XXII

Poprosiła się na kanapie i oparła ręce na jego ramionach. Delikatnie zaczęła przesuwać nimi po jego plecach. Masowała go, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła. Teraz jednak poczuła, że ten gest będzie niesamowicie trafny. Dlatego tak też postąpiła. Jakby czymś z pozoru tak nieznaczącym chciała mu podziękować za ten wieczór, który mimo jej pochodzenia i tego, co już w życiu widziała, wydawał się jej magiczny. Na ten dziwny i wyjątkowy sposób. Nagle ten złapał jej dłoń i pociągnął ją mocno. Jej ciało opadło na jego kolana, a ich spojrzenia nagle się skrzyżowały.

A jego spojrzenie było najdziwniejszym spojrzeniem, jakie Saren w życiu widziała. Nigdy przez te wszystkie wieki nikt nie patrzył na nią w taki sposób. Z tak wielkim uwielbieniem. Jakby każdy kolejny oddech brak dla niej i dzięki niej. Nagle patrząc w te szare oczy, poczuła się jakby była czymś dobrym w jego życiu. Chociaż ona nie miała prawa się tak czuć. Po wszystkim, co zrobiła i czego się dopuściła, miała prawo czuć się tylko i wyłącznie źle. On o tym nie wiedział. I zapewne tylko dlatego był w stanie patrzeć na nią w taki sposób. Jak zakochany dzieciak, który dobrze nawet nie wie, co ma z tym uczuciem zrobić.

— Czemu to zrobiłeś? — Spytała nagle, kiedy tylko zdołała się otrząsnąć z pierwszego szoku.

— Bo chciałem sprawdzić, czy wyjęłaś już kija z tyłka. — Wyjaśnił odgarniając mokre włosy, które opadły na jej twarz. — Czasem odnoszę wrażenie, że mentalnie masz ze sto lat.

— Chciałabym być tak młoda. — Przyznała, na co ten parsknął śmiechem biorąc to za żart. Brunetka uśmiechnęła się szeroko, gdzieś między uśmiechami ukrywając prawdziwość tego stwierdzenia.

Nie chciałaby poznał prawdę. I ta świadomość uderzyła ją niczym grom z jasnego nieba. Chciałaby już zawsze patrzył na nią w ten sposób. A gdyby poznał prawdę, byłoby to niemożliwe.

Blondyn za to patrzył na nią, nie umiejąc oderwać od niej spojrzenia. Było w niej coś magnetycznego, przez co po prostu nie umiał przerwać kontaktu wzrokowego. W jego głowie echem odbijało się masa pytań. "Skąd biorą się takie kobiety? ". "Co stworzyło Saren?". "Co takiego musiała przejść, by stać się tym, kim była?" . I chociaż czuł, że przez jej tajemniczość nigdy się tego nie dowie, wcale nie żałował. Było coś pociągającego w myśli jak mało o sobie wiedzą. Jak bardzo to było nie zobowiązuje. To dobre uczucie, które sprawiało, że serce biło szybciej, a każdy dzień był lepszy.

— A ja chciałbym pokazać ci lepszy świat. — Oświadczył, dłoń kładąc na jej boku. Przytrzymał, ją jakby bał się, że w każdej chwili może spaść. — Taki w którym mogłabyś więcej się uśmiechać.

— To taki świat w ogóle istnieje? — Dopytała, przejeżdżając opuszkami palców po jego ramieniu.

— Może istnieć. Jeśli go sobie stworzymy. — Wyjaśnił jakby to była najprostszą rzecz na świecie. — Chcesz spróbować?

— Chce. — Przyznała, chociaż z natury nie lubiła niespodzianek. Chciała wiedzieć czego się spodziewać. Jednak jemu była gotowa zaufać.

— Pięć minut. — Poprosił, a ta podniosła się z jego kolan. On wstał z kanapy, znikając z jej pola widzenia.

Saren siedziała cierpliwie kątem oka spoglądając na telewizor, na którym nadal leciał serial. Oczywiście to pięć minut wcale nie trwało pięć minut. A może jej tylko tak się wydawało. W końcu ona nigdy nie była cierpliwa.

— Masz słabe wyczucie czasu. — Mruknęła, kiedy ten ponownie pojawił się w zasięgu jej wzroku.

— A ty jesteś zbyt niecierpliwa. — Oświadczył wyciągając rękę w jej stronę. Ona złapała jego dłoń i dała mu się poprowadzić do pokoju, obok który w pierwotnej wersji widocznie miał być jadalnią. Jednak zamiast wielkiego stołu na środku stały dwa krzesła przykryte kocem.

— To chciałeś mi pokazać? — Spytała zdziwiona. Posłała mu pełne niezrozumienie spojrzenie, które wcale go nie zdziwiło.

Była dziwna. Mentalnie wydawała się być już stara. A jednocześnie momentami wydawała się być dzieckiem. Takim, które jeszcze niewiele w życiu widziało. Wszystko je dziwiło i podchodziło z niezrozumieniem do wielu rzeczy, które dla niego były oczywiste.

— Nie wiem, gdzie się wychowałaś jednak chyba trochę ci współczuję. — Rzucił nagle, co spotkało się z jej jeszcze większym zdziwieniem. — Zachowujesz się tak jakbyś nie miale dzieciństwa. I to w żadnej postaci.

— Surowy ojciec te sprawy. — Mruknęła wymijająco. Nie mogła w końcu powiedzieć mu całej prawdy. Nie zniósłby jej i tego była pewna. — Historia opowiadana już tyle razy, że wydałaby ci się nudna.

— Moja wydałaby ci się tandetna. Więc je sobie odpuśćmy. — Zasugerował, na co ta skinęła głową. To był dobry pomysł. A nawet pokusiłaby się o stwierdzenie bardzo dobry. — Powiedziałbym w tym momencie, że przeszłość powinna zostać w przeszłości. Jednak to stwierdzenie kompletnie nie pasuje do tego, co chce Ci pokazać. — Wyznał, kładąc się na ziemi między dwoma krzesłami.

Dla Saren ta sytuacja była dziwna a jego zachowanie absurdalne. Jednak zrobiła to samo co on. Położyła się na stosie poduszek i kołdru, chociaż kompletnie nie rozumiała celu tego działania.

— To jest dla ciebie przeszłość? — Dopytała obracając głowę, tak by lepiej go widzieć.

— Wiesz, dużo dzieciaków się tak bawi. Buduje fortu z kocy chowając się w nich przed całym światem. — Wyjaśnił bez cienia szyderczości w głosie. Mógł mieć swoje teorie, jednak nie wiedział jak naprawdę wyglądają jej przeszłość. Dlatego jej nie oceniał. No i musiał przyznać, że było coś uroczego w tym, jak zazwyczaj pewna siebie Saren była zagubiona w czymś tak prostym i dla niego normalnym. — Tutaj nie dociera to, co z zewnątrz. To tylko i wyłącznie nasz świat na naszych zasadach. Taki w którym jesteśmy w pełni bezpieczni.

Saren uśmiechnęła się mimowolnie. Sama nie wiedziała dlaczego. Po prostu w tym momencie poczuła się naprawdę dobrze. Bezpiecznie. Tak jak chyba jeszcze nigdy w życiu się nie czuła.

— Więc jaki jest ten świat? — Dopytała odkrywając w sobie coś, czego całe życie była pewna, że nie posiada. Zwykła i bardzo prosta radość płynąca z rzeczy tak niepozornych.

— Nie mówimy tutaj o przykrych rzeczach. To najważniejsza zasada. Resztę wymyśli się w trakcie. — Zapewnił sięgając po coś, co leżało blisko niego. Położył między nimi grę planszowa, na co brunetka skrzywiła się lekko. — Obstawiam, że nie umiesz w to grać, więc cię nauczę. — Zapewnił, wyjmując wszystko z pudełka.

Jak widać, Saren nie była królową gier planszowych. Z nie zrozumieniem podchodziła do większości zasad, które były dla niej bez sensu. Jednak starała się zrozumieć z tego wszystkiego jak najwięcej. Przynajmniej do momentu, w którym jej cierpliwość się nie wyczerpała.

— Oszukujesz lub ta gra jest bez sensu. — Rzuciła niczym obrażone dziecko po kolejnej przegranej rundzie.

— I stwierdzasz to tylko na podstawie tego, że Ci nie wychodzi? — Dopytał, na co ta skrzywiła się lekko. — Teraz zachowujesz się jak dziecko. To, że ci nie wychodzi nie znaczy, że ta gra jest bez sensu. Grasz pierwszy raz i nie musisz się obrażać, bo ci nie wychodzi.

— Kiedy ja się nie obrażam. — Zapewniła ze skwaszoną miną. — Ja tylko stwierdzam fakt.

— A mi tu czołg jedzenie. — Oświadczył, wskazując na prawe oko. — Po prostu nie umiesz przegrywać.

— Bo nigdy nie przegrywam. — Wyjaśniła tonem pełnym wyższości.

Caden przesunął plansze i zbliżył się do niej niespodziewanie, zaczynając ją łaskotać. Ta zaczęła się śmiać, starając się go od siebie odepchnąć. Jednocześnie z tyłu głowy cały czas miała myśl, że nie może użyć pełni siły.

— Przyznajesz już, że nie umiesz przegrywać? — Spytał, przerywając wykonywana przez siebie czynność. Brunetka wykorzystała ten moment i go przewróciła, sama zaczynając go łaskotać.

— Przyznajesz już, że ja nigdy nie przegrywam? — Dopytała po chwili, na co ten jedynie skinął głową. Ich spojrzenia znowu się skrzyżowały, na co Saren przygryzła dolną wargę.

W jej głowie zrodziła się pewna bardzo odważne pragnienie. Chciała bowiem, by już przez wieczność ktoś patrzył na nią właśnie w taki sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top