Rozdział #8

Przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału.
___________________________________

Zaparkowałam na swoim miejscu i ruszyłam do dużego budynku, w którym miałam spędzić 16 godzin. Od 5 do 20. I tak przez następny tydzień jak nie lepiej.

Przywitałam się z recepcjonistką, szefową i dwiema sprzątaczkami oraz Doty. Weszłam do pomieszczenia dla personelu. Rozebrałam się i założyłam baleriny oraz fartuch z moim imieniem i nazwiskiem, po czym poszłam do recepcjonistki.

-Mogę dostać papiery i karty? -zapytałam z uśmiechem.

-Jak ty to robisz, że zawsze przychodzisz do pracy taka żywa i uśmiechnięta? -zapytała podając mi dużo kart pacjentów.

-Po prostu uwielbiam swoją pracę nawet jeśli jest ciężko. -powiedziałam z uśmiechem i podziękowałam jej za karty.

-Chciałabym mieć taki entuzjazm jak ty. -powiedziała z westchnięciem.

-Na pewno kiedyś go znajdziesz. -zaśmiałam się i zaczęłam kierować się w stronę mojego gabinetu.

-Vitani! -krzyknęła, a ja się odwróciłam. -Nie będziesz musiała dzisiaj ganiać z jednego gabinetu do drugiego, bo przekierowałam wszystkich pacjentów Melissy do ciebie.

-Dziękuję. -powiedziałam i poszłam do swojego gabinetu.

Melissa jest starszą lekarką ode mnie o 5 lat i jest bardziej doświadczona, ale czasami odsyła swoich pacjentów do mnie, gdy nie daje rady. Mimo, że jestem najmłodszą lekarką to Melissa ufa mi najbardziej i za to jestem jej wdzięczna.

Usiadłam przy swoim biurku i zaczęłam przeglądać karty pacjentów moich jak i Melissy. Konie, koty, psy, papuga, wąż i... pingwin? Co robi tu pingwin? To pytanie cały czas zadawałam sobie w głowie. Co ta kobieta ma w głowie, żeby mi pingwina pod opiekę dawać?!

Nagle mój telefon komórkowy zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz i od razu przebiegł mnie dreszcz. Odebrałam.

~Tak? -mruknęłam.

~Cześć śliczna. -przywitał się mężczyzna.

~Nie nazywaj mnie tak. -powiedziałam beznamiętnie.

~Oj no weź. -powiedział. ~Pomyślałem, że moglibyśmy wrócić do siebie. Co ty na to?

~Nawet nie byliśmy razem. -warknęłam. ~Mam partnera. Nie dzwoń do mnie i daj mi spokój Lucas.

Rozłączyłam się i zakryłam twarz dłońmi. Czego on wrócił? Czemu nie da mi świętego spokoju?! Nagle dostałam SMS-a.

"Lucas:
Wiem, gdzie pracujesz myszko. Będę za 10 minut skarbie."

Błagam nie!

Moje oczy zaszły łzami. Dlaczego ten koszmar musi się znowu zaczynać?! Czy on nie może dać mi spokoju już na zawsze?! 

Spanikowana i z trzęsącymi się dłońmi wystukałam odpowiedni numer.

~Tak? -zapytał zaspany głos z drugiej strony.

~Błagam przyjedź do mnie do pracy. On znowu wrócił i zaraz tu przyjedzie. Błagam pomóż mi. -zaczęłam szlochać.

~Już jadę. -powiedział totalnie rozbudzony, a ja się rozłączyłam.

Odłożyłam telefon na biurko i wytarłam rękawem łzy spływające po moim policzku. On znowu zamierzał wrócić. 

""Szłam właśnie na uczelnię, gdy zauważyłam jak ktoś robi mi zdjęcia. Odwróciłam się do tego mężczyzny i od razu go rozpoznałam. To był syn mojego nauczyciela. Poszłam z nim, tylko do kawiarni, żeby zjeść lunch na długiej przerwie, ale on uznał to za randkę i od tamtej pory mnie stalkuje.

-Co ty robisz Lucas?! -krzyknęłam do niego.

-Robię zdjęcia mojej dziewczynie. -odpowiedział spokojnie.

-Nie jestem twoją dziewczyną! -krzyknęłam. -Nie jestem nawet twoją koleżanką!

-Przecież poszłaś ze mną na lunch na długiej przerwie. To nic dla ciebie nie znaczy? -zapytał.

-Tak! -byłam coraz bardziej zdenerwowana. -To był po prostu wspólny wypad, bo moja przyjaciółka nie mogła. Zgodziłam się pójść z tobą, ale nie przypuszczałam, że będziesz mnie później stalkował!

-Och skarbie. -zaśmiał się. -Ja ci tylko uświadamiam, że cię kocham.

-Ja ciebie nie kocham, więc daj mi spokój! -krzyknęłam.

Pędem ruszyłam do uczelni, ale ten idiota poszedł ze mną. Na szczęście jesteśmy w oddzielnych klasach.""

-Vit? -zapytał mężczyzna.

Zerwałam się z miejsca i od razu się do niego przytuliłam. Moje policzki znowu zrobiły się mokre od płaczu, a mój brat pocieszał mnie i głaskał po głowie.

-On tu jedzie Till. -szepnęłam w kurtkę brata.

-Nie wejdzie nawet do środka. -powiedział i przytulił mnie mocniej.

-Jak to? -zapytałam i podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

-Chłopaki na to nie pozwolą. -powiedział i pocałował mnie w czubek nosa.

-Wszystkich chłopaków postawiłeś na nogi? -zapytałam z niedowierzaniem.

-Tak. Ochoczo tu przyjechali i nie ważnie, że jesteśmy na kacu. Dla twojego bezpieczeństwa wszystko. -powiedział.

-Dziękuję braciszku. -szepnęłam i przestałam płakać.

Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w bicie serca mojego brata. Biło rytmicznie i odbijało się o moją głowę, a właściwie to tak mi się wydawało.

-Vitani! Vitani jeśli mnie słyszysz to wyjdź! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! Wyjdź albo kogoś zastrzelę! -krzyknął, a ja oderwałam się od brata i pobiegłam na korytarz.

Lucas trzymał moją przyjaciółkę i do głowy przykładał jej lufę. Bała się w ogóle coś zrobić. Odezwać, wyszarpać nawet bała się oddychać. Jedyne co była w stanie zrobić to płakać.

-Zostaw ją Lucas! -krzyknęłam zrozpaczona.

-Jesteś w końcu kochanie. -uśmiechnął się.

-Błagam nie rób jej krzywdy. -zaszlochałam. -Wypuść ją.

-Jest tu twój chłopak? -zapytał.

-T-tak. -powiedziałam i spojrzałam na Richard'a, który stał niedaleko mnie.

-To świetnie. -uśmiechnął się. 

Popchnął Doty na ziemię i wycelował w nią bronią. Krzyknęłam, żeby tego nie robił, a on szybko podniósł broń i wycelował ją w Richard'a. Zerwałam się od razu i popchnęłam mojego ukochanego, który przewrócił się na ziemię. Usłyszałam wystrzał, a przez moje ciało przewinął się chłód. Upadłam na kolana i złapałam się za prawe biodro. Słyszałam stłumione krzyki i czyjeś ręce na moim ciele. Syreny i dźwięk upadającej broni. Przed oczami pojawiły mi się mroczki i oparłam się o czarny materiał kurtki mojego chłopaka. Spojrzałam na niego przerażona. Płakał. Tak samo jak inni.

-Przepraszam, że przeze mnie chciał cię zabić. -szepnęłam i zakrwawioną dłonią dotknęłam jego policzek.

-Nie zasypiaj skarbie. Patrz się na mnie i rozmawiaj ze mną. Nie zasypiaj. Bądź silna. -szeptał płacząc.

-Proszę się odsunąć. -rozkazał ratownik medyczny po jakimś czasie.

Mój wzrok powędrował do klęczącego nieopodal brata, który patrzył na mnie płacząc. Mówił coś do mnie, ale nie słyszałam co. Wzrok mi się zamazał, a później nic nie widziałam. Usłyszałam czyjś rozpaczliwy krzyk, a później nic. Pustka.


Narrator

Młodą kobietę przewieziono do szpitala, a sprzątaczki wzięły się za zmywanie krwi. Żadna pracownica ośrodka nie mogła wrócić do domu, bo zwierzęta musiały być przyjęte. Wiedziały jednak, że odwiedzą Vitani w najbliższych dniach.

Najbliżsi kobiety pojechali za karetką. Byli przerażeni i zrozpaczeni. Wszyscy ją kochali. Till kochał swoją siostrę najmocniej i czuł, że jeśli zginie to będzie jego wina. Zaczął się obawiać najgorszego.

Kobieta od razu została przewieziona na stół operacyjny i zaszyta. Na szczęście kula wyleciała na wylot i nie uszkodziła żadnych narządów i kości. Miała dużo szczęścia.

-To moja wina. -szepnął załamany Richard. -To ja miałem ją chronić, a nie ona mnie. Zjebałem.

-To nie twoja wina. -powiedział jej brat, który nie ukrywał łez. -To ja najbardziej zawaliłem. To ja powinienem oberwać, a nie ona, ani ty. Mogłem się rzucić za nią i ją osłonić, ale ja patrzyłem tylko jak osłania cię swoim własnym ciałem. Stchórzyłem i dlatego ona tu leży. To moja wina. -zaczął płakać.

-Oboje zjebaliśmy. -powiedział Richard. -Oboje.

Każdy mężczyzna siedział załamany na krześle i czekali na wieści od lekarza. W końcu podszedł do nich lekarz.

-Pańska siostra miała wielkie szczęście. -zaczął. -Kula przeszła na wylot. Na szczęście nie uszkodziła kości i narządów. Za tydzień będzie mogła wrócić do domu. Będzie musiała przez tydzień uczęszczać na rehabilitację, a za dwa tygodnie będzie mogła normalnie chodzić. Po trzech tygodniach będzie już mogła normalnie funkcjonować, ale dopiero po miesiącu będzie mogła wrócić do pracy. -powiedział.

-Rozumiem. Można ją odwiedzić? -zapytał Richard wycierając łzy.

-Można. Lada moment powinna odzyskać przytomność. -odpowiedział lekarz i odszedł.

Vitani

Czuję potworny ból w biodrze. Tak cholernie rozdzierający, że nie mogę wytrzymać. Jęknęłam i otworzyłam ostrożnie oczy. Czy ja właśnie umarłam?

-Słonko? -usłyszałam Richard'a.

-Ja żyję, czy oboje umarliśmy? -zapytałam i zmrużyłam oczy na oślepiające światło.

Usłyszałam śmiech sześciu mężczyzn. Żyję.

-Żyjesz siostrzyczko. -Till uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. -Jak się czujesz?

-Jak o tako dobrze. -mruknęłam i spojrzałam na każdego mężczyznę. Płakali. -Nie płaczcie więcej.

-Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jak Richard i Till wydarli się jak zamknęłaś oczy. -powiedział Christoph.

-A więc to wy tak się darliście? -zadałam pytanie retoryczne. -Co z Lucas'em?

-Policja go zgarnęła, a my dopilnujemy, żeby zamknęli go na kilka lat. -powiedział Lorenz.

-Nie. -powiedziałam stanowczo. -On musi trafić do zakładu psychiatrycznego. Nie pozwolę, żeby po kilku latach wyszedł i posunął się do takiego kolejnego czynu.

-Masz rację. -stwierdził Paul.

-Ona niestety zawsze ma rację. -westchnął Richard, a ja posłałam mu delikatny uśmiech.

Przez resztę dnia siedziałam otoczona przez Richard'a i Natalie. Till przyjeżdżał co trzy godziny, bo musiał zająć się Demi. Richard zadbał, o to żebym miała co jeść i przygotował mi kilka posiłków. Przywiózł mi je, a ja mu podziękowałam. Odwiedzały mnie też koleżanki z pracy, ale najczęściej była tu Doty. Nie rozmawiała z chłopakami, bo nie miała po co. W między czasie przychodził lekarz i pytał się jak się czuję. Powiedział mi jakie to ja miałam szczęście i jak powinnam dbać o siebie przez ten miesiąc. Najbardziej spodobały mi się ciepłe kąpiele. Szwy były samo-rozpuszczalne, więc nie musiałam przychodzić na ich zdjęcie za co byłam wdzięczna.

____________________________________
Nie wiem co mnie napadło na taki zwrot akcji, ale pewnie było spowodowane to tym, że naoglądałam się za dużo filmów xD Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał i, że zostawicie po sobie gwiazdkę oraz komentarz.

Do zobaczenia i pozdrawiam!
Psycho_Melania ;* ;* ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top