XVIII

Saren wróciła do starej świątyni, która chwilowo służyła jej za lokum. Co prawda nie mogła nazwać jej domem. W końcu dom to coś więcej niż cztery ściany i kilka mebli. Jednak dawny kościół był dla niej przystanią, którą zdołała całkiem polubić. Towarzyszył jej w nim spokój, którego nie odnajdowała w piekle, które było miejscem jej wiecznych katuszy. Nawet jeśli nikt nie myślał o tym, jak ona się w nim czuła.

— Ładny aniołek. Chociaż nie pasuje do tego miejsca. — Stwierdziła niska brunetka, poprawiając ciemne włosy, które sięgały jej do pasa. Jej złote oczy na moment zatrzymały się na siostrze. Jednak był to jedynie krótki moment, który przy chwili nieuwagi mógł komuś umknąć. — Mogłabyś tutaj chociaż posprzątać. W burdelach bywa czyściej.

— A ty znasz się na nich jak nikt inny. — Zauważyła młodsza z sióstr, podchodząc do starszej. – Co tutaj robisz Bast? — Spytała zdziwiona tym, że kolejny z przedstawicieli jej rodzeństwa postanowił zaszczycić ją swoją obecnością.

— Jak to co? — Dopytała, jakby odpowiedź była oczywista. — Musisz zmusić wyjątkowo upartą duszę do współpracy. A nie zrobisz tego lepiej niż sprawiając, że cię zapragnie.

Bast była córką pierwszej nałożnicy. I tak jak każdy z rodzeństwa miała coś po matce. I tym czymś było umiłowanie do zabaw cielesnych. Dodatkowo brunetka odziedziczyła po matce niezwykle delikatną i kobiecą urodę, a jej zdolnością była łatwość do uwodzenia mężczyzn, którzy szybko ulegali jej niepowtarzalnemu urokowi.

— Jestem królową manipulacji. Nie potrzebuje twoich pomocy. — Zapewniła przenosząc spojrzenie na anioła, który tkwił w magicznej klatce. Stał spokojnie jednak jego oczy zdradzały wrogość skierowaną głównie w Bast. — Idź i posłuchaj ludzi, którzy się do ciebie modlą czy coś. — Dorzuciła cały czas z uwaga, obserwując anioła.

— On jest inny. Nie umiem określić dlaczego, ale czuję, że tak jest. Więc nie bądź uparta i daj sobie pomoc. — Poprosiła niemal błagalnie, co zadziwiło Saren. Bast z natury mało czym się przejmowała. Zabawiała się z mężczyznami, jak i całym ludzkim gatunkiem. Sprawy piekła raczej mało ją obchodziły. — On jest niebezpieczny. Nie może rządzić, bo zakończy trwający tysiące lat pokój. A raczej względny spokój.

— Zgoda. Pomoc może się przydać. Jednak się nie wtrącaj. — Zarządziła czując, że nie wygra z uporem, które obie zdecydowanie odziedziczyły po ojcu. — Więc u niego byłaś?

— Tak. Jest bardzo przystojny i reprezentuje sobą coś wyjątkowego. Wybrałaś sobie ciężkiego przeciwnika. — Zauważyła, na co Saren skinęła głową. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Jednak z nie do końca nawet sobie znanego powodu po prostu wiedziała, że to musi być właśnie on. — Jednak sobie poradzisz. Serce mi pęka, kiedy muszę to przyznać, jednak jesteś potężna. Może nawet najpotężniejsza z nas wszystkich.

— Komplement z twoich ust? Czuje się zaszczycona o bogini płodności. — Mruknęła zwracając się do niej tytułem nadanym jej przez ludzi, którym ukazała się jako ich bogini. — Brakuje nam czasu. Anioły się nami zainteresowały.

— Nic dziwnego skoro tak odważnie sobie pogrywasz. — Zauważyła wskazując na anioła, który nie poruszył się z miejsca nawet o milimetr. — Naprawdę ostatnim czego potrzebowaliśmy to konflikt z tymi na górze.

— Och błagam cię. Już nie udawaj takiej odpowiedzialnej. — Warknęła oburzona poprawiając ciemne włosy, które opadły na jej twarz. Zrobiła odruchowo dwa kroki w tył upatrując się w starszą siostrę. — Zawsze byłaś z boku ignorując to, co działo się w piekle. Więc dlaczego teraz tutaj jesteś?

— Bo Iblis tak się bał, że ukrył się, nikt nie wie gdzie. Wszyscy się boimi, bo Danjal jest gorszy od samego diabła. Wygrasz ty lub wszyscy będziemy martwi. — Oświadczyła, uważnie śledząc każdy ruch siostry. — Przez chwilę przestań mi wypominać to, co było i skup się na tym, co musimy zrobić.

— Niech Ci będzie. — Mruknęła wyraźnie się uspokajając. — Spotkam się znowu z Caden'em. To człowiek ich serca są naiwne i szybko zaczynają kochać. Nim się obejrzysz sprawie, że będzie mi uległy i zrobi to, na co ja będę miała ochotę.

— Niech już podpisuje te kartke. Może nie będę czuła przyjemności, patrząc jak ojciec nakłada ci koronę na głowę. Jednak zdecydowanie najpiękniejszym widokiem, jaki moje oczy widziały będzie Danjal, który znowu przegrał. — Zapewniła wyobrażając sobie te scene. Kącik jej ust powędrował ku górze a ona zapragnęłaby to marzenie stało się prawdą. — Widziałam w księdze dwa wpisy. Z ciekawości co zrobiłaś?

— Pokazałam chłopakowi, jak umrze. Szybko podpisał ze mną umowę. A tej dobrej dziewczynce, która zawsze była bezsilna, dałam moc, która już na zawsze ją odmieni. — Wyjaśniła, nie wdając się w zbędne jak na jej gust szczegóły. — Mówiłam. Jestem dobra w tym, co robię.

— Po wiekach robienia jednego i tego samego wypadałoby być w tym dobry. — Zauważyła poprawiając kusą sukienkę, która opinała jej ciało. — Co zamierzasz zrobić z nim?

— Tego jeszcze nie wiem, jednak szybko się dowiem. — Zapewniła podchodząc do jednej ze skrzyń, stojącej na podłodze. — To tylko człowiek. Nie bardziej skomplikowany niż cała reszta.

— Spędziłam wśród ludzi więcej czasu niż Ty. — Zauważyła, zakładając ramiona na piersiach. — I przez ten czas zrozumiałam, że ludzie nie są wcale tak prości, jak ci się wydaje. Niektórzy z nich to jedna wielka zagadka. I kiedy dostajesz odpowiedź na jedno pytanie, nagle odnajdujesz również kolejne dwa pytania bez odpowiedzi.

— Twierdzisz, że co? Jakiś człowiek to jak dla mnie zbyt wielkie wyzwanie? — Dopytała wyjmując ze skrzyni ubrania.

— Mówię, że tak naprawdę nie znasz się na ludziach tak, jak Ci się wydaje. Do tej pory wybierałaś sobie prostych ludzi. On taki nie jest. I gwarantuje, że to on przekona cię o tym, jak mało wiesz i jak wiele jeszcze chcesz wiedzieć. — Zapewniła, wracając wspomnieniami do czasów tak dawnych, że dzisiaj miała wątpliwości czy to był tylko sen, czy prawdziwe zdarzenia.

— To było głębokie. Nie wierzę, że to twoje słowa. — Stwierdziła zmieniając ubrania na te, które wybrała wcześniej.

Ciemne spodnie z wysokim stanem i top, który zakrywał naprawdę niewiele przykryty skórzaną krótką. Ten ubiór miał pokazać na tyle, by zaintrygować mężczyznę jednak nie aż tyle by dać mu pełnię wrażeń. Do tego założyła wysokie kozaki a włosy upięła w wysokiego kucyka.

— Nie jestem aż tak głupia, jak ci się wydaje. Zdecydowanie za szybko osądzasz innych. — Stwierdziła co spotkało się jedynie ze wzruszeniem ramionami przez Saren.

— Nie zniszcz niczego. A w zasadzie to najlepiej znajdź sobie jakiegoś faceta do zabawy. Nie mam ochoty potem słuchać twojego marudzenia. — Mruknęła, ruszając do wyjścia.

— A ty się nie zakochaj. — Rzuciła za nią, zdając sobie sprawy z absurdalności tych słów.

Saren bowiem nie umiała kochać.

A może po prostu nigdy nie odnalazła nikogo, kto byłby w stanie poruszyć jej zimne serce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top