XXVII
Pierwszy raz od dłuższego czasu podniósł wzrok znad talerza. Kobieta siedziała naprzeciw niego z pewną niepewnością jedząc to, co ten przygotował. Oboje milczeli. Żadne słowa bowiem nie były teraz odpowiednie. Oboje byli pogubieni. Ona nie wiedziała, jak zachowywać się przy nim, kiedy ten już znał prawdę. A on nie wiedział, jak ma reagować na jej obecność.
Tuż przed nim siedział demon. Córka samego upadłego anioła, o którym w prawdzie nie wiedział wiele. Caden pochodził z wierzącej rodziny. Jednak przez to, jak potoczyło się jego życie porzucił wiarę. Wierzył jednak na tyle długo by nauczyć się jednego. Diabeł był potworem. Władał piekłem karając przez wieki grzeszników i wodząc ludzi na pokuszenie. Co prawda Saren nim nie byłam. On sam stronił od oceniania ludzi przez pryzmat ich rodziców. Jednak teraz nie umiał zachować swojej poprawnej kalkulacji.
W końcu kto by umiał patrząc w oczy istocie, która przybyła z piekła?
— Gdybym chciała cię zabić, zrobiłabym to już dawno. — Zapewniła brunetka, przenosząc na niego spojrzenie. Widziała, jak na nią patrzy, i to w jakiś sposób ją bolało. — Nie musisz się mnie bać.
— Zaczęliśmy znajomość od kłamstwa. To naturalne, że już Ci nie ufam. — Zauważył bardzo zimnym tonem głosu. Miał do niej pretensje. Zaczynał ją lubić, a nagle okazało się, że wszystko, co wiedział było kłamstwem.
— A co miałam zrobić? — Spytała z dużym impetem, odkładając na stół szklankę. Przeniosła na niego spojrzenie, przekrzywiając nieco głowę na bok. — Powiedzieć "hej jestem Saren, pochodzę z piekła i w ogóle spłodził mnie sam diabeł. I to dosłownie". — Mruknęła, krzywiąc się przy tym lekko. Oczywiście, że była to jej wina. Ona go okłamała i to wcale nie dlatego, że była samotna. Chciała jego duszy. Jednak tego powiedzieć nie mogła. — Wziąłbyś mnie za wariatkę i uciekł.
— Czemu ja? Czemu wybrałaś mnie? — Dopytał zirytowany. Nie pisał się na to wszystko. Nie chciał znać prawdy ani tym bardziej mieszać się w wojny piekła i nieba. A to, że ta go wybrała, wplątało go w to wszystko.
— Przypadek. To nigdy nie miałeś być konkretnie ty. Nie przyszłam tutaj, mówiąc sobie "wplątam w to gówno Caden'a". — Mruknęła doskonale wiedząc ile jest w tym wszystkim kłamstw. Jednak wiedziała też, że prawda nie zawsze była dobrym rozwiązaniem. — Przyciągnąłeś moją uwagę, bo byłeś po prostu ciekawym człowiekiem.
— Demony często tak wychodzą i bawią się w zawieranie przyjaźni? — Dopytał, starając się nie tracić kontroli. Wiedział, że krzyki nic nie dadzą. A mimo to chciał to wszystko wyjaśnić.
— Gdybyś wiedział jak wygląda piekło, w życiu byś mnie o to nie spytał. — Zapewniła patrząc na niego z bólem w oczach, który o dziwo był realny. — Piekło to wieczne katusze nie tylko dla dusz, ale też dla nas. Tam znajdziesz tylko cierpienie. Mam kilkaset lat i raz na jakiś czas muszę stamtąd uciec inaczej popadłabym w obłęd. — Zapewniła, tym razem nie mijając się z prawdą. Saren żyła, cierpiąc każdego dnia. Chociaż zawsze dobrze się z tym kryła. — Więc tak. Czasem stamtąd uciekamy i bawimy się w ludzi. Bo to ten krótki moment w naszej egzystencji, który jest najzwyczajniej w świecie dobry.
I te słowa wystarczyłyby go obłaskawić. Nie trzeba było być wyjątkowo wierzącym, by wiedzieć jak wygląda piekło. Miejsce wiecznych tortur, w którym odnaleźć można jedynie cierpienie, które widział w jej oczach.
— Ile ty masz w ogóle lat? — Spytał nagle, co nieco ją zdziwiło. Wiedziała jednak, że był w szoku. Śmiertelnicy nie byli gotowi na prawdę za życia. A on nie był wyjątkiem.
— Nie mam pojęcia. Żyje już tak długo, że po prostu nie pamiętam. Kilkaset lat na pewno. — Wyjaśniła, poprawiając ciemne włosy. Kiedy żyje się tak długo, w pewnym momencie przestaje się liczyć ile lat już się istnieje. Zwłaszcza kiedy są to lata przepełnione tak wielkim cierpieniem.
— Ty w ogóle jesteś zdolna do jakichś emocji? — Dopytał, uznając to pytanie za ważne. I to z bardzo osobistych przyczyn.
— Nie jestem tym demonem z opowieści ludzi. Jestem żywą istotą i może moje ciało jest inne niż wasze. Jednak emocjonalnie jestem bardzo ludzka. — Przyznała, po raz kolejny go okłamując. Poczuła dziwny ucisk w klatce piersiowej, którego nie umiała wyjaśnić. — Nie muszę jeść. Jednak lubię to robić. Tak w ramach wyjaśnienia.
— Anioły chcąc cię zabić? — Dopytał przypominając sobie słowa Bast. Niewiele na razie rozumiał. I teraz próbował zadawać pytania, których odpowiedzi pomogą mu to wszystko pojąć.
— Chcą jednak nie mają takiej mocy. Dziecko diabła można zabić jedynie specjalnie wykutym w piekle sztyletem. I jedyny jego egzemplarz właśnie tam się znajduje. — Wyznała kładąc dłoń na ranie, która nadal niemiłosiernie ją bolała. — Jednak mogą mnie zranić lub uwięzić. I to zapewne zrobią, kiedy dowiedzą się, że nie odeszłam.
— Więc dlaczego nie wrócisz do piekła? — Zapytał, wbijając w nią uważne spojrzenie. Szukał na jej twarzy oznak kłamstwa. Po tym, czego się dowiedział, nie ufał jej tak jak wcześniej.
— Nie dam się zastraszyć aniołom. Nie ważne co się stanie. Zostanę tutaj tak długo, jak będę chciała. — Zapewniła, unosząc wysoko głowę. Gdyby uległa aniołom pokazałaby słabość, a na to nie zamierzała sobie pozwolić. Poza tym nie mogła wrócić do piekła bez ostatniej duszy. — Jednak powiedz tylko słowo, a odejdę z twojego życia. — Przysięgła, patrząc na niego spokojnie.
Chciała wiedzieć, na czym stoi. Nie mogła trwać przy nim na siłę. Zamierzała dać mu tyle przestrzeni, ile ten potrzebował. Tak by nie czuł się przez nią osączony. To był jej plan. Dostosować się do niego.
— Muszę to wszystko przemyśleć Saren. — Wyjaśnił, wstając od stołu. Wyszedł z kuchni, zostawiając ją kompletnie samą.
Saren wiedziała, jaka jest. Postępowała z nim okrutnie. Okłamywała go, patrząc mu prosto w oczy. Bawiła się nim, jednak nie miała wyboru. Anioły miały na nią oko a Danjal dopracowywał swój plan. Znalazła się w miejscu, w którym mogła tylko brnąć dalej w niszczeniu Cadena. Chociaż na tym etapie już nawet tego nie chciała.
Niestety tacy jak ona nie mieli wyboru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top