W. Bójcie się mnie~ Cz.3

Obudziłam się z wielkim warkotem, gdy do moich uszu dobiegł sygnał budzika. Posłałam telefonowi moje zabójcze spojrzenie, ponieważ nienawidziłam wstawać tak wcześnie. Niestety, jeśli plan ma wypalić, czekają mnie poświęcenia.

Wstając, spojrzałam no moją poduszkę z tęsknotą, po czym zbierając ubrania ruszyłam do łazienki. Gdy byłam już gotowa wyszłam zabierając plecak i ruszyłam na dół, wiedząc, że Willy pewnie siedzi dalej w swoim królestwie. Na szczęście w nocy musiał podrzucić mi jego nowe czekoladowe gadżety, dlatego nie musiałam mu przeszkadzać. Wchodząc do kuchni, by zabrać jeszcze jakąś przekąskę i butelkę wody, zauważyłam notatkę od Alix, która mówiła, że musiała gdzieś pilnie wyjść. Marszcząc brwi, zastanawiałam się co takiego ona znów kombinuje, ale wzruszając jedynie ramieniem, zebrałam potrzebny prowiant i ruszyłam w stronę mojego nowego celu.

Minęło może dwadzieścia minut, zanim doszłam na miejsce, które dzisiaj miało zniknąć z powierzchni ziemi. Chowając się w ciemnej uliczce, patrzyłam jak ludzie wchodzili do środka, od niechcenia ich licząc. Tak jak przewidziałam nie było żadnych dzieci, a kobiety w ciąży rzadko przychodziły akurat do tego kościoła.

Gdy już drzwi za ostatnią osobą zostały zamknięte, sprawnie zaczęłam rozkładać czekoladowe bomby, bomby dymne, a nawet – co było nowym wynalazkiem Williego – czekoladowe bomby z trucizną. Zadowolona z rozłożenia gadżetów, wspięłam się na budynek niedaleko tego dużego drewnianego kościółka, nie mogąc doczekać się, aż zacznie płonąć. Usiadłam w takim miejscu, że nikt mnie nie mógł zobaczyć, ale na tyle dobre, bym wszystko widziała jak najlepiej.
Gdy pierwsze dźwięki rozpoczynającej się mszy zabrzmiały, uśmiechnęłam się okrutnie zapalając pierwszą pułapkę, która miała odciąć im drogę ucieczki. Dzięki temu, że była to zwykła czekoladka płomienna, w momencie gdy aktywował się ogień, który skrywała w swojej małej formie, szybko się topiła dzięki czemu nikt nie mógł znaleźć śladu, tego co zostało użyte. Oczywiście gdy ogień odgrodził już wszystko, byłam pewna, że nikt w środku tego nie zauważył dlatego też aktywowałam czekoladkę z trucizną i bombę dymną. W momencie, w którym wszystko dostało się do środka mogłam jedynie usłyszeć krzyki, kaszel i panikę.

Mój uśmiech zaczął się jeszcze bardziej poszerzać, a co za tym idzie zaczęłam wyczekiwać momentu, w którym ludzie zaczną uciekać z kościoła. Nie musiałam jednak zbyt długo czekać, a zaraz drzwi budynku otworzyły się z hukiem, a grupa ludzi wypadła z środka stając się uratować. Przekrzywiłam głowę z zadowoleniem, patrząc jak ci, którzy nie zdołali wyhamować wpadając wprost w ogień, a ci którzy mieli mniej szczęścia, zostali w płomienie wprost wepchnięci. Oczywiście przez przypadek, ale jednak sprawiało mi to wiele radości.

Wyjmując mój łuk, zaczęłam mierzyć do śmiałków, którym udało się przedostać, strzelając w nich moimi wybuchowymi strzałami, potęgując wrzaski gdy zauważyli, jak jeden po drugim uciekinierzy wylatują w powietrze. Nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam strzelać do ludzi poza płomieniami, zmuszając ich do odwrotu i schowania się w zadymionym kościele. Ich błąd.

Gdy już zabrakło mi strzał, co bardzo mnie rozczarowało, - bo chciałam się jeszcze zabawić – usiadłam  na moim miejscu, wyciągając popcorn i odpalając ostatnią czekoladkę, która wysadziła wszytko w powietrze. Jedząc, patrzyłam zafascynowana jak ludzkie szczątki wylatują w powietrze i, po paru fikołkach w powietrzu lądują na ziemi. Nawet głowa księdza, wylądowała tuż przy mnie! Heh, zastygła w przerażeniu, ale chowając już prawie zjedzony popcorn, ustawiłam głowę mężczyzny tak by widzieć jego czarne oczy, po czym odchodząc parę kroków ruszyłam na łeb, na tyle by wykopnąć ją z dachu, aż nie trafiła wprost do dziury, gdzie do niedawna stał drewniany budynek. Uśmiechając się szczęśliwa, wręcz jak dziecko, do którego gwiazdka przyszła szybciej, ruszyłam do mojego następnego celu, słysząc już syreny i kolejne wrzaski.
Dojście do mojego nowego celu zajęło mi o wiele czasu, ponieważ musiałam uważać na policję i ludzi, którzy śpieszyli do zniszczonego kościoła, a skakanie z dachu na dach na pewno zwróciło by czyjąś uwagę. Jednak w momencie, w którym dotarłam na miejsce, a o wiele bezpieczniej było dla mnie bym była ponad nimi.

Mrużąc oczy, zaczęłam liczyć ludzi, którzy tutaj byli, zadowolona, że ich siedlisko będzie miało tak wiele ofiar. Nie mogłam za bardzo odgrodzić im drogi ucieczki, ponieważ nie wszyscy spali, ale śmiało mogłam przetestować nowy produkt brata.

Uśmiechając się zadowolona, wyjęłam paczkę proszku sennego, z dodatkiem trucizny. Willy wiedział co lubię. Wyglądało to jak małe gwiazdki, ale narkotyk, który w nich był, wchłaniał się wprost do skóry wyniszczając organizm w tak bolesny sposób, że nasi niewolnicy błagali, że mogą zrobić wszystko dla nas, tylko by na nich tego nie użyć.

Heh, oczywiście nasze zapewnienia, że nie zostanie to na nich użyte, było tylko kłamstwem, by ich na tamten moment uspokoić, ale oni nie muszą o tym wiedzieć. Wracając myślami do chwili obecnej, poczekałam z wysypaniem proszku, widząc jak nowe ćpuny, wchodzą do ich siedliska. Z tego co udało mi się ustalić, to akurat to było w naszym mieście największym ich zbiorowiskiem, a co za tym idzie... Będę miała większą zabawę.

Zagryzłam wargę, patrząc na zegarek zastanawiając się czy poczekać jeszcze, aż nie usłyszałam jak jeden z nich – prawdopodobnie lider – powiedział, że dziś wieczorem zejdą się ćpuny z innych siedlisk, ponieważ mają nowe lepsze narkotyki, dzięki czemu zrobią sobie imprezę. Gdyby idioci wiedzieli, że siedzę na górze, to na pewno powiedzieli by to ciszej bym nie słyszała, ale głupota czasami nie boli. Z diabelskim uśmiechem wycofałam się do tyłu, postanawiając poczekać z rozsypaniem proszku.

Przez ten czas, przesiedziałam na telefonie, czytając nowe artykuły, które opisywały jak okrutnie zostały zabite osoby z bimbrowni, pisali, że byłam seryjną morderczynią, nawet jeśli nie wiedzieli o mnie kompletnie nic. Pisali nawet, a raczej obrażali policje, za brak jakichkolwiek działań w tej sprawie i, że byli oni bezużyteczni. Śmiejąc się cicho, zaczęłam oglądać jakieś filmiki na yt, a nawet napisałam Williemu, jak bardzo go uwielbiam za jego gadżety. Próbowałam nawet kontaktować się z Alix, ale małpa wyłączyła telefon, dając mi tym samym sygnał, że mam jej nie przeszkadzać. Prychając lekko, zaczęłam pisać z panią Star, która była bardzo ciekawa, dlaczego wysadziłam kościół.

Gdy już zrobiło się ciemnej, położyłam się wygodnie na dachu, obserwując wchodzące grupy ćpunów, którzy witali się z innymi i zajmowali swoje miejsca. Zmrużyłam oczy zdegustowana, po czym wyjęłam proszek do specjalnego urządzenia, które dał mi Willy, żeby lepiej rozprowadzić truciznę, na większy obszar. Przypominało to wiatraczek, ale gdybym tylko chciała, mogłabym tym uciąć komuś łeb. Kładąc się spowrotem spojrzałam na dół, upewniając się, że wszyscy już są, wnioskując po tym, jak zaczęli rozdawać narkotyki.

Poczekałam jeszcze chwilę, gdy połowa z nich była już na haju, włączając urządzenie i czekając, aż kontrolka pokaże, że wszystko już wyszło z dozownika. Gdy tak się stało, wychyliłam się bardziej, dojadając mój popcorn, patrząc jak niektórzy zaczynają się trząść, niektórzy starali zedrzeć z siebie skórę, a inni padali na ziemię, stając się wyrwać oczy, wrzeszcząc jak opętani, pogrążeni w śnie, robiąc to nieświadomie.

Machając nogami, jak dziecko zaczęłam odliczać tych, którzy zostali, ile już minęło i czy powinnam wyjąć broń i ich dobić. Notując wszytko na telefonie, porobiłam parę zdjęć, nagrałam tych co najdłużej wytrzymali by po chwili paść martwi. Wystarczyła dwie i pół godziny, żeby ich wykończyć, ale wiedziałam, że gdy tylko Wonka się o tym dowie, udoskonali swój produkt i następnym razem będzie lepiej.

Na szczęście, gdy policja ich znajdzie pomyślą, że to przedawkowanie, ponieważ specyfik brata już dawno zniknie z ich organizmu. Zadowolona, zabrałam wszystkie moje graty i ruszyłam szczęśliwa do domu, mogąc śmiało uznać ten dzień za udany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top