Gram w zielone - cz. 16
Dochodziła dziesiąta. Marta była w pracy, gdy dostała od matki wiadomość, że Iza wróciła do domu. Niezbyt ją to interesowało ani też specjalnie nie ucieszyło. Miała już po dziurki w nosie wybryków najmłodszej siostry. Wszystko przez tę gówniarę! To Dawid ją obchodził. Nie wiedziała, jak poważna była sytuacja i kiedy wróci. A jeśli nie wróci? Korciło ją, by wbrew ostrzeżeniom powiadomić o wszystkim panią Danutę, ale stchórzyła i ostatecznie postanowiła poczekać z tym do zamknięcia.
Przed południem było jeszcze gorzej, ponieważ zadzwoniła Kaśka, informując, że musi iść do lekarza, bo źle się czuje, więc Łukasz zawiózł swoją mamę na rynek, lecz zamiast tam zostać, wrócił do sklepu i znowu zaczął ją denerwować. Chodził za nią jak cień, wyręczał i nawet natykała się na niego, gdy wracała z toalety.
– O co ci tym razem chodzi? – zirytowała się.
– Oprócz tego, że mam cię na oku? O nic. – Wzruszył ramionami.
– Na oku? Miałeś jakieś wieści od Dawida?
– Nie.
– To, co...?
– Tak sam z siebie, przeszkadza ci to? – Ponownie wzruszył ramieniem.
I pomyśleć, że nie tak dawno Łukasz ją onieśmielał i robiło jej się gorąco, kiedy się zbliżał albo tylko na nią patrzył, a teraz? Bez Patrycji wydawał się skłonny do robienia głupot. Już samo to, że ot tak rzucił pracę, wskazywało, że tylko się pogrążał. A na dodatek upodobał sobie, by ją zaczepiać.
– Przeszkadza mi, że zaczynasz pajacować i zachowujesz się niepoważnie – mruknęła.
– A ty co robisz? – spytał i podszedł do niej, na co cofnęła się pod szafkę. – Co chwilę bijesz oczami po telefonie.
– Martwię się o niego, a ty nie?
– Co ma być, to będzie, nie mamy na to wpływu.
– Dlaczego rzuciłeś pracę? Tym samym dałeś Patrycji wygrać – zmieniła temat, wytrzymując jego spojrzenie.
– Jej wybór, jej małpy, jej cyrk. Prędzej czy później Dębski i tak by mnie zwolnił, wolałem odejść sam – odpowiedział.
– I co teraz?
– Wiesz, że moja mama jest chora, prawda?
– Słyszałam, że coś z kręgosłupem...
– Ma raka.
– Boże... co ty mówisz? – przelękła się, łapiąc go bezwiednie za koszulkę.
– Bóg patrzy i wszystko widzi – usłyszała, na co szybko odepchnęła od siebie Łukasza.
– No nareszcie, rychło w czas – ucieszył się Łukasz, podchodząc do stojącego w drzwiach brata.
– Klienci czekają. – Dawid znacząco wskazał kciukiem na sklep. – Mogłabyś zostawić nas samych? – zwrócił się do niej oschle.
– Oczywiście, tylko...
– Proszę – nalegał.
Poczuła złość, że nie oddzwonił i nawet się nie przywitał, lecz nie dała tego po sobie poznać. Ich sprawy.
– Co to miało być, do kurwy nędzy? – Zgromił Łukasza wzrokiem.
– Wrzuć na luz, tylko ją pocieszałem. Przez ciebie dostawała kota.
– I kto znowu ma raka? Co jest grane?
– Mama. – Łukasz spuścił głowę i przysiadł na skrzyniach. – Znalazłem wczoraj jej wyniki i nie wiem, jak zacząć z nią o tym gadać. Myślałem, że wtedy, jak poszła do lekarza i nic potem nie wspominała, to nie było nic poważnego.
– Jasna cholera... – zapowietrzył się. – Jak się wali to wszystko naraz dlaczego?
– Rzuciłem pracę u Dębskich.
– I dobrze. Musimy pomyśleć, co dalej. Tutaj jesteś bardziej potrzebny.
– A ty? – spytał Łukasz, unosząc wzrok – Matka wspominała, że niedługo wracasz do Niemiec.
– Wszystko poszło się jebać, za przeproszeniem. Mam zakaz opuszczania miasta.
– Warto było?
– Pytasz serio? – Westchnął z gorzkim uśmiechem. – Sam teraz nie wiem. Ulżyło, jak dowaliłem gnojowi i połamałem mu brudne łapy, a najlepsze, że prawdopodobnie za to nie beknę. A co do reszty, to nie wiadomo, czy sam sobie nie strzeliłem w kolano.
– Jakiej reszty?
– Młody, im mniej wiesz, tym lepiej.
– To po co jeszcze prowokujesz los?
– Zamknij się, muszę pomyśleć... – zdenerwował się.
– Widziałem, co nosisz w torbie – burknął cicho Łukasz. – Mało gówna mieliśmy przez ojca? Jeszcze tobie musi odwalać?
– Nie wierzę, grzebałeś w moich rzeczach?
– Matka kazała mi sprawdzić, martwiła się, więc...
– Powiedziałeś jej?
– Powiedziałem, że nie znalazłem niczego podejrzanego. A Marta wie?
– Nie interesuj się tym.
– Powiedz, wie, czy nie? Bawicie się w to razem?
– Młody, bez głupich pytań. Wyrywaj do matki, ja pomogę Marcie.
Nie sądziła, że po południu zrobi się taki ruch. Najszybciej schodziły owoce i kiszonki, po które musiała wychodzić na zaplecze. Gdyby nie Dawid, sama nie dałaby rady, a przekonała się o tym, gdy musiał dowieść towar na rynek i nie było go prawie godzinę. Na dodatek ryzykował, bo prowadził bez prawa jazdy, przez co od nowa zaczęła się zamartwiać.
– Jestem... – oznajmił zdyszany, wpadając na jej plecy. – Chcesz kawę?
– Poproszę.
– Nie bądź już na mnie zła, co? Pogadamy po pracy, wszystko ci wyjaśnię – szepnął jej na ucho.
– Nie jestem zła, jestem... Wkurwiona! – omal nie krzyknęła. I zrobiłaby to, gdyby nie klienci.
– A macie może jeszcze nasiona nagietka? – spytała starsza kobieta.
– Tak, proszę sobie wziąć. Nasiona wiszą na stojaku, przy wejściu.
– Dziękuję...
– Dzień dobry, co dla pani?
– Kilogram kwaszonej kapusty, dwa worki jabłek i...
I tak było przez mniej więcej kolejną godzinę. Dawid przyniósł jej kawę, którą oczywiście wypiła na miejscu. Dopiero po szesnastej zapanował spokój.
– Marta...
– Oszczędź mi przeprosin, powiedz od razu, jak jest, zamiast zawracać mi głowę – ucięła stanowczo.
– Nie miałem zamiaru przepraszać – usłyszała – bynajmniej nie za niego i jeśli chcesz wiedzieć, zrobiłbym to jeszcze raz. Nie martw się, młodej nic nie będzie. Przydzielą jej na sprawie kuratora, a ja pogadam z matką, żeby przyjęła ją na próbę.
– Mam na myśli ciebie i to, co się stanie, kiedy wyjedziesz. Twoja mama...
– Nie mogę wyjechać, a przynajmniej przez jakiś czas, dopóki nie zamkną sprawy. Jeśli nie postawią mi zarzutów, będę mógł myśleć, co dalej, a na razie musisz jeszcze o czymś wiedzieć...
– Okłamałeś mnie tato. Nie jesteśmy zależni od losu. Sami go budujemy, zapracowujemy na wszystko, co nas spotyka swoimi uczynkami i wyborami. Wmawiałeś mi, że wypiłeś pół piwa, ale przypomniałam sobie. Gdybyś odmówił wtedy tego kieliszka wódki, nic by się nie stało. Zdążyłbyś zahamować, jakoś byś zareagował, jestem tego pewna... – zamilkła i wcisnęła pauzę, po czym się odwróciła, słysząc skrzypnięcie drzwi.
– Czego chcesz?
– Martuś, z kim gadasz? Dzwoniłaś do taty?
– Nie i nie mam takiego zamiaru, ale może ty powinnaś.
– Martuś nie złość się już na mnie, ja...
– Przestań kłaść uszy po sobie, bo ci to nie pasuje. Gdzie się podziała ta pyskata dziewucha, co? Lepiej weź się za siebie i daj mi spokój. Namieszałaś, więc teraz to odpracuj. I gówno mnie już obchodzi, co z tobą będzie.
– Wredna suka...
– Uważaj, bo ta suka, niedługo może cię tak przećwiczyć, że aż ci w pięty pójdzie! – krzyknęła za Izą.
Odprowadził Martę i opowiedział jej o Sewerynie. Była podminowana i choć bardzo chciał z nią dłużej zostać, to musiał wrócić do domu, by porozmawiać z matką. Zamiar wydawał się prosty, lecz kiedy zasiedli do kolacji, nadal nie wiedział, od czego zacząć, a potem Łukasz go ubiegł i pierwszy podjął temat.
– Widziałem twoje wyniki... – zaczął niepewnie młody, nakładając sobie na talerz sałatkę.
Dawid miał już dość tego zielska, ale dla matki było wszystkim, więc jadł bez kręcenia nosem. Pamiętał, jak ojciec czasami się wściekał i wypominał jej, że kiedyś dostanie przepukliny, bo harowała jak wół i wszystko sama dźwigała. A zaczynała wcześnie, jeszcze jako nastolatka, w ogrodzie dziadków. Hodowała sałatę, rzodkiewki i szczypiorek, a potem dziadek zawoził ją wozem na rynek, gdzie tam sprzedawała swoje plony. Z roku na rok rozwijała interes, pojawiły się folie, a potem szklarnia, ale kiedy dziadkowie umarli, sprzedała wszystko, wyprowadziła się z ojcem do miasta i tu zaczęła rozkręcać własny warzywniak.
– Co, nic nam nie powiesz? – drążył młody, a matka milczała jak zaklęta.
Dawid skropił obwicie mozzarellę winnym octem, przyprawił pieprzem, po czym dokładnie wymieszał. Każdy robił to według własnego gustu. Młody nie lubił mozzarelli ani oliwek, więc matka przygotowywała tylko sałatkę, a resztę doprawiali sobie sami.
– Dajcie spokój, co? – odezwała się w końcu Danuta. – Jeszcze nie umieram, nie róbcie sobie nadziei.
– Mamo, jak nie poddasz się leczeniu, to zawieziemy cię siłą, nie masz wyboru – ostrzegł Łukasz.
– Straszyć, to sobie możesz, wiesz...
– To ty nas straszysz, mamo – wtrącił Dawid. – Zastanawiałaś się, co stałoby się z warzywniakiem, gdyby nam ciebie zabrakło?
– Nie udawaj, że nagle cię to interesuje – mruknęła. – Kiedy byłam w potrzebie, zawinąłeś tyłek za granicę, a wystarczyło, żeby choć jednemu z was zależało na interesie tak jak mnie, to nie mielibyśmy żadnych kłopotów.
– Mamo, do mnie pijesz? Sama się zgodziłaś, wysłałaś mnie do Dębskich, bo dobrze płacił – zauważył Łukasz, szturchając brata pod stołem.
– Mieliśmy długi, ale wyszliśmy z tego – odparła. – Po cholerę się unosiłeś dumą i rzuciłeś u nich robotę?
– Dobrze zrobił – wciął się ponownie Dawid – Nie potrzebujemy ich łaski.
– No, mam już na oku nową fuchę, w betoniarni – pochwalił się młody.
– Beton to ty masz między oczami – zakpił.
– Kiedyś myślałam, że to ty przejmiesz po mnie interes – zwróciła się do Dawida. – Czekałam, aż się ożenisz i ustatkujesz, ale nadal niczego sobie nie poukładałeś. Mogłeś iść zamiast Łukasza, to może skończyłby szkołę...
– Nie mogłem, Dębski by mnie nie przyjął.
– A niby czemu? – zdziwiła się. – Jesteś starszy, sprytniejszy i silniejszy, ale wolałeś się zadawać z tamtymi łajzami...
– Przestań, nie o to chodzi, nie wiesz, o czym mówisz – uciął Dawid
– A o co chodzi? – zainteresował się Łukasz.
– O twoją zepsutą panienkę – zakpił ponownie i sięgnął po kolejną bułkę, ale młody pochylił się raptownie i pacnął go po ręce.
– Chwila, co masz na myśli? – zjeżył się.
– Jeszcze raz tknij mnie przy stole, to ci przydzwonię – warknął Dawid
– Uspokójcie się. Niedługo sami będziecie szykowali jedzenie, kiedy... – zamilkła i zdusiła płacz. – Dziękuję, już się najadłam, a teraz idę się wykąpać. Cholera, stare konie, a sto światów z wami – dodała po chwili, po czym wstała od stołu.
Kiedy matka zaszyła się w łazience, posprzątał i zaczął myć naczynia, ponieważ Łukasz się do tego nie kwapił, jedynie patrzył bykiem, jakby dalej szukał zaczepki. Czekał, ale tym razem nie ręczył za siebie. Powinien młodemu przywalić już za samo to, że położył łapy na Marcie.
– To o co chodziło z Patrycją?
– Daj już na wstrzymanie. Gdzie matka trzyma te wyniki, znajdziesz je?
– Potem, najpierw mi odpowiedz.
– Serio jesteś tak tępy, że niczego nie łapiesz? Pracujesz u Dębskich kilka lat, masz z nimi kontakt pięć dni w tygodniu, a czasami nawet w soboty i jeszcze tego nie zakumałeś?
– Czego do cholery? – niecierpliwił się młody.
– Ojciec to wiedział.
– Weź mnie nie wkurwiaj i go nie przypominaj, tylko wywal to wreszcie.
– Znalazłem przy nim list, wtedy... – urwał i spuścił wodę, spoglądają na spływającą pianę w odpływie. – Dębski go zwolnił i obciążył kosztami za tamtą maszynę, ale ojciec najpierw przyłapał Dębskiego z córką.
– Nie mogę, no... Słyszysz w ogóle, co chrzanisz? – oburzył się piskliwie Łukasz. – To jej ojciec, a ona oczko w jego głowie.
– No właśnie. – Odwrócił się i spojrzał na brata z politowaniem. – Zepsuł ją już dawno, a ty z nią byłeś i nie miałeś o niczym pojęcia.
– Wiesz co? Cieszyłem się, że w końcu zjedziesz do domu, jak głupi osioł, a teraz mam cię dość. Nie wiem, dlaczego to robisz i opowiadasz takie głupoty, ale jesteś mocno szurnięty. Dębski by jej krzywdy nie zrobił.
– Sam taki jesteś i na dodatek zaślepiony. Może jej się spodobało, skąd wiesz? Może z natury jest paskudą, która woli siadać tatuśkom na kolankach? Niech zgadnę, wymieniła cię już na jakiegoś starego pryka?
– Ty skur...
– Co to ma znaczyć, jaki list? – usłyszeli.
W drzwiach stanęła matka, owinięta szlafrokiem i ociekająca wodą. Była blada jak ściana i oniemiała, patrzyła wprost na niego.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top