XXXVII
Szła w stronę stolika, czując jak ktoś szturcha ja w ramię. Obróciła się w napięciu gotowa zacząć się wykłócać. Jednak wtedy zobaczyła, kto był sprawcą całego incydentu. Anioł szedł odwrócony do niej plecami wiedząc, że ta za nim podąży. Nie mylił się. Saren bowiem nie mogła ignorować aniołów. Jak bardzo by tego nie chciała.
— Idź do reszty i nie wychodź z lokalu, zanim nie wrócę. — Poleciła, spoglądając na blondyna. Chciała być pewna, że jej posłucha.
— Co się dzieje? — Dopytał, unosząc jedną brew. Jej ton i wyraz twarzy nie mogły znaczyć nic dobrego. W końcu niepokój na twarzy kogoś takiego jak ona mógł zwiastować tylko katastrofę.
— Potem ci powiem. Teraz muszę iść. — Oświadczyła, znikając między ludźmi.
Przepychała się między imprezowiczami, starając się podążać za swoim przeciwnikiem. Jednak to wcale nie było takie łatwe. Anioły były niewidoczne dla ludzkich oczu. Były magicznymi istotami i kiedy szły przez ziemię, ludzie po prostu się rozstępowali czując, że tak trzeba. Przed nią nikt nie padał na kolana.
W końcu zobaczyła drzwi. Pokonała ich próg, znajdując się w zaułku za klubem. Rozejrzała się po nim, dostrzegając dwóch mężczyzn, którzy tylko się nimi wydawali.
— Jesteś doprawdy głupia. — Zauważył mężczyzna o jasnych włosach, które wydawały się wpadać w odcień szarości. — A może odważna... Chyba i jedno i drugie.
— Bo co? Nie padłam na kolana i się przed wami nie pokłoniłam? — Dopytała, krzyżując ramiona na piersiach. — Powiem Ci jedną rzecz, która dla was nie jest widocznie taka oczywista. To nie jest wasz świat. A ludzie to nie wasz lud. Dostali wolną wolę i mogę wybierać. Ja mam prawo tutaj być. W końcu jestem wolną istotą. Chociaż ostatnio zaczęłam w to wątpić.
— Dostałaś ostrzeżenie. Nie posłuchałaś. — Zauważył drugi, ściągając na siebie jej uwagę. — A co gorsza pokazałaś mu prawdę. Teraz nic już nie chroni cię przed złością najwyższego.
— Więc co? Teraz dwa aniołki przegnają mnie ze świata ludzi? — Dopytała z wyraźną kpiną. — Pokażcie mi, co potrafią wysłannicy najwyższego. — Poleciła, pozwalając by jej ogon i rogi stały się widoczne.
— Igrasz z ogniem który pali bardziej niż ten piekielny. — Wyjaśnił anioł, rozkładając skrzydła, które odbijały światło co z boku wyglądało doprawdy oszałamiająco. Nawet Saren musiała to przyznać.
— Przynajmniej wasz pan mnie docenił. I w końcu posłał tutaj wojowników, a nie cholernych posłańców. — Mruknęła unosząc wargi, by ukazać im kły, które lekko się wysunęły.
— Jesteś nikim. — Zapewnił wojownik wyjmując włócznie. — I zginiesz jak nikt.
— A ponoć aniołowie to ci dobrzy.
Saren rzuciła się w jego stronę jednak anielski refleks go nie zawiódł. Odszedł w bok, biorąc mocny zamach. Zahaczył o jej skórę, rozcinając jej ramię. Syknęła cicho, łapiąc broń ogonem. Wtedy jednak drugi wojownik włączył się do walki. Wbił włócznie w jej ogon znacznie go rozcinając. Wtedy zmuszona puścić broń i wykonać dwa kroki w tył.
— Wreszcie ktoś godny mojego czasu. — Oświadczyła, chowając ogon.
Wbrew temu, co im się wydawało, wcale nie była tak słaba. Wskoczyła na ścianę, od której się odbiła. Wylądowała za ich plecami. Złapała głowę jednego z nich i złamała mu kark, biorąc jego broń. Za pomocą której zamierzała odciąć mu głowę. Na jej nieszczęście jego towarzysz był czujny. Zamierzał ją zranić, jednak złapała jego broń. Mocno chwyciła klin włóczni i wykrzywiła go tak, że ta wbiła się w ciało anioła. Docisnęła ją mocniej, pogłębiając ranę na ciele przeciwnika. Jednak wtedy drugi anioł podniósł się z ziemi. Saren owinęła jego rękę ogonem, kiedy ten usiłował sięgnąć po broń. Przyciągnęła go do siebie i złapała dłonią jego kark. Niestety tego nie przemyślała. Anioł wbił sztylet w jej ciało. Na szczęście tym razem refleks jej nie zawiódł. Rzuciła aniołek a ten uderzył sobą o mur zabierając ze sobą sztylet, którego nie zdążył wypuścić z rąk.
— Jesteś słabsza, niż myślałem. — Zapewnił mężczyzna o lekko szarych włosach wyjmując włócznie z ciała. Był gotowy na swoje wielkie zwycięstwo widząc trud córki diabła. Jednak Saren nie była typem osoby, która łatwo się poddawała.
W kilku krokach znalazła się przy aniole, którym rzuciła chwilę wcześniej. Zabrała jego włącznie i złamała ją w pół. Kiedy drugi napastnik próbował do niej podejść wzięła jedną połowę i nią rzuciła, raniąc jego głowę. Z uśmiechem na twarzy skupiła się na aniole, który podniósł się z ziemi. Zadała mu mocny cios, przez co ten ponownie oparł się o mur.
Córka samego lucyfera była stworzeniem potężniejszym niż anioły. I ci dwaj wojownicy właśnie się o tym przekonali.
Wzięła włócznie i przebiła nią serce anioła. Jego ciało pokryły rysy, które wypełniło światło. Anioł zginął od jej ciosu.
Obróciła się raptownie i spojrzała na drugiego mężczyznę, który mimo ran podniósł się z ziemi. Był gotowy walczyć. Nie bał się śmierci przez obietnice wieczności, której ta nigdy nie zazna.
Podleciał do niej za pomocą skrzydeł i wymierzył jej cios w głowę. Przez jego siłę ta upadła na ziemię. Anioł usiadł na niej gotowy zadać ostateczny cios. Ona jednak w ten momencie chwyciła mocniej sztylet, którym przebiła jego gardło. Kiedy ten upadł obok niej, zmieniła ich pozycjami. Odcięła jego głowę, podnosząc się na równe nogi. Wypuściła sztylet, który upadł na ziemię i uśmiechnęła się triumfalnie.
— Jestem Saren. Córka Samaela upadłego anioła, który nosi miano diabła. Jestem wojowniczka piekła i następczynią jego tronu. Brzydzę się słabością i nigdy nie przegrywam.
Wbiegła do budynku pchając wszystkich, którzy stanęli jej na drodze. Dzięki czemu szybko znalazła się przy stoliku. W tym momencie wyglądała strasznie. I w żaden sposób nie mogła ukryć, że przed chwilą wydarzyło się coś, co powinno ich niepokoić. Właśnie dlatego znajomi Cadena spojrzeli na nią jak na ducha oczekując wyjaśnień, które nigdy nie miały nadejść.
— Idziemy. Już. — Poleciła, skupiając spojrzenie na blondynie. Ten podniósł się z miejsca i o nic nie pytając, ruszył za nią. — Anioły się wkurzyły. Teraz będą na nas polować.
— Na nas? — Dopytał, usilnie próbując dotrzymać jej kroku.
— Wiedzą, że Ty wiesz. Więc już raczej nie będą ukrywać się przed twoim spojrzeniem. — Wyjaśniła, wybiegając z lokalu. Rozejrzała się gotowa na to, że ktoś ją zaatakuje. Jednak wyglądało na to, że to koniec jak na ten wieczór.
— I co teraz? — Dopytał ciągnąć ją w stronę taksówki. Wsiadł do środka i podał mężczyźnie adres. Ten bez zbędnych rozmów ruszył.
— Teraz musimy się chronić, inaczej to te dobre anioły staną się naszym przekleństwem. — Wyjaśniła skupiać wzrok na widoku malującym się za szybą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top