Sztuka do kochania - cz. 5
– Usłyszałem hałas i myślę sobie, co się dzieje? – Marek zapuścił żurawia do kuchenki.
– Przyszedłeś po odkurzacz, czy masz jakiś biznes? – Zerknął przelotnie na kumpla.
– A muszę mieć? Co to za porządki? – Rozparł ramiona między futryną i zabębnił palcami. – Zresztą, nie mów, jak nie chcesz. W szparach też mogą być okruchy i inne brudy. Zdejmij stopę, będzie ci łatwiej...
– Nie jesteś dziś w pracy?
– Jestem na el cztery do czwartku, zapomniałeś? Na serio, tak cię wzięło?
Milczał przez chwilę i Marek również. Czuł, że to cisza przed burzą.
– Zaliczyłeś ją! – wypalił z niedowierzaniem. – Poważnie? Poszła z tobą?
– Posłuchaj, nie mam czasu. Muszę...
– Maluch, a tak wojuje! – Marek roześmiał się i usiadł w przejściu.
Wojtek zjeżył się, przerwał sprzątanie i nadepnął na przycisk, uciszając urządzenie.
– O co ci chodzi? Masz jakiś problem?
– Ja? Nie, ale ty chyba masz albo miałeś – odparł z zagadkowym uśmieszkiem i wszystko było już jasne. Marek wiedział.
– Klaudia?
– Też, ale wiedziałem od dawna – odpowiedział kumpel, tym razem już bez uśmiechu. – Sorry za to wcześniej. Duży chuj ze mnie, wiem, ale tylko o ciebie mi chodziło. Nie mam nic do tamtej małej, skoro uważasz, że jest w porządku... Daj spokój, ile się znamy?
Wojtek rozdziawił usta i nie mógł uwierzyć. Natychmiast poczuł ulgę i napięcie spłynęło po nim jak po kaczce.
– Masz jakieś małe pi... Piwo masz? – kumpel zaniósł się udawanym kaszlem, a potem obaj wybuchli śmiechem.
– Ładnie tu i przytulnie – pochwaliła, patrząc, jak rozstawiał naczynia.
Pokój w jasnych brązach i delikatnej, zgniłej zieleni był trochę ciasny, bo sporą powierzchnię zajmowało łóżko i łamane biurko, założone książkami i ciągnące się aż na drugą ścianę, pod którą stał też wszystkomający kombajn, jak nazwał tę dziwną maszynę. Jedynie pod dużym oknem wychodzącym na balkon, było więcej miejsca. Na ławę, pikowane siedziska ułożone na podłodze oraz dwa wąskie regały na wymiar, wypełnione płytami i grami znajdujące się po obu stronach okna.
– Nie musisz kłamać. Wiem, że jest małe i...
– Nie kłamię – weszła mu w słowo. – Nie jest małe, jest w sam raz i sama bym takie chciała.
– Latem poszukam większego, może nawet rozejrzę się w Bydgoszczy za czymś... – zamilkł i spojrzał na nią, tak, jakby w końcu zdał sobie sprawę, że wcale nie miała na myśli mieszkania.
Bo nie miała i naprawdę myślała o czymś innym. Nieważne było miejsce. Ważne, że wcale nie żartował i naprawdę ją do siebie zaprosił, czym sprawił jej taką radość, że ledwo mogła usiedzieć na miejscu.
– A gdzie masz szafę? – Zrobiło jej się gorąco i próbowała zmienić temat, lecz jednocześnie nie mogła oderwać wzroku od starannie zaścielonego łóżka, przykrytego połyskliwą kapą w odcieniu ciemnej czekolady. Wiedziała, czego w tej chwili chciała i na pewno nie było to jedzenie, jakie sam przygotował. Skołowany, wyglądał rozkosznie i tylko czekała na kolejny ruch. Tak samo, jak wczorajszej nocy w jego aucie. Zadziałał przeciwny, rozgrzewający ją impuls. Zakłopotanie Wojtka wyzwalało w niej coraz więcej śmiałości, a skoro tak to działało, to nie miała nic do stracenia. Nie myślała już o pryszczach i nawet o tym, co wcześniej działo się w tym mieszkaniu, bo po byłej dziewczynie, nie zauważyła żadnego śladu. Nie dbała o to, że wszystko toczyło się tak szybko.
– Mam tylko tę w przedpokoju – odparł, czochrając się po włosach. – Eee, może zjedzmy, zanim wystygnie – zaproponował. – Nie jest to coś wyszukanego i tak w ogóle, to nieczęsto gotuję, ale... Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. – Ponownie na nią spojrzał i utonęła w jego oczach.
Bez oporów położyła stopy na jego udach i po chwili ich nogi splątały się po ławą.
– Wygląda pysznie. – Uśmiechnęła się. – Masz mikrofalę?
– Myślałem, że jesteś głodna.
– Bo jestem.
– Myślę, że moja mama ciągnie dalej romans z sąsiadem. – Wtuliła się w niego, całą swoją nagością. – Tato o tym wiedział i dlatego nas zostawił. A teraz nawet nie wiadomo, gdzie się podziewa. Może jest chory albo ma jakieś kłopoty i potrzebuje pomocy? Mamę chyba w ogóle to nie obchodzi – podsumowała.
Było mu z nią tak cudownie, że nie chciał rozmawiać o romansach, zdradach i innych przykrych rzeczach, jednak wyczuł jej smutek, a najgorsze, że nie potrafił jej pomóc. Nie mógł. Wychodził też z założenia, że nie warto się wtrącać w sprawy rodziców. Za każdym razem, kiedy przypominał sobie wojnę, jaka panowała w rodzinnym domu, powracało rozczarowanie beznadziejnym ojcem. Obcy facet stał mu się bliższy i dopiero gdy matka ponownie wyszła za mąż, poczuł się bezpiecznie i miał odpowiedni wzór do naśladowania. Ojczym sam nie mógł mieć dzieci, więc dawał z siebie wszystko. Może rodzice Joasi byli w podobnej sytuacji, ale wolał nie drążyć tematu. Pogładził swoją kobietkę po udzie i bez ostrzeżenia wsunął palce w ciepły, wilgotny zakamarek. Jęknęła cicho i wtedy wciągnął ją na siebie. Nie obchodziło go, że w tej pozycji nie mógł się zbytnio wykazać. W tej chwili chciał ją widzieć na sobie. Całą. Jej kształtne piersi, mieszczące się w dłoniach, od których ciężko było się oderwać, płaski, ciepły brzuszek i włosy rozsypane na drobnych ramionach, pokrytych gęsią skórką. „Mała, śliczna malinka" – tak o niej myślał, kiedy patrzył jej w oczy i kochał się z nią tak długo, aż nie zaczęła krzyczeć z rozkoszy.
Dwa lata później...
– Joasiu?! Twój telefon dzwoni! – krzyknęła matka.
– Cholera, co tak wcześnie...? – warknęła do lustra. – A kto dzwoni?
– Jakiś... Mały wariat!
– To Wojtek! Odbierz i powiedz, że już schodzę!
Żal jej było, że sprzedawał Talismana. Miała do niego sentyment, ale jak twierdził, nie chciał jeździć autem po stłuczce. Wyjaśniał jej kilka razy, że taki samochód prędzej czy później zawsze będzie miał jakieś odchyły na osiach, czy czymś tam jeszcze. Do tego dochodziła elektronika, która była wygodą, ale jeśli zawodziła, to auto po prostu wariowało i przechodziło „zawał", cokolwiek to znaczyło. Po tym, jak pożyczył go Markowi i ten doprowadził do kolizji, musiał wymienić cały zderzak łącznie z drzwiami oraz przednią lampą. Po remoncie nadal wyglądał jak nowy, ale w tym czasie miał już na oku jakiegoś SUV-a volvo. „Najbezpieczniejsza maszyna na rynku" – zachwycał się i twierdził, że trzeba równać do góry. Sama też była tego przykładem. Nie żadne lasery, a przede wszystkim Wojtek, przywrócił jej pewność siebie. Zrobiła kurs prawa jazdy i zmieniła pracę. Nie była jakoś szczególnie płatna, ale często przynosiła świeże kwiaty i nie musiała już dźwigać ciężarów ani patrzeć na gębę Igora. Tylko ojciec wciąż nie dawał znaku i zapadł się pod ziemię. Matka nie mogła przez niego się rozwieść, ale nie przeszkadzało jej to w życiu, które zaczęła sobie układać z sąsiadem. Kiedy przychodził „na kawę", dzwoniła do Wojtka i wtedy po nią przyjeżdżał i zabierał do siebie. Zresztą, i tak najwięcej czasu spędzała u niego, odkąd przeprowadził się do Bydgoszczy.
– A co, jeśli facet się rozmyślił? – odezwała się Joasia.
– Spokojnie. Napisał, że może się spóźnić, bo nie jest stąd. Jedzie razem z ojcem z jakiejś wiochy pod Inowrocławiem.
– Nie boisz się, że to jacyś... Nie wiem, kombinatorzy?
– Nie. – Roześmiał się. – Prześwietliłem go w sieci, zanim się umówiliśmy. Jego staruszek jest sołtysem i prowadzi stronę sołectwa, więc się nie nakręcaj. Jeśli dziś wszystko pójdzie, jak zaplanowałem, to jutro pojedziemy do Torunia, obejrzeć to volvo.
– Czym?
– Przecinkiem twojej mamy. Chyba nam pożyczy, co?
– Powiedziała mi niedawno, że mam zapłacić kolejną ratę ubezpieczenia, jeśli chcę nim jeździć. Strasznie się wycwaniła ostatnio.
– To zapłacimy, żeby nie piszczała.
– O nie, mowy nie ma! – Oburzona, podniosła głos. – Niech jej gachu zapłaci, skoro nawet go tankuje.
„I matkę też" – pomyślał z rozbawieniem.
– Dzwoni, idziemy. – Sięgnął po telefon i oboje wysiedli z auta.
– Tato, a jak to jakiś przekręt z tym wozem, albo co? – zaniepokoił się Maciek.
– Nie gadaj jak wczorajszy, bo wozem tośmy z matką w pole jeździli, jak ciebie jeszcze na świecie nie było – prychnął Rysiek. – Ty to jednak nadal mało o życiu wiesz. – Cmoknął i zaśmiał się pod nosem.
Maćkowi nie było do śmiechu i siedział jak na szpilkach. Nie wierzył, że po tym, jak pokazał ojcu ten samochód na komputerze, ten mu zrobi taką niespodziankę. Więcej przy tym udawał, niż się przejmował i tak naprawdę nie mógł się już doczekać, kiedy zajrzy mu w „gary".
– A pamiętasz Kubickiego? Jak Peugeota kupił, a potem pod wykładziną, zamiast podłogi beton zobaczył?
– Kubicki sam jest jak beton – skwitował od razu Rysiek. – Synku, to nie żaden szrot. Pierwszy właściciel, auto dwuletnie na tyknięcie, a że tam jakąś stłuczkę miał, to szczegół. Mój mercedes też po przejściach, a chyba nie masz do niego wątów, co?
– Nie, ale... Może kradziony być, różnie to bywa.
– Posłuchaj. Jak pierwszego golfa kupowałem, to nie takie przekręty na giełdzie w Kartodromie odchodziły. Bez fachowca nie było tam, po co jechać, a teraz są inne czasy i pełno tego, jak mendów nie powiem gdzie. Nie kupiłbym starego pudła ani kopciucha i jak mi tego pokazałeś, to powiem ci, że dawno takiej klasy nie widziałem. Auto bierzemy od ręki bez cykania, chyba że ci się odwidziało, to tylko obejrzymy, ale szkoda taką okazję przepuścić. A co do przekrętów jeszcze... Ja tego młodego sprawdziłem i jego ojciec prowadzi tu salon samochodowy, więc wszystko jest pewne i na legalu. Możemy się potem do niego przejechać, żeby się rozejrzeć. Może za rok coś nowego kupię, a tego sprzedam Zenkowi.
– Jak sprawdziłeś?
– Mają swoją stronę, a od komunikacji to teraz są smartfony, tylko tobie zawsze się jakieś gołe baby tam wyświetlają. Trochę żeśmy się rozmówili z tym handlarzem, bo syn, to pracuje u niego, tylko jest informatykiem czy czymś tam, co z komputerami ma wspólnego. Na takie auto, to niejedna panna poleci. Oj, ta twoja Ilońcia, to chyba szału dostanie i w majtki popuści... – trajkotał.
Maciek wcale o niej nie myślał. Prawdę mówiąc, to ostatnio miał jej dość, bo nieźle go wkurwiła zaraz przed świętami, kiedy zaczęła rozpowiadać głupoty o ślubie. Na razie jednak wolał ojcu nic o tym nie mówić, ale gdyby miał taką żonę, po pół roku by przez nią zbankrutował i ojciec sam by go wyklął.
Wiosna była przepiękna, ciepła i słoneczna. Park w Myślęcinku pachniał i rozkwitał, aż miło. Siedziała z Wojtkiem na młodej trawce, wdychała świeże powietrze i przyglądała się baraszkującym dzieciom oraz spacerującym parom.
– Spóźnia mi się – bąknęła, czekając na jego reakcję.
– Nom, świetnie – mruknął tylko.
– Słuchasz mnie? – Szturchnęła go lekko. – Czy ten tablet przyrósł ci do ręki?
– Odstawiłaś tabletki, spóźnia ci się okres, a ja odpowiedziałem, że to świetnie. Co jest dla ciebie niejasne? – Odłożył urządzenie na bok i spojrzał na nią, mrużąc powieki.
– Myślałam, że...
– Będę zły? Rozmawialiśmy już o tym i nadal uważam, że to świetnie. – Wyszczerzył się. – Znalazłem ciekawe miejsce, możemy tam pojechać na urlop, zanim zmienisz się w małą beczunię...
KONIEC.
I to tyle na temat tego opowiadania. Może nie wyszło jakoś specjalnie dobrze, ale dopiero się rozkręcam. W drugim przeniosę się w wiejskie klimaty, gdzie Talisman trochę się pobuja i poobija, ale ogólnie powinno być wesoło. Tytuł „Zastaw się, a postaw się", niech będzie tego zapowiedzią :]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top