W. Wycieczka na krwistą polane Cz. 2

Przemierzałam ciche ulice miasta, powoli rozglądając się za wycieczką z Chin. Wiedziałam, że co noc wychodzą z hotelu, by pozwiedzać wszytko, gdy jest ciemno. W momencie, w których ich zauważyłam na mojej twarzy zagościł przyjazny uśmiech i podeszłam do przewodnika, który przyjechał z nimi, a który znał dobrze nasz język.

- Dobry wieczór! - przywitałam się, a brunet który robił za przewodnika, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie - cóż to w nocy iść na wycieczkę? Przecież ciemno jest jak, nie powiem gdzie - mój przyjazny uśmiech się poszerzył, gdy starszy mężczyzna zaśmiał się.

- No cóż, to pytanie chyba idzie również do ciebie, hm? - mrugnął do mnie, a ja jedynie wzruszyłam ramionami

- Nie umiem spać, a nocny spacer, zawsze pomaga - odpowiedziałam przymilnie, a w myślach dodałam: zabijanie też dobrze działa mi na sen, a już pozbycie się was sprawi, że będę jak w raju.

- No cóż, moja wycieczka lubi zwiedzać, gdy jest ciemno, ale nie jestem stąd, więc nie wiem gdzie ich zaprowadzić. Może ty znasz dobre miejsce? - zapytał, a ja pokiwałam głową. Brunet powiedział coś do tych dzikusów, a ja grzecznie czekałam - tak więc, gdzie idziemy?

- Za miastem jest bardzo ładny las - wyjaśniłam, a brunet miał już coś powiedzieć, o pójściu tam w nocy, gdy zaczęłam wyjaśniać - kiedyś z siostrą, kiedy byłyśmy młodsze, znalazłyśmy tam ruiny starych domów, a nawet kościół, nad jeziorkiem. Więc każdego dnia, znosiłyśmy tam różne lampki, świeczki czy latarki, by oświetlić to miejsce, byśmy mogły się tam bawić po zmroku. To jest ogólnie na polanie, otoczonej drzewami, ale z światłem daje to magiczny widok - powiedziałam, a w oczach mężczyzny widziałam ekscytacje. No cóż dał się nabrać, na moje kłamstwo jak widać, dlatego zaczął tłumaczyć to co powiedziałam, a jego wycieczka natychmiast zaczęła przytakiwać głowami.

- No to prowadź... - powiedział, ale zaraz się zaciął, gdy nie znał mojego imienia.

- Wix Black - przedstawiłam się, litując się nad nim. Uśmiechnął się z wdzięcznością i już po chwili, prowadziłam moje ofiary na ich ostatni przystanek, w tym życiu - wiem, że na tych polach jest ciemno, ale droga jest prosta - powiedziałam cicho, świecąc latarką, pokazując dalszą ścieżkę - Muszę uprzedzić, że na polanie nie ma zasięgu, to przez te wszystkie drzewa i wogóle.

- Rozumiem, ale aparaty będą działały, to to im wystarczy - wyjaśnił brunet patrząc wciąż przed siebie. Stając teraz przed wejściem do lasu, zaczęłam ich wprowadzać dalej, skutecznie omijając pułapki i kierując się na polanę, gdy już się tam znaleźli zgasiłam latarkę, a przewodnik zaczął się zaskoczony rozglądać - Wix? Tutaj nic nie ma, czy to dlatego, że nie włączyłaś światła? - zapytał, ale uzyskał jedynie odgłos jakby się ktoś dusił - Wix?!

- To był Pana największy błąd, ufając obcej osobie - wysyczałam, podżynając gardło jednej z kobiet. Do moich uszu zaczęły dobiegać piski i krzyki, gdy ludzie z wycieczki, zaczęli uciekać - Poiso! Brać! - wykrzyknęłam I zaszarżowałam na przewodnika wbijając mu nóż do klatki piersiowej, zanim zdechł zdołał jeszcze zobaczyć szaleństwo w moich oczach, ponieważ wtedy księżyc oświetlił polane - zasada numer 1. Nigdy nie idź z kimś obcym do lasu, ani gdziekolwiek, gdzie nie ma zasięgu czy ludzi - uśmiechnęłam się krwiożerczo i zaczęłam biec w stronę innych ludzi, patrząc jak mój pupilek rozrywa jakąś kobietę na strzępy. Na moje szczęście nie było w tej wycieczce dzieci, ponieważ nie chciałam łamać zasady, o nie zabijaniu dzieciaków.

Rzuciłam się na uciekającego mężczyznę, wbijając mu nóż w plecy i rozpruwając je na pół. Do moich uszu dobiegł wrzask z lasu, odgłos zamykanych pułapek, czy lecących strzał, lub wybuchów i strzałów z pistoletu. Uśmiechnęłam się szaleńczo, wiedząc, że każda osoba, z tej marnej wycieczki wpadnie na jakąkolwiek z pułapek, nie znając drogi. Po za tym, gdy weszliśmy do lasu, załączyły się lasery, które skutecznie sprawiają, że ciało nieszczęśnika wybucha. Nie przejmując się już tym, że na polanie nie został nikt żywy ruszyłam do miejsc gdzie były pułapki, zabijąc po drodze, tych którzy jeszcze żyli. Jedni byli rozcięci na pół, innym poderżnęłam gardło, innym wydłubałam oczy, język czy genitalia, innym otworzyłam brzuch i zaczęłam wyciągać wnętrzności, aż nie stanęłam nad jedną z dwójki ostatnich żywych kobiet, które przeżyły, patrząc na stojącego obok Poiso.

- Jesteś głodny, kochanie? - zapytałam psiaka, na co ten zamerdał szczęśliwy ogonem. Odpinając kobiety z liny, które spadły boleśnie na ziemię, pokazałam na jedną palcem - masz, zjedz. Jak skończysz obejdź jeszcze las i, jeśli ktokolwiek jeszcze będzie dychał, zabij. Później wróć do domu - rozkazałam i zaczęłam zbierać pułapki do torby patrząc na przerażoną Chinkę.

Warcząc podałam jej torbę, a następnie chwytając za jedno ramię, wyprowadziłam ją z lasu i ruszyłam z nią do domu. Będąc już tam, zaprowadziłam Chinolkę do klubu, a następnie biorąc nóż, wycięłam na jej piersi "nr. 53" by następnie wrzucić ją do celi z resztą niewolników. Ziewając nabazgrałam krutką wiadomość do siostry o nowym okazie do tortur, ruszyłam do pokoju, a następnie pod prysznic. Wchodząc spowrotem, zastałam już siedzącego Poiso przy nogach łóżka.

- Grzeczny psiak, a teraz spać. Pani też musi odpocząć - powiedziałam cicho i wchodząc do łóżka, zaraz zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top