XXXIII
Przykrył ich kocem, poprawiając się na dywanie. Myślał. Tak jak nie miał w zwyczaju. Zazwyczaj nie rozmyślał głębiej o rzeczach, które wydawały się tak nieistotne. Pozwalał sobie na kompletnie spontaniczne postępowanie. Dawał sobie akceptację na zabawę. A jednak teraz o tym rozmyślał. To była desperacja? Wyraz głębszej relacji? Nie miał pojęcia. Czuł, że nie powinien w to wchodzić. Jak zabawnie by to nie brzmiało Saren była jego diabłem. Kusicielem. To, co ich połączyło, było niczym ten nieszczęsny zakazany owoc. I jak w raju było wiele drzew, z których Ewa mogła zerwać owoc tak w jego otoczeniu było wiele osób, w których mógł się zakochać. Jednak on wybierał akurat to jedno zakazane drzewo. Niczym najgorszy głupiec.
— Pokaż mi swoje prawdziwe obilcze. — Poprosił, skupiając na niej spojrzenie. — Chce zobaczyć wszystko. Nie mam ochoty już znosić tej iluzji. — Przyznał, krzywiąc się przy tym lekko. Wiedział, że wiele ukrywała. A on już wmieszał się w całe to szaleństwo. Dlatego chciał prawdy.
— To nie jest widok, który Ci się spodoba. — Ostrzegła, podnosząc się do siadu. Koc zsunął się z jej ciała. Wyglądała pięknie. Niczym wszystkie te oszałamiające kobiety uwiecznione na obrazach. Częściowo zakryte materiałem i częściowo nagie. — Człowiek, chociaż o tym nie wiem, instynktownie lęka się takich jak ja. Potworów, które wypełzły z piekła.
— Więc sprawdźmy, czy i ja ucieknę. — Rzucił, również podnosząc się do siadu. Spojrzał prosto w jej oczy, a one wypuściła powietrze z ust.
W tedy pokazała mu wszystko. Po bokach jej głowy pojawiły się rogi, które wystawały spomiędzy zmierzwionych włosów. Zza jej ciałem wił się ogon, który ten zdążył już poznać. Za to jej tęczówki stały się czerwone. Chociaż kształty jej ciała nadal wydawały się ludzkie chyba nikt nie porównałby jej do człowieka. Teraz była bestią. Prawda była taka, że granica między człowiekiem a potworem była bardzo cienka.
Saren nie umiała pozbyć się wrażenia, że za bardzo się przed nim odsłoniła. I wcale w tym wszystkim nie chodziło o nagość. Ona nigdy jej nie przeszkadzała. Chodziło raczej o to, ile mu wyznała. Miała wrażenie, że jej słowa twarzą broń, którą dała mu do ręki. Niczym nawina idiotka, wierząc, że nigdy jej nie użyje.
— Dziwię się, że w życiu nie pojawiłaś się na żadnym obrazie. — Oświadczył, na co ta parsknęłam cichym śmiechem.
— Kiedyś nie lubiano bohaterów tragicznych. To było zbyt melancholijny. Woleli anioły. — Wyjaśniła podejmując ostateczną decyzję. Przesunęła granice, którą stawiałaby nikt nie zbliżył się do niej za bardzo. — Narodziłam się w piekle. Urodziła mnie Lilith matka wszystkich demonów. Nie przeżyła porodu. Żadna kobieta rodzącą w piekle nie mogła tego przeżyć. Jej dusza została rozerwana, bym ja mogła istnieć. — Wyjaśniła, wracając do zamierzchłych czasów. – Wbrew pozorom nie znam Lucyfera za dobrze. Wychowała mnie stworzona do tego demonica. No i moje rodzeństwo. Chociaż ono głównie mnie lało. Pytasz, co robię na ziemi? Uciekam z mojego osobistego piekła. Tyle.
— Opowiedz mi lepiej o swoim życiu, które pamiętasz. — Poprosił, przesuwając palcami po jej rogach.
— W piekle głównie się nudziłam. Pokonywałam kręgi, katując duszę. Może z początku to było fajne. Jednak szybko okazało się strasznie nużące. — Wyjaśniła, kładąc dłoń na jego udzie. — Na ziemi było inaczej. Bawiłam się w najlepsze. Ludzie lepiej znają się na zabawie niż demony.
— Lilith nie żyje. Więc kto włada demonami? — Dopytał, unosząc jedną brew.
— Lucyfer. Może trochę ja. Jednak tylko trochę. — Wyjaśniła, krzywiąc się przy tym lekko. — Władza króla piekieł jest niepodzielna. Nikt nie może się mieć za równego z nim. Nawet my jego dzieci nic nie znaczymy.
— Więc czemu w ogóle istniejecie? — Spytał, jakby kompletnie tego nie rozumiał. Bo nie rozumiał. Po co płodzić dzieci, których nawet się nie kocha?
— Na to pytanie ci nie odpowiem. Nikt tego nie wie. Pewnie jesteśmy tylko przypadkiem. — Stwierdziła, wzruszając ramionami. To nie było bolesne. Była wychowana bez miłości, a nikt nie może tęsknić za czymś, czego nigdy nie poznał. Przynajmniej tak jej się wydawało. — Może kiedyś się dowiem. Wtedy ci powiem.
— Jeszcze jedno ważne pytanie. Rozmawiam z następną królową piekła? — Spytał, na co na uśmiechnęła się lekko. Łaknęła tej władzy. Była gotowa zapłacić każdą cenę, by ją posiąść. Jednak tak było dawniej. Teraz już nie była pewna czy jest gotowa go poświęcić. — Ten wyraz twarzy mówi mi, że raczej tak.
— Ja lub Danjal mój najstarszy brat. Więc miejmy nadzieję, że to jednak będę ja. — Mruknęła, w końcu chowając rogi i ogon. — Danjal idealnie wpisuje się w opis demona, który był ci znany. Jest okrutnym wariatem bardzo chętnym, by zacząć wojnę z niebem i doprowadzi świat do zagłady.
— Wow. Świetny szwagier. — Rzucił, na co ta parsknęła lekkim śmiechem. — Bast jednak miała rację mówiąc, że przy reszcie jest świetną siostrą.
— Tak. Ona jest naprawdę dobrą siostrą jak na nasze standardy. — Zapewniła, poprawiając zmierzwione włosy. — Taką już mam rodzinę. Chociaż ciężko mi nazwać ich rodziną... Opowiedzieć ci coś nieco niepokojącego? — Dopytała, na co ten skinął głową. — Matka Danjala była demonicą. Głównym katem piekła. Stworzonym przez moją matkę.
— Czyli Lucyfer najpierw przeleciał córkę, a potem matkę? — Dopytał, na co ta skinęła głową. — No tak. Można by z tego zrobić niezły serial. Wszyscy by to oglądali.
— Myślisz, że ktoś oglądałby nowele o życiu dzieci diabła? — Dopytała rozbawiona.
— Oglądała o charyzmatycznym diable, więc i to by obejrzeli. — Zapewnił, na co ta spojrzała na niego zdziwiona. — Tak mamy serial o Lucyferze. I to taki gdzie schodzi na ziemię i pracuje dla policji, rozwiązując zagadki kryminalne.
— Wy ludzie jednak czasem mnie przerażacie. — Zdradziła, na co ten parsknął cichym śmiechem. — Nie macie już o czym robić seriali?
— Pokaże ci go. Jest serio dobry. — Zapewnił, ponownie kładąc się na dywanie. — Chociaż ten diabeł pewnie niczym nie przypomina twojego ojca.
— Mój ojciec to okrutny psychopata. I to o urodzie anioła. W końcu tym był. — Wyjaśniła, kładąc się obok niego.
— Nie wiem. Nie widziałem go. Jednak widzę ciebie. I szczerze widzę tego anioła, którym mogłabyś być. — Zapewnił, rozkładając się wygodnie.
Nie miała pojęcia, jak to robił. Jakimś cudem pokonał wysokie mury, które postawiła wokół siebie. Nigdy nie chciałaby ktoś je pokonał. Dlatego odpychała od siebie każdego. Z uporem wznosiła nowe przeszkody i powiększała mury by nikt, nigdy do niej do dotarł. Jednak z nim było inaczej. W jego przypadku wręcz pomogła mu pokonać wszelkie przeszkody. Bo chciała mieć go przy sobie. Otoczyć swoimi murami i jego. By był bezpieczny razem z nią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top