Gram w zielone - cz. 5

– Hej, wstawaj, długo masz zamiar gnić? Jest po dziewiątej... – marudził Łukasz.

– To, co tu jeszcze robisz młody, nie jesteś w pracy? – zdziwił się, a potem momentalnie skrzywił, gdy brat podciągnął roletę i promienie słońca poraziły go w oczy.

– Skołowałem śniadanie, nie dziękuj. – Wyszczerzył się Łukasz. – Mam na popołudnie, ale dzisiaj wrócę później i... słuchaj, pomógłbyś potem mamie?

– A ta młoda? Po co ją zatrudniliście?

– Była w potrzebie, też kiedyś byłeś, pamiętasz? Mama sama nie nadąża w sezonie, dobrze o tym wiesz. To jak?

– Spadaj – warknął, nakrywając się z powrotem kołdrą. – A tak w ogóle, to skąd ją znasz, to jakaś znajoma tej twojej? – zagaił po chwili.

– One mają imiona, brachu. To kumpela Patrycji, jest w porządku, więc nie próbuj jej ściemniać – ostrzegł.

– No cóż, gdzieżbym śmiał tykać takie chuchro – zakpił. – Ile ona ma lat? Dwadzieścia dwa, trzy?

– Nie interesuj się, pomożesz, czy nie? Mama po południu ma wizytę u lekarza i wolałaby nie zostawiać Marty samej z Kaśką, kapujesz?

– Do jakiego lekarza? Znowu kręgosłup? – dopytywał.

– Nie wiem, prosiła, żebym z tobą pogadał.

– Ja pieprzę, sama nie mogła, nadal jej nie przeszło? – jęknął. – Wkurwia mnie już to, mogłem zostać w Niemczech.

– Nie gadaj głupot, wolisz szwabów, bo lepiej płacą? Sam mówiłeś, że to tymczasowe, zanim czegoś nie odłożysz i się nie ustawisz – zauważył Łukasz.

– Jak masz głupio gadać, to zwijaj się stąd. – Rzucił w niego poduszką. – Zrób kawę do tego śniadania, to może się zastanowię – dodał, zanim młody zdążył mu oddać.

– Dawno zrobiona, jaśnie panie!

Wciąż był tutaj zameldowany i wcale nie czuł się jak pan, mimo że do tej pory zdążył sporo zarobić i o siebie zadbać. Przez dawnych kolesi czuł się jak kawał robola, w dodatku bez samochodu i z gównem w papierach. Łukasz zapieprzał nawet w weekendy, matka się nadwyrężała i dalej rozpaczała po stracie ojca, a on wylegiwał się na sępa i jeszcze nie dał im ani grosza.

W końcu poderwał się z łóżka, przeciągnął i sięgnął po spodnie. Ciężar w jednej z kieszeni przypomniał mu, co jeszcze musiał dzisiaj załatwić. 

Rano pracowały we trzy. Marta miała okazję poznać jedną ze współpracownic, Kaśkę, jednak kobieta okazała się niezbyt miła, a gdy pani Danuta wyskoczyła na miasto, żeby coś załatwić, ta ciągle siedziała na zapleczu i tylko rozmawiała przez telefon, zamiast wziąć się do pracy. I tak było przez dwie godziny, dopóki nie pojawił się on.

– Dzień dobry – przywitała się pierwsza. – Pana mama wyszła...

– Byłbym wdzięczny – wtrącił – gdybyś więcej mi nie panowała. – Omiótł ją spojrzeniem tak jakoś dziwnie i oceniająco, aż zrobiło jej się nieswojo. – Dzień dobry – dodał chropowato.

– Przepraszam, jak sobie życzysz – wydukała, odwracając głowę.

Prawda była taka, że stroniła od starszych mężczyzn, bała się ich, a teraz miała ochotę kucnąć i schować się pod ladą, ale jak na złość, Dawid zbliżył się i na dodatek pochylił, by zajrzeć jej w oczy.

– Coś nie tak? – spytała, spłoszona i zamarła.

– Spokojnie, tylko patrzę, bo... wydawało mi się, że coś wpadło ci do oka – mruknął z namysłem i opuścił wzrok na jej usta, a potem niżej, aż na ręce, kurczowo zaciśnięte na kieszeniach fartucha. – Co robisz wieczorem po pracy? – zapytał, wprawiając ją w osłupienie, po czym wyprostował się, dzięki czemu mogła swobodnie odetchnąć.

– Wracam do domu, a co? Jestem do czegoś potrzebna? Mogę zostać dłużej, jeśli...

– Nie, nie o to mi chodziło – uciął. – Pytam, czy miałabyś ochotę gdzieś wyjść, do kina albo na spacer – wypalił wprost, bębniąc palcami o ladę.

Podążyła wzrokiem za tym ruchem i dostrzegła znak na jednej kostce, ale nie zdążyła się przypatrzyć, bo zaraz założył ręce do tyłu. On tak na poważnie? Patrzyła nieśmiało, w lekko skośne, zielone oczy, okolone ciemnymi rzęsami i nie wiedziała, co powiedzieć. Podejrzewała, że stroił sobie z niej żarty, dlatego powinna od razu odmówić, lecz zaraz przypomniała sobie o jego złej reputacji. Nie chciała kłopotów, chociaż z drugiej strony, przecież był starszym bratem Łukasza. Więc co mogłoby mi grozić? Na oko mógł mieć ze trzydzieści pięć lat, o dziesięć więcej od niej i kilka mniej od Seweryna, tyle że były kochanek matki nie dorównywał mu wzrostem ani nie był dobrze zbudowany. Szczupły, zwinny facet, skłonny do przemocy i robienia różnych świństw...

Nie pamiętała, kiedy ostatnio była w kinie, a spacer z mężczyzną, którego nie znała, to już zupełnie nie w jej stylu.

– Przepraszam – westchnął. – Rozpędziłem się i nawet nie zapytałem, czy jesteś wolna.

– Jestem, ale...

– W takim razie sprawdzę, co grają w kinie – wtrącił ponownie, nie dając jej dokończyć, a następnie wyjął z kieszeni telefon i oddalił się na zaplecze.

I co ja teraz zrobię? – zmartwiła się.

– Cześć Dawid, kiedy wróciłeś? – usłyszała jednym uchem.

– Cześć, masz wolne?

– Nie... – zaśmiała się Kaśka.

– To wynocha na sklep, co tu w ogóle robisz? – zrugał ją.

– Nie rozkazuj mi...

– Znam jedno miejsce, gdzie płacą za siedzenie na dupie albo leżenie na plecach – warknął, a potem drzwi zatrzasnęły się i Marta zatkała uszy, by nie słuchać ich kłótni.

Danuta, jak zwykle po zamknięciu zajęła się swoimi sprawami i kazała Marcie zbierać się do domu.

– Tylko umyję podłogę, nie spieszy mi się – odparła.

Tak naprawdę, to czekała do ostatniej chwili na Dawida, bo miał wpaść po nią po pracy, więc wypatrywała go przez okno, nie chcąc stać na ulicy.

– Miła z ciebie dziewczyna, ale nie kłopocz się i lepiej już idź – ponaglała.

Danuta dobrze wiedziała, co się święci. Katarzyna zdążyła już zdać jej relację, a na dokładkę poskarżyć się, że Dawid potraktował ją dzisiaj po chamsku i rządził się, jakby był tutaj szefem. Nie chciała, by starszy syn zadawał się z jej dziewczynami, a tym bardziej psuł tą małą, która raczej nie zdawała sobie sprawy, z kim miała do czynienia. Nie podobało jej się, że zamiast umawiać się z kobietami w swoim wieku, zawiesił oko na koleżance Łukasza. Tylko patrzeć, aż wynikną z tego kolejne kłopoty.

– Zaraz kończę – poinformowała Marta i, chwyciwszy wiaderko z mopem, poszła umyć zaplecze.

Danuta pokiwała tylko głową ze zdziwienia i w duchu, zazdrościła Kryśce takiej córki. Polubiła Martę i nie chciała szukać kogoś na jej miejsce. Zresztą, nie było szans, że za te pieniądze ktoś starałby się równie jak ona. Młodzi mieli teraz ambicje i więcej możliwości, a warzywniak, to był dla nich obciach, jak usłyszała od jednej dziewczyny, która, po trzech dniach pracy zniknęła bez śladu.

Spojrzała na zegar i wróciła do kasy. Coś nadal jej się nie zgadzało z utargiem

– Cholera... – mruknęła pod nosem i zaczęła liczyć od nowa.

Bez samochodu czuł się jak biedny turysta. Raz próbował załatwić lewe prawo jazdy, lecz przepisy się zmieniły, powstały nowe zabezpieczenia i okazało się, że nie tylko Cwaniakowi musiałby zapłacić, ale przekupić też kogoś w wydziale komunikacji, a to już było ryzyko, na które wolał się nie porywać. Poza tym, większość gliniarzy w mieście dosyć dobrze go znała i bez ponownego egzaminu ten numer raczej by nie przeszedł. Na razie zostawały mu taksówki, aczkolwiek spacer w taki pogodny wieczór, na dodatek z ładną dziewczyną, bardziej mu odpowiadał tylko, co ona na to?

Poprosił taksiarza, żeby wyrzucił go niedaleko deptaku, a gdy wysiadł, wcisnął słuchawki do uszu i ruszył w stronę warzywniaka. – Trzy naleśniki i serek – usłyszał, po ponownym uruchomieniu dyktafonu, po czym zapanowała cisza, ale chwilowo. – Dzisiaj nie czułam się dobrze, więc wolałam nie ryzykować i nie jeść kolacji. Nawet lekkie zawroty głowy przyprawiają mnie o mdłości, ale na razie niczego nie zwymiotowałam...

Wcisnął pauzę, przebiegł na drugą stronę i przypadkowo zetknął się ze swoim odbiciem w lustrze, za oknem wystawy. Miał nadzieję, że nie przesadził z tą granatową marynarką i różową koszulą. To był jego najlepszy, wyjściowy strój, za który zapłacił kilka setek euro. Nie lubił ubierać się na dresowo, jak jego brat; był za stary, żeby paradować w spodniach, w których krok zwisał po kolana, jakby się w nie zesrał. Kiedyś nie było go stać nawet na garnitur, więc nosił rzeczy po ojcu. Lubił dobrze i schludnie wyglądać. Jak cię widzą, tak cię piszą. Przeczesał palcami włosy, uruchomił dyktafon i ruszył dalej, od czasu do czasu, krzyżując spojrzenie z mijanymi po drodze kobietami. – Mama dzisiaj nie zadzwoniła i boję się, że przeze mnie jest ciągle zmęczona. Zapomniałam zapytać dziewczynek, jaki kolor mają ławki. Tradycyjny zielony, czy może biały albo? – zamilkła znowu i wychwycił w tle skrzypnięcie oraz szuranie kroków. Następnie coś zgrzytnęło, jakby metal i nagle ktoś przeklął „kurwa mać!". – Ciekawe, jak ma na imię?

Więc jednak pamięć go nie myliła i to była ona. W „zieleńcach" odbębnił wiele godzin i nigdy nie zapomni swojego błędu, lecz tę dziewczynę trochę inaczej kojarzył. Widział jej wystraszoną minę, w ogóle się nie uśmiechała, była ciągle spięta i całkiem inna, niż ją zapamiętał. Wówczas nie widział jej oczu, a były jasnoniebieskie i naprawdę ładne, mimo kilku, drobnych blizn na powiekach oraz sinych punkcików wokół tęczówek, którym dzisiaj dokładnie się przyjrzał. Wiedział o niej coraz więcej i coraz bardziej go ciekawiła, ale chyba już czas oddać zgubę i reszty dowiedzieć się samemu.

https://youtu.be/TopXQKqBR7g

Szli wzdłuż parku, nie spieszyli się, mieli jeszcze prawie godzinę do seansu. W głowie Marty panował chaos i zapomniała nawet zapytać Dawida o tytuł filmu. Nie mogła wyrzucić z myśli wyrazu twarzy pani Danuty, kiedy po nią przyszedł. Czuła się przy nim niezręcznie, w trampkach i zielonej koszulce jak uczennica. Potykała się na chodniku, ale on nie zwracał na to uwagi, szedł obok i patrzył przed siebie, dziwnie zamyślony. Taki elegancki i wyprostowany. Jutro w pracy jego mama na pewno będzie wypytywała i jak mogłaby to wytłumaczyć? Miała nadzieję, że przez to jej nie zwolni, w końcu to tylko jedno wyjście do kina i nic więcej.

– Nie będzie ci przeszkadzało, jak zapalę? – zapytał.

– Nie szkoda ci zdrowia? – wypadło jej z ust.

– Szkoda czasu na walkę z nałogami – odparł, przyspieszając kroku. – Może usiądziemy na chwilę? – Wskazał na pobliską ławkę.

Zgodziła się i przy okazji napisała do mamy, że wróci dziś później. Nie minęła minuta, jak zadzwonił telefon. Patrzyła na wyświetlacz, wahała się, odebrać, czy nie, ale nie miała teraz ochoty się jej tłumaczyć, więc odrzuciła połączenie i wyłączyła aparat.

– Wszystko gra? – zainteresował się.

– To mama. – Skrzywiła się, chowając telefon do plecaka.

– A tata?

– Tata? Nie, on do mnie nie dzwoni, nie ma... – zamilkła, w porę gryząc się w język.

– Rozumiem, nie ma telefonu – dokończył za nią.

Skąd to wiedział? Dopiero teraz zauważyła jego ramię, rozciągnięte na oparciu i poczuła, że dotykał jej włosów. Powinna odsunąć się albo wstać, normalnie by tak zrobiła, ale nie bała się go tak jak Seweryna. Dlatego opuściła głowę i nie ruszyła się z miejsca, pozwalając mu, dalej bawić się włosami.

Zamiast zapalić, wolał skoncentrować się na niej, ale tak, by jej nie spłoszyć. Te włosy śniły mu się ostatnio i nie mógł się oprzeć, chciał poczuć ich zapach, ale wiedział, że to za wiele jak na pierwszy raz.

– Pójdziemy już? – odezwała się w końcu.

– Jeszcze chwila, chciałbym, żebyś najpierw coś sobie przypomniała.

– O czym zapomniałam? – Spojrzała na niego z boku, robiąc wielkie oczy.

– Spokojnie, to nic złego, może nawet ci się spodoba – uspokajał, wciąż nawijając na palce jej długie pukle. – Potrafisz zamknąć oczy i nie otwierać ich przez chwilę?

Zdziwiło ją to pytanie, nieco nawet zaniepokoiło, ale bardziej zaintrygowało.

– Oczywiście, to żaden problem – odparła.

– To je zamknij.

– Już.

– Nie podglądaj.

– Nie będę.

Spojrzał na nią i omal nie roześmiał się na głos. Tak mocno zacisnęła powieki, aż poczerwieniała, na dodatek zmarszczyła nos i otworzyła buzię jak mała dziewczynka.

– A teraz przypomnij sobie pobyt w szpitalu na wyspie.

– Na wyspie? Skąd wiesz, że tam byłam?

– Nie otwieraj oczu – przypomniał. – Pamiętasz faceta, takiego dupka, który malował ławki?

– Dupka? – powtórzyła i rozdziawiła usta jeszcze szerzej.

Nie rób tak...


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top