Czerwiec, 1973

Notatka z gazety Everyday News, wrzesień 2013

Po półtora roku od odkrycia szczątek ciała znalezionego w pobliżu opuszczonego magazynu przy torach w Pike Forest aresztowano i ostatecznie osadzono winną morderstwa kobietę. Oskarżona przyznała się do winy i została skazana na 15 lat pozbawienia wolności. Po długim okresie niepewności, mieszkańcy miasteczka znów mogą poczuć się bezpiecznie i ze spokojem zasypiać w swoich domach.


Czerwiec, 1973

Jedenastoletnia dziewczynka wierzgała nogami, próbując wyrwać się z rąk swojego niewiele starszego oprawcy. Chłopak jedną ręką trzymał ją w pasie, a drugą próbował unieruchomić twarz, wymuszając patrzenie na scenę rozgrywającą się przed nimi.

– Jake, proszę! Wypuść go! – skomlała, dławiąc się łzami. – Przecież on nic ci nie zrobił!

Po drugiej stronie zardzewiałych torów kolejowych, jej brat uniósł za kark miauczącego kota. Wyjął z kieszeni scyzoryk i rzucając jej mrożące krew w żyłach spojrzenie, ostrzegawczo przejechał po kocim uchu.

– Najpierw trochę się z nim zabawię, a potem wypatroszę. Jeśli chcesz, ogon zostawię nienaruszony. Będziesz mogła zachować go na pamiątkę – zaśmiał się, wypranym z emocji głosem.

Carmen załkała żałośnie, usiłując wymyślić plan ratunku dla siebie i swojego pupila. Jej brat od zawsze był utrapieniem, lub jak to lubili określać sąsiedzi „zakałą społeczeństwa". Nie raz widywała go pastwiącego się nad zwierzętami, nie raz też to ona padała ofiarą jego chorej fascynacji przemocą. Rozejrzała się wokoło z paniką, ale nikt nie nadchodził z odsieczą. Znajdowali się pośrodku pola, a wokół nich poza chaszczami, stał jedynie opuszczony od lat magazyn, ozdobiony rysunkami męskich genitaliów, wymalowanych sprayem.

Może gdyby był wieczór, to któraś z bawiących się tu grup nastolatków zainteresowałaby się pomocą dziewczynce, niestety w środku dnia przy torach zazwyczaj panowała całkowita cisza.

– Proszę, Jake! – Carmen podjęła jeszcze jedną próbę błagania. – Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko go wypuść!

Chłopak stojący za jej plecami, zarechotał wstrętnie i puścił na chwilę jej twarz, po czym wsunął do ust brudny palec. Carmen mogłaby przysiąc, że wyczuła na nim posmak moczu.

– Wszystko? – Wybrzmiało w jej uchu obrzydliwe pytanie.

Przełknęła łzy bólu i poniżenia. Spojrzała w grzejące uparcie od kilku dni słońce, a jej oczy zalśniły z nagłą determinacją, odbijając jego blask. Zacisnęła powieki, krew zawrzała jej w żyłach od kumulującego się przypływu nowej energii. Wyrwała jedno biodro z rąk kolegi brata i boleśnie ugryzła go w palec. Ignorując przeszywający ból pod żebrami, wywołany nagłym poderwaniem, rzuciła się w stronę Jake'a, który z łatwością uniknął ataku. Już szykowała się do ponowienia próby, kiedy w niewielkiej odległości od nich rozbrzmiał przerażony, piskliwy krzyk.

– Tatusiu! Szybko! Jacyś chłopcy znęcają się nad dziewczynką!

Carmen znieruchomiała, zapominając na chwilę o sytuacji w jakiej się znalazła. Jedyne na czym mogła się skupić, to przerażenie, że ktoś doniesie rodzicom, iż włóczy się po opuszczonych torach w towarzystwie brata i jego podejrzanego kolegi. W przerwach pomiędzy jednym, a drugim kieliszkiem dżinu, ojciec wielokrotnie powtarzał jej, że porządna młodzież nie szwęda się w tych okolicach. Gdyby dowiedział się, że to tu Carmen spędza cały swój wolny czas, na pewno sprawiłby jej lanie. W głowie Jake'a musiała zamigotać podobna myśl. Chłopak dotknął przelotnie rozciętego ucha, które było konsekwencją jego ostatniego nieposłuszeństwa i posłał zdezorientowane spojrzenie koledze. Ten nie czekając na żaden sygnał, zaczął pospiesznie umykać z miejsca zbrodni. Jake zaklął szpetnie pod nosem.

– Pożałujesz tego w domu, gówniaro – warknął, rzucając stroszącego się kota wprost w ramiona siostry. Carmen chwyciła zwierzaka i nie zważając na jego syki, przytuliła go mocno do piersi. Schowała twarz w potarganym futerku i czując potężną falę zalewającej ulgi, zaczęła płakać. Nogi ugięły się pod nią i wylądowała na kolanach pomiędzy szklanymi odłamkami rozbitych butelek. Dziękowała Bogu, za to, że jej ukochanemu zwierzakowi nie stała się krzywda, na przemian prosząc o delikatną karę od ojca.

Kiedy w końcu uspokoiła się nieco, uniosła głowę. Naprzeciwko niej nie było dorosłych – stała jedynie drobna dziewczynka. Przypatrywała jej się uważnie, nerwowo przygryzając kosmyk jasnych włosów.

– Jestem Ellie – odezwała się w końcu, wyciągając pasmo z ust. Była śliczna, ubrana w błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem. Nie przypominała koleżanek Carmen z sąsiedztwa. – Czy ci chuligani zrobili ci krzywdę?

Carmen wstała, powoli ocierając cieknący nos. Odstawiła kota na ziemię i otrzepała postrzępione ubrania. Z dumą uniosła głowę i zadziornie wystawiając brodę, odpowiedziała:

– Carmen. – Wyciągnęła zasmarkaną rękę, chcąc uściskać dłoń Ellie. – Mój brat chciał zabić mi kota. Wystraszyłaś go.

– Och... – Blondynka zarumieniła się delikatnie, ponownie wsuwając kosmyk włosów między zęby. – Ja tylko krzyknęłam.

– Gdzie twój tata? – Carmen rozejrzała się szybko, szykując się na ponowną porcję poniżenia.

– Jestem tu sama. Tata kupił działkę niedaleko torów i pozwolił mi pójść na spacer. Mama nie mogła mi towarzyszyć, ponieważ wybiera nowe zasłony do domu... – Ellie otrzepała sukienkę z niewidzialnych okruchów. – Właściwie miałam już wracać, kiedy usłyszałam twój płacz.

– Ja wcale nie płakałam! – Carmen odparowała natychmiast. – Nie jestem tchórzem! To była moja taktyka. Właśnie ugryzłam tego grubasa, Timmy'ego w palec i już miałam zaatakować Jake'a i wyrwać mu Pana Mruczałkę z rąk, kiedy ty się pojawiłaś. Pomogłaś nam, ale bez ciebie też bym sobie świetnie poradziła.

– Oczywiście... – Między dziewczynkami zapadła niezręczna cisza. – Przepraszam, jeśli cię uraziłam.

Mierząc Ellie wzorkiem, Carmen ponownie pociągnęła nosem. Poczuła się pewniej. Nie chciała wyjść na beksę przed nową koleżanką, wyciągnęła więc z kieszeni niedopałek papierosa skradziony z popielniczki ojca kilka godzin wcześniej i rozpaliła za pomocą zapałek. Kręcone, rude pukle opadły jej na twarz, zakrywając zaciętą minę, kiedy starała się nie zakaszleć. W końcu wypuściła dym i wyciągnęła dłoń w stronę Ellie.

– Chcesz się sztachnąć?

Ellie niepewnie chwyciła czerwonego lucky strike'a i wsadziła go do ust. Zaczęła się krztusić, nawet się nie zaciągając. Cała czerwona ze wstydu, zwróciła papierosa.

– To chyba nie dla mnie. Tatuś by się wściekł, gdyby mnie teraz zobaczył. – Uśmiechnęła się blado.

Carmen w odpowiedzi roześmiała się radośnie.

– Na szczęście twój tato jest teraz w domu. – Objęła Ellie ramieniem, wyczuwając świetną okazję. Ta mała, była zbyt miła i naiwna na ten świat. – Chodźmy, musisz mi pokazać nowe miejsce zamieszkania pana Mruczałki. – Gwizdnęła krótko na kota, który podbiegł do jej nogi posłusznie niczym pies i wciąż nie puszczając Ellie ruszyła przed siebie.

– Co masz na myśli, mówiąc nowe miejsce zamieszkania?

– To przecież jasne. Skoro ja nie mogę zabrać ze sobą Mruczka, ty musisz to zrobić. No wiesz, wtedy naprawdę staniesz się naszym bohaterem, a ja będę miała u ciebie dług. I stanę się twoją najlepszą koleżanką.

– Ale dlaczego ty nie możesz go zabrać?

– Bo jeśli wróci ze mną do domu, to mój brat go zabije. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, przybierając maskę całkowitej nonszalancji.

– Ale Carmen, moja mama naprawdę nie lubi zwierząt. – Ellie zatrzymała się, zerkając z niepokojem w stronę drugiej dziewczynki. Nie wiedziała, jak szybko pozna kogoś nowego w tym mieście, a Carmen wydawała się naprawdę sympatyczna. I bardzo odważna. Ellie chciała jej zaimponować, a już na pewno nie chciała jej zawieść.

– Jestem przekonana, że coś wymyślisz. W końcu wymyśliłaś, jak nastraszyć mojego brata. – Carmen szturchnęła ją ramieniem i ponownie ruszyła w drogę. – Mam rację?

Ellie zawahała się przez chwilę, po czym z pełnym przekonaniem pokiwała głową. Nie mogła stracić szansy na zawarcie znajomości. Najwyżej razem z kotem będzie spać w stodole.

– Tak, masz rację.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a w jej oku pojawił się pełen samozadowolenia błysk.

– Coś czuję, Ellie, że to będzie początek naprawdę pięknej przyjaźni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top