5. grumpy

Wysoki budynek z czerwonej cegły wyglądał naprawdę monumentalnie. Poprawiłam na ramionach plecak i weszłam do środka razem z tłumem innych uczniów. O ósmej piętnaście na sali gimnastycznej rozpoczynały się obchody dnia naszego szkolnego patrona, więc ogromna masa ludzi przesuwała się właśnie w tamtą stronę. Naciągnęłam machinalnie rękawy szerokiej bluzy dalej na dłonie i przygryzłam wargę, starając się wyłapać wzrokiem znajomą twarz. 

Kye'a jednak nigdzie nie było. 

Poprawiłam na nosie spadające okulary i lekko zestresowana jego nieobecnością ruszyłam za ludem. Byłam ściśnięta ze wszystkich stron, przez co nie miałam szans wyjąć telefonu z kieszeni. Modliłam się więc, aby mój głupi przyjaciel pokazał się, zanim przyjdzie mi zająć miejsce. Nie było mowy, żebym siadła kogoś obcego.

  – Bardzo proszę o zbieranie się przy swoich wychowawcach, moi drodzy. Nie stoimy w przejściu, zróbmy to sprawnie, raz, dwa. – Dotarł do mnie donośny głos pani dyrektor. Jęknęłam pod nosem, zaciskając palce na szelkach. Nie mogłam siedzieć z Kye'em. Byliśmy w różnych klasach. Co mam teraz zrobić?

Oddychaj, North.

Przymknęłam na sekundę oczy, aby skupić się na unormowaniu mojego przyśpieszonego oddechu. Byłam zestresowana, ale to nie koniec świata. Siądę obok jakiegoś kujona, a dzięki słuchawkom nikt się do mnie nie przyczepi. 

Taki był mój plan.

  – Grupy są rozmieszczone po kolei. Najbliżej wejścia klasy pierwsze, później drugie i tak dalej, w porządku alfabetycznym. Zbieramy się przy swoich wychowawcach. Proszę nie tamować przejścia, moi drodzy – powtarzała przez mikrofon młoda kobieta. 

Nie lubiłam szkolnych uroczystości. Nie lubiłam tłumów. Nie lubiłam tego hałasu. Nie lubiłam ludzi drących się na siebie, jakby nie mogli poczekać do przerwy. Chociaż... ja po prostu nie lubiłam ludzi.

Wysokie trybuny powoli zapełniały się uczniami, a ja mogłam się przesuwać w stronę części, w której zapewne znajdował się mój wychowawca. Byłam w czwartej klasie a, więc miałam szanse na całkiem niezły widok. Jakby mnie to z resztą obchodziło...

Kiedy dookoła zrobiło się trochę luźniej, wyjęłam z bocznej kieszeni plecaka małe słuchawki i włożyłam je do uszu. Wypuściłam zza nich włosy, aby przykryć choć część swojej twarzy i weszłam po metalowych schodkach na przedostatni rząd. Usiadłam na ostatnim miejscu w tym przedziale, żeby musieć się z kimś użerać tylko z jednej strony. Położyłam plecak w nogach i oparłam podbródek na dłoni. Zapowiadało się fantastyczne przedpołudnie.

Dyrektorka powtórzyła swoje wytyczne jeszcze kilka razy, przede mną jakieś dziewczyny już zdążyły się pokłócić o to, która ma siedzieć pośrodku, a Kye'a wciąż nie było. Bacznie obserwowałam wejście na halę, przez co nie mogłam go nie zauważyć. Zagryzłam wargę nie spuszczając wzroku z wchodzących. Nie drgnęłam nawet, kiedy poczułam, że ktoś zajmuje miejsce po mojej prawej. Przez pochyloną pozycję włosy zaczęły mi uciążliwie wpadać na okulary, czego nie znosiłam, więc zostałam zmuszona do tego, aby założyć je ponownie za ucho. 

  – Mam nadzieję, że już wszyscy odnaleźli swoje klasy. Będziemy więc mogli zaczynać za pięć minutek.  

Pani Hopper była elegancką kobietą lekko po trzydziestce. Mimo swojego zawsze formalnego ubioru czy oficjalnej postawy była bardzo lubianą w tej szkole osobą. Co prawda zastanawialiśmy się z Kye'em, z kim musiała się przespać, żeby w tak młodym wieku zasiąść na dyrektorskim stołku, ale rozważania te nigdy nie wynikały z niechęci do nauczycielki. Miałam szczęście, że to właśnie ona uczyła moją klasę angielskiego; były to jedne z najlepiej przygotowanych i prowadzonych zajęć w szkole.  

A Kye'a dalej nie było.

Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, aby się upewnić, że nie dostałam od niego żadnej wiadomości, ale wiało tam tylko pustką. Przygryzłam odruchowo paznokieć kciuka, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czemu się tak stresowałam?

Przez drzwi przeszły ostatnie dwie osoby, po czym dyrektorka kazała je za nimi zamknąć. Chudy szatyn wszedł zaraz obok niskiej brunetki. Byłam za daleko, żeby zobaczyć jej twarz . Ciskałam piorunami w przyjaciela, chcąc go zabić w myślach. Z kim się tak szlajał, że prawie się spóźnił na akademię, nie mówiąc już o totalnym zlaniu mojej osoby? 

Jakby czytając mi w myślach, jego wzrok z drugiego końca sali padł prosto na mnie. Przeczesał palcami włosy, powiedział coś do swojej towarzyszki, po czym poszedł w stronę swojej klasy. Musiał przejść przez całą salę, a ja nie spuszczałam go z oczu. W połowie drogi wyjął telefon i nie zatrzymując się, wysłał do mnie wiadomość. Otworzyłam więc sms-a. 

Od: Kyye

Sorki, N. Wyjaśnię ci wszystko potem. 

Prychnęłam pod nosem na jego nic nieznaczące słowa. Oparłam się o siedzenie i zaplotłam ramiona pod biustem, powracając do niego wzrokiem.

Od: Kyye

Proszę, nie zabijaj mnie jeszcze. 

Wywróciłam oczami, wiedząc, że tego nie zobaczy i wypuściłam głośno powietrze. Utkwiłam swoje spojrzenie w prowizorycznej scenie, która składała się z długiego podwyższenia z wyłożonymi na nim kilkoma rekwizytami. Zastukałam znudzona palcami o własny policzek i w tym momencie w polu mojego widzenia pojawiła się Mary. Jej długie, kręcone włosy były nie do przeoczenia. Poprawiłam wiecznie spadające okulary i małe słuchawki – nie wiem, co było nie tak z moimi uszami, że nigdy się w nich dobrze nie mieściły. Może po prostu moje całe ciało było jakieś niedorobione. 

  – Szanowni państwo, grono pedagogiczne, pracownicy administracji oraz drodzy uczniowie. W imieniu swoim, jak i całego samorządu szkolnego, pragnę powitać was wszystkich tu zebranych na naszej corocznej uroczystości poświęconej upamiętnieniu sylwetki Eleanor Roosevelt, patronki Pierwszego Liceum Ogólnokształcącego w Fox River. W szczególności pragnę powitać dyrekcję...

Przymknęłam powieki i oparłam się na niewygodnym krześle. Nikt tego nigdy nie słuchał, po co ci ludzie się tak wysilali? Czy naprawdę pani sekretarka obraziłaby się, gdyby nie została szczególnie powitana? Westchnęłam znużona i poważnie zastanowiłam się, czy nie obejrzeć czegoś na telefonie. Przecież nie byłabym jedyna. Jednak pozostała we mnie odrobina szacunku i poważania dla Mary Audley nie pozwoliła mi tego zrobić. 

Kilka minut później z moich ambitnych rozmyślań wyrwało mnie szturchnięcie w prawy bok. Otworzyłam gwałtownie oczy i spojrzałam w tamtą stronę. Koło mnie siedział brunet, z którym chodziłam do klasy, co za zaskoczenie. Uniosłam brew, aby zakomunikować swoje niezainteresowanie tym, co chłopak chciał mi powiedzieć. Nie miałam ochoty na żadne pogawędki ani zaczepki, więc wskazałam tylko na słuchawki w moich uszach i odwróciłam się w stronę sceny.

Zauważyłam, że w centralnym punkcie pojawił się nowy przedmiot. Obraz, który wykonałam trzy dni wcześniej, prezentował się... nieźle. Z takiej odległości dalej bez problemu można było stwierdzić, kogo przedstawiał, więc misja wykonana. Zarejestrowałam też lekkie zamieszanie spowodowane – jak się domyślałam – krótkim przygotowaniem aktorów do przedstawienia. Nie było mi jednak dane nacieszyć się spokojem. Moje ramię ponownie zostało zaatakowane przez czyjś wścibski palec.

  – Jeśli chcesz chusteczki, ładowarki, słowa pocieszenia czy potrzymania za rękę w tych emocjonujących chwilach, zagadaj do dziewczyn przed tobą, na pewno będą chętne – wyszeptałam obojętnie, nie zaszczycając chłopaka nawet swoim spojrzeniem. W odpowiedzi jednak usłyszałam stłumiony chichot, przez co musiałam się obrócić.

  – Dziękuję za radę, ale nie skorzystam. – Uśmiechnął się szeroko, ignorując moją odpychającą postawę. Zmarszczyłam brwi, ale brunet odezwał się, nim zdążyłam o cokolwiek zapytać: – Ty jesteś North Varley?

Obserwowałam jego twarz przez kilka sekund, zastanawiając się, o co mu mogło chodzić. Chodziliśmy razem do klasy przez trzy lata, więc chyba powinien wiedzieć, kim byłam. Chociaż... ja też nie byłam stuprocentowo pewna jego tożsamości. Chłopaków takich jak on było tu od groma. Pomijając ten fakt, czemu go to nagle zainteresowało? Czy nie widział, że byłam zajęta? 

  – Wezmę to uporczywe spojrzenie za potwierdzenie – odezwał się po chwili, znowu wybudzając mnie z lekkiego zamyślenia. – Nie wiedziałem, że potrafisz malować. 

Wszystkiego się spodziewałam, ale tego nie było nawet na ostatnim miejscu. Wyprostowałam się jak struna, czując nieprzyjemny dreszcz w dole kręgosłupa. Skąd wiedział, że maluję? Widział moje prace? Gdzie? Może był na warsztatach? Nie, zauważyłabym go. Śledził mnie? Był stalkerem? To dlatego się tak szeroko uśmiechał...

  – Masz naprawę talent. Chyba nikt z artystycznej klasy by tego nie zrobił lepiej – kontynuował, jak gdyby nigdy nic. Zmarszczyłam swoje czoło jeszcze bardziej, przez co musiałam wyglądać jakby mnie uwierał mózg.

  – O czym ty w ogóle do mnie mówisz? – wypaliłam prosto z mostu. Przez twarz chłopaka przeszedł cień zdziwienia, ale szybko został zasłonięty tym samym, szerokim uśmiechem.  

  – O portrecie Roosevelt, a o czym mógłbym mówić? 

  – No... tak. – Pokiwałam zmieszana głową, ale moja gonitwa myśli na tym się skończyć nie mogła. – Zaraz, ale skąd wiesz, że to ja go namalowałam?

  – Cicho bądźcie! – syknął na nas ktoś z przodu, mimo tego, że rozmawialiśmy szeptem. Nie przejęłam się jednak za bardzo tą uwagą i wywróciłam po raz kolejny oczami.

  – Gdybyś zdjęła słuchawki, dzikusie... – Przerwał i wyciągnął w moją stronę rękę, po czym jednym ruchem wyjął z uszu małe urządzenia. Zrobił to tak szybko, że nie miałam czasu zareagować. Chciałam się cofnąć, krzyknąć, oburzyć, ponieważ naruszył moją strefę komfortu. Ale jedynym co zrobiłam, było pozostanie w miejscu i wpatrywanie się w jego dalej uśmiechniętą twarz. – Usłyszałabyś, że Maryśka podziękowała ci za odwalenie dobrej roboty. 

No tak. Nie pomyślałam o tym. Boże, byłam czasami taka głupia. Jednak dalej czułam się koło niego dziwnie. Zachowywał się bardzo pewnie siebie, z energią i obcą mi radością. Nie wiedząc, co dalej powinnam zrobić, kiwnęłam tylko głową. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie odzyskałam swoich słuchawek, więc z roztargnieniem poprosiłam o nie.

  – Dostaniesz je tylko, jeśli powiesz, że wiesz jak mam na imię. – Kolejny szeroki uśmiech wypłynął na jego twarz. Czemu to robił cały czas?

  – Nie bolą cię policzki? – odezwałam się ironicznie, ignorując jego warunek. Może miał skurcz mięśni mimicznych i fizycznie nie mógł przestać się uśmiechać? Chłopak w odpowiedzi tylko się cicho zaśmiał. Wysunął w moją stronę dłoń, na której leżały zwinięte słuchawki i wyszczerzył się jeszcze bardziej. Nie mogłam się powstrzymać, więc wywróciłam oczami i czym prędzej zabrałam od niego swoją własność.

  – Jestem Vance, gburze. I kto wie, może do tego jestem masochistą? – Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok w stronę sceny. Przyglądałam się jego profilowi jeszcze przez chwilę, próbując ogarnąć, co z tym człowiekiem było nie tak, ale zrezygnowałam, kiedy zewsząd rozległy się gromkie brawa. 

A więc byłam gburem.

***

  – Noriii – przeciągnął po raz kolejny Kye. – Zagadałem się z nią, naprawdę. Dlaczego się tak obrażasz? Przecież nie mogę z tobą spędzać dwudziestu czterech godzin na dobę. 

Sapnęłam jeszcze bardziej poirytowana jego tokiem rozumowania. 

  – Ale ja nie chcę, żebyś spędzał ze mną cały swój czas! – Wyrzuciłam do góry ręce, perorując z przyjacielem na szkolnym dziedzińcu. – Wkurzam się, bo mnie nie uprzedziłeś.

  – Miałem cię uprzedzić, że przypadkowo zagadam się z dziewczyną, która mi się podoba?! Przepraszam cię bardzo, ale nie byłem w stanie tego przewidzieć, może ty masz takie zdolności, ja na pewno nie!

  – Nie krzycz na mnie, do cholery! – uniosłam się razem z nim. Przymknęłam oczy i odetchnęłam, aby się uspokoić. Jak ten człowiek mnie czasami wkurzał. – Tam był tłum ludzi, Kye. Wszyscy na sobie i na mnie – odezwałam się już spokojniej. – Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że boję się przebywać w takich sytuacjach sama. – Wbiłam w jego klatkę piersiową oskarżycielski palec. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a twarz złagodniała.

  – North...

  – Wystawiłeś mnie. 

Trwaliśmy jeszcze przez chwilę w milczeniu, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

  – Przepraszam – powiedział nagle. Westchnęłam cicho, to słowo było dla nas ważne, nie rzucaliśmy go od niechcenia. Pokiwałam więc lekko głową na znak, że rozumiem. – Nie pomyślałem o tym wtedy. W zasadzie to zupełnie o tym zapomniałem. Przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji, Nori. 

  – Już okay, Kye. – Uniosłam ręce i przytuliłam go mocno, a raczej to on przytulił mnie, bo bardzo tego potrzebowałam. 

  – Wszystko w porządku? Nic się nie stało, jak mnie nie było? – Chciał się jeszcze upewnić. Pokręciłam tylko głową, poklepałam go po plecach i odsunęłam się na krok. Odetchnęłam głęboko, oczyszczając swoje ciało z niepotrzebnego napięcia, a na moje usta wkradł się lekki uśmieszek. Kye uniósł brwi, nie wiedząc na początku, o co mogło mi chodzić, ale już po sekundzie załapał aluzję. – Chodź na herbatę, wszystko ci opowiem.


  – No i zaprosiłem ją na wieczór do kina – zakończył swój monolog podekscytowany szatyn. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc na jego zauroczone spojrzenie i rozanieloną twarz. To było naprawdę słodkie. 

  – Zaraz rzygnę tęczą. – Przewróciłam oczami z cichym śmiechem. Wzięłam ostatniego łyka pysznego napoju, ale nie puściłam ciepłego kubka, ponieważ przyjemnie ogrzewał moje zimne dłonie. Siedzieliśmy w przytulnej knajpce, do której wpadaliśmy z Kye'em od czasu do czasu po szkole, żeby przekąsić coś słodkiego i napić się mojej ulubionej herbaty owocowej, a szatyna ulubionej czarnej kawy. Przyjaciel przez niespełna pół godziny streszczał mi dzisiejsze spotkanie z wybranką swego serca. – Weź mnie poznaj kiedyś z tą twoją Elspeth. 

  – Najpierw to ona musi się stać moją Elspeth, a dopiero potem mogę was zapoznać.

  – To się sprężaj. Z twoich opowieści jasno wynika, że dziewczyna jest zainteresowana twoją przygłupią osobą, więc nie zwlekaj. Jak dzisiaj wszystko gładko pójdzie, to ją zapytaj.  

  – Ej, ej, ej – oburzył się moim epitetem. – Przyganiał kocioł garnkowi. 

Śmiejąc się z przyjaciela, zerknęłam na zegar, który wisiał niedaleko na ścianie.

  – Śpieszysz się gdzieś dzisiaj?

  – Dzwonił do mnie pan Spence, że musi przesunąć naszą sesję z wtorku na dziś. Nie miałam nic przeciwko, bo jutro po południu też będę zajęta – wyjaśniłam.

  – Opowiesz mu o napadzie, prawda? – zadał pytanie, którego nie chciałam słyszeć. Westchnęłam ciężko, pocierając czoło palcami i odparłam lakonicznie:

– Chyba nie mam innego wyjścia. 


_________

Podzielcie się swoimi wrażeniami, a na następny rozdział zapraszam w przyszłym tygodniu :D.

LBS

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top