieczorne barwy. Z daleka dostrzegłam balkony oraz tarasy, a także co najmniej dwie pary drzwi oraz ogromne okiennice. Niektóre z nich bez wątpienia zapełniały całą wysokość ściany, podczas gdy inne zdecydowanie bardziej przypominały okna zwyczajnych domostw prostych ludzi. Dwie wielkie kolumny wznosiły się przy jednym z wejść, pozwalając wywnioskować, które z nich stanowiło front rezydencji.

- Cieszę się, że ci się podoba – mruknął Valegor, nie kryjąc zadowolenia. 

Odwróciła głowę, posyłając mężowi pełen zachwytu wzrok, jakim emanował także jej głos.

- Podoba? – zapytała z niedowierzaniem. – Val, tu jest wspaniale.

Powiodła spojrzeniem ponownie w kierunku okien, podczas gdy aerocar podjeżdżał pod schody głównego wejścia. Ponieważ był to mimo wszystko jeden ze starszych modeli, odnotowałam dokładny moment, kiedy pojazd zaczął zwalniać, aby ostatecznie zatrzymać się na miejscu. Jako przyszła, niedoszła synowa konsula Kery widziałam w życiu wiele wspaniałości, w tym również pałac Randoma, jednakże rezydencja władcy Irdium olśniewała bez dwóch zdań wyglądem oraz roztaczanym wokół klimatem. Nim się zorientowałam, drzwi z obu stron zostały uniesione, pozwalając na opuszczenie pojazdu.

- Chodź, pomogę ci.

W pierwszej sekundzie uznałam, że Valegor proponuje pomocną dłoń swej małżonce. Jednak kiedy świadomość zarejestrowała różnice w słyszanym głosie, zrozumiałam, iż to wcale nie Valegor przemawiał, a Claudia to nie odbiorczyni przesłania. Odwróciłam głowę, w kierunku dobiegającego mnie dźwięku, gdy Deshay stał już na zewnątrz. Nerenette wciąż siedział obok częściowo wysunięty do przodu, wyciągając w moją stronę cierpliwie rękę.

- Dziękuję – odparłam grzecznie, kiedy z jego pomocą znalazłam się na zewnątrz. W pierwszej chwili dostrzegłam różnicę. Służba zatrudniona w rezydencji krzątała się wokół, zabierając nasze skromne bagaże z tylnej partii pojazdu. – Nie wiem, gdzie powinnam iść.

- Nic się nie martw – zalecił Valegor. Obejrzałam się za nim, kiedy obejmował Claudię w pasie, wymijając nas. – Ner, oprowadź Dath i Deshaya po domu. My musimy coś jeszcze załatwić. Później przyślę kogoś i zostaniecie zaprowadzeni do pokoi.

Skinęłam posłusznie głową, jak przystało na służkę a nie przyjaciółkę. Jakoś nie potrafiłam z czystym sumieniem pogodzić obu ról, ponieważ zdawały się one całkowicie różnić od siebie. Pomimo to instynktownie rozciągnęłam usta w uśmiechu, czując, że naprawdę będzie mi tutaj dobrze. Dodatkowo spojrzenie szmaragdowych oczu mojej nowej pracodawczyni zdawało potwierdzać tę dewizę, chociaż jej uwaga skupiała się obecnie na dzierżonym w ręce srebrzystym zniczu, w którym płonął niewielki płomień.

Nie potrzebowałam dopytywać, czym planował zająć się Valegor. Sprawa przedstawiała się aż nadto oczywiście. Wszak małżonkowie musieli rozpalić płomień w domowym ognisku, jakie zlokalizowane zostało w specjalnie wydzielonej części domu, którą w dużym prawdopodobieństwie raczej nie odwiedzano dotychczas. Nawet jeżeli ołtarz domowego ogniska umieszczony został tuż za wejściem do głównych komnat małżonków, jak miało to miejsce zazwyczaj. W końcu Claudia musiała mieć stały dostęp do paleniska, doglądając dziennie, ażeby ogień trzaskał w nim wesoło, jednocześnie ochraniając płomień przed niepożądanymi zakłóceniami.

- Gotowa poznać rezydencję? – Potaknęłam, wręcz nie umiejąc się doczekać. Nerenette wysunął ku mnie ramię, które ujęłam, niewiele się nad tym zastanawiając. Zachowywał się niczym prawdziwy dżentelmen, wypełniając polecenia Valegora, który po prawdzie był także jego mocodawcą. – Pokażę ci dom.

- Miło z twojej strony, Ner.

Zachichotałam mimowolnie, słysząc głos Deshaya. Niby cały czas mężczyzna znajdował się obok, co jakiś czas odsuwając się na ubocze, ale z drugiej strony przypominał o sobie w nader zabawny sposób. Przez moment nawet odniosłam wrażenie, że celowo próbuje rozluźnić sytuację, jaka do napiętych przecież wcale nie należała, jednak kto potrafił przewidzieć, jak potoczy się dana sytuacja bez świadków. Ner nie był namolny, nie narzucał się, od czasu do czasu jednak wypowiadając dwuznaczne twierdzenia. Cieszyłam się z obecności dodatkowej osoby, nie chcąc ubzdurać sobie przypadkiem czegoś więcej, aniżeli miało miejsce w rzeczywistości.

- Jak chcesz, możesz iść za nami – odparł mężczyzna o odrobinę gadzim obliczu. Następnie skierował uwagę na mnie, prowadząc już do środka. – Jestem pewny, że ci się spodoba. Co chciałabyś zobaczyć najpierw, maleńka?

- Jadalnię – wtrącił Eratupirt, krocząc za nami.

Odniosłam wrażenie, że zabierał głos zamiast mnie wcale nie z nadmiernego skupienia na własnej osobie, ale ze zwyczajnej przekorności. Zupełnie jakby takie zachowanie stanowiło ich codzienną rozrywkę. Jeden ignorował obecność drugiego, o której tamten usilnie oraz uporczywe nie pozwalał zapomnieć.

- Nie ciebie pytałem – zaznaczył oschle, nawet nie oglądając się za siebie. Kolejne pytanie brzmiało znacznie życzliwiej, aczkolwiek ono zostało skierowane do mnie. – Więc jadalnia?

- Może być jadalnia – przytaknęłam, robiąc to bardziej ze względu na Deshaya. 

Nie byłam całkowicie pewna czy naprawdę właśnie tam pragnął się udać, czy może jednak rzucił w eter pierwszą lepszą nazwą pomieszczenia, jaka przyszła mu do głowy. Mi natomiast po prawdzie było wszystko jedno. W końcu miałam tu od dziś mieszkać, więc koniec końców musiałam poznać każdy zakamarek posiadłości. 

- Dobrze, zatem jadalnia i kuchnia, chociaż tam nie będziesz przesiadywać.

- Nie chcesz, żebym gotowała? – zażartowałam. 

Gdybym jednak przewidziała odpowiedź, a także ciche stęknięcie depczącego nam niemal po piętach Desha, powstrzymałabym wypływające z ust słowa.

- Chciałbym – przyznał z wysoko uniesioną głową, a także przyjemnością wymalowaną na rozmarzonym obliczu. – Zwłaszcza jeśli ugotujesz coś specjalnie dla mnie, maleńka.

- Rany...

- Nie słuchaj, Desh – rzucił do mężczyzny, ponownie skupiając uwagę na mnie. Miałam nadzieję, że nie przyuważył rumieńców, jakie zdawały się wypalać dziurę w policzkach. Nawet jeśli na mojej skórze słabo widoczne były poszczególne odcienie różu, czułam pieczenie zlokalizowane idealnie na kościach policzkowych. – Lubisz gotować?

- Tak – odparłam, przebąkując cicho i spuszczając głowę. Nie chciałam skupiać się na subiektywnych odczuciach. Jednakże przez niektóre zachowania Nerenette czułam się niczym małolata opacznie rozumiejąca każde zdanie. – Chociaż rzadko miałam ku temu okazję.

- Więc co nam ugotujesz?

- Ooo... - zaczęłam mało elokwentnie, przeinaczając jego pytanie celowo. Musiałam w tym celu mentalnie przywołać sama siebie do porządku, przypominając głosem rozsądku, iż określenie nam idealnie pasowało do całej naszej piątki. Dodatkowo śmiało można było rozszerzyć zaimek o wszystkich pozostałych mieszkańców rezydencji, gdyż nie mogłam wykluczyć, że łaskawy Valegor w ramach pakietu zatrudnienia oferował pełnowartościowe wyżywienie pracownikom. – Cóż, mogłabym na początek ugotować jakąś lekką potrawę. Nie bardzo wiem, co lubi jeść Claudia, bo wy to chyba raczej mięso, więc...

- Maleńka... – przerwał mi Nerenette, prześwietlając spojrzeniem, jakie mimowolnie wywoływało zawstydzenie. 

Spuściłam lekko głowę, chociaż krótkie i naturalnie rozczapierzone włosy raczej nie przesłaniały zarumienionej twarzy wystarczająco efektywnie. Żałowałam aktualnie decyzji o ich ścięciu, bo wolałabym, aby przesłoniły mnie całą. Aktualnie mogłam nawet być niczym ta dziewczynka z ziemskiej baśni, o której kiedyś opowiadała mi lady Laila, a której włosy ciągnęły się długim sznurem aż po podłożu. 

- Tak?

- Miałem na myśli naszą dwójkę.

- Ooo... - wyrwało mi się. 

Przeczesałam palcami włosy, usiłując kosmyk zatknąć za ucho. W zasadzie zrobiłabym wszystko, byleby nie spojrzeć Nerenette w oczy. Nerwowo zaczęłam rozglądać się po podłodze, bojąc się unieść wyżej wzrok.

- Daj jej dziś spokój, Ner – wtrącił Deshay, najwyraźniej dostrzegając moje zakłopotanie. – Nie widzisz, że ją zawstydzasz?

- Nie interesuj się – odparł. Następnie cofnął ramię, zmuszając do puszczenia go, przez co mimowolnie zerknęłam pytająco na mężczyznę. Zdezorientowana jego zachowaniem przystanęłam, ale nie pozwolił stanąć mi w miejscu, otaczając ramieniem. Nawet w szpilkach byłam niższa od niego, sięgając ledwie podbródka towarzysza. – Tutaj na lewo znajduje się główna jadalnia – poinformował, wprowadzając do wnętrza pomieszczenia. Fakt był taki, że nie zarejestrowałam pokonanej drogi, w związku z czym najpewniej zgubiłabym się, gdyby kazano mi tutaj przyjść samodzielnie. – Ale Valegor raczej z niej nie korzysta, chyba że któreś z rodzeństwa postanawia go odwiedzić. Z rodziną.

- Często ktoś przylatuje? – spytałam, próbując skupić się na potencjalnie ważnych danych. 

Wszak miałam pomóc Claudii w pełnieniu obowiązków pani domu. Całkiem prawdopodobnym zdawały się odwiedziny familii, nawet bez wcześniejszej zapowiedzi, choć w to akuratnie wątpiłam. 

- To zależy – stwierdził, namyślając się chwilę. – Słuchaj, Desh, bo nie będę powtarzał – nakazał idącemu za nami mężczyźnie. Zdawałam sobie sprawę, że on również musiał poznać pewne informacje. W zasadzie musiał wiedzieć o wszystkim, co miało pozwolić mu zapewnić całkowite bezpieczeństwo Claudii. – Dotychczas zdarzało się, że dłuższy czas Valegor nie podejmował gości, nadrabiając później kontakty z rodziną. Jednak często to on wybierał się z krótką, parodniową wizytą na Lemyrthię. Rzadko kiedy bywał na innych planetach sojuszu, ale to również się zdarzało – głośniej wypowiedział ostatnie słowa, podkreślając ich znaczenie bardziej dla Deshaya niż dla mnie, mimo że również zmuszona byłam posiadać taką wiedzę. – Ale teraz wszystko się zmieniło.

- Valegor nie jest już samotnym, zrzędliwym kawalerem. 

Eratupirt wyciągnął esencję zmian na wierzch, słysząc natychmiast przepełnioną srogością ripostę.

- Uważaj na słowa, Desh. Valegor to potężny władca i należy mu się przede wszystkim szacunek.

- A co ja niby mogę poradzić, że teraz będzie bardziej towarzyski? – spytał impertynencko.

- To akurat naturalne konsekwencje posiadania żony – uznał Nerenette, niechcący dając mi tym do myślenia. Ton jego głosu mógł sugerować, iż wcale nie brał pod uwagę związania się z kimkolwiek na poważne, co z kolei potwierdzałoby, że jego sugestia na weselu o naszym małżeństwie stanowiła nietrafiony kawał. – Nawet jeśli nie do końca Valegor będzie zachwycony, musisz się liczyć, że jego siostrzyczki stosunkowo często odwiedzać będą posiadłość.

- Trojaczki Valegora – skwitował zielonowłosy mężczyzna.

Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, które siostry miał na myśli. Ashtereya, Bienetis oraz Dermina potrafiły doprowadzić do szewskiej pasji umarłego, a skoro pokochały nową siostrę całym sercem, sama nie liczyłam, że na Irdium zawitają wyłącznie od czasu do czasu. Szczególnie jeśli żadna z nich wciąż nie weszła w związek partnerski, w związku z czym dysponowały nadmierną ilością wolnego czasu. Westchnęłam, uświadamiając sobie, co oznaczało to dla mnie.

- O co chodzi, maleńka?

- O nic – odparłam, ale spojrzenie arsenowych oczu zdradzało brak przekonania co do prawdziwości twierdzenia. – Zwyczajnie właśnie sobie wyobraziłam ich wizytę.

- Fakt – parsknął śmiechem. – Ale dla was dodatkowe towarzystwo może okazać się przyjemną odmianą.

- Z całą pewnością tak będzie – zapewniłam.

Nikt nie dostarczał tyle emocji co trojaczki. Nie znałam ich tak dobrze jak Nerenette, ale spędzone ostatnie dni w ich towarzystwie świadczyły same o sobie. Przy czym po prawdzie nawet nie przebywałam bezpośrednio z nimi, zazwyczaj z boku obserwując wulkany energii. Każda z nich była pełna życia, a okiełznanie ich wewnętrznego płomienia sprawiało wrażenie graniczącego z niemożliwością.

Szczerze zaczynałam współczuć ich potencjalnym, przyszłym partnerom, zakładając, że każda wreszcie jakiegoś napotka na swej drodze. Wątpiłam, aby Random korzystając ze swej władzy narzucił siostrom małżeństwo, wybierając męża samodzielnie wedle własnego uznania. Prawdopodobnie nawet on nie był aż takim szaleńcem, aby z własnej woli sprowadzać na siebie gniew oraz zemstę trojaczek.

- W każdym razie tutaj znajdują się pomieszczenia kuchenne, piwniczki, spiżarnie oraz inne tego typu miejsca – poinformował Nerenette, prowadząc nas do przejścia umieszczonego po boku sali jadalnej. Przeszliśmy krótkim korytarzykiem łączącym pokój z długim stołem oraz liczną ilością siedzisk z całym kompleksem kuchennym. – Robi wrażenie, prawda?

- Ja tam wolałem poprzedni pokój – odpowiedział Desh, podczas gdy mój wzrok błądził po nowoczesnym wyposażeniu kuchennym.

- Nie ciebie pytałem, matole. – Ner zdawał się powoli niecierpliwić ciągłymi wtrąceniami towarzysza. – Jeśli będziesz miała ochotę coś przyrządzić, możesz śmiało ze wszystkiego korzystać, maleńka.

Przytaknęłam. Dawno już przestałam Nerenette zwracać uwagę o stosowane wobec mnie określenie. Byłam niższa od niego, ale nie przypominałam miniaturki człowieka, a z tym właśnie kojarzyłam to słowo. Wolałam taką interpretację aniżeli bardziej intymną wersję, co chwilę przypominając samej sobie, że z prawą ręką władcy Irdium łączyły mnie zawodowe stosunki o co najwyżej przyjaznym zabarwieniu.

- Wezmę to pod uwagę – oznajmiłam po chwili, uświadamiając sobie jego oczekiwanie na werbalne potwierdzenie.

- To dobrze. Miło będzie skosztować twojej kuchni jeszcze przed małżeństwem.

- Ner – niemal wykrzyczałam jego imię, zerkając na towarzyszącego nam stale mężczyznę. 

Ten jednak zdawał się niewiele robić sobie z podtekstów kompana. Nawet nie mogłam się dziwić, skoro praktycznie co krok słyszał podobne komunikaty. 

- No co? – Wzruszył ramionami szczerze zdziwiony. – Pamiętaj, że lubię dobrze zjeść.

- Jeśli już coś ugotuję, wezmę pod uwagę wszystkich – oznajmiłam stanowczo.

Nie zamierzałam się kłócić ani sprzeczać. Poza tym Nerenette sprawiał wrażenie upartego do granic możliwości. Miałam niemały problem określić, dlaczego koniecznie uwziął się na wmawianie mi spraw, jakie zwyczajnie nie istniały. Jednakże ostatecznie uznałam, iż sprzeczki z nim nie mają większego sensu. Revoltańczyk podobnie jak Dikla trwał wpatrzony w jeden punkt, uznając przy tym wyłącznie własną perspektywę.

- Ja tam wolę się nie struć – rzucił arogancko Deshay.

Jego ciągłych tez także postanowiłam nie komentować. Najwyraźniej nadszedł czas, gdy wraz ze zmianą otoczenia oraz obowiązków musiałam nauczyć się funkcjonować z tą dwójką. Nagle uznałam, iż Valegor jest zdecydowanie prostszy w obyciu. On nie usiłował wmawiać mi małżeństwa ani nie odwracał uwagi, skupiając jej na sobie. Nie robił ze mnie tarczy ani miecza, traktując wyłącznie jak Dathmarę, jaką pragnęłam pozostać. 

^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^          ^^^^^^^^^^

Kolejny rozdział za nami, kochani. 
Dajcie znać, co sądzicie i czy Waszym zdaniem Nerenette nie działa jednak zbyt szybko. 

Pamiętajcie, że to Wasza aktywność motywuje mnie do działania. 

Za każdy głos oraz komentarz ślicznie dziękuje <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top