A.Wszystko układa się w całość. Cz.2


Jak by się tak zastanowić, miałam się spotkać z obcym typem na terenie którego prawie nie znam i nawet nie wiem co ten koleś potrafi. Czyli trochę się wkopałam. 

Aż za dobrze wiem co on ma na myśli, on wie że w tym przypadku jestem bezbronna, że nie mam jak się bronić. No niby mogę walczyć wręcz i go zabić z tym że jeśli go zabiję to nie dowiem się prawdy. Skubany nieźle to zaplanował i ubezpieczył sobie tyły.

Takie myśli mnie dręczyły podczas pakowania broni. Na chwilę przerwałam to "rozmyślanie" i dokładnie sprawdziłam czy wzięłam wszystko.

-Dobra… telefon, noże, moja papryczka, lina i…..- schyliłam się pod moje łóżko i wyciągnęłam coś co wyglądało jak pistolet z małą kotwiczką- no i mój "pistolet wspinaczkowy"- tak to sobie nazwałam. Po krótkim namyśle wzięłam jeszcze to zdjęcie tych dwóch sióstr. Ubrałam się jeszcze w czarny strój co zajęło mi chwilkę i ruszyłam w drogę. 

*W siedzibie Toporów*

Ledwo co weszłam do środka a już zauważyłam dobrze mi znany przedmiot. Szachy.

Podeszłam bliżej i zaczęłam analizować.

Białe królowe obie zbite i biały król dalej na planszy. Jednak tym razem z trzech stron białe piony  otoczone przez czarne piony a z przodu droga wolna.

To dość podejrzane bo pojawia się kolejna figura- Biały król. A w dodatku ma drogę wolną od frontu. Coś było nie tak… Nie myliłam się. Wszystko było nie tak. Zanim zdążyłam zareagować jakiś facet stojący w rogu pomieszczenia wydał rozkaz.

"Złapać ją! Nie może nam zwiać!"- Sam krzyk i sama postać… to nie był ten sam ktoś. To nie ten szachista.

Dorwali mnie, trzymali przez co nie mogłam się w żaden sposób ruszyć. 

Dość wysoki blondyn zaczął do mnie podchodzić z nożem.

-Ha! Nareszcie! Alix Black…. W końcu mam szansę zabić jedną z największych i najsprytniejszych morderczyń.- Skierował nóż wprost na mnie.- szef będzie dumny. 

-Nie możesz mnie zabić! Twój szef chciał abym tu przyszła sama, i na pewno chciał widzieć mnie żywą. A skoro chcesz zrobić coś bez zgody szefa możesz przypłacić za to własną głową. Sam mówił " żeby wygrać czasami szef musi poświęcić swój oddział" A ja ten oddział poświęciłam! Przyszłam tu sama a to już poświęcenie bo jestem jednoosobową armią! - szukałam jakiegokolwiek wytłumaczenia tylko żeby mnie nie zabili. 

W tym momencie przyszedł szachista z którym miałam się tu spotkać. 

Szachista podszedł i ustawił jedną z białych królowych pionowo po czym rozkazał strażom mnie puścić. 

-Wypuścić ją! Jest teraz bezbronna… a ty Fil - zwrócił się do blondyna - ty idź już i zajmij się wschodnim oddziałem. Wszyscy mają wyjść. Chcę zostać z nią sam.-Wziął do ręki białą królową, tą którą przed chwilą ustawił na planszy i zaczął się nią bawić. Przekładał z ręki do ręki. 

Widział że stoję w pewnej odległości od niego dlatego też pokazał krótkim gestem że mam usiąść naprzeciwko niego.

Przez krótką chwilę trwała niezręczna cisza aż w końcu ja ją przerwałam pytaniem. 

-Kim ty do cholery jesteś?- dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się szachiście i zauważyłam że ma sporo blizn a jedną, największą po prawej stronie na policzku. 

-Ja? Ah tak…. Nie przedstawiłem się. Jestem Vigo White. Szef gangu Toporów. - lekko się uśmiechnął nie odrywając wzroku od planszy.

-Czego ty ode mnie chcesz? I dlaczego choć miałeś okazję to mnie nie zabiłeś?- pytałam dalej będąc w ogromnym szoku. 

-Cóż…. Chcę tego co należy do mnie…. chcę drzewo rodzinne i pakt którego George nie podpisał! Nie zabiłem cię bo gdybym to zrobił nie dostałbym czego chcę. A poza tym więcej bym stracił niż mógłbym zyskać. I nie miałbym z tego takiej zabawy… - Ten cały Vigo White… szachista. Czy on należy do mojej rodziny!? 

-Co to za drzewo? O czym ty mówisz?

- Mówię o drzewie za waszym domem. Srebrne liście,czerwone ślepia, bogate dusze. Drzewo do którego zwykle wrzucano ciała tych których chciało się pozbyć. Jak to mówią, jeśli ktoś cię nęka za życia to i po śmierci tak będzie chyba że wrzucisz truchło do początków owego drzewa czyli wprost do korzeni, do korzennej paszczy. 

"Srebro, czerwień i ślepi błysk

Ostre kły, korzenny pysk. 

Za domem drewniana zjawa czeka

Ta co obłąkanych pożera jak krwiożercza rzeka. 

Drzewko to z malutkiego do giganta wyrasta

Sieje postrach całego miasta."

-Nie wiem co kombinujesz ale nie podoba mi się to. I nie mam pojęcia skąd wiesz o tym drzewie- oznajmiłam wstając z krzesła. 

-Cóż za to ja wiem co ty kombinujesz i będę zawsze o krok przed tobą… te wszystkie dziwne sytuacje za oknami, zabita babka która wpadła przez drzwi sklepowe… o! I jeszcze ta Dziennikarka Vanessa Bosco hiszpanka która miała was śledzić i nagrywać 24h na dobę. Cóż chciała przekazać zdobyty materiał FBI dlatego zabiłem ją i zawlokłem do was do kuchni. Tylko po to żeby nikt się o was nie dowiedział. 

A wszystko to z pomocą dziwnej nowej technologii której nie znacie…- dalej się złowrogo uśmiechał a jego brązowe oczy patrzyły w prost na mnie. Czułam ten zimny dreszcz. 

-Dlaczego… czemu nas ochroniłeś przed FBI?

-To już nie jest wasza sprawa…- w tym momencie wziął czarnego króla szachowego do ręki i uderzył nim o ziemię. Pion poobijał się i teraz był już zniszczony. 

-Z-zaczekaj a co z tymi szachami? Co one oznaczają?.

-Te  szachy… to jesteśmy my. Mój gang i twój. A wy jesteście białymi szachami bo nie znałyście prawdy więc nie jesteście aż tak złe. My jesteśmy czarnymi bo mamy nieciekawą przeszłość… spójrz gdzie my żyjemy. Z dwojga złego to my jesteśmy ci źli.A te szachy to odzwierciedlenie walki, naszej rozgrywki. To my jesteśmy pionkami na szachownicy którymi ktoś się bawi. - zaczął mi się dość dziwnie przyglądać. 

-Wiem że chcesz mnie wziąć na litość! Zdajesz sobie sprawę że my się tak łatwo nie poddamy? I nie oddamy ci czegoś co nie należy TYLKO do ciebie, a ja nie uwierzę o jakieś bujdy z szachami!… a teraz ŻEGNAM! - wyszłam z skrzyżowanymi rękami na piersi. 

-Alix! To tylko kwestia czasu! A ten cukrowy dziwak wam nie pomoże!- słyszałam jak krzyczał jeszcze akurat jak wychodziłam na zewnątrz.

Teraz już pozostawało tylko wrócić do domu…  i zastanowić się o co w tym wszystkim chodzi. 

Przyznam że to wszystko było dość niepokojące bo niby wszystko się wyjaśniło ale dalej nic z tego nie rozumiem. Vigo należy do naszej rodziny ale skoro tak to dlaczego chce przejąć dla siebie to co jest wspólne… I czemu ten jeden raz nam pomógł, dlaczego zachował się dobrze skoro jest zły.... Muszę porozmawiać o tym z Wix,Willym i panią Star. Sama tego nie ogarnę a już na pewno nie kiedy jestem głodna. 

Chyba skoczę na Sushi a później zastanowię się nad tym co się wydarzyło. 

 *Później*

Wyszło na to że Sushi nie wystarczyło więc pobawiłam się Randonauticą, aplikacją która wyszukuje dziwne nawiedzone miejsca i wysyła nam współrzędne. Ja się tym posłużyłam po to by znaleźć potencjalne ofiary. Zawsze to jakaś rozrywka a może i na mielone mięsko będzie. I przy okazji poćwiczę mojego cela.

Cóż apka zaprowadziła mnie do opuszczonego kościoła skąd jakaś baba chciała mnie wygonić mopem i wodą święconą. Na szczęście dość szybko sobie z nią poradziłam, bo w końcu od czego ma się zestaw noży i moją ulubioną broń paprykową. 

Stanęło na tym że najpierw zatłukłam babkę i wypatroszyłam, a moja kochana siostra zrobiła z tego mielone dla piesków i nawet nie trza było do nich papryki dodawać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top