XXIII
Uchyliła powieki i pierwszym co zobaczyła była jego twarz. Blondyn nadal spał spokojnie na stercie kocy i poduszek. Saren nie była pewna, kiedy zasnęli. Jednak wiedziała na pewno, że ta noc była wyjątkowo udana. I to nie dlatego, że uprawiali seks. Bo tego bynajmniej nie zrobili. Jedynie spędzili razem czas. Wygłupiali się i rozmawiali, skacząc z tematu na temat. A ona mogła śmiało przyznać, że jeszcze przy nikim nie czuła się tak swobodnie. Jakby bez obaw mogła powiedzieć dosłownie wszystko.
Brunetka pierwszy raz w życiu poczuła, że ktoś może dać jej coś więcej niż bliskość fizyczna. On mógł jej darować poczucie komfort i bezpieczeństwa. Przez moment już nie była córką diabła, która bezustanku musiała unosić głowę wysoko. Przez te kilka godzin mogła poczuć się normalna. Jakby urodziła się zwykłą śmiertelniczką z całkiem przeciętnym życiem. I właśnie przez niego pierwszy raz pożałowała, że tą śmiertelniczką nie jest.
Wyczołgała się z ich fortu i przeszła przez dom, dostają się do łazienki. Zrzuciła z siebie jego ubranie, zamieniając je na własne. Kiedy już to zrobiła, opuściła dom. Musiała wracać. Już i tak poświęciła Caden'owi zbyt wiele czasu.
Szła chodnikiem omijając ludzi, którzy właśnie zmieszali do pracy. Było bardzo wcześnie. O czym uświadamiało ją słońce, które dopiero pokazywało się na horyzoncie. Ten widok był doprawdy piękny jednak nie dla niej. Diablica bowiem nigdy nie przywiązywała uwagi do takich rzeczy. I z pewnym wewnętrznym wstydem musiała przyznać, że ten wschód słońca nie był nawet w połowie tak piękny, jak pewne szare tęczówki.
Kiedy była już blisko kościoła poczuła, czując obecność. Skrzywiła się lekko, już teraz doskonale wiedząc kto za nią stoi. Obróciła się napięcie spoglądając na anioła, który nawiedził ją po raz kolejny.
— Daliśmy ci czas, byś uwolniła anioła i opuściła ten świat, jednak ty tego nie uczyniłaś. — Oświadczył anioł, którego głos był spokojny. Zresztą jak zawsze. Saren zaczynała powoli wątpić w to, że te mogą w ogóle krzyczeć. — A ty tego nie uczyniłaś. I – co więcej – zbratałaś się z człowiekiem.
— Nie z nim pierwszym i nie ostatnim. — Zapewniła, poprawiając ciemne włosy, które nie wyglądały zbyt dobrze po ten nocy.
— O dziwo nie o takie bratanie mi chodzi. Na to, o czym mówisz, miałaś przyzwolenie przez wieki. Jednak na to, co robisz teraz nie możemy przyzwolić. — Wyjaśnił poprawiając biały płaszcz, który miał na sobie.
— Nie mów zagadkami. Tylko wracaj na górę i przekaż szefowi, że zniknę tylko, kiedy dostanę swoją ostatnią duszę. — Poleciła, prostując się dumnie. Nie zamierzała ulec aniołowi. To poważnie ubodłoby jej godność.
— Och Saren córko Lucyfera ty jednak mało rozumiesz. — Westchnął anioł z politowaniem. Dla niego jako dla istoty z nieba, która każdego dnia otaczała się miłością, pewne rzeczy były oczywiste. Jednak ona widocznie nie umiała ich dostrzec. — Nie pozostaniesz tutaj ani dnia dłużej. A to ostatnie ostrzeżenie. — Oświadczył, a za jego plecami nagle pojawiły się skrzydła tak białe i jasne, że ich blask chwilowo oślepił Saren.
— Aniołek pokazuje skrzydełka. Uważaj, bo się przestraszę. — Parsknęła, pokazując rogi i ogon. Wzięła nim mocny zamach, przez co ten strzelił niczym bicz.
Białowłosy rzucił się w jej stronę. Złapał głowę demonicy, chcąc złamać jej kark. Jednak ona nie zamierzała dać się tak łatwo pokonać. Złapała jego dłonie i obie gwałtownie wykrzywiła, słysząc trzask pękających kości. Prawa dłoń, mocno docinela do jego policzka ciskając nim o ziemię. Na nic nie czekając zacisnęła ogon na jego karku miażdżąc go.
Jednak ich ciała tylko z pozoru były ludzkie. W rzeczywistości były dużo bardziej wytrzymałe i dużo lepiej się regenerowały. Dlatego takie obrażenia nie robiły na nich większego wrażenia.
Anioł w nieludzko szybkim tempie podniósł się z ziemi, łapiąc ogon Saren. Wziął mocny zamach i bez problemu rzucił demonem, który uderzył sobą o ziemię. Nim się spostrzegła mężczyzna, stał nad nią i dociskał stopę do jej pleców, łamiąc jej kręgosłup.
Ta walka wydawała się bezcelowa. W końcu w taki sposób nie mogli się zabić. Jednak był to pokaz siły. Każde z nich chciało udowodnić, że jest lepszy. Przy okazji zadając sobie nawzajem ból, który wbrew pozorom oboje odczuwali.
— Jesteś tylko upadłym aniołem. Naucz się tego lub giń. — Polecił jasnooki, cały czas dociskając jej ciało do ziemi.
— A to ponoć ja mam kompleks wyższości. — Mruknęła, owijając ogon wokół jego nogi. Pociągła za nią gwałtownie, przez co ten padł na ziemię.
Brunetka zerwała się z ziemi i stanęła nad nim. Stopą docisła jego klatkę piersiową do ziemi, uśmiechając się triumfalnie.
— Twierdzisz, że Bóg każe cię za grzechy ojca. Jednak to nie prawda. Jesteś grzesznicą jakich niewiele w tym świecie. — Zauważył, na co ta pokręciła głową zrezygnowana. Teraz to ona dostrzegała coś, czego ten nie widział.
— Jednak ja nie miałam wolnej woli ani prawa wyboru. Grzeszyłam, bo tylko to mi pozostało. — Zauważyła miażdżąc jego klatkę piersiową. — No i przy okazji dlatego, że to lubię. — Dorzuciła, już mniej poważnie odchodząc. Była pewna, że wygrała. Jednak nie doceniła anioła, który wcale nie zamierzał uciekać. Niestety dla siebie samej nie znała się na tych istotach. Znała jedynie demony, które w tym momencie by odpuściły. Jednak anioły były ich kompletnymi przeciwieństwami.
Mężczyzna ją dogonił i złapał dłonią jej nadgarstek. Przyciągnął ją do siebie i wbił ostrze w jej brzuch. Przeniósł lewą rękę na jej plecy i docisnął niebiański sztylet przesuwając go w górę. Czarna ciecz popłynęła z ust Saren, kiedy ta patrzyła z niedowierzaniem na anioła.
— Ja nie lubię krzywdzić. Jednak w obronie ludzi posunę się do rzeczy okrutnych. — Wyjaśnił, spoglądając jej prosto w oczy. — Ostatnie ostrzeżenie. — Rzucił puszczając jej ciało, które padło na ziemię.
Jej ogon i rogu zniknęły. Ona leżała na ziemi, czując niewyobrażalny ból. To ostrze nie mogło jej zabić. Jednak mogło zadać jej cierpienie, którego nie dało się opisać w żaden sposób.
Broń wykuta w samym niebie miała wielką moc. Była zdolna zabijać zwykłe demony i ranić nawet samego króla piekieł zadając mu przy tym ból. I chociaż Saren wydawało się, że całe jej życie było cierpieniem, dopiero teraz poznała co to znaczy cierpieć fizycznie. Jej ciało przeszywał rozrywający ból. Przez który pragnęła tylko umrzeć. Nie miała nawet siły krzeczeć, przez co jej agonią była cicha i wręcz przerażająco spokojna.
— Wpakowałaś się w niezłe gówno. — Zauważyła Bast stając nad siostrą. Podniosła ją z ziemi i ruszyła przed siebie. — I myślę, że teraz wiesz, kogo poproszę o pomoc.
I w tym momencie Saren zapragnęła umrzeć. Bo nawet śmierć była lepsza od tego, co miało nadejść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top